czwartek, 22 listopada 2012

Rozdział drugi

    Kolejne dni minęły Anicie bardzo pracowicie, musiała pozamykać i przekazać pozostałe projekty, którymi obecnie zajmowała się ona lub zajmował Tomasz. W piątek zwołała krótkie zebranie w salce konferencyjnej.
– Witam wszystkich w ten pięknie listopadowy poranek – z uśmiechem potoczyła wzrokiem po swoich współpracownikach. Patrzyło na nią mniej lub bardziej przytomnie dwanaście twarzy. – Mam dla was parę dobrych, jedną neutralną i jedną złą wiadomość. Zacznę od dobrych.
– To ta zła, musi być wyjątkowo zła – zamruczał cicho Rafał, jeden z architektów.
– Słyszałam – rzuciła Anita. – Pierwsza dobra wiadomość jest taka, że pani Ania w nocy urodziła córeczkę. Mierzy sobie to nasze firmowe cudo pięćdziesiąt sześć centymetrów, a waży trzy sto...
– Trzy sto?!! – Ocknął się drugi z architektów Adam. – To znaczy takie kupy robić będzie, bo wiecie ja już kupiłem pieluszki, ale takie jakieś najmniejsze i tam pisze, że od dwóch do pięciu kilogramów, to co one za małe będą?
– Adaś – siedząca obok niego Karina położyła mu uspokajająco rękę na ramieniu. – Ja ci to wszystko wytłumaczę, ale zapewniam, że kupiłeś dobry rozmiar.
– Dlaczego się ze mnie śmiejecie? – Adam z miną obrażonego sześciolatka popatrzył na roześmiane twarze pań na sali.
– Panie Adamie. – Anita opanowała wesołość. – Karina, to panu fachowo wytłumaczy. Kontynuując temat trzy sto, to mała ma na imię Zuzia i proponuję zakupić prezent na powitanie maleństwa.
– To po ile składka?– Jak zwykle rzeczowo zapytała Julia.
– Weźmiemy pieniądze z socjalnego, zostały niewykorzystane fundusze po Tomaszu, przekażemy je na szczytny cel. – Wiktor, księgowy Visies uśmiechnął się przy ostatnim zdaniu znacząco. Reszta pracowników pokiwała twierdząco głowami. Po ostatnim numerze Tomasza, jego popularność spadał do zera. Nigdy też nie potrafił dogadać się z sekretarką Anią. Jeśli zawalił termin jakiegoś spotkania, oskarżał o niedopilnowanie Annę. Według niego, to zawsze ona była winna.
– Dobrze panie Wiktorze, w takim razie zajmę się zakupem. Druga dobra wiadomość jest taka, że nasz ukochany księgowy przedstawił mi właśnie wstępne wyniki finansowe naszego biura. – Zebrani na sali wstrzymali oddechy, firma istniała na rynku krótko, ale radziła sobie dobrze. – Moi drodzy jest dobrze, nawet powiedziałby, że bardzo dobrze. Jak wiecie, udało się uratować kontrakt w Świnoujściu, ale o tym za chwilkę. W związku z powyższym, na koniec roku będzie ekstra premia – po sali przeszły okrzyki aplauzu – w jakiej wysokości, jeszcze nie wiem dokładnie. Nasz księgowy poda mi te dane w połowie grudnia. I jeszcze jedno, ponieważ w zeszłym roku, w związku z moją sytuacją osobistą, mieliśmy tylko skromne spotkanie wigilijne, w tym roku zapraszam na czyste szaleństwo. Po świętach, a przed Sylwestrem, zapraszam państwa wraz z małżonkami, czy partnerami na uroczystą kolację świąteczną do Meritum, a potem pojedziemy się gdzieś wyszaleć, będzie to zarazem nasza firmowa Wigilia i Sylwester.
