Anita zmusiła się do
wyjścia spod prysznica. Miała wrażenie, że świat nadal wiruje.
Oparła się o brzeg umywalki, a ręką przetarła zaparowane lustro.
W konkursie miss nie miałaby szans dzisiejszego ranka. Ogromnego
kaca miała wymalowanego na twarzy. Zaczerwienione, podpuchnięte
oczy, sina cera i spierzchnięte usta, to było nic w porównaniu z
tym, jak czuła się w „środku”. Własne ciało dobitnie jej nie
lubiło. Umysł dokładał kaca moralnego. Świat nie oferował nic
miłego. Wciągnęła na siebie to, co znalazła w łazience, czyli
tak zwany domowy strój, przeczesała wilgotne włosy i ściągnęła
je w niedbały kucyk. Powoli otworzyła drzwi od łazienki. Uderzył
ją zapach świeżo zaparzonej kawy.
– Przed momentem
stwierdziłam, że dzisiejszy dzień nie ma dla mnie nic miłego. A
tu proszę, kawa! – Łapczywie złapała kubek, który podał jej
Krzysiek.
– Kawa, kawa. A, gdzie dzień dobry, miło cię
widzieć i inne ozdobne duperele? – Zaśmiał się chłopak, ale
zaraz przestał widząc, jak Anita krzywi się na głośniejsze
dźwięki. – Kacyk?
– Kac. Tylko nie mów...
– „A nie
mówiłem”? Nie powiem. Sama o tym doskonale wiesz. Dałaś wczoraj
popis.
– Popis? A! Mówisz o tańcu, tak. I raczej daliśmy
Krzysiu. Liczba mnoga.
– Tak w tańcu też. I fakt, liczba
mnoga jest bardziej odpowiednia. Ty, ja i Stec. Istny tłok.
–
Błaaagam. – Anita uciekła wzrokiem w bok. – Tylko nie dzisiaj.
Nic o Konradzie.
– Wszystko o Konradzie, Anita. Ostrzegałem
cię. Widziałem, jaki wczoraj był wściekły. To jeszcze nic. Z tym
sobie da radę. Ale on był ...rozżalony i zawiedziony. A to
mieszanka wybuchowa u faceta. Spodziewaj się teraz po Konradzie
wszystkiego. I, choć gostek u mnie absolutnie nie zapunktował w
żaden sposób, to go rozumiem.
– Faceci. – Anita spojrzała
na Krzyśka z dezaprobatą w oczach. – Wasze pieprzone ego. A co z
moim ego? Czy, jeśli laska nie wygląda jak z okładki, to nie ma
szans na miejsce w waszej pamięci? Nawet, jeśli zna się ją od
kilkunastu lat. Tylko takie z górnej półki dostępują tego
zaszczytu?
– Ej, Anita...
– Co „ej”? Krzysiek, znałam
się z Konradem od piaskownicy. Byliśmy nierozłączni. Na placu
zabaw, salce tanecznej, w podstawówce, angielskim, wycieczkach,
imprezach, aż do pierwszego roku studiów. Więcej mnie widywał
codziennie, niż nie widział w ogóle. Niezły bilans, co? Spotykamy
się po siedmiu latach. I zero. Żadnego błysku. Czyli tamte wspólne
lata nic dla niego nie znaczyły. Nie byłam laską z górnej półki,
więc wypad z pamięci.
– Nie przesadzaj. I jesteś laską z
górnej półki, jak to określiłaś.
– Teraz jestem. I nie
jest to próżność. Wiem, jak wyglądam na chwilę obecną, a jak
było kiedyś. Choć podobno wciąż są aktualne bzdury w stylu
„ważne to, co w środku” i inne tam takie. Akurat. Faceci, to
wzrokowcy. Nigdy, inaczej nie będzie – nakręcała się.
–
Widzę, że wbiłaś sobie jakąś teorię do głowy. Nie powiem,
masz trochę racji, ale nie wrzucaj wszystkich do jednego worka.
Owszem, teraz wyglądasz odrobinę inaczej niż jak cię poznałem,
ale bez przesady, nie zmieniłaś się całkiem.
– Zmieniłam
Krzychu. Poczekaj tu chwilę. – Anita podeszła do regału
stojącego w salonie i wyciągnęła coś spomiędzy książek.
Wróciła do kuchennego blatu i położyła przed Krzyśkiem album ze
zdjęciami. – Masz. Oglądaj.
Hofman zaczął powoli
przewracać karty ze zdjęciami. Fotografie Anity, tyle zrozumiał.
Anita jako mała dziewczynka, nastolatka, w długiej sukni w tańcu,
na szkolnych imprezach. Klasowych wyjazdach, ogniskach. Na prawie
każdym zdjęciu obok niej stał Stec. Tylko,że ta dziewczyna, nie
do końca była Anitą jaką znał. Podniósł wzrok i popatrzył na
nią pytająco. Wzruszyła ramionami w odpowiedzi.
– Ok Anitko.
Nie jesteś naturalną blondynką, to już zrozumiałem, kiedyś
byłaś...szatynką...
– Zacząłeś od najbardziej subtelnej
różnicy w moim wyglądzie. Dyplomata jak zwykle. – Uśmiechnęła
się szeroko. – Szatynka, tak to się ładnie nazywa. Naprawdę
moje włosy miały nijaki, mysi kolor. W Niemczech, zanim mnie
poznałeś, przefarbowałam się i jestem wierna obecnemu kolorowi,
wbrew powszechnym dowcipom. Kontynuując, nie byłam blondynką i
byłam grubsza o kilkadziesiąt kilogramów. Na...tym zdjęciu –
przekartkowała kilka kart w albumie – jesteśmy w Łebie. Po
maturze pojechaliśmy razem z Konradem do jego ciotki na kilka dni. O
to ja, na plaży w całej okazałości. Wieloryb. Prawie sto
kilogramów żywej wagi. Tak wyglądałam. Poznałbyś mnie?
–
Oj Anita, poznałbym. Masz ten sam uśmiech, pod warunkiem , że
śmiejesz się naprawdę. I głos, oczy. To się nie zmienia...choć
faktycznie, wyglądasz...inaczej – powiedział ostrożnie.
–
Niby tak. Akurat głos mi się zmienił, lekko, ale zmienił. Gdy
poznaliśmy się na studiach Krzysiu, już trochę schudłam. Nawet
więcej niż trochę w porównaniu do tego zdjęcia. Całe moje
nastoletnie życie się odchudzałam i osiągałam efekty, po to, aby
zaraz wrócić do poprzedniej wagi. Więc zaczynałam dietę od nowa,
kolejną i kolejną. Przerobiłam chyba wszystkie dostępne –
zaśmiała się gorzko. Upiła łyk kawy. – Dopiero dzięki
Lucasowi odkryłam przyczynę takiego stanu rzeczy, ale o tym za
moment. Życie studenckie, na prawie własny rachunek, paradoksalnie
trochę mnie uratowało. W moim domu, matka miała bzika na punkcie
zdrowego odżywiania, dużo jarzyn, owoców, ryb, nabiału potem
okazało się, że siedemdziesięciu procent tych produktów nie mogę
jeść. Jestem uczulona na nikiel. O ile alergia kontaktowa nie jest
niczym szczególnym i jest w miarę prosta do wyeliminowania, ja mam
do kompletu pokarmową. Nie wyobrażasz sobie w jak wielu produktach
jest to cholerstwo.
