środa, 17 kwietnia 2013

Rozdział trzynasty.



 Anita zmusiła się do wyjścia spod prysznica. Miała wrażenie, że świat nadal wiruje. Oparła się o brzeg umywalki, a ręką przetarła zaparowane lustro. W konkursie miss nie miałaby szans dzisiejszego ranka. Ogromnego kaca miała wymalowanego na twarzy. Zaczerwienione, podpuchnięte oczy, sina cera i spierzchnięte usta, to było nic w porównaniu z tym, jak czuła się w „środku”. Własne ciało dobitnie jej nie lubiło. Umysł dokładał kaca moralnego. Świat nie oferował nic miłego. Wciągnęła na siebie to, co znalazła w łazience, czyli tak zwany domowy strój, przeczesała wilgotne włosy i ściągnęła je w niedbały kucyk. Powoli otworzyła drzwi od łazienki. Uderzył ją zapach świeżo zaparzonej kawy. 
– Przed momentem stwierdziłam, że dzisiejszy dzień nie ma dla mnie nic miłego. A tu proszę, kawa! – Łapczywie złapała kubek, który podał jej Krzysiek. 
– Kawa, kawa. A, gdzie dzień dobry, miło cię widzieć i inne ozdobne duperele? – Zaśmiał się chłopak, ale zaraz przestał widząc, jak Anita krzywi się na głośniejsze dźwięki. – Kacyk? 
– Kac. Tylko nie mów... 
– „A nie mówiłem”? Nie powiem. Sama o tym doskonale wiesz. Dałaś wczoraj popis. 
– Popis? A! Mówisz o tańcu, tak. I raczej daliśmy Krzysiu. Liczba mnoga. 
– Tak w tańcu też. I fakt, liczba mnoga jest bardziej odpowiednia. Ty, ja i Stec. Istny tłok. 
– Błaaagam. – Anita uciekła wzrokiem w bok. – Tylko nie dzisiaj. Nic o Konradzie. 
– Wszystko o Konradzie, Anita. Ostrzegałem cię. Widziałem, jaki wczoraj był wściekły. To jeszcze nic. Z tym sobie da radę. Ale on był ...rozżalony i zawiedziony. A to mieszanka wybuchowa u faceta. Spodziewaj się teraz po Konradzie wszystkiego. I, choć gostek u mnie absolutnie nie zapunktował w żaden sposób, to go rozumiem. 
– Faceci. – Anita spojrzała na Krzyśka z dezaprobatą w oczach. – Wasze pieprzone ego. A co z moim ego? Czy, jeśli laska nie wygląda jak z okładki, to nie ma szans na miejsce w waszej pamięci? Nawet, jeśli zna się ją od kilkunastu lat. Tylko takie z górnej półki dostępują tego zaszczytu? 
– Ej, Anita... 
– Co „ej”? Krzysiek, znałam się z Konradem od piaskownicy. Byliśmy nierozłączni. Na placu zabaw, salce tanecznej, w podstawówce, angielskim, wycieczkach, imprezach, aż do pierwszego roku studiów. Więcej mnie widywał codziennie, niż nie widział w ogóle. Niezły bilans, co? Spotykamy się po siedmiu latach. I zero. Żadnego błysku. Czyli tamte wspólne lata nic dla niego nie znaczyły. Nie byłam laską z górnej półki, więc wypad z pamięci. 
– Nie przesadzaj. I jesteś laską z górnej półki, jak to określiłaś. 
– Teraz jestem. I nie jest to próżność. Wiem, jak wyglądam na chwilę obecną, a jak było kiedyś. Choć podobno wciąż są aktualne bzdury w stylu „ważne to, co w środku” i inne tam takie. Akurat. Faceci, to wzrokowcy. Nigdy, inaczej nie będzie – nakręcała się. 
– Widzę, że wbiłaś sobie jakąś teorię do głowy. Nie powiem, masz trochę racji, ale nie wrzucaj wszystkich do jednego worka. Owszem, teraz wyglądasz odrobinę inaczej niż jak cię poznałem, ale bez przesady, nie zmieniłaś się całkiem. 
– Zmieniłam Krzychu. Poczekaj tu chwilę. – Anita podeszła do regału stojącego w salonie i wyciągnęła coś spomiędzy książek. Wróciła do kuchennego blatu i położyła przed Krzyśkiem album ze zdjęciami. – Masz. Oglądaj. 
           Hofman zaczął powoli przewracać karty ze zdjęciami. Fotografie Anity, tyle zrozumiał. Anita jako mała dziewczynka, nastolatka, w długiej sukni w tańcu, na szkolnych imprezach. Klasowych wyjazdach, ogniskach. Na prawie każdym zdjęciu obok niej stał Stec. Tylko,że ta dziewczyna, nie do końca była Anitą jaką znał. Podniósł wzrok i popatrzył na nią pytająco. Wzruszyła ramionami w odpowiedzi. 
– Ok Anitko. Nie jesteś naturalną blondynką, to już zrozumiałem, kiedyś byłaś...szatynką... 
– Zacząłeś od najbardziej subtelnej różnicy w moim wyglądzie. Dyplomata jak zwykle. – Uśmiechnęła się szeroko. – Szatynka, tak to się ładnie nazywa. Naprawdę moje włosy miały nijaki, mysi kolor. W Niemczech, zanim mnie poznałeś, przefarbowałam się i jestem wierna obecnemu kolorowi, wbrew powszechnym dowcipom. Kontynuując, nie byłam blondynką i byłam grubsza o kilkadziesiąt kilogramów. Na...tym zdjęciu – przekartkowała kilka kart w albumie – jesteśmy w Łebie. Po maturze pojechaliśmy razem z Konradem do jego ciotki na kilka dni. O to ja, na plaży w całej okazałości. Wieloryb. Prawie sto kilogramów żywej wagi. Tak wyglądałam. Poznałbyś mnie? 
– Oj Anita, poznałbym. Masz ten sam uśmiech, pod warunkiem , że śmiejesz się naprawdę. I głos, oczy. To się nie zmienia...choć faktycznie, wyglądasz...inaczej – powiedział ostrożnie. 
