Stec kiepsko spał, męczyły go jakieś koszmary. We śnie gonił postać, która ciągle umykała, choć miał ją w zasięgu ręki. Wstał przed szóstą i po wypiciu porannej kawy doszedł do wniosku, że jedzie do pracy. Głowę miał pełną pomysłów, które domagały się utrwalenia na bardziej odpornym nośniku niż jego pamięć. Przed siódmą wystukiwał już kod od drzwi biura. Szybko zrobił sobie kolejną kawę i usiadł za blatem w recepcji. Postanowił popracować w tym miejscu. Ze swojego pokoju nie widział wejścia, a nie mógł zakodować z powrotem drzwi, bo uruchomiłby czujki ruchu. Być może istniała opcja zamknięcia się od środka, ale on, niestety, nie znał takiego rozwiązania. Załączył laptopa i czekając, aż załaduje wszystkie potrzebne aplikacje, wziął do ręki mini pączka z paczki kupionej po drodze. Jutro czekało go pierwsze z wielu spotkań z inwestorem ze Świnoujścia. Chciał wprowadzić jak najwięcej szczegółów do wstępnego projektu, który miał przedstawić. Zależało mu na zrobieniu dobrego wrażenia zarówno na kliencie, jak i Anicie. W końcu było, to jego pierwsze zlecenie w tej firmie.
Po zalogowaniu sprawdził skrzynkę mailową. Czekała na niego jedna wiadomość „Obiekt ciągle pod obserwacją”. Westchnął głośno. Zdecydowanie wolałby, gdyby „obiekt”, wykonał w końcu jakiś ruch. Kliknął w ikonkę na pulpicie i zaczął nanosić kolejne elementy projektu domku. Wyłączył się całkowicie, liczył się tylko ekran monitora przed nim, kawa i drożdżowa przekąska, po które sięgał od czasu do czasu. Szybko uporał się z podstawowymi rzeczami i postanowił wynagrodzić sam siebie, kolejnym małym pączkiem. Drgnął, gdy jego dłoń natrafiła na inne palce w pudełku z wypiekami. Podniósł wzrok i napotkał roześmiane spojrzenie Anity.
– Nie wiedziałam, że oprócz tego, iż jest pan główny architektem i boyem hotelowym, wziął pan też wolną posadę recepcjonistki – powiedziała ze śmiechem. – Widzę, kawa i pączki już są na stanowisku.
– Trudne czasy na rynku pracy. Wolę mieć schowane coś w zanadrzu, gdyby jutrzejsze spotkanie z inwestorem, nie poszło po mojej myśli. Proszę się częstować – cofnął dłoń z ostatniego, jak się okazało pączka, po który sięgnęli oboje. Podniósł się z krzesła i oparł na blacie obok pudełka . – I dzień dobry, jak się pani czuje? – Zapytał miękkim tonem.
– Witam, dziękuję, dobrze. Skuszę się na tą bombę kalorii, choć nie powinnam.
– Ech, wy kobiety – Konrad parsknął śmiechem, widok Anity, wyglądającej promiennie i bez Krzyśka u boku, od razu poprawił mu humor. – Nawet dziesięć takich pączków, by pani nie zaszkodziło. Nie wypada mi mówić bardziej szczegółowo, w końcu mówię do przełożonego, ale w tym zestawie, to normalnie … łaałł – gwizdnął cicho.
Vetter wyglądała świetnie w grafitowych spodniach z wysokim stanem i wpuszczonej do nich białej, męskiej koszuli. Włosy upięła w niedbały kok, z którego wysuwały się niesforne pasma. Stec znowu poczuł nieodpartą chęć, aby wsunąć je za ucho. Pochylił się do przodu i nie powstrzymał ręki, która sięgnęła po kosmyk blond włosów, jakby bez udziału mózgu. Delikatnie nawinął go sobie na palce, był miękki w dotyku, jedwabisty w fakturze. Powolnym ruchem wsunął włosy za ucho dziewczyny, patrząc jej przy tym intensywnie w oczy. Powietrze pomiędzy nimi zgęstniało. Nie odsunęła się, gdy przesunął dłoń na kark i powoli przyciągnął ją do siebie. Nie spuściła wzroku pod jego świdrującym spojrzeniem.