– I przez nikiel ...tak wyglądałaś?
–
Też. Po prostu, im bardziej zdrowo się odżywiałam: serek, łosoś,
brokuły, pomidory, bób, szpinak, papryka, soja, tym bardziej
zatruwałam własny organizm. Paradoks, prawda? Ale, to nie koniec.
Wiedziałeś,że gdy zaczęłam spotykać się z Lucasem wylądowałam
w szpitalu?
– Tak. Niewiele o tym mówiłaś. On też raczej
milczał. Jednak zakodowałem sobie, że nie możesz jeść żadnych
orzechów i unikasz jak ognia czekolady. Wiem, że musisz brać
regularnie leki, nie forsować się zbytnio. Po cichu stawiałem na
serce. Ale teraz już ni nie wiem.
– Skoro się już spowiadam
.– Anita westchnęła. – Alergia, to tylko dodatek. Pamiętam,
że umówiłam się w tym dniu z nim rano. To była sobota. Obiecał
mi wiosenną przejażdżkę motocyklem na rozpoczęcie sezonu. Jowita
gdzieś wyszła i nie zamknęła za sobą drzwi, na całe szczęście.
Wstałam, ubrałam się, w kuchni upadła mi łyżeczka, schyliłam
się po nią...i w takiej pozycji zostałam. W takiej też, długą
chwilę później, zastał mnie Lucas. Próbował mi pomóc, ja nie
mogłam się wyprostować i przeklinałam, na czym świat stoi. Po
polsku oczywiście, ale sadząc z jego miny chyba rozumiał. Wezwał
karetkę, pan doktor orzekł,że trafiła mnie rwa kulszowa. Wypisał
tabletki przeciwbólowe i pojechał. A ja dalej wyłam z bólu. Luc
się wściekł, pierwszy raz widziałam go w takim stanie, wykonał
kilka telefonów. Przyjechał inny lekarz, dał mi zastrzyk w tyłek,
położył na nosze i zawiózł do kliniki. Prywatnej, jak się potem
dowiedziałam. To był mój pierwszy dług u Lucasa. W trakcie pobytu
lekarze przebadali mnie dokładnie. Zauważyli wysypkę na
nadgarstku. Zbadali i objawiła się alergia. Po drążyli dalej i
dołożyli do tego uczulenie pokarmowe. Jednak najbardziej męczyli
mnie pytaniami o moje samopoczucie teraz i kiedyś, o choroby w
rodzinie. I tym sposobem odkryli prawdziwa przyczynę mojego stanu
zdrowia, nadwagi, zmęczenia, braku energii i innych atrakcji.
Okazało się,że po mojej mamie odziedziczyłam niedoczynność
tarczycy. Mam chorobę Hashimoto. Kompletnie rozjechaną gospodarkę
hormonalną. Teraz już jest dobrze. Co prawda jestem małą apteką,
o czym wiesz, ale dzięki Lucasowi i jego uporowi wiem, co mi było.
– No dobrze, wyleczył cię, ale nadal jeździsz do kliniki.
–
Tak, nadal. Biorę standardowe leki i raz na trzy miesiące kurację
w zastrzykach. Wtedy muszę się położyć. To tyle, jeśli chodzi o
mój wygląd teraz i kiedyś.
– Wiesz Anitko, przyglądam się
tym zdjęciom i chyba nie o samą wagę i kolor włosów tu chodziło.
Lucas, jak teraz na to patrzę, przepraszam bardzo za dobór słów,
odkrył cię na nowo. Schudłaś, zaczęłaś się malować, inaczej
ubierać, niby szczegóły, a stworzyły ….
– Inną jakość?
– Weszła mu w słowo. – Nie zaprzeczaj. Tak było. Zmieniłam
się. Kurcze, może ten, kto mnie podczas tych zmian Lucasa nie
widział....
– Nie poznał by cię teraz? – Podsunął
uprzejmie.
– Nie wprowadzaj mi zamętu. Wszystko sobie
poukładałam, a ty bach, zadajesz trudne pytania. – Odburknęła
znad kubka.
– Jesteś myślącą i bystrą dziewczynką. Teraz,
choć Steca nie znoszę i mam na niego alergię, muszę przyznać,że
nie ułatwiłaś facetowi zadania. Co jednak go absolutnie nie
tłumaczy i nie usprawiedliwia. Wymiar kary powinien być
łagodniejszy – pogroził palcem.
– Jesteś moim
przyjacielem. – Anita przekręciła głowę i zaraz tego
pożałowała. – Kac mnie dzisiaj zabije. I to moja osobista kara.
Muszę się pozbierać, jutro lecę do Rotterdamu.
– Musisz?
Jak do mnie dzwoniłaś stamtąd, to w twoim głosie nie było
entuzjazmu. Pomimo, że z Darkiem wszystko się udało.
–
Muszę.– Westchnęła. – Choć nie mam na to specjalnej ochoty.
Nie chodziło o Darka, tutaj był pełen profesjonalizm ze strony
lekarzy. Bardziej zmęczyła mnie ta atmosfera wokół mnie. Rodzice
Lucasa, Matthias. A teraz znowu tam będę przez jakiś czas.
–
Na ile lecisz?
– Dwa tygodnie maksimum.
– To Konrad
będzie miał czas na ochłonięcie. Może jeszcze będzie u ciebie
pracować jak wrócisz.
– Będzie. Znam go. A teraz błagam,
muszę się położyć. Kocyk, mineralna i kanał komediowy.
–
Wyjęłaś mi to z ust. Rozłożę sofę przed telewizorem, a ty
skołuj prowiant i koce.
– Mówiłam już, że cię kocham?
–
Mówiłaś. I uważaj, bo ci jeszcze uwierzę.
***
Koło niego
ktoś leżał. Powoli przekręcił głowę. Ruch wywoła nieznośny
ucisk w czaszce, a słońce wpadające przez niedosunięte żaluzje
zakuło go mocno w oczy. Piętro wyżej, ktoś upuścił coś na
podłogę, huk w uszach zabolał.
Dawno nie miałem takiego kaca.
Konrad Stec usiłował się unieść na łokciach, ale po pierwszej
próbie się poddał. Pojedyncze przebłyski wczorajszego wieczoru
zaczęły nieśmiało przebijać się do świadomości. Kolacja,
klub, taniec, Anita. Kurwa jego mać! Konrada zalała fala
wściekłości, gdy przypomniał sobie Vetter, a raczej Wolską.
Anitę Wolską. Zrobiła z niego ostatniego idiotę, pacana, dupka.
Lista epitetów mogła być o wiele dłuższa. I ten jej cholernie
ironiczny wzrok, zagotowało się w nim ponownie. Ucisk w czaszce
stał się nie do zniesienia, a suchość w gardle paliła ogniem. Co
raz więcej szczegółów wracało do niego jak bumerang. I to
cholernie nieprzyjemne uczucie żalu, zawodu, porażki. Janusz. W
umyśle pojawiło się imię Czernego. Tak. Janusz przyszedł do
„Niepamięci”. Chyba sam do niego zadzwonił. Musiał przed tym
telefonem sporo wypić. Teraz pamiętał: Janusz i jakieś
dziewczyny. Karina dała mu kosza, to też sobie przypomniał. Anita
doskonale bawiła się na parkiecie. Szczególnie z Hofmanem. On też
kogoś wyrwał. Tylko za cholerę nie pamiętał kogo. Twarz, imię,
cokolwiek – nic, czarna dziura w pamięci. Moment, w głowie
zapaliło się czerwona światełko, ktoś leżał obok niego. Podjął
zarzucony przed momentem wysiłek podniesienia się z pozycji
horyzontalnej. Ktoś obok niego poruszył się.