– Niby tak. Akurat głos mi się zmienił, lekko, ale zmienił. Gdy poznaliśmy się na studiach Krzysiu, już trochę schudłam. Nawet więcej niż trochę w porównaniu do tego zdjęcia. Całe moje nastoletnie życie się odchudzałam i osiągałam efekty, po to, aby zaraz wrócić do poprzedniej wagi. Więc zaczynałam dietę od nowa, kolejną i kolejną. Przerobiłam chyba wszystkie dostępne – zaśmiała się gorzko. Upiła łyk kawy. – Dopiero dzięki Lucasowi odkryłam przyczynę takiego stanu rzeczy, ale o tym za moment. Życie studenckie, na prawie własny rachunek, paradoksalnie trochę mnie uratowało. W moim domu, matka miała bzika na punkcie zdrowego odżywiania, dużo jarzyn, owoców, ryb, nabiału potem okazało się, że siedemdziesięciu procent tych produktów nie mogę jeść. Jestem uczulona na nikiel. O ile alergia kontaktowa nie jest niczym szczególnym i jest w miarę prosta do wyeliminowania, ja mam do kompletu pokarmową. Nie wyobrażasz sobie w jak wielu produktach jest to cholerstwo. 
– I przez nikiel ...tak wyglądałaś? 
– Też. Po prostu, im bardziej zdrowo się odżywiałam: serek, łosoś, brokuły, pomidory, bób, szpinak, papryka, soja, tym bardziej zatruwałam własny organizm. Paradoks, prawda? Ale, to nie koniec. Wiedziałeś,że gdy zaczęłam spotykać się z Lucasem wylądowałam w szpitalu? 
– Tak. Niewiele o tym mówiłaś. On też raczej milczał. Jednak zakodowałem sobie, że nie możesz jeść żadnych orzechów i unikasz jak ognia czekolady. Wiem, że musisz brać regularnie leki, nie forsować się zbytnio. Po cichu stawiałem na serce. Ale teraz już ni nie wiem. 
– Skoro się już spowiadam .– Anita westchnęła. – Alergia, to tylko dodatek. Pamiętam, że umówiłam się w tym dniu z nim rano. To była sobota. Obiecał mi wiosenną przejażdżkę motocyklem na rozpoczęcie sezonu. Jowita gdzieś wyszła i nie zamknęła za sobą drzwi, na całe szczęście. Wstałam, ubrałam się, w kuchni upadła mi łyżeczka, schyliłam się po nią...i w takiej pozycji zostałam. W takiej też, długą chwilę później, zastał mnie Lucas. Próbował mi pomóc, ja nie mogłam się wyprostować i przeklinałam, na czym świat stoi. Po polsku oczywiście, ale sadząc z jego miny chyba rozumiał. Wezwał karetkę, pan doktor orzekł,że trafiła mnie rwa kulszowa. Wypisał tabletki przeciwbólowe i pojechał. A ja dalej wyłam z bólu. Luc się wściekł, pierwszy raz widziałam go w takim stanie, wykonał kilka telefonów. Przyjechał inny lekarz, dał mi zastrzyk w tyłek, położył na nosze i zawiózł do kliniki. Prywatnej, jak się potem dowiedziałam. To był mój pierwszy dług u Lucasa. W trakcie pobytu lekarze przebadali mnie dokładnie. Zauważyli wysypkę na nadgarstku. Zbadali i objawiła się alergia. Po drążyli dalej i dołożyli do tego uczulenie pokarmowe. Jednak najbardziej męczyli mnie pytaniami o moje samopoczucie teraz i kiedyś, o choroby w rodzinie. I tym sposobem odkryli prawdziwa przyczynę mojego stanu zdrowia, nadwagi, zmęczenia, braku energii i innych atrakcji. Okazało się,że po mojej mamie odziedziczyłam niedoczynność tarczycy. Mam chorobę Hashimoto. Kompletnie rozjechaną gospodarkę hormonalną. Teraz już jest dobrze. Co prawda jestem małą apteką, o czym wiesz, ale dzięki Lucasowi i jego uporowi wiem, co mi było. 
– No dobrze, wyleczył cię, ale nadal jeździsz do kliniki. 
– Tak, nadal. Biorę standardowe leki i raz na trzy miesiące kurację w zastrzykach. Wtedy muszę się położyć. To tyle, jeśli chodzi o mój wygląd teraz i kiedyś. 
– Wiesz Anitko, przyglądam się tym zdjęciom i chyba nie o samą wagę i kolor włosów tu chodziło. Lucas, jak teraz na to patrzę, przepraszam bardzo za dobór słów, odkrył cię na nowo. Schudłaś, zaczęłaś się malować, inaczej ubierać, niby szczegóły, a stworzyły …. 
– Inną jakość? – Weszła mu w słowo. – Nie zaprzeczaj. Tak było. Zmieniłam się. Kurcze, może ten, kto mnie podczas tych zmian Lucasa nie widział.... 
– Nie poznał by cię teraz? – Podsunął uprzejmie.
– Nie wprowadzaj mi zamętu. Wszystko sobie poukładałam, a ty bach, zadajesz trudne pytania. – Odburknęła znad kubka.
– Jesteś myślącą i bystrą dziewczynką. Teraz, choć Steca nie znoszę i mam na niego alergię, muszę przyznać,że nie ułatwiłaś facetowi zadania. Co jednak go absolutnie nie tłumaczy i nie usprawiedliwia. Wymiar kary powinien być łagodniejszy – pogroził palcem. 
– Jesteś moim przyjacielem. – Anita przekręciła głowę i zaraz tego pożałowała. – Kac mnie dzisiaj zabije. I to moja osobista kara. Muszę się pozbierać, jutro lecę do Rotterdamu. 
– Musisz? Jak do mnie dzwoniłaś stamtąd, to w twoim głosie nie było entuzjazmu. Pomimo, że z Darkiem wszystko się udało. 
– Muszę.– Westchnęła. – Choć nie mam na to specjalnej ochoty. Nie chodziło o Darka, tutaj był pełen profesjonalizm ze strony lekarzy. Bardziej zmęczyła mnie ta atmosfera wokół mnie. Rodzice Lucasa, Matthias. A teraz znowu tam będę przez jakiś czas. 
– Na ile lecisz? 
– Dwa tygodnie maksimum. 
– To Konrad będzie miał czas na ochłonięcie. Może jeszcze będzie u ciebie pracować jak wrócisz. 
– Będzie. Znam go. A teraz błagam, muszę się położyć. Kocyk, mineralna i kanał komediowy. 
– Wyjęłaś mi to z ust. Rozłożę sofę przed telewizorem, a ty skołuj prowiant i koce. 
– Mówiłam już, że cię kocham? 
– Mówiłaś. I uważaj, bo ci jeszcze uwierzę. 