– Anito pozwolisz, że ja od razu omówię parę szczegółów kadrowych. – Jowita podniosła się z krzesła. – Ponieważ zarówno Wigilia, jak i Sylwester wypada w tym roku w poniedziałek, będą to dni wolne od pracy.
– Ja nie chcę słyszeć tej złej informacji – po raz kolejny wymruczał Rafał. Julia, siedząca obok, trzepnęła go w ucho.
– Uspokój się czarnowidzu ty jeden – fuknęła na niego.
– Ok. Co do Świnoujścia, jesteśmy dalej w grze. – Anita wstała z krzesła. – Zatrudniłam nowego, głównego architekta. Nazywa się Konrad Stec. Poznacie go w poniedziałek. Jest, to człowiek, który projektował do tej pory dla Włochów, Anglików i Hindusów. Nie będę ukrywać, jego ostatnim pracodawcą była firma, która buduje w Świnoujściu centrum SPA dla naszego inwestora. I od razu dementuje podejrzenia, nie dlatego został zatrudniony w firmie. Ma duże doświadczenie i świetne pomysły. Teraz przechodzimy do tej złej wiadomości. – Kobieta spojrzała wymownie na Rafała, a ten zacisnął zęby. – W związku z krótkim czasem, jaki podarował nam inwestor, musimy przeorganizować pracę nad naszymi projektami. Proponuję takie rozwiązania. – Anita odwróciła się do białej tablicy stojącej obok jej krzesła i zaczęła pisać. – Świnoujście biorę na siebie ja, pan Stec i pan Rafał, jako jego asystent. Zieleń przy tym projekcie zrobi Karina. Pani Julio pani jest w rezerwie dla mnie, gdybym potrzebowała pomocy. Tymczasem dokończy pani wraz z panią Eweliną dom Wirczyńskich, przy tym projekcie zieleń dalej robi pan Paweł. Lofty, architekt bez zmian, z tym, że teraz pan, panie Adamie, jest odpowiedzialny za całość. Wnętrze pani Magda. Pan Piotr z panią Marzeną wykańczają pozostałe dwa projekty i ewentualnie pomagają przy poprawkach. Ja jestem do dyspozycji, gdyby ktoś potrzebował nagłej pomocy. Na szczęście są to nasze ostatnie zamówienia w tym roku. Każde kolejne wpisujemy do przyszłorocznego kalendarza. Jakieś uwagi?
– Tak. – Adam uniósł rękę do góry. Anita skinęła głową. – Będę potrzebował zieleni na tarasy przy loftach, kto mi pomoże?
– A, zapomniałam o tej poprawce. Ok, w takim razie pani Karina się z tym uwinie, zanim przystąpi do projektu dla Świnoujścia. Do końca listopada musimy sobie radzić w sekretariacie, a od początku grudnia przyjdzie ktoś na zastępstwo za panią Anię. Mamy wiele pracy, ale mam nadzieję, że dobra organizacja i wzajemna pomoc, pomogą w zakończeniu projektów. Dziękuję za uwagę. – Anita zakończyła zebranie.
– Takie złe wiadomości to mogę mieć codziennie. – Rafał uśmiechnął się szeroko do Vetter.
– Panie Wiktorze, Jowito zostańcie jeszcze chwilę – poprosiła. Gdy wszyscy wyszli z sali i zostali we trójkę, Wiktor odezwał się pierwszy.
– Nie mamy pieniędzy na ekstra premię.
– Wiem. – Odpowiedziała spokojnie Anita. – Wyszliśmy z lekką górką, ale nie aż taką.
– Nie mamy jeszcze pieniędzy ze Świnoujścia, wie pani, że umowa jest tak skonstruowana, że gdy projekty im się nie spodobają, to możemy zapomnieć o wpływach - dopowiedział.
– Wiem.
– Anita, co jest? – Jowita nie wytrzymała. – Skoro, to wszystko wiesz, to co to za szopka? Z całym szacunkiem, ale i tak dobrze płacisz swoim pracownikom.
