Była
już prawie dwudziesta, kiedy Konrad zamknął ekran laptopa.
Postanowił jeszcze przejrzeć rysunki, które do południa przyniósł
mu Rafał. Naniósł ostatnie poprawki w schemacie instalacji
elektrycznej. Zastanawiali się, jak najlepiej wykorzystać baterie
słoneczne i ile ich zamontować. W końcu doszli do porozumienia i
ostatni z projektów był w pełni gotowy. Dokumentacja projektowa
Świnoujścia była kompletna. Wyrobili się w czasie, co go bardzo
cieszyło. Pierwsze, duże zlecenie w VS wykonane. Przynajmniej na
zawodowym polu odniósł sukces. Sięgnął po telefon leżący na
biurku. Nikt nie dzwonił. Powoli zbliżał się termin porodu Amalii
i Stec zaczynał się denerwować. Był niemal pewien, że nie jego
dziecko urodzi. Jednak słowo „niemal”, budziło jego obawy.
Anita też nie dzwoniła. W sumie dał jej wystarczająco jasno do
zrozumienia, że ich wzajemna relacja musi wrócić w bardziej
neutralne rejony. Może, gdyby nie zobaczył jej z narzeczonym,
dalej by miał jakieś głupie plany. Jednak nagłe pojawienie się
Vettera uświadomiło mu, że Ani już nie istnieje, jest Anita.
Anita Vetter. I choćby bardzo by się chciał okłamywać, to ten
fakt pozostaje niezaprzeczalny. Owszem, kumplują się nadal, ale
takiej przyjaźni, jak kilka lat temu, już między nimi nie będzie.
Muszę kupić auto, pomyślał. Czas się odciąć.
Nagle
czyjaś głowa pojawiła się w drzwiach.
– Konrad, długo
jeszcze posiedzisz? – Małgosia weszła do pokoju i oparła się o
stół kreślarski naprzeciwko biurka.
– A czemu pytasz?
– Konrad odchylił się na krześle i przeciągnął. Splótł ręce
na karku i uważnie spojrzał na dziewczynę.
– Może byśmy
gdzieś wyskoczyli...albo...pojechali do ciebie. – Rzuciła, niby
od niechcenia.
Stec
roześmiał się cicho pod nosem. Parę miesięcy wcześniej
przystałby na taką propozycję natychmiast. Teraz, nie miał ochoty
na szybki numerek, szczególnie z Małgosią. Postanowił jej to
wprost wyjaśnić.
– Słuchaj, nie
odbierz tego, jakoś osobiście, ale nie mam ochoty nigdzie
wychodzić,ani zapraszać cię do siebie...
– Spoko –
przerwała mu. – Możemy jechać do mnie, tylko uprzedzę
współlokatorkę, aby zmyła się na dzisiejszą nockę. –
Sięgnęła po komórkę do kieszeni spodni.
– Nie dzwoń
nigdzie – powstrzymał ją brunet.
– To co?
Zostaniemy w biurze, skoro nie chcesz nigdzie się ruszać. Jesteśmy
sami. Wszyscy już dawno poszli. Zamówimy coś tutaj. Szefowa ma
wygodną sofkę, albo jeszcze lepiej, miękki dywan...
–
Dziewczyno! Ty nie
łapiesz co do ciebie mówię? – Wstał z krzesła i przeszedł na
drugi koniec pokoju. – Chciałem delikatnie, ale widocznie nie
dotarło. Nigdzie z tobą nie wyjdę, nic z tobą nie zjem, ani
tutaj, ani na mieście. Pracujemy razem i tylko tyle nas łączy.
– Ale wtedy, na
firmowej...
– Byłem
wstawiony, jak rzadko. Nic nie pamiętam. Nawet tego, że z tobą w
ogóle rozmawiałem. Wiem, mało sympatyczne, ale taka jest prawda.
– Mówiłeś, że
ci się podobam! Że jestem wyjątkowa, inna niż wszystkie.
Zapewniałeś mnie o szczególnej więzi. Porozumieniu dusz –
Małgosia miała łzy w oczach.
– I uwierzyłaś?
– Rzucił kpiąco. – Dobre teksty na podryw, lubicie takie
wstawki. Łatwiej się was do łóżka zaciąga, kiedy człowiek
udaje romantycznego idiotę. Zapewne tyle od ciebie chciałem. Seksu
dla rozładowania napięcia. Zadowolona?
– To nie prawda!
– Jezu! Mam ci to
dać na piśmie? Próbowałem być delikatny, ale nie pozwalasz mi na
to. Chcesz czegoś ode mnie? Możesz dostać szybki numerek. Nie będę
dbał, czy jest ci dobrze, nie będę pieprzył o astralnej
wspólnocie ciał. Po prostu cię przelecę, a jutro będę się
zachowywał, jak gdyby nigdy nic się nie stało. – Podszedł do
niej blokując rękami po bokach. Spojrzała na niego wystraszona.
Nachylił się nad nią i mocno pocałował w usta. Zaczęła się
wyrywać, przycisnął ją całym ciałem do deski, blokując tym
razem nogami. Dłonie położył na biuście. – Tak ci się podoba?
– Oderwał usta i wysyczał do ucha dziewczyny. – Bo tyle ode
mnie dostaniesz. – Puścił ją i odsunął się. Uciekła z
płaczem.
– Jesteś z siebie
dumny? – Z drugiego pokoju, połączonego drzwiami z biurem Konrada
wynurzyła się Karina.
– Nie. – Nawet
nie zapytał, co tu robiła o tej porze.
– Zachowujesz się
jak ostatni skurwiel, bo tak lubisz, czy masz powód?
– Spadaj Karina –
westchnął. Miał wystarczającą świadomość tego, jak się
zachował wobec Małgosi, nikt nie musiał mu serwować
umoralniających gadek. – Hofman pewnie czeka na dole.
– Nie czeka.
Został w Świnoujściu. A my pójdziemy na piwo, albo wódkę. Masz
problem do obgadania.
– Może to nie
jest taki zły pomysł. Sprawdzę tylko co u Małgośki.
– Nie. –
Powstrzymała go. – Zostaw ją. Powiedziałeś, że jej nie chcesz.
Tyle wystarczy. Nie mieszaj jej w głowie. Bierz kurtkę i spadamy.
Posłuchał
bez komentarza.
***
Anita
spojrzała w ciemne prostokąty okien Konrada. Czyżby nadal siedział
w pracy, pomyślała. Pewnie, nie, odpowiedziała sobie natychmiast.
Zapewne gdzieś wyskoczył. Mieszka w Gdańsku prawie trzy miesiące.
Ma znajomych, jakieś życie poza VV i jej osobą. Zadzwonił
telefon. Odwróciła się od okien i poszła poszukać telefonu.