– Dzień doberek – rozległ się za nimi radosny głos. – Myślałem, że będę pierwszy w biurze i zaimponuje szefostwu, a tu znowu porażka. – Rafał paplał, jak nakręcony, zupełnie nie zauważając tego, co się działo na jego oczach. – Dzisiaj jest mój ranny dyżur do dwunastej w recepcji. A co wy właściwie tu robicie?
– Pracujemy, Rafale, pracujemy – z rezygnacją w głosie odpowiedział Konrad. – Puder został pani na policzku. – Stec zamaskował sytuację, udając, że ściera z policzka Anity, niewidoczny pyłek, nie omieszkał przy tym lekko musnąć kciukiem dolnej wargi kobiety.
– Dziękuję i dziękuję za pączka. – Odwróciła się do Rafała i uniosła w jego stronę sprawcę całej sytuacji. – Obiecuję, że od poniedziałku nie będzie już żadnych dyżurów – rzuciła jeszcze na odchodnym i zniknęła za zakrętem.
– Są jeszcze pączki? – Rudowłosy zapuścił żurawia do pudełka na blacie.
– Nie ma – ze złością rzucił Konrad zatrzaskując wieko opakowania i wyrzucając z impetem do kosza. Zebrał szybko swoje rzeczy i poszedł do pokoju.
– Co ten nadmiar cukru robi z ludźmi. – Rafał wzruszył ramionami w stronę pleców Steca.
***
Anita, gdyby mogła, sprintem pobiegłaby do swojego biura. Zmusiła jednak stopy, aby stąpały miarowo. Powoli otworzyła drzwi gabinetu, choć za oknem było jeszcze ciemnawo, nie zapaliła światła. Rzuciła płaszcz na fotel i podeszła do szklanej szyby. Przycisnęła policzek do zimnej tafli. Była wściekła na siebie samą. Jednym spojrzeniem, jednym gestem znowu miał ją w garści. Jak dawniej, jak kiedyś. Miała wrażenie, że z odbicia w szybie przygląda się jej dziewczyna z czasów przed Lucasem. Zagubiona, niepewna, pełna kompleksów, która tylko czekała na gest łaski ze strony chłopaka, którego uwielbiała. Usta paliły ją jakby Konrad miał na palcu żrącą substancję. Poczuła się bezbronna. Oderwała się od okna, odbicie dawnej Anity rozpłynęło się. Usiadła w zagłębieniu kanapy i naciągnęła na siebie ciepły pled. Przyłożyła głowę do oparcia i przymknęła oczy. Ale nawet w ciemności własnych powiek spoglądały na nią hipnotyzujące oczy Konrada. Ze złością odrzuciła koc i wstała. Zapaliła światła i załączyła laptopa. Postanowiła, że czas zająć swój umysł czymś pożytecznym, w jej wypadku – pracą.
***
Konrad otworzył drzwi od pokoju o dwunastej i w pierwszym momencie pomyślał, że pomylił piętra i firmy, przenosząc się w przestrzeni i czasie. Na korytarzu wrzało, wszyscy uganiali się, jak w ukropie. Karina skinęła mu w pośpiechu głową na powitanie. Niosła w rękach jakieś materiały, próbki, katalogi, znikając za zakrętem, który prowadził do biura Anity. Stec udał się na poszukiwania Rafała, był mu potrzebny przy projekcie. Za kontuarem recepcji nikt nie siedział, a telefon dzwonił jak najęty. Stec westchnął i podniósł słuchawkę. Zanim się spostrzegł siedział za biurkiem i zamienił się w sekretarkę. Nagle w kieszeni marynarki rozdzwoniła się jego komórka. Spojrzał na wyświetlacz. Anita.
– Gdzie pan jest? – Rzuciła krótko.
– W holu, odbieram telefony, wszyscy gdzieś zniknęli, sądząc po odgłosach są u pani.
– Cholera, zapomniałam zadzwonić do agencji, a Rafała wysłałam po katalogi na miasto. Nie ma nikogo pod ręką? Jest mi pan potrzebny.
Konrad rozejrzał się po pustym korytarzu.
– Nie, jest tylko mniej przystojny ode mnie pan na kalendarzu, ale on chyba nie jest zatrudniony. – Zażartował.