– Wiem.
– Jeszce jedno „wiem” tym tonem, a cię pacnę – stwierdziła bezceremonialnie Zuber.
– Jeśli chce pani wypłacić premię mieć na dalsze inwestycje i rozwój firmy, to musimy wziąć kredyt – zauważył Wiktor.
– Wiem – westchnęła Anita, a Jowita ostrzegawczo podniosła trzymana w ręku teczkę. – Posłuchajcie, zdaje sobie z tego wszystkiego sprawę. Jednak jak wiecie od czasu wyjścia z firmy Tomasza nie ustają wokół naszego biura plotki. Osoba, która dyskretnie obserwuje Grabińskiego, donosi mi o newsach jakie on rozpowiada. Między innymi twierdzi, iż Świnoujście nie jest już nasze, że inwestor się na nas zawiódł, że mamy niestabilną sytuację finansową, nikt nie chce u nas pracować, ja jestem szaloną despotką i tyranem w jednym i tak dalej. Nasze środowisko jest małe, a my jesteśmy na widelcu. Dlatego trzeba wysłać w świat informację o tym, że w państwie Holenderskimi parafrazując, wszystko jest dobrze i nie dzieje się źle. Stąd mój pomysł o premiach i hucznym pokazaniu się na zewnątrz. Przecież żaden szef, który nie miałby na to środków nie wygłupiał by się w taki sposób prawda?
– Prawda. Ale, jeśli weźmiemy kredyt i tak się to rozejdzie – zauważył księgowy.
– Tak. Dlatego znalazłam alternatywny, dyskretny sposób dofinansowania firmy.
– Anita! – Jowita gwałtownie podniosła się z krzesła – chyba nie chcesz...
– Tak. Chcę Jowita. Wydałam już odpowiednie dyspozycje holenderskiemu pełnomocnikowi. Na początku grudnia, pieniądze powinny być na koncie.
– Jesteś szalona jak Hamlet, skoro jesteśmy w tych klimatach. – Jowita stanęła przed Anitą. – To jest tylko firma, tylko pracownicy, to nie jest warte takiej ceny. Anita, cholera, to nie jest twoje całe życie, pomyślałaś o tym?
– Pomyślałam. To jest moje życie. Ta firma, to moje życie, coś, co mnie przy nim trzyma. – Anita wytrzymała spojrzenie przyjaciółki. – Dlatego podjęłam taka decyzję. Jest nieodwracalna. Pieniądze z funduszu powierniczego zasilą nasze konto. Koniec. Kropka.
– Nie wiem, o co jest kłótnia...– Nieśmiało wtrącił Wiktor.
– O to , że nasza kochana szefowa zidiociała – krótko stwierdziła Zuber. – Jak w ogóle mogłaś podpisać taki dokument, jak on śmiał ci podsunąć, coś takiego do podpisania!
– Jowita! Posuwasz się za daleko. – Anita podniosła głos. – To sprawa moja. Moja i Lucasa. Podpisałam. Fakt jest faktem. A teraz robię to , co uważam za słuszne, inwestuję pieniądze Vetterów w Vetter Visies.
– Głupia jesteś. Nie wiesz, co czeka cię jutro, za tydzień, miesiąc, zamykasz …
– Jowita!
– Pani prezes, zgodnie z pani zapowiedzią czekam na wpływ. Podam pani propozycję wysokości premii w połowie grudnia. Dziękuje za rozmowę. – Wiktor chyłkiem wycofał się z konferencyjnej.
– Przygotuj zarządzenie dotyczące wolnej Wigilii i Sylwestra. I nie chcę słyszeć już żadnych uwag – uprzedziła kolejną wypowiedź Jowity Anita i wyszła z sali.