Znalazła go na komodzie koło zdjęcia Lucasa. Dzwoniła Hania.
– Dobry wieczór
córciu – odezwała się pierwsza.
– Hej, jak tam
pogoda w Sopocie?
– Taka sama jak w
Gdańsku zapewne, sypie i wieje. Anitko, przeziębiona jesteś?
– Nie, mam tylko
lekką chrypkę i tyle. Stało się coś?
– Nic ważnego.
Mam dwie sprawy. Pierwsza, dostałaś jakiś list w pięknej
kopercie. Nie otworzyłam. Druga, dzwonili z kliniki. Wzywają Darka
na badania kontrolne...
– Już? Poczekaj
znajdę swój notes, miałam gdzieś tam zapisany termin, nie wiem,
czy dam radę lecieć. Na pewno zarezerwuje wam bilety – Anita
szybko przekartkowała swój notatnik. – Zgadza się Haniu. Ten
czas tak szybko leci. Pierwszego lutego macie być w Rotterdamie.
Załatwię opiekuna, hotel. Nie martw się niczym.
– Jesteś
niesamowita.
– Jestem całkiem
zwyczajna – zaśmiała się do słuchawki. – A ten list, masz go
pod ręką?
– Mam.
– Otwórz i
przeczytaj. Zobaczymy, o co chodzi.
– Ok. Już
otwieram. – Słychać było, jak Hania rozrywa papier koperty. –
Anitko, tu jest napisane, że jakiś projekt wygrał pierwsze
miejsce. I zapraszają cię na wręczenie nagród, połączone z
balem biznesu Trójmiasta. Zaproszenie jest dla dwóch osób.
– Ech, może uda
się mi wykręcić.
– Anita, ty
nigdzie nie chodzisz! Przecież ktoś cię wyróżnił, nagrodził,
nie wolno tego nie uszanować!
– Haniu, czy ty
mnie przywołujesz do porządku? – Anita zaczęła się śmiać.
– Tak. Masz iść
na ten bal.
– Dobrze, pójdę.
Kiedy jest? I gdzie?
– Siódmego
lutego. W Grand Hotelu.
– Podaj mi tylko
namiary na potwierdzenie przybycia zadzwonię do organizatorów.
Sięgnęła po długopis i zapisała podane dane na wolnej stronie.
Na koniec życzyły sobie spokojnej nocy. Anita odłożyła telefon
na komodę i spojrzała na zdjęcie męża. Mam iść z Konradem, czy
z Matthiasem, zapytała się go w myślach. W następnej sekundzie
rozdzwoniła się ponownie jej komórka. Spojrzała na wyświetlacz.
Matt. Dzięki Lucas, rozwiązałeś sprawę, parsknęła w myślach.
Odebrała połączenie.
Pół
godziny później, okna Konrada nadal pozostały ciemne, a ona
siedziała przeglądając portale poświęcone modzie. Z
rozrzewnieniem wspomniała, swoją stylistkę Karen. To ona w
pierwszym okresie „bycia panią Vetter”, a nawet odrobinę
wcześniej tłumaczyła jej co i jak powinna nosić. Niestety, Karen
była nieosiągalna od dłuższego czasu, wyjechała ze swoim mężem
do Australii, chronić przed wyginięciem koalę. Anita nauczyła się
od niej wiele. Jednak teraz stał przed nią wybór kilku wyjściowych
kreacji. Mężczyźni mają łatwiej, pomyślała.
Matthias
obiecał przyjechać prosto z Indii na bal w Sopocie. Doceniła ten
gest. Nie musiał, dla niego był to nic nie znaczący,
prowincjonalny, raut. Jednak nie ma nic za darmo. W zmian, wymógł
na niej obietnice przyjazdu do Rotterdamu i osobistego dopilnowania
przygotowań do zaręczyn, ślubu i zadecydowaniu o wyborze domu.
Obiecała mu,że przyjedzie w drugiej połowie lutego, zaraz po
podpisaniu kontraktu na Grecję, a jeśli udałoby się sfinalizować
umowę wcześniej, to pojedzie z nim po balu. Powróciła kwestia
sukni ślubnej, żeby nie zagłębiać dalej tego tematu, powiedział,
że znalazła coś w Londynie. Musi tylko jechać na przymiarkę.
Matt zdradził jej, że w najbliższy czasie ma się spodziewać
małego upominku od niego. Ona natomiast zmusiła go, do ustalenia
zapisów intercyzy, gdy razem będą w Holandii. Tym sposobem szukała
nie tylko sukienki na wręczenie nagród i zaręczyny. Musiała
zdecydować się na wybór sukni ślubnej.
Pod
tym względem Anita była całkowicie nietypową przedstawicielką
swojej płci. Lucas przez kilka miesięcy namawiał ją na „ślub z
prawdziwego zdarzenia”, jak sam mówił. Pytała się go, czy to,
że złożą oświadczenie przed tym samym urzędnikiem w ratuszu,
będzie mniej ważne, niż przy dodatkowym tłumie gości? Przecież
chodzi o to samo, bycie razem na dobre i na złe. Kiedy ją
przekonał, zaczęła się batalia o sukienkę. Anita wybrała sobie,
prostą, beżową garsonkę. Według matki Lucasa było to nie do
przyjęcia. Nie trafiały do niej argumenty, że przyszła synowa nie
ma zamiaru wydawać astronomicznej kwoty na jednorazowe wyjście w
kreacji. Stanęło na tym, iż sukienkę wybrała Karen. Miała oko,
Anita wyglądał w niej bardzo dobrze. Teraz drugi raz musiał
dokonać zakupu sama. Najchętniej założyłaby tą samą, ale
wiedziała, że niestety, taki scenariusz nie wchodzi w grę.
Popatrzyła
na zegarek, była prawie dwudziesta druga, a ona nic nie znalazła. Z
trzaskiem zamknęła monitor laptopa. Postanowiła zastosować się
do życiowej maksymy Scarlett O'Harra „Pomyślę o tym jutro” i
poszła nalać wody do wanny. Czuła drapanie w gardle i było jej
zimno. Odkręciła kurek z ciepła wodą, nasypała soli o zapachu
zielonej herbaty i nie czekając, aż woda się napełni zrzuciła
ubranie. Piętnaście minut później, zanurzona w aromatycznej
kąpieli nie słyszała dzwoniącej komórki w salonie.
***
Konrad
się upił. Po raz pierwszy, od bardzo dawna, miał problemy z
równowagą, a język nie chciał go słuchać. Pomimo tego stanu,
był przekonany o słuszności podjętej decyzji. Mianowicie
postanowił zadzwonić do Anity i wszystko jej wygarnąć. Pod
pojęciem „wszystkiego” uzbierało się według Steca bardzo
wiele kwestii: czemu go zostawiła w Krakowie, dlaczego nie
zadzwoniła, czemu udawała – to były te mniej ważne pytania.