***

Koło niego ktoś leżał. Powoli przekręcił głowę. Ruch wywoła nieznośny ucisk w czaszce, a słońce wpadające przez niedosunięte żaluzje zakuło go mocno w oczy. Piętro wyżej, ktoś upuścił coś na podłogę, huk w uszach zabolał. Dawno nie miałem takiego kaca. Konrad Stec usiłował się unieść na łokciach, ale po pierwszej próbie się poddał. Pojedyncze przebłyski wczorajszego wieczoru zaczęły nieśmiało przebijać się do świadomości. Kolacja, klub, taniec, Anita. Kurwa jego mać! Konrada zalała fala wściekłości, gdy przypomniał sobie Vetter, a raczej Wolską. Anitę Wolską. Zrobiła z niego ostatniego idiotę, pacana, dupka. Lista epitetów mogła być o wiele dłuższa. I ten jej cholernie ironiczny wzrok, zagotowało się w nim ponownie. Ucisk w czaszce stał się nie do zniesienia, a suchość w gardle paliła ogniem. Co raz więcej szczegółów wracało do niego jak bumerang. I to cholernie nieprzyjemne uczucie żalu, zawodu, porażki. Janusz. W umyśle pojawiło się imię Czernego. Tak. Janusz przyszedł do „Niepamięci”. Chyba sam do niego zadzwonił. Musiał przed tym telefonem sporo wypić. Teraz pamiętał: Janusz i jakieś dziewczyny. Karina dała mu kosza, to też sobie przypomniał. Anita doskonale bawiła się na parkiecie. Szczególnie z Hofmanem. On też kogoś wyrwał. Tylko za cholerę nie pamiętał kogo. Twarz, imię, cokolwiek – nic, czarna dziura w pamięci. Moment, w głowie zapaliło się czerwona światełko, ktoś leżał obok niego. Podjął zarzucony przed momentem wysiłek podniesienia się z pozycji horyzontalnej. Ktoś obok niego poruszył się. 
– Stary. Masz coś na klina? – Do zaskoczonego Konrada odezwał się Janusz, unosząc z trudem głowę. 
          Stec popatrzył na kumpla w niemym szoku. Opadł z powrotem na poduszki. Niepamięć, przydałaby mu się teraz niepamięć. Z trudem zwlekł się z łóżka i chwiejnym krokiem dotarł do łazienki. Włożył głowę pod kran i odkręcił zimną wodę. Na prysznic nie miał siły. Usłyszał spoza szumu wody, że Janusz dobija się do drzwi. Westchnął, zakręcił kurek i wytarł głowę. Minął się z Czernym bez słowa. Po drodze wciągnął na siebie koszulkę i spodnie dresowe. W kuchnie otworzył lodówkę i wyciągnął z niej dwa zimne piwa. Swoje wypił od razu. Chwilę potem, po drugiej stronie stołu, usiadł Janusz i potraktował napój bogów z takim samym brakiem respektu. Konrad bardzo powoli załadował kawę do ekspresu i nalał wody. Pstryknął przycisk power. Równocześnie krzywili się, gdy urządzenie zaczęło wydawać piszczące i bulgoczące dźwięki. W ich stanie były one o wiele za głośne i zbyt intensywne. Gdy kawa znalazła się w kubkach i upili po łyku, Konrad odważył się zadać pytanie, które go nurtował, odkąd ujrzał kumpla w swoim łóżku. 
– Januszku...co ty tu, do cholery, robisz? 
– Nie wiem – odpowiedział rozbrajająco szczerze. 
– Ok, to jest nas dwóch. Dawno nie urwał mi się tak film – przyznał Konrad. 
– Ja coś tam pamiętam. – Janusz wymamrotał znad kubka. – Ale, do pewnego momentu. – Zastrzegł od razu. 
– Chyba czas na rekonstrukcję zdarzeń. Ja zacznę. Anita, to ostatnia suka. – Konrad wypowiedział ostatnie zdanie dobitnie. 
– Tyle pamiętam. Zadzwoniłeś do mnie wieczorem z tymi samymi słowami. Kazałeś przyjechać do „Niepamięci”. Zastałem cię przy barze. Wlewałeś w siebie kieliszek za kieliszkiem, więc się dołączyłem. Czego się nie robi dla kumpla. Ale nadal nie przypominam sobie dlaczego twoja szefowa miałaby być suką. Nie wyjawiłeś mi podstaw tego stwierdzenia. 
Konrad milczał, uparcie wpatrując się w czarny płyn w kubku. W końcu podniósł wzrok. 
– Anita Vetter, to kiedyś Anita Wolska – powiedział. 
– I? – Janusz uniósł brwi do góry. – Nic mi, to drugie nazwisko nie mówi. 
– Wysil pamięć. 
– Dzisiaj, to nie jest dobry pomysł. – Odpowiedział Janusz, ale widząc wzrok kumpla dodał – ale się postaram. Moment, kiedyś mówiłeś o jakiejś Anicie. W Londynie to było jeszcze. A już wiem. twoja przyjaciółka z piaskownicy. Studiowaliście razem, ale ona wyjechała, gdzieś wyjechała... 
– Na stypendium do Niemiec. Nagle, można powiedzieć. 
– I Vetter...to ta twoja Anita? 
– Tak. – Konrad z powrotem zapatrzył się na kubek trzymany w rękach. 
– Jak to? 
– Okazuje się, że „tak to”. 
– Eeee – Janusz machnął ręką. – Niemożliwe. Poznałbyś ją przecież. Coś ci się zdawało. 
– Trafiłeś w sedno. Nie poznałem jej. – Stec wypił kawę do końca jednym haustem. 
– A, ona ciebie? – Ostrożnie upewnił się Janusz. 
– Pudło. Ona od początku wiedziała, z kim ma do czynienia. 
– Suka – podsumował Janusz. 
– Mówiłem ci. Ona suka, a ja idiota. Cały czas, te półtora miesiąca pogrywała ze mną. A ja nie skojarzyłem. 
– Totalnie nic? 
– Śmieszne, ale w pewnym momencie przeszła mi taka myśl przez głowę. Ale zaraz odrzuciłem ją jako niemożliwą. Bo przecież według moich założeń, moja Anita, by mi takiego numeru nie wywinęła. Po co miałaby się tak zachować? Moja Anita nie potrafiła milczeć, gdy miała dla mnie jakąkolwiek niespodziankę. Nie miała przede mną żadnych tajemnic. A tu proszę, psiakość jego mać – zakończył gorzko. 
– Konrad, nie obraź się, ale Vetter, którą ja znam i o której słyszałem...nie ma twardszej baby, jeśli chodzi o biznes. Stoją za nią wielkie pieniądze, potężne nazwisko i umiejętności. Jej stajnia jest najlepsza. Dlatego też dałem ci cynk, gdy szukała nowego głównego. Z twoich słów, kurcze, to nie ta sama laska. Nie można się, aż tak zmienić! 
– Słuchaj stary, mam dwa wyjścia: albo przyjąć, że tak się zmieniła albo, że jestem totalnym imbecylem. Dla własnego zdrowia psychicznego i ego, wolę, to pierwsze. 
– Dobra. – Janusz kiwnął głową na zgodę.– Ale – zaciął się na moment – ale jak jej nie poznałeś? Przeszła jakąś operację plastyczną, czy co tam sobie kobiety robią? 
– Nie musiała. Zaczekaj. – Konrad przeszedł za ściankę do części salonowej i otworzył szufladę komody. Pogrzebał w niej chwilę. Wrócił i wręczył Januszowi mocno podniszczony album ze zdjęciami. – Obejrzyj sobie. Sam nie wiem czemu, to wszędzie ze sobą ciągnę. 
         Czerny zaczął przeglądać karty. Niektóre zdjęcia poodpadały i wypadały luzem. Ale wszystkie miały wspólny mianownik. 
– To jest Anita? – Janusz położył album na stole i stuknął palcem w przypadkowe zdjęcie. 
– Tak. 
– Stary, jak dla mnie, jesteś usprawiedliwiony. W dużej mierze. Fakt, oczy te same, uśmiech też. Reszta się nie zgadza. – Orzekł chłopak zamykając album. 
– Dzięki, ale kac pozostał. 
– Dużo wypiłeś, nie dziwi się. 
– Ten rodzaj też Janusz. Gdybym mógł... 
– To co? 
– Zwolniłbym się. Ale nie mogę. Teraz już wiem czemu dała mi umowę na pół roku. Przemyślała wszystko. Od samego początku. 
– Wytrzymasz do maja. 
– Muszę. Chcesz jeszcze piwo? 
– Z ust mi to wyjąłeś. Nie widziałeś moich spodni? 
– Poszukaj. Gdzieś tu muszą być. – Konrad potoczył dłonią w koło. Janusz westchnął, wstał od stołu i poszedł poszukać swoich ciuchów. 
          Stec tymczasem, sięgnął ponownie do lodówki i wyłowił z niej obiecane piwa. Otworzył oba i podszedł, trzymając butelki w rękach, do okna. Wzrok sam powędrował w stronę mieszkania Anity. – Znalazłem! – Okrzyk Janusza z sypialni brzmiał niemal triumfalnie. Po chwili wrócił do salonu ubrany. Stanął obok Konrada, a ten podał mu piwo. – Na co patrzysz? 
– Wiesz, że ona, Anita, mieszkam tam – kiwnął butelką – na przeciwko. 
– Serio? Kurcze, jak w telenoweli. 
– Tsaaaa. – Stec skrzywił się – i to rangi „d”. 
– Zastanawiasz się, czy jest w domu? 
– Jest. I zapewne pieprzy się z pierdolonym Krzysiem. Wolno jej – wzruszył ramionami. 
– A, to ten pacan co jej pilnował w „Niepamięci”. Przypominam sobie. Jest szefową. Wiele jej wolno. – Janusz wsunął rękę do kieszeni jeansów, zdziwiony wyciągnął z niej karteczkę. Rozwinął ja i przeczytał. – Stary – trącił kumpla – to chyba twoje. 
Konrad odebrał świtek i przeczytał na głos: „Konradku, do zobaczenia w pracy. Ale na wszelki wypadek, gdybyś chciał się ze mną zobaczyć tak bardzo, jak mówiłeś, wcześniej, masz mój numer. Małgosia.” Popatrzył zdziwiony na Janusza. Nagle go olśniło. Małgosia. Praca. 
– Ja pierdolę, Janusz, nigdy się nie nauczę. To – uniósł w górę kartkę – nasza nowa sekretarka. Nic nie pamiętam! 
– Stało się. – Uciął Czerny. – W takim razie wysilmy mózgownice i poskładajmy urywki wspomnień w jakąś całość. Choć ciężko będzie. 