– Zaraz ktoś pana zmieni, proszę przyjść do mnie.
– A mogę wziąć pączki?
– Nie, jestem na diecie – rozłączyła się.
Brunet roześmiał się cicho do milczącego już telefonu. Wiedział, że zaczyna pogrywać. Wiedział, że w związku z tym może oberwać rykoszetem. Nie obchodziło go to. Anita wyzwala w nim jakieś sprzeczne uczucia. W jednej chwili miał ochotę osłonić ją własną piersią przed całym złem świata po to tylko, by w następnej sprawić, żeby jej oczy i policzki płonęły pod jego dotykiem. To nie była zdrowa relacja w pracy. Ale w końcu on był mistrzem niezdrowych sytuacji. Te poprawne zupełnie nie były w jego stylu. Telefon zawibrował ponownie.
– Czyli, jednak mogę iść po te pączki? - zapytał nie spoglądając na wyświetlacz.
– Ja bym tam osobiście wolał jagodziankę, no ale skoro się upierasz stary, to proszę bardzo – usłyszał w odpowiedzi.
– Janusz! Cześć, chyba cię myślami ściągnąłem.
– I serio proponujesz mi pączki?
– Nie, no co ty, to było dla pewnej damy.
– Uff...
– Co „uff”?
– Czyli wszystko z tobą ok, jesteś od dwóch tygodni w pięknym mieście Gdańsku i nie zaliczyłeś jeszcze ani jednej knajpy, teraz wiem dlaczego, przez kobietę. To znaczy, że wszystko ok u ciebie.
– Nie, to nie tak – zaprzeczył Stec. – Ale knajpy bym z chęcią zaliczył, tylko muszę mieć przewodnika. Podejmiesz się?
– Ba, jasne, że tak. To co piątek, czy sobota?
– Sobota, jutro mam spotkanie z inwestorem, nie wiem jak długo będzie trwać.
– Z tym inwestorem?
– Tak z tym. Wiszę ci dobrą flaszkę. Twoje informacje bardzo mi pomogły.
– To odwdzięczysz się w sobotę. Zadzwonię jeszcze. Na razie pączusiu.
– Spadaj – Konrad rozłączył rozmowę.
Ucieszył się na to wyjście, w sumie planował zagrzać tu miejsce na dłużej. Poznanie miasta było jak najbardziej wskazane. I rozładowanie napięcia. Bo, inaczej rzuci się na tą zimną blondynkę o orzechowych, ciepłych oczach. A, wtedy na pewno oberwie.
– Zmienię pana – usłyszał głos Jowity.
– Szefowa i panią tutaj zaciągnęła?
– Tak. Zaraz obdzwonię agencję i znajdę kogoś na zastępstwo. Dopóki nie wróci Ania, ktoś musi tu być na stałe. Najwyższy czas. A teraz proszę iść do Anity. Czeka was dużo pracy przed jutrzejszym spotkaniem.
***
Gdy przekroczył próg gabinetu ujrzał Anitę siedzącą boso, po turecku na dywanie. Obłożoną stertami katalogów, próbek materiałów i wzorników kolorów. Po upiętym koku nie było śladu, podtrzymywała opadające włosy okularami nasuniętymi na czubek głowy. Wokół niej miotało się kilka osób.
Podszedł do blondynki i kucnął przy niej.
– Jestem.
– O! dobrze! – Spojrzała na niego półprzytomnie. – Potrzebuję, jakiś bliższych wymiarów, chciałabym zrobić wizualizację wystroju.
– Już? – Zapytał zdziwiony.
– Tak, chcę ich zaskoczyć. Pokazać, że potrafimy działać szybko i sprawnie.
– Ok. Zaraz przyniosę laptopa, coś razem stworzymy.
Jak zawsze, w myślach podsumowała Anita. Zajęcie się pracą dobrze jej zrobiło, przestała myśleć o porannej sytuacji. Aż do teraz. Wystarczył jego głos, spojrzenie w zielone oczy, a ona odpłynęła. Miała tylko nadzieję, że jej półprzytomny wzrok zinterpretował zupełnie inaczej. Dosyć. Obowiązki wzywają. Konrad powrócił za chwilę i dołączył do niej na podłodze.