Naprawdę ważne zostawił sobie w swoim planie na koniec rozmowy.
Plan ułożył razem z Kariną. Co prawda nie poparła jego
natychmiastowego pomysłu dzwonienia do Anity, ale on się zaparł,
więc zrezygnowała z przekonywania. Miała zdecydowanie mniej
kieliszków czystej w krwiobiegu niż on.
Podczas
dzisiejszej eskapady do knajpy o wdzięcznej nazwie „Oczobłysk”
Karina dowiedziała się o swoim koledze bardzo wielu rzeczy. Chyba
stała się jego katalizatorem, psychoterapeutą i pocieszycielem w
jednym. Powiedział o Amalii i w sumie nie wiedziała co ma mu
odpowiedzieć. Jego historia wydawała się taka... nieprawdopodobna.
Jednak wierzyła mu. Powiedział, że ma nadzieję, iż tym razem
zdołał swoje klejnoty chwały utrzymać za zaporą rozporka i
dziecko nie będzie jego pociechą. Zapytała o o jego układ z
Anitą. Nie przyznała się, że co nieco, udało się jej wcześniej
wyciągnąć od Krzyśka. Była ciekawa interpretacji zdarzeń ze
strony Konrada. Nie rozumiała swojej szefowej. To znaczy rozumiała
i popierała jej działania na zawodowym gruncie. Vetter miała łeb
do interesów i doskonale znała się na swoim zawodzie. To rzadkie
połączenie cech u szefów. Karina doceniała to, że nie musi
każdej pierdoły tłumaczyć nadętemu bęcwałowi. Nie było
potrzeby wyjaśnia Anicie,iż w tym miejscu jest potrzebne dziesięć
krzaków berberysa – ona to wiedziała i już. Jednak prywatne
życie pani prezes, to była inna bajka. Tak, jakby po zamknięciu
biura, z twardej i trzeźwo myślącej kobiety, zamieniała się w
niepewną siebie samej i swojej wartości nastolatkę. Dość dziwne
połączenie cech. Intrygowało ją to.
Konrad
wraz z wlewaną w siebie ilością ognistej wody, opowiedział skąd,
ile i jak dobrze zna Anitę. Niektóre fakty zaskoczyły Morawską.
To, że tańczyli razem tyle lat. Zdjęcie Anity, które chłopak
nosił w portfelu (nie pytała dlaczego je tam ma) na którym
wyglądała kompletnie inaczej niż teraz. Jednak przede wszystkim
zaskoczył ją sposób w jaki Stec opowiadał o Vetter. Z błyskiem
w oku, miękką, czułą barwą głosu, jakąś tęsknotą.
Kobieca
intuicja krzyczała w głowie, że Konrad jest absolutnie i na śmierć
zakochany w swojej szefowej. Nie zdziwiły więc ją, jego „ważne
pytania” zapisane w drugiej części planu. Zdawała sobie sprawę,
że ich zadanie, będzie katastrofą. Dla niego bo się ujawni, a sam
nie zdaje sobie sprawy z tego, jak głęboko Anita w nim siedzi. Dla
Vetter, bo albo będzie musiała go zwolnić, albo odesłać do stu
diabłów obecnego narzeczonego, jeśli czuje to samo co Stec.
Próbowała przekonać bruneta, by wstrzymał się przynajmniej do
jutra z realizacją swojego pomysłu. Potakiwał jej głową, gdy mu
to mówiła. A potem wyciągnął telefon i wybrał numer blondynki.
Po chwili odezwał się do słuchawki:
– Ani, to ja, ale
chyba widzisz kto dzwoni. Słuchaj no aniele, cholera...jak ja dawno
tak do ciebie nie mówiłem, mogę znowu? Mam nadal skrzydło. Ty też
je masz. Widziałem. Znowu możemy razem furgotać, tfu,
furgo...fruwać, chciałem powiedzieć. Po co dzwonię? Mam kilka
niecierpiących zwłoki pytań, nie to, że zwłoki, jako trup,
wiesz. Po prostu mam pytania do ciebie ok? Ok. To słuchaj aniele,
niby mi mówiłaś o wielu sprawach. Konwertowaliśmy o różnych
rzeczach...Moment co ja powiedziałem, konwerto...ups, znowu język
mnie nie słucha. Konserwowaliśmy o wielu ważnych sprawach, ale ja
nie wszystko łapię. Wybacz. Taki idiota nieogarnięty ze mnie.
Czemu mnie zostawiłaś? Ty mnie w ogóle ciągle zostawiasz, wiesz?
Pierwszy raz mnie samego na kursie ruskiego zostawiłaś, przeniosłaś
się na hiszpański. Choć potem mi się przydał rosyjski, więc w
sumie dobrze wyszło. Ale mnie zostawiłaś na tej imprezie u Gośki,
a potem miałaś focha, że z Irminą wróciłem. Czemu? Ja wiem,,że
to w liceum było, ale chciałbym wiedzieć. Mam tu listę. Listę
pytań do ciebie. I pierwsze jest właśnie czemu mnie zostawiłaś.
Drugie dlaczego wyjechałaś. Trzecie dlaczego się nie odezwałaś z
tych pierdolonych Niemiec?! Czekałem na ciebie wiesz? Czekałem na
ciebie dwa pieprzone lata. A ty nic. Głupiego smsa nie przysłałaś.
I wyszłaś za mąż, czemu? Dlaczego Vetter, przecież ja ...Anita!
Ja do ciebie przyjadę, ta konserwacja nie ma sensu. Czekaj na mnie.
Zaraz będę!
– Stecu, gdzie ty
się wybierasz? – Morawska nie wytrzymała i złapała go za ramię,
gdy chciał zsunąć się z krzesła.
– Do Anitki –
próbował wstać.
– Nie, kochany, do
żadnej Anitki. Jedziesz do domku, do łóżeczka, mam nadzieję, że
masz aspirynę na rano w szafce, albo dobrą wymówkę dla Jowity.
– Ale ja chcę do
domku. Do Anity – upierał się Konrad próbując złapać ostrość
widzenia i wypośrodkować rozjeżdżającą się mu w oczach Karinę.
– O kurwa! –
Morawska skojarzyła nagle o czym on mówi. Przecież Krzysiek
wspominał, że Vetter mieszka ze Stecem blok w blok, na tym samym
osiedlu. Odwozili ich tam wtedy, po Świnoujściu. Podjęła szybka
decyzję. Bogowie wybaczą, a Konrad jest zbyt pijany w razie czego.
– Konrad, chodź pojedziemy do mnie, mam w domu wspaniałą
whisky. Mówiłeś, że lubisz.