***

          Miły głos stewardessy poinformował, że za moment samolot podejdzie do lądowania. Anita posłusznie zastosowała się do instrukcji i zapięła pasy. Zastanawiała się, ile czasu zajmie jej dojechanie do hotelu. Oczywiście, rodzice Lucasa byli niezadowoleni, że nie zatrzymała się u nich. Jednak ona wolała mieć „awaryjne wyjście”. Wystarczy, że Sylwestra będzie musiała przeżyć w tym ogromnym domu. Pełnym pamiątek po Lucu. Ona swoich się pozbyła. Sprzedała dom praktycznie od ręki. Trochę ją to, wtedy zdziwiło, bo na rynku był zastój, ale agencja widocznie miała dobrych pośredników. Nawet nie wiedziała, kto go kupił. Nie interesowało ją to. 
          Gdy przeszła przez odprawę, udała się do taśmy z bagażami. Jej wzrok przyciągnął mężczyzna w uniformie szofera, który trzymał w ręku tabliczkę z jej nazwiskiem. Obok niego stały walizki Anity. Westchnęła w duchu, Naprawdę miała nadzieje, że się uda? Nadzieja matką głupich. Uśmiechnęła się i podeszła do niego, nie był niczemu winien. 
– Witam. Anita Vetter. – Przedstawiła się.
– Miło mi. Pan Vetter prosił, abym panią odebrał z lotniska i zawiózł do domu. 
– Do domu? – Zdziwiła się. 
– Tak. 
– Mam rezerwację w Mainport. Tam proszę mnie zawieść. 
– Pan Vetter... 
– Pana Vettera biorę na siebie. – Puściła do niego oczko. – Jedźmy już, skoro ma pan wszystkie moje bagaże.

Zameldowała się w hotelu. Wjechała na swoje piętro. Nim zamknęła za sobą dobrze drzwi od pokoju, gdy rozdzwoniła się komórka. Spojrzała na wyświetlacz. Szybki jest, pomyślała. 
– Witaj Matthias 
– Anitko – mężczyzna starał się mówić spokojnym głosem, nie szło mu to najlepiej – dlaczego zbałamuciłaś mojego szofera? 
– Och, po prostu zawiózł mnie tam, gdzie miał zawieść. Rozmawialiśmy o tym ostatnio i powiedziałam, że nie zatrzymam się ani u ciebie ani u teściów. 
– Jesteś uparta. Ale ja miałem dla ciebie inną niespodziankę. Czy w takim razie mogę cię dzisiaj zabrać na kolację? 
– Przepraszam, jestem wykończona. A muszę się wyspać . Jutro widzimy się na przyjęciu sylwestrowym. 
– Anita, po kolacji u wujostwa, zabieram cię do klubu, przecież nie spędzimy tam całej nocy. Zabawimy się. Nie będę naciskał na dzisiejszy wieczór, choć stęskniłem się za tobą – głos mężczyzny zabrzmiał tęsknie. 
– Mam uwierzyć, panie zajęty prezesie? – Roześmiała się do słuchawki. – Nie mam sukienki odpowiedniej na wyjście do klubu. Nie uprzedziłeś mnie. 
– Sukienka, to nie problem, policz do pięciu – poprosił. 
– Do pięciu?– Zdziwiła się. 
– Teraz już tylko do czterech. 
– Jeden, dwa , trzy, cztery... Ktoś puka., zaczekaj. – Ze słuchawką przy uchu otworzyła drzwi. Boy hotelowy stał z bukietem tulipanów w jednej ręce i pudełkiem pod pachą. Anita wysupłała z kieszeni żakietu napiwek i gestem wskazał stolik. Chłopka odłożył prezenty i wycofał się po cichu. – Piękne tulipany. Kremowe. Dziękuję. 
– Nie wypada nie przywitać gościa tulipanami – Matthias roześmiał się. Anita uwielbiała jego nisko wibrujący śmiech. Tak, to zdecydowanie w nim uwielbiała. 
– A co jest w pudełku? 
– Zobacz kochana. Mam nadzieję, że moje ręce nadal dobrze pamiętają twoją miarę i problem sukienki został właśnie rozwiązany. Jutro zaklepuje sobie u ciebie wczesny lunch i nie przyjmuję odmowy. Muszę ci coś pokazać. Słodkich snów. – Rozłączył się, zanim odpowiedziała. 
Anitę zatkało. Zachodziła głowę co Vetter zaplanował. Na razie postanowiła rozpakować pudło. Zanim odwinęła ozdobny papier zza kokardy wyciągnęła kopertę z bilecikiem. „Przepraszam, że nie uprzedziłem, ale Cię znam i pewnie bym usłyszał sto razy słowo „nie”. A tak, nie masz wymówki. Impreza jest w stylu lat 20-tych , a sukienka...mam nadzieję,że Ci się spodoba, jeśli nie, nie szkodzi. To nie jest ważne. Ważne jest abyś ze mną rozpoczęła Nowy Rok. Nasz Nowy Rok. M.”       