– Stary. Masz
coś na klina? – Do zaskoczonego Konrada odezwał się Janusz,
unosząc z trudem głowę.
Stec popatrzył na kumpla w niemym
szoku. Opadł z powrotem na poduszki. Niepamięć, przydałaby mu się
teraz niepamięć. Z trudem zwlekł się z łóżka i chwiejnym
krokiem dotarł do łazienki. Włożył głowę pod kran i odkręcił
zimną wodę. Na prysznic nie miał siły. Usłyszał spoza szumu
wody, że Janusz dobija się do drzwi. Westchnął, zakręcił kurek
i wytarł głowę. Minął się z Czernym bez słowa. Po drodze
wciągnął na siebie koszulkę i spodnie dresowe. W kuchnie otworzył
lodówkę i wyciągnął z niej dwa zimne piwa. Swoje wypił od razu.
Chwilę potem, po drugiej stronie stołu, usiadł Janusz i
potraktował napój bogów z takim samym brakiem respektu. Konrad
bardzo powoli załadował kawę do ekspresu i nalał wody. Pstryknął
przycisk power. Równocześnie krzywili się, gdy urządzenie zaczęło
wydawać piszczące i bulgoczące dźwięki. W ich stanie były one o
wiele za głośne i zbyt intensywne. Gdy kawa znalazła się w
kubkach i upili po łyku, Konrad odważył się zadać pytanie, które
go nurtował, odkąd ujrzał kumpla w swoim łóżku.
–
Januszku...co ty tu, do cholery, robisz?
– Nie wiem –
odpowiedział rozbrajająco szczerze.
– Ok, to jest nas dwóch.
Dawno nie urwał mi się tak film – przyznał Konrad.
– Ja
coś tam pamiętam. – Janusz wymamrotał znad kubka. – Ale, do
pewnego momentu. – Zastrzegł od razu.
– Chyba czas na
rekonstrukcję zdarzeń. Ja zacznę. Anita, to ostatnia suka. –
Konrad wypowiedział ostatnie zdanie dobitnie.
– Tyle pamiętam.
Zadzwoniłeś do mnie wieczorem z tymi samymi słowami. Kazałeś
przyjechać do „Niepamięci”. Zastałem cię przy barze. Wlewałeś
w siebie kieliszek za kieliszkiem, więc się dołączyłem. Czego
się nie robi dla kumpla. Ale nadal nie przypominam sobie dlaczego
twoja szefowa miałaby być suką. Nie wyjawiłeś mi podstaw tego
stwierdzenia.
Konrad milczał, uparcie wpatrując się w czarny
płyn w kubku. W końcu podniósł wzrok.
– Anita Vetter, to
kiedyś Anita Wolska – powiedział.
– I? – Janusz uniósł
brwi do góry. – Nic mi, to drugie nazwisko nie mówi.
–
Wysil pamięć.
– Dzisiaj, to nie jest dobry pomysł. –
Odpowiedział Janusz, ale widząc wzrok kumpla dodał – ale się
postaram. Moment, kiedyś mówiłeś o jakiejś Anicie. W Londynie to
było jeszcze. A już wiem. twoja przyjaciółka z piaskownicy.
Studiowaliście razem, ale ona wyjechała, gdzieś wyjechała...
–
Na stypendium do Niemiec. Nagle, można powiedzieć.
– I
Vetter...to ta twoja Anita?
– Tak. – Konrad z powrotem
zapatrzył się na kubek trzymany w rękach.
– Jak to?
–
Okazuje się, że „tak to”.
– Eeee – Janusz machnął
ręką. – Niemożliwe. Poznałbyś ją przecież. Coś ci się
zdawało.
– Trafiłeś w sedno. Nie poznałem jej. – Stec
wypił kawę do końca jednym haustem.
– A, ona ciebie? –
Ostrożnie upewnił się Janusz.
– Pudło. Ona od początku
wiedziała, z kim ma do czynienia.
– Suka – podsumował
Janusz.
– Mówiłem ci. Ona suka, a ja idiota. Cały czas, te
półtora miesiąca pogrywała ze mną. A ja nie skojarzyłem.
–
Totalnie nic?
– Śmieszne, ale w pewnym momencie przeszła mi
taka myśl przez głowę. Ale zaraz odrzuciłem ją jako niemożliwą.
Bo przecież według moich założeń, moja Anita, by mi takiego
numeru nie wywinęła. Po co miałaby się tak zachować? Moja Anita
nie potrafiła milczeć, gdy miała dla mnie jakąkolwiek
niespodziankę. Nie miała przede mną żadnych tajemnic. A tu
proszę, psiakość jego mać – zakończył gorzko.
– Konrad,
nie obraź się, ale Vetter, którą ja znam i o której
słyszałem...nie ma twardszej baby, jeśli chodzi o biznes. Stoją
za nią wielkie pieniądze, potężne nazwisko i umiejętności. Jej
stajnia jest najlepsza. Dlatego też dałem ci cynk, gdy szukała
nowego głównego. Z twoich słów, kurcze, to nie ta sama laska. Nie
można się, aż tak zmienić!
– Słuchaj stary, mam dwa
wyjścia: albo przyjąć, że tak się zmieniła albo, że jestem
totalnym imbecylem. Dla własnego zdrowia psychicznego i ego, wolę,
to pierwsze.
– Dobra. – Janusz kiwnął głową na zgodę.–
Ale – zaciął się na moment – ale jak jej nie poznałeś?
Przeszła jakąś operację plastyczną, czy co tam sobie kobiety
robią?
– Nie musiała. Zaczekaj. – Konrad przeszedł za
ściankę do części salonowej i otworzył szufladę komody.
Pogrzebał w niej chwilę. Wrócił i wręczył Januszowi mocno
podniszczony album ze zdjęciami. – Obejrzyj sobie. Sam nie wiem
czemu, to wszędzie ze sobą ciągnę.
Czerny zaczął przeglądać
karty. Niektóre zdjęcia poodpadały i wypadały luzem. Ale
wszystkie miały wspólny mianownik.
– To jest Anita? –
Janusz położył album na stole i stuknął palcem w przypadkowe
zdjęcie.
– Tak.
– Stary, jak dla mnie, jesteś
usprawiedliwiony. W dużej mierze. Fakt, oczy te same, uśmiech też.
Reszta się nie zgadza. – Orzekł chłopak zamykając album.
–
Dzięki, ale kac pozostał.
– Dużo wypiłeś, nie dziwi się.
– Ten rodzaj też Janusz. Gdybym mógł...
– To co?
–
Zwolniłbym się. Ale nie mogę. Teraz już wiem czemu dała mi umowę
na pół roku. Przemyślała wszystko. Od samego początku.
–
Wytrzymasz do maja.
– Muszę. Chcesz jeszcze piwo?
– Z
ust mi to wyjąłeś. Nie widziałeś moich spodni?
– Poszukaj.
Gdzieś tu muszą być. – Konrad potoczył dłonią w koło. Janusz
westchnął, wstał od stołu i poszedł poszukać swoich ciuchów.