– Ale ja do Anity
– prawie wybełkotał.
– Tak, wiem. Ale
szklaneczka na rozchodniaczka nie zaszkodzi u mnie. Prawda? –
Kusiła.
– Nie zaszkodzi –
gorliwie przytaknął.
***
Ostatni
słoiczek wiśni, był schowany na najwyższej półce, w szafce z
prawie nigdy nie używanym serwisem kawowym. Anita stęknęła
schodząc ostrożnie z blatu. Co ją podkusiło, żeby tak wysoko go
schować. I w takim miejscu, naszukała się smakołyku, dobre
dwadzieścia minut. Czuła, że jakaś choroba puka do jej drzwi.
Postanowiła ją zwalczyć sprawdzonymi sposobami. Kąpiel już sobie
zafundowała, teraz słoiczek wiśni, lepsze byłyby maliny, ale
niestety cały ich zapas spokojnie stał w sopockiej spiżarni.
Zobaczyła, że światełko z boku komórki mruga, sygnalizując
nieodebraną wiadomość lub połączenie. Zignorowała to. Dzisiaj
tylko witamina C i łóżko. Nie nastawi budzika. Wstanie jak się
obudzi. Bycie szefem samego siebie miało swoje zalety.
Jednak,
gdy ułożyła się wygodnie na poduszkach, załączyła jakaś
komedię i wzięła do ust pierwszą łyżeczkę konfitur, jej myśli
zajął Konrad. Znowu. Przypomniała sobie ich śniadania, wspólne
wyjazdy z pracy i powroty z niej. I pocałunek. Minęło tyle czasu,
a jej nadal brakowało tchu, gdy go sobie przypominała. To będzie
jedyne, co jej pozostanie do wspominania za jakiś czas. Nie
zamierzała zdradzać Mata. Tak postanowiła. Poza tym Konrad nie
zasługiwał na skradzione chwile. Jakkolwiek bardzo by ich pragnęła.
***
Karina
zapakowała Konrada do łóżka swojej nieobecnej siostry.
– Ja jej już nie
chce. – Stec z trudem wymawiał każde słowo.
– Wiem, wiem. Ale
nie zawsze chcieć to móc – odpowiedziała Morawska, nakrywając
go kocem. Litościwie postawiła na podłodze butelkę z mineralną.
– Od teraz już
jej nie czuje – oznajmił z pijacką pewnością siebie zamykając
oczy.
– Ech, Konrad –
Karina zmierzwiła delikatnie jego włosy – nic z tego. Za bardzo w
ciebie wrosła. Kochasz ją idioto od bardzo dawna. To tak nie
działa, że powiesz „już nie” i wciśniesz off – spojrzała
na chłopaka, ale ten już odpłynął.
Cicho
przymknęła drzwi. Rano miała pociąg do Świnoujścia. Marzyła
tylko o tym, aby przytulić się do pleców Hofmana. W kuchni
nakreśliła kilka słów na kartce, naszykowała szklankę i dwie
aspiryny oraz paracetamol. Tyle mogła zrobić dla ciała Steca. Dla
duszy – już nic. Anita za kilka miesięcy powie „tak” innemu.
I współpracując z nią na co dzień, Karina doskonale wiedziała,
że jest bardzo słowna i obowiązkowa. Nie rzuca słów na wiatr,
nie łamie obietnic. Przeczuwała, iż w miłości zachowuje się
podobnie. Krzysztof puścił nieco pary z ust, gdy Vetter powiedziała
mu o ślubie. A ona była obok i słuchała. Stec by na przegranej
pozycji. Chyba, że zdarzy się cud.
Obudził
go budzik ustawiony w jego telefonie. Była ósma rano. Pomacał po
podłodze i wyłączył wyjące cholerstwo. Dotarło do niego, że na
pewno nie jest w swoim mieszkaniu. Nie miał błękitnych ścian. I
lampek nad łóżkiem. Bolała go głowa, a gardło paliło.
Rozejrzał się ostrożnie i dojrzał butelkę z woda. Kilka łyków
pozwoliło mu się unieść do pozycji półleżącej. Był sam w
pokoju. To chyba dobrze, pomyślał. Miał na sobie koszulkę i
bokserki. Zapisał po stronie plusów dodatkową pozycję. Spróbował
się skupić na ostatnim wspomnieniu. Anita. Nie, niemożliwe, w
życiu by tak infantylnie nie urządziła pokoju. Karina. Pił z
Morawską. Telefon do Anity. O kurwa! Chyba tego nie zrobił. Sięgnął
po komórkę i sprawdził rejestr połączeń. Dwudziesta druga
trzydzieści dziewięć. Dzwonił do Vetter. Nie pamiętał, czy
odebrała. Nie pamiętał co mówił. Chciało mu się sikać. Wstał
ostrożnie i poszedł szukać toalety.
Znalazł
łazienkę i kuchnię. Był w mieszkaniu sam. Na blacie znalazł
kartkę. „Kacyk? :) skorzystaj z przygotowanego zestawu. Klucz
wrzuć do skrzynki na listy. Mieszkanie numer 12. I nie, nie spaliśmy
ze sobą :P. Buziaki Karina.” Odetchnął z ulgą. Teraz trzeba
było wrócić do domu. Numer mieszkania już znał, ale w której
części Gdańska się znajdował, nie miał zielonego pojęcia.
Wyjrzał przez okno i niedaleko, u wylotu ulicy ujrzał ratusz.
Starówka. Trzeba zadzwonić po taksówkę. Anicie stawi czoła, jak
doprowadzi się do stanu używalności, postanowił.
***
Było
po dziesiątej rano,gdy Anita rozbudziła się na dobre. Nawet w
sypialni słyszała dzwoniąca komórkę. Ktoś był bardzo uparty.
Chciała wstać energicznie z łóżka, ale powstrzymał ją ból
mięśni. Jakby ktoś nakłuwał je małymi igiełkami. Próbowała
pokręcić głową. Bolało. Czuła, że ma temperaturę. Zmusiła
się do wstania, narzuciła szlafrok i zeszła do salonu. Odebrała
dzwoniący telefon.
– Halo –
wychrypiała, zaskoczona brzmieniem swojego głosu. Próbowała
odchrząknąć, ból rozlał się po krtani.
– Anita? – Po
drugiej stronie usłyszała Jowitę.
– No, to ja. Co
się dzieje? To ty tak wydzwaniasz?
– Chora jesteś?
– Chyba tak.
Myślę,że to jakieś grypsko. Może dzisiaj poleżę w łóżku.
– Przykro mi
kochana, ale nici z tego. Dzwonili Niemcy. Przyjęli nasze warunki
umowy i chcą dzisiaj popołudniu podpisać umowę. Nie wprowadzili
żadnych zmian do naszej propozycji. Proponują spotkanie o
piętnastej. Musisz przyjechać i to jak najszybciej.