Uśmiechnęła się delikatnie. Cały Mat. Nie owija w bawełnę. Przypomniała sobie, jak się pierwszy raz spotkali. Jakieś trzy miesiące po ślubie. Na uroczystość nie przyjechał, bo włóczył się po Tybecie. Z tej podróży przywiózł jako prezent ślubny błogosławieństwo z buddyjskiego klasztoru. Jak na buddystę Matthias był jednak bardzo zdeterminowanym człowiekiem. Wtedy powiedział jej,że żałuje, iż to Lucas poznał ją pierwszą, ale on nie złoży broni. I dotrzymał słowa. Dla postronnego obserwatora okoliczności nie byłyby jednoznaczne. Ktoś inny powiedział by, że chore. Dla ich trójki były proste. Punkt widzenia od punktu siedzenia. A teraz Mat chce, aby stanęli przed całym światem, razem, otwarcie. To miał na myśli mówiąc o ich Nowym Roku. Żałoba się skończyła. Czas rozpocząć nowy rozdział. Tylko,że ona nie wiedziała, czy taka wizja przyszłości jej odpowiada. Lubiła swój obecny statut singielki. Była niezależna, wolna, nie ograniczona konwenansami. Nikt nie stał jej nad głową, pieniądze nie stanowiły problemu. Mogła robić co chciała. Tak, mogła. A ona zamiast zwiedzać, brylować na salonach, zaszyła się w Gdańsku, pracowała po dwanaście godzin dziennie, a za towarzystwo miała puste mieszkanie pięć dni w tygodniu , przyszywaną rodzinę plus zwierzęta w weekendy. Miło będzie wprowadzić lekką odmianę. Dawno się nie bawiła. Wzruszyła ramionami i rozpakowała pudło. Wyciągnęła z niego szmaragdową sukienkę. Była cudowna. Oczywiście, w stylu lat dwudziestych. Przed kolana, na jednolicie zielonym materiale pięknie tańczyły frędzelki puszczone przez całą długość sukienki, gdzieniegdzie przeplatane cekinami w mocniejszym odcieniu. Natomiast dekolt był oszałamiający, do wysokości biustu na delikatnie czarnej koronce wyszyty był roślinny motyw z kwiatami z kamieni. Skromny dekolt pod szyję i proste rękawy do połowy ramion, zakończone również frędzlami dokańczały całość. Sukienka nie epatując wycięciami była jednocześnie seksowna. Do tego buty, obowiązkowe piórko, szal i malutka torebeczka w kolorze głębokiej czerni. Matthias miał oko albo sprzedawczyni w sklepie, praktycznie dodała w myślach Anita. Nie umniejszało to jednak faktu,że kreacja była piękna i w jej stylu. Szkoda byłoby nie założyć. Anita popatrzyła na siebie uważnie przykładając sukienkę do ciała i przeglądając się w lustrze. Tak, była gotowa na zabawę. Dość żałoby. 

***

          Cały ranek i do południe Anita spędziła pracowicie. Odwiedziła prawnika, załatwiła wszystkie zaległe formalne sprawy, które wymagały jej podpisu. Zajrzała do swoich ulubionych sklepów i w końcu koło trzynastej dotarła do siedziby Vetter Stal. Zanim poszła do Matthiasa odebrała od asystentki tłumaczenie raportu z działalności firmy za kończący się rok. Z rezygnacją spojrzała na grube tomiszcze oprawione w twardą okładkę. Nie lubiła tej części swojego życia, jednak wiedziała, że uczciwe zarwie trzy noce, aby przebrnąć przez wykresy, tabelki i dziwne pojęcia. Gdy weszła do kancelarii Vettera, jego sekretarka, Eva, z uśmiechem oznajmiła, że „pan prezes czeka”. Anita przywołała na twarz szeroki uśmiech i wkroczyła do jaskini lwa. Matthias stał tyłem do wejścia patrząc na rzekę płynącą w dole. 
– Witaj – zatrzymała się w progu. 
– Cześć. – Odwrócił się i podszedł do niej całując ją trzy razy w policzki. – Gotowa na lunch i niespodziankę? 
– Umieram z głodu. A co do niespodzianki, to nie wiem. W końcu, to zagadka. 
– Myślę, że ci się spodoba. Mamy stolik w Euromast. Samochód już czeka. 
           Kiedy tylko usadowili się w aucie, zadzwoniła komórka mężczyzny, przeprosił i całą drogę spędził z uchem przy telefonie. Anicie to odpowiadało, lubiła patrzeć na ulice w Rotterdamie. Tęskniła za tym miastem. Uwielbiała zarówno Landstad, jak i Waterstadt. Dotarło do niej, że Matthias mówi co raz głośniej. Wróciła myślami do wnętrza samochodu i spojrzała na niego pytająco. Zakończył rozmowę. Westchnął głośno. 
– Anita, przepraszam mam czas tylko na szybki lunch. Wybacz.– Spojrzał na nią błagalnie. 
– Ok. Przecież widzimy się na kolacji u Sophie. 
– I po kolacji – uśmiechnął się znacząco. 
– Tak – roześmiała się głośno. 

***

          Wieczorem, w hotelu, gdy nakładał przed lustrem ostatnią warstwę pudru, poczuła impuls, aby uciec z Rotterdamu, od Vetterów i całego tego „wielkiego” świata. Pięciogwiazdkowy hotel, obiad w ekskluzywnej restauracji. To nie była ona. Polityka rodzinna, pieprzone imperium...to wszystko ją przerastało. Wcześniej chronił ją Lucas. Teraz musiała znaleźć w sobie siłę na tą „rodzinną” kolację. Nazywała się Vetter. A to zobowiązuje. Pociągnęła usta błyszczykiem. Przejrzała się w lustrze. Długa, prosta, czerwona sukienka z bawełny z wysokim golfem, miękko otulała jej sylwetkę. Fryzjerce z hotelowego salonu kazała zakręcić włosy w grube loki. Fryzura musiała pasować na „później”. Narzuciła na siebie płaszcz, wzięła torebkę i kreację na wyjście z Matthiasem. Ustalili, że przebiorą się po kolacji i prosto od Vetterów pojadą do klubu. Zadzwoniła do recepcji po samochód. Była gotowa. 
          Holendrzy nie świętują sylwestra jak Polacy. Nie chodzą na bale. Zazwyczaj w rodzinnym gronie jedzą kolację, oglądają telewizję. Robią dowcipy sąsiadom i odpalają fajerwerki – to jest to, co uwielbiają. Czasami chodzą do barów, czy dyskotek. Szampan o północy też nie jest obowiązkowym napojem. Nie znaczy, że jest tam mniej „imprezowo”, czy odświętnie. Jest, inaczej. Anicie odpowiadał sylwester po holendersku, bez wrzasków, imprez na rynku i sfory pijanych ludzi na ulicach. Kolacja u teściów, była tradycją. Po śmierci Luca, nie potrafiła odmówić udziału w niej. Zazwyczaj do domu Sophie i Alexandra zjeżdżała w ten wieczór cała rodzina. Siostry i bracia gospodarzy, ich dzieci, wnuki, kuzyni, ciotki. W sumie na kolacji będzie około czterdziestu osób. W tym ona i Mat. A potem razem wyjdą, przed północą. To będzie jak deklaracja. Dla nich. Zdawała sobie sprawę, że daje swoim teściom fałszywą nadzieję, Matthiasowi też. Miała to w czterech literach, każde z nich grało swoją partię według własnych reguł. A one były twarde. 