Stec tymczasem, sięgnął ponownie do lodówki i wyłowił z
niej obiecane piwa. Otworzył oba i podszedł, trzymając butelki w
rękach, do okna. Wzrok sam powędrował w stronę mieszkania Anity.
– Znalazłem! – Okrzyk Janusza z sypialni brzmiał niemal
triumfalnie. Po chwili wrócił do salonu ubrany. Stanął obok
Konrada, a ten podał mu piwo. – Na co patrzysz?
– Wiesz, że
ona, Anita, mieszkam tam – kiwnął butelką – na przeciwko.
–
Serio? Kurcze, jak w telenoweli.
– Tsaaaa. – Stec skrzywił
się – i to rangi „d”.
– Zastanawiasz się, czy jest w
domu?
– Jest. I zapewne pieprzy się z pierdolonym Krzysiem.
Wolno jej – wzruszył ramionami.
– A, to ten pacan co jej
pilnował w „Niepamięci”. Przypominam sobie. Jest szefową.
Wiele jej wolno. – Janusz wsunął rękę do kieszeni jeansów,
zdziwiony wyciągnął z niej karteczkę. Rozwinął ja i przeczytał.
– Stary – trącił kumpla – to chyba twoje.
Konrad odebrał
świtek i przeczytał na głos: „Konradku,
do zobaczenia w pracy. Ale na wszelki wypadek, gdybyś chciał się
ze mną zobaczyć tak bardzo, jak mówiłeś, wcześniej, masz mój
numer. Małgosia.” Popatrzył
zdziwiony na Janusza. Nagle go olśniło. Małgosia. Praca.
–
Ja pierdolę, Janusz, nigdy się nie nauczę. To – uniósł w górę
kartkę – nasza nowa sekretarka. Nic nie pamiętam!
– Stało
się. – Uciął Czerny. – W takim razie wysilmy mózgownice i
poskładajmy urywki wspomnień w jakąś całość. Choć ciężko
będzie.
***
Miły głos stewardessy poinformował, że za
moment samolot podejdzie do lądowania. Anita posłusznie zastosowała
się do instrukcji i zapięła pasy. Zastanawiała się, ile czasu
zajmie jej dojechanie do hotelu. Oczywiście, rodzice Lucasa byli
niezadowoleni, że nie zatrzymała się u nich. Jednak ona wolała
mieć „awaryjne wyjście”. Wystarczy, że Sylwestra będzie
musiała przeżyć w tym ogromnym domu. Pełnym pamiątek po Lucu.
Ona swoich się pozbyła. Sprzedała dom praktycznie od ręki. Trochę
ją to, wtedy zdziwiło, bo na rynku był zastój, ale agencja
widocznie miała dobrych pośredników. Nawet nie wiedziała, kto go
kupił. Nie interesowało ją to.
Gdy przeszła przez odprawę,
udała się do taśmy z bagażami. Jej wzrok przyciągnął mężczyzna
w uniformie szofera, który trzymał w ręku tabliczkę z jej
nazwiskiem. Obok niego stały walizki Anity. Westchnęła w duchu,
Naprawdę miała nadzieje, że się uda? Nadzieja matką głupich.
Uśmiechnęła się i podeszła do niego, nie był niczemu winien.
–
Witam. Anita Vetter. – Przedstawiła się.
– Miło mi. Pan
Vetter prosił, abym panią odebrał z lotniska i zawiózł do domu.
– Do domu? – Zdziwiła się.
– Tak.
– Mam
rezerwację w Mainport. Tam proszę mnie zawieść.
– Pan
Vetter...
– Pana Vettera biorę na siebie. – Puściła do
niego oczko. – Jedźmy już, skoro ma pan wszystkie moje bagaże.
Zameldowała się w hotelu.
Wjechała na swoje piętro. Nim zamknęła za sobą dobrze drzwi od
pokoju, gdy rozdzwoniła się komórka. Spojrzała na wyświetlacz.
Szybki jest, pomyślała.
– Witaj Matthias
– Anitko –
mężczyzna starał się mówić spokojnym głosem, nie szło mu to
najlepiej – dlaczego zbałamuciłaś mojego szofera?
– Och,
po prostu zawiózł mnie tam, gdzie miał zawieść. Rozmawialiśmy o
tym ostatnio i powiedziałam, że nie zatrzymam się ani u ciebie ani
u teściów.
– Jesteś uparta. Ale ja miałem dla ciebie inną
niespodziankę. Czy w takim razie mogę cię dzisiaj zabrać na
kolację?
– Przepraszam, jestem wykończona. A muszę się
wyspać . Jutro widzimy się na przyjęciu sylwestrowym.
–
Anita, po kolacji u wujostwa, zabieram cię do klubu, przecież nie
spędzimy tam całej nocy. Zabawimy się. Nie będę naciskał na
dzisiejszy wieczór, choć stęskniłem się za tobą – głos
mężczyzny zabrzmiał tęsknie.
– Mam uwierzyć, panie zajęty
prezesie? – Roześmiała się do słuchawki. – Nie mam sukienki
odpowiedniej na wyjście do klubu. Nie uprzedziłeś mnie.
–
Sukienka, to nie problem, policz do pięciu – poprosił.
– Do
pięciu?– Zdziwiła się.
– Teraz już tylko do czterech.
–
Jeden, dwa , trzy, cztery... Ktoś puka., zaczekaj. – Ze słuchawką
przy uchu otworzyła drzwi. Boy hotelowy stał z bukietem tulipanów
w jednej ręce i pudełkiem pod pachą. Anita wysupłała z kieszeni
żakietu napiwek i gestem wskazał stolik. Chłopka odłożył
prezenty i wycofał się po cichu. – Piękne tulipany. Kremowe.
Dziękuję.
– Nie wypada nie przywitać gościa tulipanami –
Matthias roześmiał się. Anita uwielbiała jego nisko wibrujący
śmiech. Tak, to zdecydowanie w nim uwielbiała.
– A co jest w
pudełku?
– Zobacz kochana. Mam nadzieję, że moje ręce nadal
dobrze pamiętają twoją miarę i problem sukienki został właśnie
rozwiązany. Jutro zaklepuje sobie u ciebie wczesny lunch i nie
przyjmuję odmowy. Muszę ci coś pokazać. Słodkich snów. –
Rozłączył się, zanim odpowiedziała.
Anitę zatkało.
Zachodziła głowę co Vetter zaplanował. Na razie postanowiła
rozpakować pudło. Zanim odwinęła ozdobny papier zza kokardy
wyciągnęła kopertę z bilecikiem. „Przepraszam,
że nie uprzedziłem, ale Cię znam i pewnie bym usłyszał sto razy
słowo „nie”. A tak, nie masz wymówki. Impreza jest w stylu lat
20-tych , a sukienka...mam nadzieję,że Ci się spodoba, jeśli nie,
nie szkodzi. To nie jest ważne. Ważne jest abyś ze mną rozpoczęła
Nowy Rok. Nasz Nowy Rok. M.”
Uśmiechnęła się delikatnie. Cały Mat. Nie owija w bawełnę.