– A Konrad?
– Nie ma go z
tobą? – Jowita zaśmiała się znacząco do słuchawki.
– A czemu miałby
być? Nie rób sobie głupich żartów.
– Pomyślmy. Primo
nie ma go w pracy, tak samo jak i ciebie. Secundo, oboje wyszliście
wczoraj późno. Tertio, nie odbiera telefonu tak samo jak i ty...
– Masz za bujną
wyobraźnię, jak na prawnika. Nie ja jestem tą szczęściarą.
– Żałujesz? –
Zuber zapytała podstępnie.
– Spadaj. Za
godzinę będę w biurze.
Przejrzała
nieodebrane połączenia. Jowita, Rafał, Hania, prawnik, Konrad.
Wczoraj wieczorem. Był też jakiś sms. Otworzyła ikonkę koperty
”Na twojej poczcie głosowej czeka wiadomość”.Nacisnęła
odsłuchaj. Na początku słychać było trzaski, jakąś muzykę i
gwar głosów. Po chwili odezwał się Stec:”Ani, to ja, ale
chyba widzisz kto dzwoni. Słuchaj no aniele, cholera...jak ja dawno
tak do ciebie nie mówiłem, mogę znowu? Mam nadal skrzydło. Ty też
je masz. Widziałem. Znowu możemy razem furgotać, tfu,
furgo...fruwać , chciałem powiedzieć. Po co dzwonię? Mam kilka
niecierpiących zwłoki pytań, nie to, że zwłoki, jako trup,
wiesz. Po prostu mam pytania do ciebie ok? Ok. To słuchaj aniele,
niby mi mówiłaś o wielu sprawach. Konwertowaliśmy o różnych
rzeczach...Moment, co ja powiedziałem, konwerto...ups, znowu język
mnie nie słucha. Konserwowaliśmy o wielu ważnych sprawach, ale ja
nie wszystko łapię. Wybacz. Taki idiota nieogarnięty ze mnie.
Czemu mnie...” Usłyszała sygnał. Czas na nagranie się
skończył. Szlag by to trafił. Co „czemu mnie”? O co mu
chodziło? Czemu mnie... pocałowałaś? Czemu mnie... nie chcesz?
Czemu mnie... nie kochasz, bo ja ciebie tak? Uspokój się, nakazała
sobie zdecydowanie. To przez gorączkę masz takie głupie myśli.
Dzwonił z knajpy i nie był trzeźwy, tyle wiedziała. Ten telefon
nic nie znaczy. Zupełnie nic. Aniele – to też nie jest
istotne, stare dzieje. Przejęzyczył się i tyle. „Możemy
razem fruwać”, piękny pusty frazes. Tak, zdecydowała,
zwykłe, pijackie pieprzenie. Tej wersji będę się trzymać, bo
inaczej zwariuje. Praca, tylko to się liczy. Trzeba wskoczyć w
skórę profesjonalnej pani prezes. Zaczynała mieć tego dość.
Konserwowaliśmy, roześmiała się na głos. Ciekawe,
ile wypił.
***
Gdy
przyjechała do biura, mecenas już na nią czekał. Przejrzeli
wspólnie, jeszcze raz, umowę. Konrad pojawił się koło dwunastej.
Wyglądał, jak z krzyża zdjęty. Towarzyszyła mu butelka wody
mineralnej. Anita podczas omawiania szczegółów zlecenia,
litościwie wrzuciła, do jego, szklanki musujący magnez i kazała
wypić. Sama funkcjonowała tylko dzięki jakiemuś paskudztwu na
przeziębienie i tabletkom do ssania. Zjadła już ponad dzienną
zalecaną dawkę. Trudno, ważne, że się trzymała i potrafiła
mówić. Skończyli debatować tuż po drugiej. Miała jeszcze na
tyle czasu, aby zadzwonić do Sopotu i powiedzieć, że przyjedzie
już dzisiaj, a nie za dwa dni. Czuła grypę w kościach. Wolała
chorować w domu. Konrad nie ruszał się z sofy, gdy wszyscy wyszli.
Zignorowała go i wybrała numer Hani. Stec dalej siedział.
Skończyła rozmowę i popatrzyła na niego unosząc brew. Kusiło
ją, aby zapytać o wczorajszy telefon. Co miał na myśli i co było
w części dalszej, tej, która się nie nagrała. Powstrzymała
się, nie czas na taką rozmowę, zaraz muszą jechać do kancelarii.
Jednak chłopak miał inne plany. Raz kozie śmierć, pomyślał i
odezwał się pierwszy:
– Anita....dzwoniłem
wczoraj do ciebie... – zaczął powoli
– Tak. – A
jednak, pomyślała. Jednak będziemy rozmawiać. – Ale nie
odebrałam.
– To dobrze.
Pewnie nagadałbym, jakiś bzdur. Skułem się wczoraj.
– Wiem. Słyszałam
i widzę efekty dzisiaj – roześmiała się ironicznie.
– Jak to
słyszałaś? – Konrad spojrzał na nią z lekką paniką w oczach.
– Nagrałeś się
na pocztę głosową – usiadała naprzeciwko niego. Czuła się co
raz gorzej. Najchętniej położyłaby się na sofie, a głowę
oparła o jego kolano.
– Serio?
– No. To było
bardzo ciekawe nagranie – rzuciła z lekkim uśmiechem.
– Jeśli cię
obraziłem, albo powiedziałem coś głupiego, to przepraszam.
Zagalopowałem się wczoraj wieczorem. Potraktuj ten telefon, jako
majaki pijanego idioty. Ok? – Jego zielone oczy wpatrywały się w
nią intensywnie. Gdy dotarł do swojego mieszkania, znalazł w
kurtce „listę pytań”. Zmroziła go. Jeśli zadał którekolwiek
z nich Anicie przez telefon, choćby jedno z nich...Jeśli z nią
rozmawiał i tego nie pamięta. A ona odpowiedziała i to
odpowiedziała szczerze, na jego korzyść. Wzywał w myślach
boskie moce, żeby zesłały mu olśnienie lub amnezję. Może być i
jedno i drugie. W zależności, o co zapytał i co ona odpowiedziała.
Z jej spojrzenia, twarzy nie mógł nic wyczytać. Przybrała
profesjonalną maskę, której nie znosił. Wtedy stawała się obca,
nie jego.
– Nie wiem, czy to
było głupie – odezwała się cicho, jakby długo myślała nad
doborem słów. – Na pewno mnie nie obraziłeś. Zaskoczyłeś.