   
    Po pracy Anita postanowiła pojechać do galerii bałtyckiej i zrobić zakupy. Pomyślała, że przy okazji kupi prezent dla małej Zuzanki. Gdy dojechała i znalazła miejsce do parkowania, najpierw postanowiła zajrzeć do sklepów z ciuchami i butiku z upominkami. Święta nadciągały i powoli zbliżał się czas kupna prezentów pod choinkę. W tym roku Anita zaprosiła rodziców i siostrę do siebie, w Nowy Rok jechała do rodziców Lucasa. Sklep dziecięcy zostawiła sobie na deser. Jednak, zanim doszła gdziekolwiek utknęła, jak zwykle, w Empiku. Kochała czytać, uwielbiała książki i gdyby mogła tak powiedzieć, to stwierdziłaby, że kiedyś przez nie zbankrutuje. W takich miejscach doceniała to, iż ma na koncie gotówkę i może wyjść z dziesięcioma pozycjami bez wyrzutów sumienia. Z wyładowanymi torbami odpuściła sobie kupno prezentów dla pracowników i rodziny i postanowiła udać się prosto do Smyka. Nie zdawała sobie sprawy, że tam można przepaść bardziej niż w Empiku.



    Konrad, jak każdy prawdziwy mężczyzna, nienawidził zakupów. Jednak zmiana klimatu zmusiła go do odnowienia zasobów garderoby. Lekkie marynarki i płócienne spodnie nieszczególnie zdawały egzamin w listopadowej, polskiej aurze. Odwiedził kilka sklepów z modą męską i zdecydował się na zakup swetrów, spodni, koszulek. Generalnie preferował wygląd sportowo – miejski, jednak zdawał sobie sprawę, że przydałyby mu się ze dwa cieplejsze garnitury i marynarki. Nie wiedział, jaki styl panuje w firmie Vetter, ale sadząc po ubiorze pani prezes, dosyć oficjalny. Zmęczony przysiadł w ogródku coffee heaven, by zregenerować się kubkiem kawy, gdy kątem oka dojrzał Anitę wchodzącą do sklepu dziecięcego. Zaintrygowany dopił kawę i ruszył za nią. Zastał ją, gdy tempo wpatrywała się w wieszaki obwieszone obrzydliwe różowymi śpioszkami. Patrzyła na nie bezradnie.
– Pomóc w czymś? – Zapytał profesjonalnym tonem sprzedawcy, stając z tyłu za nią. Była wysoką kobietą. Konrad nie był ułomkiem miał sto dziewięćdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, a Anita w kozaczkach na obcasie była od niego niższa niewiele ponad dziesięć centymetrów. Odwróciła się zaskoczona i spojrzała na niego z pytaniem w oczach.
– Co pan tu robi?
– Wszedłem za panią – odpowiedział rozbrajająco szczerze. – Ma pani taką zagubioną minę pośród tych różowych pajacyków, bodziaków, śpioszków, pampersów, że nie mogłem się oprzeć.
– O! Pan zna te wszystkie nazwy? – Zapytała z ciekawością.
– Tak, znam, moja siostra urodziła niedawno bliźniaki i pomagałem jej w zakupie wyprawki, stąd wiem , co jest, co. Więc ponawiam pytanie. Pomóc w czymś?
    Anita mentalnie pacnęła się w czoło, faktycznie Justyna urodziła pół roku temu bliźnięta, przecież spotkała się z nią, gdy była u rodziców. I przebąkiwała coś, że to Konrad pomagała jej finansowo w zakupach rzeczy dla maluchów.
– Mogę państwu w czymś pomóc? Rozumiem, że będzie dziewczynka? - Sprzedawczyni cicho podeszła do nich z boku. – Kiedy spodziewacie się państwo potomstwa? – Zapytała wymownie patrząc na płaski jak deska, brzuch Anity opięty bawełnianą sukienką.
Konrad chwycił blondynkę za rękę i lekko pociągnął do siebie.