Przypomniała sobie, jak się pierwszy raz spotkali. Jakieś trzy
miesiące po ślubie. Na uroczystość nie przyjechał, bo włóczył
się po Tybecie. Z tej podróży przywiózł jako prezent ślubny
błogosławieństwo z buddyjskiego klasztoru. Jak na buddystę
Matthias był jednak bardzo zdeterminowanym człowiekiem. Wtedy
powiedział jej,że żałuje, iż to Lucas poznał ją pierwszą, ale
on nie złoży broni. I dotrzymał słowa. Dla postronnego
obserwatora okoliczności nie byłyby jednoznaczne. Ktoś inny
powiedział by, że chore. Dla ich trójki były proste. Punkt
widzenia od punktu siedzenia. A teraz Mat chce, aby stanęli przed
całym światem, razem, otwarcie. To miał na myśli mówiąc o ich
Nowym Roku. Żałoba się skończyła. Czas rozpocząć nowy
rozdział. Tylko,że ona nie wiedziała, czy taka wizja przyszłości
jej odpowiada. Lubiła swój obecny statut singielki. Była
niezależna, wolna, nie ograniczona konwenansami. Nikt nie stał jej
nad głową, pieniądze nie stanowiły problemu. Mogła robić co
chciała. Tak, mogła. A ona zamiast zwiedzać, brylować na
salonach, zaszyła się w Gdańsku, pracowała po dwanaście godzin
dziennie, a za towarzystwo miała puste mieszkanie pięć dni w
tygodniu , przyszywaną rodzinę plus zwierzęta w weekendy. Miło
będzie wprowadzić lekką odmianę. Dawno się nie bawiła.
Wzruszyła ramionami i rozpakowała pudło. Wyciągnęła z niego
szmaragdową sukienkę. Była cudowna. Oczywiście, w stylu lat
dwudziestych. Przed kolana, na jednolicie zielonym materiale pięknie
tańczyły frędzelki puszczone przez całą długość sukienki,
gdzieniegdzie przeplatane cekinami w mocniejszym odcieniu. Natomiast
dekolt był oszałamiający, do wysokości biustu na delikatnie
czarnej koronce wyszyty był roślinny motyw z kwiatami z kamieni.
Skromny dekolt pod szyję i proste rękawy do połowy ramion,
zakończone również frędzlami dokańczały całość. Sukienka nie
epatując wycięciami była jednocześnie seksowna. Do tego buty,
obowiązkowe piórko, szal i malutka torebeczka w kolorze głębokiej
czerni. Matthias miał oko albo sprzedawczyni w sklepie, praktycznie
dodała w myślach Anita. Nie umniejszało to jednak faktu,że
kreacja była piękna i w jej stylu. Szkoda byłoby nie założyć.
Anita popatrzyła na siebie uważnie przykładając sukienkę do
ciała i przeglądając się w lustrze. Tak, była gotowa na zabawę.
Dość żałoby.
***
Cały ranek i do południe Anita spędziła
pracowicie. Odwiedziła prawnika, załatwiła wszystkie zaległe
formalne sprawy, które wymagały jej podpisu. Zajrzała do swoich
ulubionych sklepów i w końcu koło trzynastej dotarła do siedziby
Vetter Stal. Zanim poszła do Matthiasa odebrała od asystentki
tłumaczenie raportu z działalności firmy za kończący się rok. Z
rezygnacją spojrzała na grube tomiszcze oprawione w twardą
okładkę. Nie lubiła tej części swojego życia, jednak wiedziała,
że uczciwe zarwie trzy noce, aby przebrnąć przez wykresy, tabelki
i dziwne pojęcia. Gdy weszła do kancelarii Vettera, jego
sekretarka, Eva, z uśmiechem oznajmiła, że „pan prezes czeka”.
Anita przywołała na twarz szeroki uśmiech i wkroczyła do jaskini
lwa. Matthias stał tyłem do wejścia patrząc na rzekę płynącą
w dole.
– Witaj – zatrzymała się w progu.
– Cześć.
– Odwrócił się i podszedł do niej całując ją trzy razy w
policzki. – Gotowa na lunch i niespodziankę?
– Umieram z
głodu. A co do niespodzianki, to nie wiem. W końcu, to zagadka.
–
Myślę, że ci się spodoba. Mamy stolik w Euromast. Samochód już
czeka.
Kiedy tylko usadowili się w aucie, zadzwoniła komórka
mężczyzny, przeprosił i całą drogę spędził z uchem przy
telefonie. Anicie to odpowiadało, lubiła patrzeć na ulice w
Rotterdamie. Tęskniła za tym miastem. Uwielbiała zarówno
Landstad, jak i Waterstadt. Dotarło do niej, że Matthias mówi co
raz głośniej. Wróciła myślami do wnętrza samochodu i spojrzała
na niego pytająco. Zakończył rozmowę. Westchnął głośno.
–
Anita, przepraszam mam czas tylko na szybki lunch. Wybacz.–
Spojrzał na nią błagalnie.
– Ok. Przecież widzimy się na
kolacji u Sophie.
– I po kolacji – uśmiechnął się
znacząco.
– Tak – roześmiała się głośno.
***
Wieczorem,
w hotelu, gdy nakładał przed lustrem ostatnią warstwę pudru,
poczuła impuls, aby uciec z Rotterdamu, od Vetterów i całego tego
„wielkiego” świata. Pięciogwiazdkowy hotel, obiad w
ekskluzywnej restauracji. To nie była ona. Polityka rodzinna,
pieprzone imperium...to wszystko ją przerastało. Wcześniej chronił
ją Lucas. Teraz musiała znaleźć w sobie siłę na tą „rodzinną”
kolację. Nazywała się Vetter. A to zobowiązuje. Pociągnęła
usta błyszczykiem. Przejrzała się w lustrze. Długa, prosta,
czerwona sukienka z bawełny z wysokim golfem, miękko otulała jej
sylwetkę. Fryzjerce z hotelowego salonu kazała zakręcić włosy w
grube loki. Fryzura musiała pasować na „później”. Narzuciła
na siebie płaszcz, wzięła torebkę i kreację na wyjście z
Matthiasem. Ustalili, że przebiorą się po kolacji i prosto od
Vetterów pojadą do klubu. Zadzwoniła do recepcji po samochód.
Była gotowa.
Holendrzy nie świętują sylwestra jak Polacy.
Nie chodzą na bale. Zazwyczaj w rodzinnym gronie jedzą kolację,
oglądają telewizję. Robią dowcipy sąsiadom i odpalają
fajerwerki – to jest to, co uwielbiają. Czasami chodzą do barów,
czy dyskotek. Szampan o północy też nie jest obowiązkowym
napojem. Nie znaczy, że jest tam mniej „imprezowo”, czy
odświętnie. Jest, inaczej. Anicie odpowiadał sylwester po
holendersku, bez wrzasków, imprez na rynku i sfory pijanych ludzi na
ulicach. Kolacja u teściów, była tradycją. Po śmierci Luca, nie
potrafiła odmówić udziału w niej. Zazwyczaj do domu Sophie i
Alexandra zjeżdżała w ten wieczór cała rodzina. Siostry i bracia
gospodarzy, ich dzieci, wnuki, kuzyni, ciotki. W sumie na kolacji
będzie około czterdziestu osób. W tym ona i Mat. A potem razem
wyjdą, przed północą. To będzie jak deklaracja. Dla nich.
Zdawała sobie sprawę, że daje swoim teściom fałszywą nadzieję,
Matthiasowi też. Miała to w czterech literach, każde z nich grało
swoją partię według własnych reguł. A one były twarde.
***
–
Anitko, kiedy wrócisz do domu? – Sophie Vetter ze słodkim
uśmiechem na ustach zapytała ją, gdy raczyli się po kolacji
oliebollen.