Tak, zaskoczyłeś będzie lepszym słowem. Zaproponowałeś mi czy …
– Anita –
odezwał się ochrypłym głosem. – O co cię zapytałem? –
Spiął się w środku. Wszystkie pytania na liście były istotne,
ale niektóre, bardzo ważne.
– Właściwie, to
nie tylko mnie o coś pytałeś, ale miałeś dla mnie propozycję –
zmieniła ton głosu na lekki. Jakby podjęła decyzję. Powaga
chwili pękła, jak bańka mydlana. – Zaproponowałeś mi, abyśmy
razem pofurgotali.
– Słucham?
– To, co słyszysz
– roześmiała się – pofurgotali i na dokładkę pokonserwowali.
Kony, nie wiem ile wypiłeś, ale pamiętając twoje możliwości,
musiało to być, morze alkoholu. Mam nadzieję, że swojego kompana
od kieliszka nie zabiłeś ilością. Szkoda człowieka.
– Serio?!
Faktycznie, nie żałowałem sobie, czasami przychodzi taki moment,
że trzeba i już. – Uśmiechnął się szeroko, maskując
rozczarowanie.
– Pewnie miałeś
jeszcze wiele ciekawych rzeczy do powiedzenia, ale niestety czas na
na nagranie się skończył. – Tekst o aniele, zostawiła dla
siebie, to nie było zabawne, budziło wspomnienia, zbyt wiele
wspomnień. Lepiej obrócić wszystko w żart. Tak jest bezpiecznie
zadecydowała. Zadzwonił telefon na biurku. Wstała, aby odebrać. –
Kurier? Do mnie? No dobrze mam jeszcze minutkę, niech przyjdzie
tutaj.
– Pójdę już. –
Stec podniósł się z kanapy.
W
tym momencie w drzwiach gabinetu stanął doręczyciel z bukietem
konwalii. Pod koniec stycznia, pomyślał bezsensownie Konrad.
– Pani Vetter? –
Zapytał dla pewności.
– Tak. – Anita
podpisała podsunięty kwitek. – Dziękuję. – Zanurzyła twarz w
kwiatach i zaciągnęła się zapachem z wyraźnym zachwytem.
Odłożyła bukiet na biurko.
Przeczytała
dołączony bilecik „Dziś jest rocznica naszej pierwszej,
wypitej wspólnie, porannej kawy. Tęsknie za takim porankami jak
cholera. M”.Roześmiała się cicho. Pamiętała tą kawę, jej
smak, wpatrzone w nią oczy Matthiasa. Wtedy to było coś przez duże
„C”. Zaskoczył ją, jak zwykle, pamięcią do takich drobnych
szczegółów. Tylko raz powiedział mu, że lubi konwalie. Postarał
się, może ona też powinna się zacząć trochę starać? W
kopercie, oprócz bileciku, był o coś jeszcze. Mały, metalowy,
prostokąt. Platynowa karta kredytowa na jej nazwisko. Dotrzymał
słowa, obiecany „drobny” prezent.
Konrad
obserwował z boku reakcję Anity. Ucieszyła się z kwiatów.
Sprawiły jej przyjemność. Notka wywoła szeroki uśmiech i lekki
rumieniec. Zastanowił się, kiedy on ostatni raz dał jej kwiaty,
bez jakiegoś ważnego powodu. Nigdy. 0:1 dla Vettera. A może wygrał
już cały mecz? Ciągle miał jakąś głupią nadzieję, jak
dzisiaj, podczas rozmowy, a tylko się ośmieszył. Anita jest poza
zasięgiem. Nie ta liga. W ręku Anity błysnęło coś jeszcze. Nie
dostrzegł co z tej odległości.
– Pójdę już. –
Powtórzył.
– Konrad, mógłbyś
ze mną jechać na podpisanie? – Zapytała go niespodziewanie.
– Naprawdę jestem
potrzebny? – Pomyślał, że chciałby chwile od niej odpocząć.
Uwolnić oczy od tego uśmiechu nie dla niego.
– Tak. Jakby mieli
techniczne pytania. Przyznam, że nie czuje się najlepiej.
Najchętniej zapakowałabym się do łóżka. Zresztą zaraz po
podpisaniu jadę prosto do Sopotu. Nie będzie mnie do przyszłego
piątku. Dokumentacja Świnoujścia jest gotowa do oddania. Odpocznę
kilka dni.
– Ok. Skoro sobie
życzysz – odpowiedział wzruszając ramionami. Przed oczami
szalała mu obraz Anity zapakowanej do łóżka. Przez niego. Z nim
obok. On też musi odpocząć. Od niej.
***
Podpisanie
umowy przebiegło bezproblemowo. Anita odwiozła Konrada do domu i
pojechała do Sopotu. Pod koniec podróży, dziękowała
konstruktorom auta, że prowadzi się prawie samo. Jej koncentracja
była na prawie zerowym poziomie. Głowę rozsadzała gorączka, a
ból i drapanie w gardle były nie do zniesienia.
Hania
zajęła się nią troskliwie. Narzekała tylko, iż w weekend
wyjeżdżają i zostanie sama. Dziewczyna zapewniała, że sobie
poradzi. W ciągu czterech następnych dni rozmawiała tylko z Jowitą
i Matthiasem. Ten ostatni znowu zaczął ją zaskakiwać, pokazując
tylko swoją romantyczną stronę. Lubiła to jego oblicze. Za
tydzień miał przyjechać na bal. W niedzielę, po kolejnej,
długiej, wieczornej rozmowie stwierdziła zaskoczona, że nie może
się doczekać tego spotkania. Tęskniła. Naprawdę tęskniła za
Mattem. To dobry omen, pomyślała. Postanowiła, że będzie w sobie
pielęgnować te drobiny uczucia, które pojawiły się w jej sercu
ponownie. Mają ze sobą spędzić resztę życia. Taką podjęli
decyzję. Będzie dobrze. Wybrała suknię ślubną. To kolejny dobry
znak, pomyślała sobie. Uda nam się. Pomimo tego, co mnie w nim
nie odpowiada, braku szaleńczego stanu zakochania, uda nam się.
Konrad, to zamknięty rozdział. Wspólny tatuaż. Jeden pocałunek.
Mglista deklaracja. Pociąg fizyczny. Stare rany. Tylko tyle.
Zostanie przyjaźń i współpraca zawodowa. Wystarczy. Z poczuciem
odzyskanej kontroli nad własnym sercem, myślami i przyszłością,
spokojnie zasnęła.
Następny
tydzień minął Anicie bardzo szybko, choć spokojnie. Czuła się,
jak na urlopie. Miała pełną lodówkę i zamrażarkę z
przygotowanymi daniami. Nadrabiała namiętnie zaległości
czytelnicze. Nie odbierała telefonów z nieznanych numerów.