***

– Anitko, kiedy wrócisz do domu? – Sophie Vetter ze słodkim uśmiechem na ustach zapytała ją, gdy raczyli się po kolacji oliebollen. 
– Do Gdańska wracam za około tydzień, po walnym zgromadzeniu – odpowiedziała udając,że nie zrozumiała pytania teściowej. Sophie skrzywiła się lekko. Z pomocą przyszedł jej Alexander. 
– Och, Skarbie, tu jest przecież twój dom, rodzina, praca i przyszłość. Wiemy, że potrzeba ci było oddechu, gdy odszedł od nas Lucas, ale... 
– ...ale czas wrócić. Nazywasz się Vetter, a to zobowiązuje kochanie. Powinnaś stać przy Matthiasie i razem z nim zarządzać firmą. Wtedy on będzie mieć czas na znalezienie odpowiedniej partnerki. Powinien postarać się o kolejne pokolenie. Firma musi pozostać w rękach rodziny. Udziały muszą pozostać w naszych rękach. – Zakończyła bez owijania w bawełnę Sophie. 
– Mogę przecież wyjść za mąż i odsprzedać wam udziały. Mogę je odsprzedać nawet bez opcji ponownego zamążpójścia. – Anita twardo spojrzała na swoich teściów. 
– O czym tak wesoło rozmawiacie – obok Anity, na oparciu fotela usiadł Matthias. – Wygląda jakbyście się kłócili, nie wypada w sylwestra, to zła wróżba na cały rok. 
– Wymieniamy się poglądami. – Aleksander popatrzył na mężczyznę znacząco. – Czas, aby Anita podjęła się obowiązków, które na nią nakłada bycie w naszej rodzinie. 
– Wyszłam za mąż za Luca, a nie całą rodzinę. Nie prosiłam się o to całe dziedzictwo. Mówię, że sprzedam wam te udziały. 
– Ale zgodnie z intercyzą, bardzo korzystną dla ciebie, musimy ci za nie zapłacić dwukrotną rynkową wartość plus dodatkowe koszty. – Alexander zachował twarz pokerzysty przy tych słowach. 
– Chyba, że wyjdę za mąż, przed upływem siedmiu lat, od momentu śmierci Lucasa, wtedy będę musiał wam je odsprzedać za jedną czwartą wartości. Mat, przestań mnie ściskać znacząco za ramię, do tej rozmowy musiało dojść wcześniej, czy później. 
– Skoro gramy w otwarte karty Anito, nie zrobisz tego, bo zainwestowałaś, pod koniec roku, znaczącą kwotę z funduszu powierniczego, na który spływają dywidenda z Vetter Stall, w Vetter Visies, a wiesz, co to oznacza. 
– Wiem, dokładnie wiem, ale to moja firma, podkreślam moja i nic wam do niej. Lucas wiedział co robi, każąc podpisać mi intercyzę. Znał was doskonale – dziewczyna uśmiechnęła się słodko. – Zawsze był wizjonerem, nie tylko w pracy. 
– Anitko, musimy myśleć...perspektywicznie. O firmie, przyszłości Matthiasa, jest dla nas jak syn i chcemy dla niego jak najlepiej, obiecałam to mojej szwagierce, a jego matce na łożu śmierci. Nie doczekaliście się dzieci z Lucasem. Ubolewam nad tym. A przed Matem jest wszystko... 
– Ciociu. –Chłopak, złapał dłoń siedzącej na przeciwko kobiety i ucałował ją z szacunkiem. – Doceniam twoją troskę i miłość do mnie,ale pozwól, że takie decyzje podejmę sam. A propos decyzji, zaraz wychodzimy, musimy się jeszcze przebrać. Dziękujemy za cudowną kolację. Anita? 
– Ach , tak, dziękuję za gościnę. – Vetter wstała z fotela, Sophie z Alexandrem też podnieśli się automatycznie. – Spotkamy się na zarządzie. Szczęśliwego Nowego Roku. 
– Moment. – Sophie popatrzyła na nich zdziwiona. – Wychodzicie razem? 
– Tak. – Matthias objął Anitę ramieniem w talii. – Razem wejdziemy w Nowy Rok. Wszystkiego dobrego, do zobaczenia drugiego stycznia. 
Odwrócili się i głośno pożegnali ze wszystkimi zgromadzonymi w salonie. Odprowadziły ich tradycyjne życzenia szczęśliwego nowego roku i zdziwione spojrzenia. 
– Bardziej widowiskowo nie mogliśmy wyjść? – Anita zapytała Matthiasa z przekąsem, gdy znaleźli się w holu. 
– Lubię mocne wejścia i wyjścia. Będą mieli o czym plotkować. – Przyciągnął ją do siebie. – Jemioła – szepnął i pokazał ręką na ogromny, kryształowy żyrandol. Anita odruchowo spojrzała w górę, a wtedy natrafiła na jego usta. Nie wycofała się. 

***

          Musiała przyznać, przed samą sobą, że stanowili ładną parę. Sukienka leżała na niej doskonale. Matthias wyglądał zabójczo w smokingu i klasycznej, męskiej fryzurze w stylu lat dwudziestych. Anita przyjrzała się mu krytycznie. Był wysokim blondynem. Jego szare oczy zawsze lustrowały uważnie otoczenie. Miał pełne usta, piękny uśmiech. Nosił lekki zarost, wyraz buntu przeciwko biurowej modzie. Z szerokimi zainteresowaniami i umiejętnością słuchania był ciekawym partnerem do rozmów. A, z takim ciałem, no cóż, mógłby pozwać do kalendarza dla pań. Wiedziała, że ma powodzenie u płci przeciwnej, a on upatrzył sobie ją. Z jednej strony pochlebiało jej to zainteresowanie, z drugiej Matthias miał też wiele mniej przyjemnych cech charakteru, które niekoniecznie jej odpowiadały na dłuższą metę. 
          Gdy weszli do klubu, okazało się, że chłopak zrobił jej niespodziankę i zaprosił paczkę znajomych, z którymi nie widziała się od śmierci Luca. Odprężyła się totalnie, żartując, wspominając i tańcząc. O północy wznieśli toast za szczęście, pomyślność i przyszłość. Matthias wyszeptał je do ucha, gdy stali przed klubem i patrzyli na fantastyczny pokaz fajerwerków, że ten rok będzie ich, tak jak następny i następny. Obiecał, że ochroni ją przed złym światem, bo od teraz jest znowu tylko jego księżniczką. Anita w odpowiedzi uśmiechnęła się do niego. Nie miała siły na słowa. Zawiesiła na tę noc broń. Potem ktoś wyciągnął skądś trawkę. Przecież byli w Holandii. Przyjęła fajkę od Vettera. Życie, to również zabawa, pomyślała, zaciągając się głęboko. 