– Do Gdańska wracam za około tydzień, po walnym
zgromadzeniu – odpowiedziała udając,że nie zrozumiała pytania
teściowej. Sophie skrzywiła się lekko. Z pomocą przyszedł jej
Alexander.
– Och, Skarbie, tu jest przecież twój dom,
rodzina, praca i przyszłość. Wiemy, że potrzeba ci było oddechu,
gdy odszedł od nas Lucas, ale...
– ...ale czas wrócić.
Nazywasz się Vetter, a to zobowiązuje kochanie. Powinnaś stać
przy Matthiasie i razem z nim zarządzać firmą. Wtedy on będzie
mieć czas na znalezienie odpowiedniej partnerki. Powinien postarać
się o kolejne pokolenie. Firma musi pozostać w rękach rodziny.
Udziały muszą pozostać w naszych rękach. – Zakończyła bez
owijania w bawełnę Sophie.
– Mogę przecież wyjść za mąż
i odsprzedać wam udziały. Mogę je odsprzedać nawet bez opcji
ponownego zamążpójścia. – Anita twardo spojrzała na swoich
teściów.
– O czym tak wesoło rozmawiacie – obok Anity, na
oparciu fotela usiadł Matthias. – Wygląda jakbyście się
kłócili, nie wypada w sylwestra, to zła wróżba na cały rok.
–
Wymieniamy się poglądami. – Aleksander popatrzył na mężczyznę
znacząco. – Czas, aby Anita podjęła się obowiązków, które na
nią nakłada bycie w naszej rodzinie.
– Wyszłam za mąż za
Luca, a nie całą rodzinę. Nie prosiłam się o to całe
dziedzictwo. Mówię, że sprzedam wam te udziały.
– Ale
zgodnie z intercyzą, bardzo korzystną dla ciebie, musimy ci za nie
zapłacić dwukrotną rynkową wartość plus dodatkowe koszty. –
Alexander zachował twarz pokerzysty przy tych słowach.
–
Chyba, że wyjdę za mąż, przed upływem siedmiu lat, od momentu
śmierci Lucasa, wtedy będę musiał wam je odsprzedać za jedną
czwartą wartości. Mat, przestań mnie ściskać znacząco za ramię,
do tej rozmowy musiało dojść wcześniej, czy później.
–
Skoro gramy w otwarte karty Anito, nie zrobisz tego, bo
zainwestowałaś, pod koniec roku, znaczącą kwotę z funduszu
powierniczego, na który spływają dywidenda z Vetter Stall, w
Vetter Visies, a wiesz, co to oznacza.
– Wiem, dokładnie wiem,
ale to moja firma, podkreślam moja i nic wam do niej. Lucas wiedział
co robi, każąc podpisać mi intercyzę. Znał was doskonale –
dziewczyna uśmiechnęła się słodko. – Zawsze był wizjonerem,
nie tylko w pracy.
– Anitko, musimy myśleć...perspektywicznie.
O firmie, przyszłości Matthiasa, jest dla nas jak syn i chcemy dla
niego jak najlepiej, obiecałam to mojej szwagierce, a jego matce na
łożu śmierci. Nie doczekaliście się dzieci z Lucasem. Ubolewam
nad tym. A przed Matem jest wszystko...
– Ciociu. –Chłopak,
złapał dłoń siedzącej na przeciwko kobiety i ucałował ją z
szacunkiem. – Doceniam twoją troskę i miłość do mnie,ale
pozwól, że takie decyzje podejmę sam. A propos decyzji, zaraz
wychodzimy, musimy się jeszcze przebrać. Dziękujemy za cudowną
kolację. Anita?
– Ach , tak, dziękuję za gościnę. –
Vetter wstała z fotela, Sophie z Alexandrem też podnieśli się
automatycznie. – Spotkamy się na zarządzie. Szczęśliwego
Nowego Roku.
– Moment. – Sophie popatrzyła na nich
zdziwiona. – Wychodzicie razem?
– Tak. – Matthias objął
Anitę ramieniem w talii. – Razem wejdziemy w Nowy Rok.
Wszystkiego dobrego, do zobaczenia drugiego stycznia.
Odwrócili
się i głośno pożegnali ze wszystkimi zgromadzonymi w salonie.
Odprowadziły ich tradycyjne życzenia szczęśliwego nowego roku i
zdziwione spojrzenia.
– Bardziej widowiskowo nie mogliśmy
wyjść? – Anita zapytała Matthiasa z przekąsem, gdy znaleźli
się w holu.
– Lubię mocne wejścia i wyjścia. Będą mieli o
czym plotkować. – Przyciągnął ją do siebie. – Jemioła –
szepnął i pokazał ręką na ogromny, kryształowy żyrandol. Anita
odruchowo spojrzała w górę, a wtedy natrafiła na jego usta. Nie
wycofała się.
***
Musiała przyznać, przed samą sobą,
że stanowili ładną parę. Sukienka leżała na niej doskonale.
Matthias wyglądał zabójczo w smokingu i klasycznej, męskiej
fryzurze w stylu lat dwudziestych. Anita przyjrzała się mu
krytycznie. Był wysokim blondynem. Jego szare oczy zawsze lustrowały
uważnie otoczenie. Miał pełne usta, piękny uśmiech. Nosił lekki
zarost, wyraz buntu przeciwko biurowej modzie. Z szerokimi
zainteresowaniami i umiejętnością słuchania był ciekawym
partnerem do rozmów. A, z takim ciałem, no cóż, mógłby pozwać
do kalendarza dla pań. Wiedziała, że ma powodzenie u płci
przeciwnej, a on upatrzył sobie ją. Z jednej strony pochlebiało
jej to zainteresowanie, z drugiej Matthias miał też wiele mniej
przyjemnych cech charakteru, które niekoniecznie jej odpowiadały na
dłuższą metę.
Gdy weszli do klubu, okazało się, że
chłopak zrobił jej niespodziankę i zaprosił paczkę znajomych, z
którymi nie widziała się od śmierci Luca. Odprężyła się
totalnie, żartując, wspominając i tańcząc. O północy wznieśli
toast za szczęście, pomyślność i przyszłość. Matthias
wyszeptał je do ucha, gdy stali przed klubem i patrzyli na
fantastyczny pokaz fajerwerków, że ten rok będzie ich, tak jak
następny i następny. Obiecał, że ochroni ją przed złym światem,
bo od teraz jest znowu tylko jego księżniczką. Anita w odpowiedzi
uśmiechnęła się do niego. Nie miała siły na słowa. Zawiesiła
na tę noc broń. Potem ktoś wyciągnął skądś trawkę. Przecież
byli w Holandii. Przyjęła fajkę od Vettera. Życie, to również
zabawa, pomyślała, zaciągając się głęboko.
Rano, gdy
spojrzała czyja ręka obejmuje ją w talii, niespecjalnie zdziwiła
się widząc głowę Matthiasa na poduszce obok. Wiedziała, że tak
to się skończy w momencie, gdy zgodziła się na wspólnego
sylwestra. Tak jak lubiła seks z Krzyśkiem, tak samo odpowiadał
jej w roli kochanka Mat. I nie miała z tego powodu żadnych wyrzutów
sumienia. Teraz dodatkowo była wolna, wcześniej...Wcześniej Luc
dał im błogosławieństwo, jakkolwiek absurdalnie to brzmiało.