Odpuściła dzwonienie do firmy, co jej się do tej pory nie
zdarzyło. Delektowała się świętym spokojem. Codziennie
rozmawiała z Hanią. Dzięki Bogu, z Darkiem wszystko było w
najlepszym porządku. Zadzwoniła do rodziców, a właściwie do
ojca i poinformowała go o planowanych zaręczynach i ślubie.
Zapytał jej tylko, czy jest pewna uczucia nowego wybranka.
Roześmiała się głośno na przejaw jego romantyzmu, ale
powiedziała, że tak. Na szczęście o jej uczucia tata nie zapytał.
Miała czyste sumienie.
W
czwartek odebrała od kuriera zamówioną sukienkę. Po raz pierwszy
skorzystała z podarowanej karty. Była konsekwentna i skoro
zdecydowała się na suknię ślubną z domu mody Chanel, na sobotni
bal zamówiła również kreację z tego salonu. Znała ich
rozmiarówkę, nie musiała obawiać się pomyłki. Zaręczynowa
biżuteria dopełni całości. Matthias będzie zadowolony. Odbierze
go jutro o jedenastej z Warszawy i wrócą do Sopotu. Potwierdziła
sobotnią wizytę w salonie fryzjerskim. Wszystko było dopięte na
ostatni guzik.
Leżała
wyciągnięta na kanapie w salonie z książką w ręce, gdy za
uchem rozdzwonił się telefon. Dzwonił Matt. Uśmiechnęła się
nie wymuszenie.
– Cześć
przystojniaku, dzwonisz, aby mi powiedzieć, że już pędzisz na
lotnisko? To pędź szybko. Jutro rano czekam na ciebie na lotnisku.
Stęskniłam się za tobą, naprawdę.
– Anita...
– Matt? –
Blondynka usiadła. – Stało się coś?
– Nie przyjadę –
Vetter wypuścił powietrze przez zaciśnięte szczęki. –
Przepraszam, naprawdę przepraszam. Ale mam ważniejszą sprawę na
głowie.
– Ważniejsza
sprawę? – Anicie skoczyło ciśnienie.
– Tak.
Niespodziewanie zostałem zaproszony na kolację do gubernatora.
Wiesz, że to nie jest tylko towarzyska wizyta. Szczególnie teraz,
po tej fali strajków. Nie mogę odmówić. Mam priorytety. Sama
prowadzisz firmę i wiem jaka jest dla ciebie ważna. Dużo już dla
niej poświęciłaś. Mam nadzieję,że rozumiesz?
– Ależ
oczywiście Matt, business
is business,
udanej kolacji.
– Odpowiedziała
siląc się na chłodny ton.
– Mądra
dziewczynka. Muszę kończyć. Do usłyszenia. Widzimy się w
Rotterdamie. Podpisałaś już umowę z tego co wiem.
– Tak.
Do zobaczenia w Holandii. - Rozłączyła rozmowę. Wszystko zostało
powiedziane. Business
is business.
Ulubiony zwrot Matthiasa.
W
piątek, do południa, Anita rozpakowała sukienkę i powiesiła ją
na wieszaku w holu. Wcześniej rozmawiała z Jowitą. Sama nie
wiedziała, czemu jeszcze nie zadzwoniła do organizatorów imprezy i
nie odwołała swojego uczestnictwa. Była zła i rozżalona na
Vettera. Wiedziała, że była to zupełnie infantylna reakcja w
końcu był z nią szczery. Od początku mówił o układzie
biznesowym. W tym duchu pisana była intercyza. Jak kontrakt.
Korzyści i obowiązki. Obu stron umowy. Potrząsnęła głową,
dziwiąc się swoim wcześniejszym myślom. Matt szybko sprowadził
ją na ziemię. Nie ufaj mu, mówił rozum. Jednak czasami serce
zrywało się ze smyczy. Jak kiedyś. Zastawiała się czemu nie
potrafi wyplenić z siebie tej dawki romantyzmu, którą w genach
przekazał jej ojciec. Akurat pragmatyzm matki, byłby teraz bardziej
wskazany, pomyślała rozbawiona. Szkoda sukienki, chyba, że
wykorzysta ją na zaręczyny. Nie ma tego złego, co by na dobre nie
wyszło. Spojrzała na zegar w kuchni. Czas dać jeść pupilom.
Podkręciła radio i zaczęła nakładać porcje do misek. Gdy
skończyła, zaprosiła całe towarzystwo do oranżerii. Psy i koty
konsumowały, a ona piła kawę. Nagle Luna i Amok wypadli przez
klapkę zamontowaną w drzwiach ze wściekłym ujadaniem. Anita
zdziwiona podążyła za nimi.
Przed
furtką, wśród gęsto wirujących płatków śniegów
stał...Konrad. Psy ujadały jak szalone.
– Spokój!
Siad! – Krzyknęła na nie dziewczyna.
Posłusznie umilkły – Co ty tu robisz? –
zapytała Steca.
– Marznę!
Od dłuższej chwili. Chyba dzwonek nie działa Dopiero, jak zacząłem
walić kluczami o furtkę, to bestie przyleciały i cię ściągnęły.
Wpuścisz mnie? Czy będziemy gadać przez bramę?
– Sorki.
Wchodź! – Anita rozkodowała
wejście. Widząc wahanie chłopaka i jego niepewne spojrzenie
rzucane na psy, dodała. – Nie bój
się, nie ruszą. – Wszedł do środka.
– Dopóki im nie karzę –
roześmiała się.
Ruszyła
w stronę drzwi wejściowych, Konrad za nią, pochód zamykała Luna
z Amokiem.
– Ściągaj
kurtkę. Herbaty, czy kawy? – Zapytała,
gdy znaleźli się w holu.
– Nie,
dzięki. Anita ja tylko na moment. O szesnastej jestem umówiony na
oddanie projektu. Przeglądaliśmy rano całość i okazało się, że
w kilku miejscach brakuje twojej parafki. Podpisz i wracam.
– Ok.
Ale jednak wejdź. Nie będę tego robić na kolanie. Chodź do
kuchni. – Zaprosiła go dalej. I
pomimo protestów nalała kawy z dzbanka. –
Trafiłeś tu bez trudu?
– Tak.
Jowita mi wytłumaczyła. – Odpowiedział
znad kubka. Rozglądał się ciekawie po pomieszczeniu. Wyjrzał
przez okno na zasypany ogród. – Co
tam jest? – Wskazał w kierunku
szklanej tafli.
– Oranżeria
– znad papierów odpowiedziała mu Anita. –
Chcesz obejrzeć? Chwilę mi tu zejdzie. Nie ma podpisu na
tym, co przerobiliście ostatnio.
– Mogę?
– Jasne.