Rano, gdy spojrzała czyja ręka obejmuje ją w talii, niespecjalnie zdziwiła się widząc głowę Matthiasa na poduszce obok. Wiedziała, że tak to się skończy w momencie, gdy zgodziła się na wspólnego sylwestra. Tak jak lubiła seks z Krzyśkiem, tak samo odpowiadał jej w roli kochanka Mat. I nie miała z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia. Teraz dodatkowo była wolna, wcześniej...Wcześniej Luc dał im błogosławieństwo, jakkolwiek absurdalnie to brzmiało. Wszystko zostało w rodzinie. A to przecież maksyma rodu Vetterów. Ciekawe co na ich widok w łóżku powiedzieliby Sophie i Aleksander? Anita dostała napadu śmiechu i zachichotała głośno, wyobrażając sobie miny teściów. Zaczęła się głośno śmiać, pomyślała, że to musi być nadal trwający efekt trawki. 
– Dzień dobry kochanie. – Mat przekręcił głowę i pocałował ją w ramię. Powąchał jej szyję i mocno zaciągnął się zapachem. – Uwielbiam, gdy się śmiejesz i, gdy ubrana jesteś tylko w mój i swój zapach, nawet ta odrobina perfum, które wyczuwam, nie psuje efektu. Mam nadzieję, że ten wybuch radości, to z mojego powodu. – Jego dłoń zaczęła leniwie sunąć od jej szyi, poprzez pierś, brzuch, aż dotarła do niższych i bardziej wrażliwszych na dotyk rejonów. – I, że niespodzianka ci się podoba. 
– Potem ci powiem z czego się śmiałam, a teraz nie przerywaj – przymknęła oczy i lekko uniosła biodra pod wpływem pieszczoty – nie mam pojęcia o jakiej niespodziance mówisz... 
– Anitko. – Matthias cofnął rękę, zaprotestowała mrucząc. – Spójrz dookoła uważnie. 
          Niechętnie uniosła powieki i rozejrzała się wokół siebie. Podniosła się do góry na łokciach. Nagle do niej dotarło co widzi. Wzór na tapecie, meble, grafika wisząca naprzeciwko łóżka. Zrobiło jej się niedobrze. Wiedziała, gdzie jest łazienka, doskonale wiedziała też w jakim kolorze będą w niej płytki i w którym miejscu stoi muszla. Wyskoczyła z łóżka i pobiegła zwymiotować. 
         Wróciła po dłuższej chwili do sypialni starannie owinięta ręcznikiem kąpielowym. Matthias siedział na łóżku w bokserkach. Spojrzał na nią wzrokiem zbitego psa. 
– Czyś ty oszalał?! Co my tu robimy?! Jakim sposobem...przecież ja,...tak szybko...nie chciałam tutaj... – Anita z wściekłości i zalewającej jej fali rozpaczy nie potrafiła złożyć spójnego zdania w całość. – Kurwa mać!!– Wykrzyczała w końcu na głos po polsku. Padła na kolana i schowała twarz w dłoniach płacząc. 
Vetter błyskawicznie ukląkł obok niej i przytulił ją mocno. Głaskał ją po włosach i szeptał uspakajające słowa. Po chwili spojrzała na niego. Oczy miała czerwone, a twarz ściągniętą bólem. 
– Przepraszam kochanie. Anitko, ja nie wiedziałem, że...cholera, wybacz, to nie tak... – teraz on nie potrafił złożyć sensownego słowa. 
– Mat, co ty zrobiłeś? – Zapytała w końcu cichym głosem. 
– Kupiłem ten dom. – Wstał z podłogi i podszedł do okna. – Kupiłem przez agencję dom twój i Lucasa. Bez negocjacji ceny, ze wszystkim, tak jak wystawiłaś. Nic nie zmieniłem, nie przełożyłem ani jednej rzeczy na inne miejsce, w garażu nadal stoją motocykle Luca, a w kuchni kubki poustawiane przez ciebie w szafce. Kupiłem go dla nas, dla ciebie. Myślałem, że głupio robisz sprzedając dom tak szybko po jego śmierci. Chciałem... 
– Ale po co? – Przerwała mu. 
– Nie rozumiesz? Byłaś tu szczęśliwa, w tym ogrodzie brałaś ślub. Poznałem cię w tym domu, zakochałem się w tobie tutaj. Stąd zabrałem cię na nasze pierwsze sekretne spotkanie. Ten dom, to także część naszej historii. Dlatego go kupiłem. Założyłem sobie,że jak uda mi się ciebie ściągnąć z powrotem do Rotterdamu, to ze mną będziesz tutaj tak samo szczęśliwa. A jednocześnie będziesz miało blisko wspomnienia związane z Lucasem. Tak szybko zdecydowałaś się na sprzedaż, nie wzięłaś stąd prawie nic... 
– Źle założyłeś. – Powiedziała cicho, nie podnosząc wzroku, wstała powoli z podłogi. – Biznesplan nie wypalił. Nie da się zrobić projekcji dawnego szczęścia na przyszłość. To tak nie działa. Na zawsze składa się z wielu teraz, przeczytałam to w jakiejś książce i te małe chwile, wtedy, tworzyły atmosferę tego domu. Nie ma już Lucasa, to miejsce sprawia mi tylko ból. Mat, nie zastanowiłeś się dlaczego, pomimo tego,że mój mąż o nas wiedział nigdy nie spotykaliśmy się tutaj? Nawet jak on wyjeżdżał i go nie było w mieście? 
– Nie. – Odpowiedział krótko i usiadł na łóżku. 
– Ponieważ szanowałam Lucasa i nasze szczęście. Tak wiem, było niestandardowe, nie byliśmy tradycyjnym małżeństwem, ale darzyliśmy się uczuciem i szacunkiem. On poświęcił się w pewien sposób dla naszego wspólnego dobra. Ja z tego egoistycznie skorzystałam, tak samo, jak ty. To miejsce – potoczyła dłonią dookoła – było tylko nasze. Ty i ja byliśmy, poza tym. Fizycznie dawałeś mi rozkosz, lubiła z tobą rozmawiać, byłeś mi bliski. Ale kochałam tylko Lucasa, to on był moim mężczyzną. Moim wyborem na życie. Przy nim chciałam się zestarzeć. Nie chce tego domu. Równie mocno jak nie chciałam go po jego śmierci. Mój czas w tym miejscu się skończył. Zamówisz taksówkę dla mnie, czy sama mam, to zrobić? 
– Zamówię – odburknął i zaraz dodał. – Jechać z tobą do hotelu? 
– Nie. Muszę zadzwonić w parę miejsc, przebrnąć przez raport roczny. Widzimy się jutro na zebraniu. 
– Uciekasz ode mnie? 
– Też. Mat, zrozum, muszę przemyśleć parę spraw, a z tobą obok mnie byłoby, to niemożliwe. 
– Ale nie wyjedziesz do Polski? 
– Nie. – Choć mam na to ogromną ochotę, pomyślała. 