- Wkrótce, dziękujemy za pomoc. Myślę, że sobie poradzimy. Prawda kochanie? – Spojrzał głęboko w oczy Anity, a ją zahipnotyzowało spojrzenie jego zielonych tęczówek. Zawsze tak na nią działały. Nieświadomie skinęła głową i dała się pociągnąć mężczyźnie między regały.
– Cóż za wścibskie babsko – westchnął Konrad. – Ona jest tu od sprzedawania, a nie zadawania pytań, kiedy rodzisz. Teraz jest pani już zdana, wyłącznie na moją pomoc. To czego potrzebujemy i dla kogo?
Anita potoczyła wzrokiem po półkach.
– Bierzemy wszystko – zadecydowała. – Namiary, to Zuzia, urodzona wczoraj w nocy, długość pięćdziesiąt sześć cm, waga trzy sto. Mama jest sama i według mojej wiedzy przyda się jej kilka gadżetów, bo ma tylko podstawowe rzeczy.
– A co ma? – Rzeczowo zapytał Konrad.
– Podstawową wyprawkę, łóżeczko, przewijak...
– Ok, to pani bierze ciuszki, a ja resztę. Ile mamy do wydania?
– Dużo. – Anita uśmiechnęła się zadowolona. – Dobrze, by było, gdybyśmy zmieścili się w piątce.
– W piątce ?- Konrad zapytał z niedowierzaniem.
– A co? Myśli pan, że pięć tysięcy nie starczy? - Zapytała zaniepokojona. – Tyle mam do wydania od księgowego, ale jak trzeba...
– Nie , nie. – Stec uśmiechnął się szeroko. – Wystarczy, nawet zostanie. Tylko przysługa za przysługę, dobrze?
– To znaczy? – Anita w momencie zrobiła się czujna, znała ten tekst Konrada nie od dziś i zazwyczaj oznaczał wykorzystanie słabości przeciwnika.
– Ja pomogę pani przy dziecięcych zakupach, a pani pomoże mnie, przy wyborze garniturów. To straszne, robić takie zakupy samemu – zrobił zbolałą minę. – Sprzedawczyni wciśnie, wtedy człowiekowi wszystko. – Puścił do niej oko.
– No dobrze – opowiedziała z ociąganiem Anita. – Choć nie wiem, czy się do czegoś przydam.
– Och na pewno mi pani pomoże. – Mężczyzna uśmiechnął się swoim firmowym uśmiechem.- A teraz ruszamy na łowy?
– Ruszamy. – Anita kiwnęła głową, a w duchu sobie pomyślała, że Konrad Stec nic nie stracił ze swojego zabójczego uroku, pomimo upływu tylu lat.
    Gdy miała przewieszone przez ramię kilkanaście sztuk odzieży, zza regału wynurzył się Stec z miną chłopczyka, który właśnie dostało pozwolenie na buszowanie wśród zabawek. Podjechał do niej z dużym, sklepowym wózkiem, a Anita z ulgą wrzuciła tam wybrane rzeczy.
– To wszystko? – Zapytał.
– Nie wiem, nie znam się.
– Zaraz przejrzę. – Fachowym okiem ocenił zawartość koszyka. – Wystarczy – zadecydował. – A teraz proszę za mną, musimy dokonać wyboru.– Zaciągnął ją w drugi kąt sklepu.
– Tutaj jest karuzela dla dziecka nad łóżeczko.
– Ale dlaczego taka biało czarna? Nie lepsza,o, tamta? Z pastelowymi misiami?
– Nie. – Zdecydowanie odpowiedział Konrad. – Dziecko do czwartego miesiąca życia widzi tylko dwa kolory, czarny i biały. Te pastelowe barwy są dla nas, rodziców, a nie dla dzieciaków.
– Nie wiedziałam.
– Ale ja wiem. Wybrałem też dla Zuzi fotelik – bujaczek, ma dobry amortyzator i równomierny poziom ruchu. Jest też lekki i ma mocowanie do stołu, folię do kąpieli i pasy trzy punktowe dla bezpieczeństwa. Tutaj jest też...