Tylko weź dwa ciastka z tego szklanego słoika. Jakbyś spotkał
Lunę i Amoka, tym je przekupisz – powiedziała bardzo poważnym
tonem. Widząc jego zmarszczone brwi roześmiała się głośno. –
Jaja sobie z ciebie robię, ale ciastka weź, są strasznymi
łasuchami.
– Widzę,
że już wyzdrowiałaś, bo humor ci się wyostrzył. – Pokazał
jej język, ale wyciągnął ze słoika dwa smakołyki.
Wrócił
do holu, kusiło go pójście schodami do góry, ale się
powstrzymał. Obejrzał salon. Zajrzał do gabinetu zawalonego
papierami, projektami i regałami z książkami. Zaśmiał się sam
do siebie. W rozgardiaszu panującym w tym pomieszczeniu odnajdywał
Ani, zawsze miała bajzel na biurku. Na ścianie, po lewej stronie
biurka zobaczył swoją starą grafikę. Dwa samotne drzewa na
wzgórzu, splecione ze sobą gałęziami, tragane wiatrem. Zdziwił
się,że nadal to ma. Zawrócił i przez salon utrzymany w jasnych,
ciepłych beżach z kontrastowymi dodatkami, przeszedł do
oranżerii. W drzwiach przywitały go dwa pyski. Szybko wyciągnął
ciastka i sprawiedliwie je rozdzieliły. Nie wiedział, który pies
jak ma na imię, ale obydwa nadstawiły pyski do podrapania.
Przekupił je, tak, jak powiedziała Anita. Rozsiadł się w fotelu,
a zwierzaki nadstawiły karki do głaskania. Nie wiadomo skąd na
jego kolana wskoczył kot i zaanektował je. Pięknie, pomyślał,
ale jestem uziemiony. Rozglądał się uważnie dookoła. Ależ ten
dom był inny od gdańskiego mieszkania Vetter. Tutaj, ją
odnajdywał, w kolorach, dodatkach, bibelotach. Chyba nie zdawała
sobie sprawy, jak wiele ten wystrój o niej mówił, dla kogoś kto
ją znał.
– Teraz
się ich tak łatwo nie pozbędziesz. – Anita stanęła w drzwiach
z papierami w objęciach. – Podpisałam
wszystko.
– Dzięki
– zestawił delikatnie kota na ziemię, fuknął na niego obrażony.
Psy plątały się pod nogami. – Który
jest który? – Zapytał.
– Bez
oka to Luna, drugi to Amok. A na kolanach gościłeś Lolka. Jest
też Bolek, ale gdzieś się zaszył. To już wszystkie.
– Super.
Fajne towarzystwo. – Odebrał od niej
teczkę. – Pojadę już.
Przeszli
do holu. Konrad zatrzymał się przy wiszącej sukience. Dotknął
miękkiego materiału. Prześlizgnął mu się między palcami.
– Na
jutrzejszy bal? – Zapytał.
– Tak.
Ale raczej nie pójdę. – Oparła się o balustradę schodów.
– Narzeczony
cię wystawił. – Bardziej stwierdził,
niż zgadywał.
– Skąd
wiesz? – Milczał wymownie. Anita westchnęła – Jowita i jej
długi język - odpowiedziała sama sobie.
– Wyrwało
się jej. Powiedzmy – błysnął uśmiechem.
– Jowita
i wyrwało, nie idą w parze. Tej kobiecie nic się nie wyrywa.
Zawsze ma przemyślaną strategię. Co uknuła tym razem?
– Uknuła?
– Konrad usiłował udawać zaskoczonego. Ale zdradziły go
wesołe ogniki w oczach. – Raczej
powiedziała, że to dość prestiżowe wydarzenie. Biuro dostanie
nagrodę za projekt i głupio by było nie przyjść. Głupio też
będzie, jeśli pani prezes przyszłaby sama – Anita prychnęła.
Zignorował ją i ciągnął dalej. –
Zapytała. czy mam smoking. Przypadkiem mam i bardzo ładnie
będzie się komponował z tą sukienką. A i mam wolny jutrzejszy
wieczór. Sprawdziłem w kalendarzyku – zawiesił znacząco głos.
– Dobra
– Anita uniosła ręce w geście poddania. –
Pójdziesz ze mną?
– Jowita
by mnie zabiła, gdybym powiedział nie. Będę po ciebie o szóstej.
- Cmoknął blondynkę w policzek i wyszedł.
Kurcze, ależ się zawiodłam, kiedy przeczytałam, że Anita tęskniła za Mattem. Tak sobie czytam, jak to oni stawiają na zdrowy rozsądek, że będzie lepiej, jeśli przestaną myśleć o fruwaniu na skrzydłach, które wytatuowali w przeszłości, a sama nie wiem, co myśleć. Poddaje się, cokolwiek teraz się stanie, będzie dla mnie zaskoczeniem. Ale to dobrze, bo czasami człowiek coś przeczuwa, później czyta, że tak jest i nie ma takiej frajdy, bo nie opada mu szczęka ze zdziwienia :D Także czekam niecierpliwie na kolejny rozdział ;)
OdpowiedzUsuńDzisiaj krótko, bo kompletnie nie wiem, co jeszcze napisać ;) Może tylko to, że ak zawsze bardzo przyjemni mi się czytało :) Pozdrawiam! :D
Sama mam mieszane uczucia co do tego rozdziału...Jednak, jak twarda by kobieta nie była, jak racjonalnie by nie myślała zawsze na samym dnie duszy będzie tkwił, choćby okruszek, romantyzmu. I myśl o ty,że można zmienić mężczyznę, którego się wybrało lub na którego jest się w pewnym sensie skazanym. Nawet wtedy, kiedy marzenia i pragnienia własne idą w odstawkę. Tak. Chyba o tym miał być ten rozdział, a wyszło jak zwykle.
UsuńKochana Onee-san
OdpowiedzUsuńDziękuję za tak wspaniały prezent po powrocie z wakacji. Szczerze? Stęskniłam się za Twoim pisaniem, pochłanianiem rozdziałów jednym tchem i przejmującymi zwrotami akcji, które dostarczają mi takich emocji, że czasem sama sobie ze sobą nie radzę XD.
Rozdział był bardzo długi, jednak jak zwykle ciekawy. Podobało mi się jak przedstawiłaś Anitę i uczucia nią targające. To, że nadal się gubi i jest jakby niepewna swoich uczuć. A przynajmniej ja tak to odebrałam.
Nie powiem, że się nie ucieszyłam, kiedy Matt powiedział, że z nią nie pójdzie, bo to byłoby kłamstwem ^_^. I nie powiem, że nie mam nadziei, że coś się na tym balu zdarzy.
Czekam na kolejny rozdział, zresztą jak zwykle z niecierpliwością.
Twoja Unbe