***


Gdy dotarła do swojego hotelowego apartamentu, w pierwszej kolejności wskoczyła do wanny. Chciała z siebie zmyć zapach Matthiasa, domu i obrzydzenia do samej siebie. Była dużą dziewczynką i ogólnie znała reguły gry jakie tu panowały. Sama je poniekąd kiedyś ustaliła. Jednak teraz czuła tylko i wyłącznie wstręt. Rotterdam jej nie służył, popełniała tu karygodne błędy. 
           Wyszła z łazienki i spojrzał na zegarek. Była trzynasta. Można dzwonić z życzeniami noworocznymi. Załączyła swoją polską komórkę. Przez kilka minut rozbrzmiewała dźwiękiem odbieranych smsów. Po chwili zaczęła czytać śmieszne wierszyki i tradycyjne życzenia. Dotarła do wiadomości od Konrada. Zaskoczył ją, nie rozmawiali ze sobą od imprezy. Nacisnęła „otwórz”. „Szczęśliwego Nowego Roku...pomimo wszystko. Kony”. I tyle. W sumie, pomyślała i tak wiele. Wiedziała, że był na nią wściekły, a ona nie miała ochoty, ani siły na szybką konfrontację i rozmowę. Tą bitwę odłoży na później. Ciekawe, gdzie spędził sylwestra. Z kim go spędził. Zwinęła się w szlafroku w głębokim fotelu i zaczęła odpisywać do wszystkich. Do Konrada też. Zadzwoniła do taty z życzeniami imieninowymi. Do Darka i Hanny, aby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku.    Potem przebrała się w wygodne spodnie i bluzę. Zamówiła coś do jedzenia i położyła się z raportem na łóżku. Sen zmógł ją po dwudziestu stronach. 
          Obudziła się późnym popołudniem. W pierwszym momencie nie wiedziała, gdzie jest. Muszę skończyć z tą dezorientacją w terenie, bo zgubię się we własnym domu nie długo, pomyślała. Na telefonie przy łóżku migała czerwona lampka. Podniosła słuchawkę i odsłuchała wiadomość. Proszono o kontakt z recepcji. Oddzwoniła. Przemiły kobiecy głos, poinformował ją, że czeka na nią przesyłka i czy obsługa może ją dostarczyć. Po chwili ktoś zapukał do drzwi pokoju. Wstała, aby otworzyć. Boy wniósł ogromny kosz czerwonych róż i podał jej skórzaną teczkę. Dała mu napiwek i podziękowała. Wśród kwiatów dostrzegła, czarne aksamitne pudełko. Wyciągnęła je i otworzyła. W środku na aksamitnej poduszce leżał wisiorek w kształcie płatku śniegu. Malutkie diamenty osadzone były zapewne w platynie, jak się domyśliła. Był przepiękny. Odłożyła go na bok. Rozsunęła zamek teczki, wewnątrz znalazła katalog z domami. Na wierzchu leżała kartka. Poznała pismo Matthiasa. „Anita, przepraszam. Napiszę, to tylko raz, bo idiotycznie czuć się będę jeszcze przez bardzo długi czas. Wierz mi. Egoistycznie przyjąłem, że robię dla ciebie najlepiej jak tylko można. To był błąd. Nie przeproszę cię, natomiast, za to co do ciebie czuję. Jesteś moją księżniczką. Twoje chłodne spojrzenie rozpala mnie do czerwoności, doskonale o tym wiesz. Tak jak zdobyłem cię kiedyś, odzyskam cię znowu. Nie poddam się. Dziękuję ci za cudownego Sylwestra i za to co stało się po nim. Czułem się jakbym wrócił do domu, po bardzo długiej i samotnej podróży. Zaczniemy od nowa. Proszę wybierz dom dla siebie, dla nas. To mój prezent noworoczny. A płatek śniegu..,jest tylko małym dodatkiem, mam nadzieję, że ci się spodobał. Twój M.” 
           Wypuściła kartkę z ręki, obserwowała jak powoli opada na dywan. Schowała twarz w dłonie. Najpierw zrobiłam, teraz dopiero będę myśleć, wyrzuciła samej sobie. Nawarzyła piwa, które teraz będzie musiała wypić. Nie będzie to bezbolesna operacja. Matthias nie podda się łatwo. Przecież napisał jej to otwarcie. Nie chciała znowu tutaj utknąć. Ceniła sobie swój spokój. No dobra, może ostatnio zburzył go Konrad i zaszalała odrobinę z Krzysztofem, ale to wszystko było do opanowania. Gdy to zrobi wróci do swojego nudnego życia pracoholiczki i ukochanej firmy. Tak było lepiej, prościej, wygodniej. Byleby wyjechać stąd jak najszybciej. Jutro zaraz po zarządzie. Do kliniki przyjedzie kiedy indziej. Energicznym krokiem podeszła do telefonu i wybrała numer recepcji. Poprosiła o rezerwację biletu do Gdańska. Naszyjnik i teczkę odda jutro Matthiasowi osobiście. Poczuła się znacznie lepiej, wracała do gry.

Trzynasty rozdział - ma nadzieję, że nie pechowy:)

3 komentarze:

  1. Ooo, jest i rozdział, jupi! :) Dzisiaj krótko, bo też zdrowie nie pozwala mi specjalnie na wysiłek intelektualny :P Kompletnie nie rozumiem Anity, zupełnie nie ogarniam jej pobudek. Niby wszyscy znają ją jaką "twardą" panią prezes, która nawet w "rodzinie" może sobie pozwolić na bardzo wiele, ale mam wrażenie, że bardzo głęboko w środku jest tą "starą" Anitą. Naważyła piwa? Ha, dobrze jej tak! Po tym rozdziale zupełnie nie jest mi jej żal.
    A ogólnie bardzo przyjemnie się czytało, jak zawsze. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. He, he , he czasami poza to nie wszystko, Anita gra wyuczoną rolę. Czasami gubi się, gdy trzeba wybierać pomiędzy sercem, rozumem, a biznesem. Nikt nie jest doskonały:) Zaplątała się, a wyplątać się nie jest tak prosto.

      Usuń
  2. Kochana Jo
    Jestem w totalnym szoku, po przeczytaniu tego rozdziału.
    Z Anity to jest po prostu niezłe ziółko :). Prawdę mówiąc, nie spodziewałam się, że aż tak rozwiniesz postaci i historie. Kiedyś mówiłaś, że w sumie to miała być miniaturka itd., ale teraz cieszę się, że tak to się potoczyło.
    Moje drogie pisarskie guru, jak to jest możliwe, że jesteś coraz lepsza i lepsza? Za każdym razem, gdy czytam coś Twojego myślę - jeju... niesamowite! Lepiej się nie da! - a potem nokautujesz mnie czymś takim! Zdecydowanie nie jestem pechowym ten rozdział. No może tylko imię Matthias źle mi się kojarzy. No ale Anita ma własnego stalkera ^_^. Dzięki temu jest mi bliższa :). ( Wybacz... A miałam nie pisać nic dziwnego.)
    Bardzo podoba mi się, jak opisałaś tę sytuację z tańcem z obu stron. Co więcej, jeszcze bardziej podoba mi się to, co zrobiła Anita. To dziwne, wiem. Chodzi mi o to, że fajnie widzieć, że jest taka nieidealna. Sporo w życiu przeszła, widać, że nie jest jej łatwo, gubi się i próbuje jakoś odnaleźć. Rozumiem to.
    Myślę, że stworzyłaś coś naprawdę, ale to naprawdę dojrzałego. Podziwiam Cię za to. To książka, powieść, dzieło, które tym się broni.
    Czytałam ten rozdział naprawdę z zapartym tchem i poczułam autentyczny żal, kiedy dotarłam do końca. Ja chcę wiedzieć, co było dalej! Naprawdę!
    Poczułam się też jeszcze bardziej głupio biorąc pod uwagę to, co Ci wcześniej wysłałam. Co ja sobie w ogóle myślałam? No nieważne.
    Życzę Ci weny i czekam na dalszy ciąg!
    Unbe

    OdpowiedzUsuń