    Anita przestała słuchać Konrada, a zaczęła mu się przyglądać. Kupował rzeczy dla obcego dziecka, a wybierał je bardzo starannie. Miał w tym zakresie dużą wiedzę i zwracał uwagę sprzedawcy na elementy, o których ona by nie pomyślała. Zadbał nawet o butelki, smoczki, jakieś wkładki do karmienia, podgrzewacz do butelek, termometr do wody, gąbkę do wanienki i stojak pod nią. Teraz prezentował jej różnice pomiędzy dwoma laktatorami. Jak taki człowiek, może angażować się w zakupy dla cudzego maluszka z taka pasją i oddaniem, a nie chcieć uznać własnego dziecka? Nie mieściło się jej to w głowie. Jak chłopak, którego znała tyle lat mógł się zachować w ten sposób, jak ostatnia świnia i brutal?. Spojrzała na jego dłonie, smukłe palce gestykulowały zawzięcie. Jak takie dłonie, ręce artysty, mogły tak dotkliwie pobić dziewczynę?.
– Pani Anito?
– Tak?
– Słucha mnie pani? Który bierzemy?
– Ten, który pan uznaje za lepszy. W zakresie obchodzenia się z damskimi piersiami, to pan ma większe doświadczenie – odpowiedziała Anita ze złością i napięcie obróciła się w stronę kasy.
Konrad popatrzył za nią zdezorientowany.

    Przy kasie okazało się, po zapakowaniu wszystkich rzeczy do toreb i reklamówek, że Anita musiała zamówić transport do domu. Co prawda, Konrad zaproponował jako adres dostawy dom małej Zuzi, ale ona chciała jeszcze wszystko pięknie zapakować.
Po wyjściu ze Smyka, Stec spojrzał na nią pytająco.
– Słucham? – Odpowiedziała na jego spojrzenie.
– Garnitury – przypomniał cicho. Po tekście, który usłyszał w sklepie, a propos damskiego biustu, nie wiedział jak się zachować. Było mu głupio. Pojął aluzję z lekkim poślizgiem. Trzeba przyznać, że Anita uderzyła celnie. Właściwie nie miał ochoty przymierzać tych cholernych garniturów. Wolałaby ją zaciągnąć w jakieś ustronne miejsce i przedstawić swoją wersję wydarzeń. Byłaby krótka i mglista, ale jego. Tak zdawał sobie sprawę, że Vetter opiera się tylko na suchych faktach. A te, nie przemawiały na jego korzyść. Radosna atmosfera prysnęła. Z powrotem stała przed nim jego szefowa, a nie roześmiana dziewczyna sprzed kilku chwil.
– A, tak. Oczywiście. To chodźmy, tam jest dobrze zaopatrzony sklep.
Wybór dwóch garniturów poszedł im zdecydowanie szybciej i zajął o wiele mniej czasu, niż zakup akcesoriów dziecięcych. Blondynka szybko wybrała mu dwa pełne zestawy i do tego trzy marynarki na zmianę. Zaproponowała też zakup uniwersalnej kurtki, która idealnie pasowała do wybranych wcześniej rzeczy. Gdy odebrali resztę swoich zakupów z przechowalni, Stec zaproponował pomoc w zaniesieniu toreb Anity do jej auta.
– Dziękuję za pomoc – Anita odwróciła się do Konrada, gdy dotarli do samochodu.
– To ja dziękuję z garniturami. Bez pani pomocy wyszedłbym z tym brązowym i oliwkowym czymś.
– Tak, sprzedawczyni była wyjątkowo uparta w tym kierunku, a to absolutnie nie pana kolory. Nie pasują ani do pana oczu ani koloru włosów. Gdzie pan zaparkował?
– Nigdzie – widząc niezrozumienie w jej oczach szybko dodał. – Nie mam jeszcze samochodu. Poruszam się taksówkami lub komunikacją miejską.