Wszystko zostało w rodzinie. A to przecież maksyma rodu Vetterów.
Ciekawe co na ich widok w łóżku powiedzieliby Sophie i Aleksander?
Anita dostała napadu śmiechu i zachichotała głośno, wyobrażając
sobie miny teściów. Zaczęła się głośno śmiać, pomyślała,
że to musi być nadal trwający efekt trawki.
– Dzień dobry
kochanie. – Mat przekręcił głowę i pocałował ją w ramię.
Powąchał jej szyję i mocno zaciągnął się zapachem. –
Uwielbiam, gdy się śmiejesz i, gdy ubrana jesteś tylko w mój i
swój zapach, nawet ta odrobina perfum, które wyczuwam, nie psuje
efektu. Mam nadzieję, że ten wybuch radości, to z mojego powodu. –
Jego dłoń zaczęła leniwie sunąć od jej szyi, poprzez pierś,
brzuch, aż dotarła do niższych i bardziej wrażliwszych na dotyk
rejonów. – I, że niespodzianka ci się podoba.
– Potem ci
powiem z czego się śmiałam, a teraz nie przerywaj – przymknęła
oczy i lekko uniosła biodra pod wpływem pieszczoty – nie mam
pojęcia o jakiej niespodziance mówisz...
– Anitko. –
Matthias cofnął rękę, zaprotestowała mrucząc. – Spójrz
dookoła uważnie.
Niechętnie uniosła powieki i rozejrzała się
wokół siebie. Podniosła się do góry na łokciach. Nagle do niej
dotarło co widzi. Wzór na tapecie, meble, grafika wisząca
naprzeciwko łóżka. Zrobiło jej się niedobrze. Wiedziała, gdzie
jest łazienka, doskonale wiedziała też w jakim kolorze będą w
niej płytki i w którym miejscu stoi muszla. Wyskoczyła z łóżka
i pobiegła zwymiotować.
Wróciła po dłuższej chwili do
sypialni starannie owinięta ręcznikiem kąpielowym. Matthias
siedział na łóżku w bokserkach. Spojrzał na nią wzrokiem
zbitego psa.
– Czyś ty oszalał?! Co my tu robimy?! Jakim
sposobem...przecież ja,...tak szybko...nie chciałam tutaj... –
Anita z wściekłości i zalewającej jej fali rozpaczy nie potrafiła
złożyć spójnego zdania w całość. – Kurwa mać!!–
Wykrzyczała w końcu na głos po polsku. Padła na kolana i schowała
twarz w dłoniach płacząc.
Vetter błyskawicznie ukląkł obok
niej i przytulił ją mocno. Głaskał ją po włosach i szeptał
uspakajające słowa. Po chwili spojrzała na niego. Oczy miała
czerwone, a twarz ściągniętą bólem.
– Przepraszam
kochanie. Anitko, ja nie wiedziałem, że...cholera, wybacz, to nie
tak... – teraz on nie potrafił złożyć sensownego słowa.
–
Mat, co ty zrobiłeś? – Zapytała w końcu cichym głosem.
–
Kupiłem ten dom. – Wstał z podłogi i podszedł do okna. –
Kupiłem przez agencję dom twój i Lucasa. Bez negocjacji ceny, ze
wszystkim, tak jak wystawiłaś. Nic nie zmieniłem, nie przełożyłem
ani jednej rzeczy na inne miejsce, w garażu nadal stoją motocykle
Luca, a w kuchni kubki poustawiane przez ciebie w szafce. Kupiłem go
dla nas, dla ciebie. Myślałem, że głupio robisz sprzedając dom
tak szybko po jego śmierci. Chciałem...
– Ale po co? –
Przerwała mu.
– Nie rozumiesz? Byłaś tu szczęśliwa, w tym
ogrodzie brałaś ślub. Poznałem cię w tym domu, zakochałem się
w tobie tutaj. Stąd zabrałem cię na nasze pierwsze sekretne
spotkanie. Ten dom, to także część naszej historii. Dlatego go
kupiłem. Założyłem sobie,że jak uda mi się ciebie ściągnąć
z powrotem do Rotterdamu, to ze mną będziesz tutaj tak samo
szczęśliwa. A jednocześnie będziesz miało blisko wspomnienia
związane z Lucasem. Tak szybko zdecydowałaś się na sprzedaż, nie
wzięłaś stąd prawie nic...
– Źle założyłeś. –
Powiedziała cicho, nie podnosząc wzroku, wstała powoli z podłogi.
– Biznesplan nie wypalił. Nie da się zrobić projekcji dawnego
szczęścia na przyszłość. To tak nie działa. Na zawsze składa
się z wielu teraz, przeczytałam to w jakiejś książce i te małe
chwile, wtedy, tworzyły atmosferę tego domu. Nie ma już Lucasa, to
miejsce sprawia mi tylko ból. Mat, nie zastanowiłeś się dlaczego,
pomimo tego,że mój mąż o nas wiedział nigdy nie spotykaliśmy
się tutaj? Nawet jak on wyjeżdżał i go nie było w mieście?
–
Nie. – Odpowiedział krótko i usiadł na łóżku.
–
Ponieważ szanowałam Lucasa i nasze szczęście. Tak wiem, było
niestandardowe, nie byliśmy tradycyjnym małżeństwem, ale
darzyliśmy się uczuciem i szacunkiem. On poświęcił się w pewien
sposób dla naszego wspólnego dobra. Ja z tego egoistycznie
skorzystałam, tak samo, jak ty. To miejsce – potoczyła dłonią
dookoła – było tylko nasze. Ty i ja byliśmy, poza tym.
Fizycznie dawałeś mi rozkosz, lubiła z tobą rozmawiać, byłeś
mi bliski. Ale kochałam tylko Lucasa, to on był moim mężczyzną.
Moim wyborem na życie. Przy nim chciałam się zestarzeć. Nie chce
tego domu. Równie mocno jak nie chciałam go po jego śmierci. Mój
czas w tym miejscu się skończył. Zamówisz taksówkę dla mnie,
czy sama mam, to zrobić?
– Zamówię – odburknął i zaraz
dodał. – Jechać z tobą do hotelu?
– Nie. Muszę zadzwonić
w parę miejsc, przebrnąć przez raport roczny. Widzimy się jutro
na zebraniu.
– Uciekasz ode mnie?
– Też. Mat, zrozum,
muszę przemyśleć parę spraw, a z tobą obok mnie byłoby, to
niemożliwe.
– Ale nie wyjedziesz do Polski?
– Nie. –
Choć mam na to ogromną ochotę, pomyślała.
***
Gdy dotarła do
swojego hotelowego apartamentu, w pierwszej kolejności wskoczyła do
wanny. Chciała z siebie zmyć zapach Matthiasa, domu i obrzydzenia
do samej siebie. Była dużą dziewczynką i ogólnie znała reguły
gry jakie tu panowały. Sama je poniekąd kiedyś ustaliła. Jednak
teraz czuła tylko i wyłącznie wstręt. Rotterdam jej nie służył,
popełniała tu karygodne błędy.
Wyszła z łazienki i spojrzał
na zegarek. Była trzynasta. Można dzwonić z życzeniami
noworocznymi. Załączyła swoją polską komórkę. Przez kilka
minut rozbrzmiewała dźwiękiem odbieranych smsów. Po chwili
zaczęła czytać śmieszne wierszyki i tradycyjne życzenia. Dotarła
do wiadomości od Konrada. Zaskoczył ją, nie rozmawiali ze sobą od
imprezy. Nacisnęła „otwórz”. „Szczęśliwego Nowego
Roku...pomimo wszystko. Kony”. I tyle. W sumie, pomyślała i tak
wiele. Wiedziała, że był na nią wściekły, a ona nie miała
ochoty, ani siły na szybką konfrontację i rozmowę. Tą bitwę
odłoży na później. Ciekawe, gdzie spędził sylwestra. Z kim go
spędził. Zwinęła się w szlafroku w głębokim fotelu i zaczęła
odpisywać do wszystkich. Do Konrada też. Zadzwoniła do taty z
życzeniami imieninowymi. Do Darka i Hanny, aby sprawdzić, czy
wszystko jest w porządku. Potem przebrała się w wygodne spodnie i
bluzę. Zamówiła coś do jedzenia i położyła się z raportem na
łóżku. Sen zmógł ją po dwudziestu stronach.
Obudziła się
późnym popołudniem. W pierwszym momencie nie wiedziała, gdzie
jest. Muszę skończyć z tą dezorientacją w terenie, bo zgubię
się we własnym domu nie długo, pomyślała. Na telefonie przy
łóżku migała czerwona lampka. Podniosła słuchawkę i odsłuchała
wiadomość. Proszono o kontakt z recepcji. Oddzwoniła. Przemiły
kobiecy głos, poinformował ją, że czeka na nią przesyłka i czy
obsługa może ją dostarczyć. Po chwili ktoś zapukał do drzwi
pokoju. Wstała, aby otworzyć. Boy wniósł ogromny kosz czerwonych
róż i podał jej skórzaną teczkę. Dała mu napiwek i
podziękowała. Wśród kwiatów dostrzegła, czarne aksamitne
pudełko. Wyciągnęła je i otworzyła. W środku na aksamitnej
poduszce leżał wisiorek w kształcie płatku śniegu. Malutkie
diamenty osadzone były zapewne w platynie, jak się domyśliła. Był
przepiękny. Odłożyła go na bok. Rozsunęła zamek teczki, wewnątrz znalazła katalog z domami. Na wierzchu leżała kartka.
Poznała pismo Matthiasa. „Anita,
przepraszam. Napiszę, to tylko raz, bo idiotycznie czuć się będę
jeszcze przez bardzo długi czas. Wierz mi. Egoistycznie przyjąłem,
że robię dla ciebie najlepiej jak tylko można. To był błąd. Nie
przeproszę cię, natomiast, za to co do ciebie czuję. Jesteś moją
księżniczką. Twoje chłodne spojrzenie rozpala mnie do
czerwoności, doskonale o tym wiesz. Tak jak zdobyłem cię kiedyś,
odzyskam cię znowu. Nie poddam się. Dziękuję ci za cudownego
Sylwestra i za to co stało się po nim. Czułem się jakbym wrócił
do domu, po bardzo długiej i samotnej podróży. Zaczniemy od nowa.
Proszę wybierz dom dla siebie, dla nas. To mój prezent noworoczny.
A płatek śniegu..,jest tylko małym dodatkiem, mam nadzieję, że
ci się spodobał. Twój M.”
Wypuściła
kartkę z ręki, obserwowała jak powoli opada na dywan. Schowała
twarz w dłonie. Najpierw zrobiłam, teraz dopiero będę myśleć,
wyrzuciła samej sobie. Nawarzyła piwa, które teraz będzie musiała
wypić. Nie będzie to bezbolesna operacja. Matthias nie podda się
łatwo. Przecież napisał jej to otwarcie. Nie chciała znowu tutaj
utknąć. Ceniła sobie swój spokój. No dobra, może ostatnio
zburzył go Konrad i zaszalała odrobinę z Krzysztofem, ale to
wszystko było do opanowania. Gdy to zrobi wróci do swojego nudnego
życia pracoholiczki i ukochanej firmy. Tak było lepiej, prościej,
wygodniej. Byleby wyjechać stąd jak najszybciej. Jutro zaraz po
zarządzie. Do kliniki przyjedzie kiedy indziej. Energicznym krokiem
podeszła do telefonu i wybrała numer recepcji. Poprosiła o
rezerwację biletu do Gdańska. Naszyjnik i teczkę odda jutro
Matthiasowi osobiście. Poczuła się znacznie lepiej, wracała do
gry.
Trzynasty rozdział - ma nadzieję, że nie pechowy:)
Ooo, jest i rozdział, jupi! :) Dzisiaj krótko, bo też zdrowie nie pozwala mi specjalnie na wysiłek intelektualny :P Kompletnie nie rozumiem Anity, zupełnie nie ogarniam jej pobudek. Niby wszyscy znają ją jaką "twardą" panią prezes, która nawet w "rodzinie" może sobie pozwolić na bardzo wiele, ale mam wrażenie, że bardzo głęboko w środku jest tą "starą" Anitą. Naważyła piwa? Ha, dobrze jej tak! Po tym rozdziale zupełnie nie jest mi jej żal.
OdpowiedzUsuńA ogólnie bardzo przyjemnie się czytało, jak zawsze. Pozdrawiam!
He, he , he czasami poza to nie wszystko, Anita gra wyuczoną rolę. Czasami gubi się, gdy trzeba wybierać pomiędzy sercem, rozumem, a biznesem. Nikt nie jest doskonały:) Zaplątała się, a wyplątać się nie jest tak prosto.
UsuńKochana Jo
OdpowiedzUsuńJestem w totalnym szoku, po przeczytaniu tego rozdziału.
Z Anity to jest po prostu niezłe ziółko :). Prawdę mówiąc, nie spodziewałam się, że aż tak rozwiniesz postaci i historie. Kiedyś mówiłaś, że w sumie to miała być miniaturka itd., ale teraz cieszę się, że tak to się potoczyło.
Moje drogie pisarskie guru, jak to jest możliwe, że jesteś coraz lepsza i lepsza? Za każdym razem, gdy czytam coś Twojego myślę - jeju... niesamowite! Lepiej się nie da! - a potem nokautujesz mnie czymś takim! Zdecydowanie nie jestem pechowym ten rozdział. No może tylko imię Matthias źle mi się kojarzy. No ale Anita ma własnego stalkera ^_^. Dzięki temu jest mi bliższa :). ( Wybacz... A miałam nie pisać nic dziwnego.)
Bardzo podoba mi się, jak opisałaś tę sytuację z tańcem z obu stron. Co więcej, jeszcze bardziej podoba mi się to, co zrobiła Anita. To dziwne, wiem. Chodzi mi o to, że fajnie widzieć, że jest taka nieidealna. Sporo w życiu przeszła, widać, że nie jest jej łatwo, gubi się i próbuje jakoś odnaleźć. Rozumiem to.
Myślę, że stworzyłaś coś naprawdę, ale to naprawdę dojrzałego. Podziwiam Cię za to. To książka, powieść, dzieło, które tym się broni.
Czytałam ten rozdział naprawdę z zapartym tchem i poczułam autentyczny żal, kiedy dotarłam do końca. Ja chcę wiedzieć, co było dalej! Naprawdę!
Poczułam się też jeszcze bardziej głupio biorąc pod uwagę to, co Ci wcześniej wysłałam. Co ja sobie w ogóle myślałam? No nieważne.
Życzę Ci weny i czekam na dalszy ciąg!
Unbe