– W takim razie, proszę pakować swoje zakupy na tylne siedzenie i podać mi adres, gdzie pana odwieść.
– Już myślałem, że pani nie zaproponuje. – Konrad uśmiechnął się szeroko i specjalnie zrobił małą pauzę przed podaniem adresu. – Wynajmuję mieszkanie na osiedlu południowym – powiedział powoli obserwując reakcję Anity.
– Znam drogę – nawet nie drgnęła jej powieka. Wsiadła za kierownicę.
Gdy dojechali na miejsce, a kobieta nie wysiadła z samochodu, Konrad nie wytrzymał.
– Nie idzie pani do siebie? – Zapytał.
– Słucham? – Anita spojrzała na niego zaskoczona. Zbiło go, to trochę z tropu, nie pomyślał, że mogła kogoś odwiedzać. Jakiegoś faceta, na przykład, przecież była młodą, wolną i atrakcyjną dziewczyną. Niekoniecznie musiała tu mieszkać, mogła tylko nocować.
– Pani Anito. – Konrad postanowił drążyć temat dalej. – Widziałem panią w poniedziałek, wysiadała pani tutaj, pod tym blokiem z zakupami, więc proszę wybaczyć, ale pomyślałem, że jesteśmy sąsiadami.
Anita zaczęła się śmiać. Nie mogła mu powiedzieć, że to mieszkanie, to tylko miejsce w którym sypia, a nie mieszka.
– Tylko pan i kadrowa wiecie, że tu mam mieszkanie. Ale nie, dzisiaj tutaj nie zostaje. Także, jeszcze raz dziękuję za pomoc i do zobaczenia w poniedziałek rano – odpowiedziała blondynka, równocześnie dając Konradowi do zrozumienia, że o nic więcej ma nie pytać i wysiąść z samochodu.
– Do widzenia pani prezes – Stec pożegnał się oficjalnie. Przez resztę wieczoru zastanawiał się, gdzie Anita miała zamiar spędzić ten wieczór i z kim. Ciemne okna naprzeciwko przez cały weekend dały mu jeszcze bardziej do myślenia. W poniedziałek rano do pracy musiał dojechać sam.

***

    Konrad punktualnie o dziewiątej rano wszedł do biura Vetter Visies. Za kontuarem w sekretariacie nie ujrzał seksownej Karinki, ale jakiegoś rudego faceta. Ten spojrzał na niego pytającym wzrokiem.
– Słucham pana? – Zapytał rzeczowo.
– Witam. Nazywam się Konrad Stec.
– A, nasz nowy, główny architekt. Dzień dobry. Rafał Kostrzewa, architekt. Będę panu pomagał przy Świnoujściu – chłopak wyciągnął rękę do Konrada.
– Miło mi, ale skoro jest pan architektem, to co pan robi w sekretariacie? - Konrad uścisnął podaną dłoń i zadał nurtujące go pytanie.
– A, mamy dyżury. Nasza sekretarka Ania urodziła córkę, ponieważ pracowała praktycznie do samego końca, szefowa nie zatrudniła jeszcze nikogo na zastępstwo. Więc zmieniamy się tu według tajnego grafika. Ja mam dzisiaj dyżur do trzynastej – uśmiechnął się Rafał.
– Mała Zuzia. – Konrad podrapał się po zaroście. Zaczął go zapuszczać i strasznie go wszystko gryzło. Udał, że nie widzi zdziwionego spojrzenia rudowłosego, którym ten go obdarzył, gdy wymienił imię dziewczynki.– W takim razie, Konrad jestem, proponuję przejście na „ty”, tak będzie wygodniej.
– Rafał.
– Pani prezes jest?
– Nie jeszcze nie ma, ale kadrowa czeka na pana, przepraszam, ciebie – Rafał się poprawił – ze stertą dokumentów. Wiesz, gdzie jest pokój socjalny? Tam mamy szafę na ubrania, kuchnię i małą jadalnię.
– Nie. Gdzie mam iść?
– Drugi pokój na lewo.
– Dzięki, rozbiorę się i pójdę do kadrowej. Dasz mi znać, tam, gdzie będę siedział, jak przyjdzie szefowa?
– Jasne.

***

    Jowita podsunęła mu stos papierów do podpisu. Umowę o pracę zawarli na sześć miesięcy. Dawało to gwarancję nie zrywalności umowy przez obie strony.
– Prezes prosiła, aby panu przekazać, że jutro jedziecie do Świnoujścia.
– Wizja lokalna, pasuje mi to. Jedziemy sami? – Z nadzieją w duchu zapytał Konrad.
– We trójkę, jedzie jeszcze Karina, będzie zajmować się zielenią. Chodźmy, pokażę panu jego pokój i przestawię pracownikom.
    Kadrowa oprowadziła go po biurze i przedstawiła wszystkim współpracownikom. Zespół był młody, co bardzo odpowiadało Konradowi. Powoli zaznajamiał się z nowymi twarzami, rozkładem pomieszczeń. Za nim się obejrzał, było po trzynastej. Na jego nowym biurku rozdzwonił się telefon.
– Stec słucham?
– Vetter z tej strony, witam – usłyszał w słuchawce głos Anity. Nagle przypomniał mu on głos całkowicie innej dziewczyny, którą kiedyś była dla niego bardzo ważna, potrząsnął głowa i skupił się na tym, co mówiła do niego jego szefowa. – Jutro rano, o ósmej, proszę czekać przed swoją klatką, pojedziemy do Świnoujścia, chciałabym, aby pan bez wcześniejszego oglądania jakichkolwiek poprzednich projektów, spojrzał na teren świeżym okiem.
– Oczywiście, będę czekać. – Odpowiedział Konrad. – Dostawa ze Smyka już dotarła?
– Tak, dzisiaj rano. Jeszcze raz dziękuję za pomoc. Do zobaczenia. – Zakończyła rozmowę.
    Szkoda, że nie wieczorem, w myślach tylko i wyłącznie dodał brunet. Postanowił sprawdzić nad czym pracują jego, poniekąd podwładni. Czas chwycić byka za rogi, sprężystym krokiem wymaszerował ze swojego pokoju. Po dwudziestu minutach rozmów z nowymi współpracownikami zdał sobie sprawę, że nie jest im do niczego potrzebny. Byli świetnie zorganizowani i każdy wiedział co ma robić. Wszystko chodziło jak w zegarku. Otworzył więc komputer i w okienku wujka Google wpisał słowo „Świnoujście”. W Polsce tylko bywał przez kilka ostatnich lat. Potrzebował odświeżyć wiedzę. Jednak jego myśli cały czas uciekały do Anity. I nie były, to bynajmniej rozmyślania o zawodowych sprawach.

3 komentarze:

  1. Ach, nie mogę się doczekać, aż wreszcie Konrad zorientuje się, dlaczego Anita wydaje mu się czasami taka dziwnie znajoma... Pięknie, Joasiu, oby tak dalej! :) Życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdziały masz długie, a dla mnie to wciąż za mało! Jak to dobrze, że znalazłam Twojego bloga, Joanno, bo mi umila czas ^^
    Och, Konrad! Jakiś Ty niedomyślny... Jak można nie pamiętać takiej kobiety, jak Anita? Aż tak się zmieniła? Nie mogę się doczekać momentu, gdy w końcu się dowie prawdy. Właściwie to zastanawiam się, jaki jest powód, dla którego Anita ukrywa to, że się znają.
    No nic, czekam na kolejny rozdział. Tymczasem pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakby to napisać...nie poznaje, nie poznaje i na razie tylko mu brzęczy,ale na odpowiedź "dlaczego" będziecie musiały jeszcze poczekać:)Tymczasem trójka czai się powoli na zakręcie...

      Usuń