– Pani Julio, poda mi pani mój laptop i dołączy tu do nas. Reszcie dziękuję za pomoc.
Po chwili oboje weszli w tryb „praca”. Julia co chwilę podawała im żądane katalogi, próbki, dane. W krótkim czasie podłoga wokół nich była zasypana materiałami. Patrząc na nich, pracujących wspólnie z boku, dziewczyna była zaskoczona. Nie wiedziała, czy oni sobie zdają z tego sprawę, ale działali jak jeden, dobrze naoliwiony mechanizm. Nawet za dużo ze sobą nie rozmawiali, raczej wymieniali się półsłówkami. Julia pamiętała jak Anita pracowała z Tomaszem, nieźle im razem szło, ale to co się działo teraz na jej oczach, to było coś przez duże „C”. Płynnie przechodzili z jednego etapu w drugi. Wizualizowali swoje pomysły najpierw na kartkach, przenosząc je następnie do odpowiednich programów. To co się wyłaniało z tego procesu twórczego było niesamowite.
– Która godzina? – Anita rzuciła pytanie w przestrzeń, przecierając oczy.
– Siódma – odpowiedziała Julia.
– Która? – Blondynka spojrzała na nią zaskoczona.
– Dziewiętnasta – powtórzyła.
– O Jezu! Pani Julio, przepraszam czemu pani nie odezwała się o piątej? Przecież już jest dawno po godzinach pracy.
– Nie szkodzi, sama przyjemność pomagać państwu przy tym projekcie. Inwestor jutro zapieje z zachwytu. Poza tym została jeszcze do zrobienia prezentacja.
Konrad podniósł się z podłogi wyciągnął rękę do Anity, aby pomóc jej wstać. – Ale się zastałem.
– Ja też – blondynka zrobiła kilka energicznych skłonów i przysiadów co momentalnie podniosło ciśnienie brunetowi. – Prezentacją, proszę się nie martwić, dokończę ją sama. W ramach podziękowania zapraszam na kolację.
– Nie, dziękuję. Lecę do domu, zwierzę wymaga opieki. – Odpowiedziała szybko Julia. – Fajnie było was obserwować przy pracy. Jesteście niesamowici. – Odwróciła się do drzwi. – Dobranoc.– Rzuciła przez ramię.
Popatrzyli na siebie zdziwieni, gdy wyszła. Konrad podszedł do Anity i spojrzał na nią z góry.
– Kolacja aktualna? – Zapytał miękkim głosem od którego zawsze dostawała przyjemnych dreszczy. – Jestem bardzo, bardzo głodny – zakończył znacząco.
Powoli podniosła głowę i spojrzała na niego. Zatrzymała wzrok na jego ustach, wyżej bała się spojrzeć, choć i ten rejon był bardzo niebezpieczny. Powietrze pomiędzy z nimi zgęstniało ponownie. Powoli zaczynało to być denerwujące. Gdy tylko zostawali sami zamieniali się w dwa magnesy. Anita uniosła dłoń i lekko dotknęła jego policzka. Samokontrola odeszła w zapomnienie. Przejechała palcem po dolnej wardze chłopaka. Zamruczał cicho i przytrzymał jej palce, aby ich nie cofnęła. Przesunął powoli usta całując delikatnie wnętrze dłoni. To muśnięcie jego warg na swoje skórze poczuła, jak ukłucie tysięcy małych igiełek, żołądek zaczął jej szaleć, puls przyśpieszył. Rozum krzyczał, żeby się odsunęła, bo zaraz nastąpi katastrofa, serce kazało mu się uciszyć, przekrzykując głos rozsądku, że katastrofa owszem będzie, ale za to jaka piękna. Na ułamek sekundy przed oczami mignęła jej twarz Krzyśka. Przegoniła ją mrugnięciem powiek. Konrad przesunął się z ustami z wnętrza jej dłoni na koniuszki palców. Drugą ręką podniósł jej podbródek i zmusił, by spojrzała mu w oczy.
Nie wierzył w to, co się działo. Miał wrażenie jakby przeniósł się do innej rzeczywistości. Kiedy Anita dotknęła jego policzka, poczuł jak neurony z całego ciała skupiły się w tym jednym miejscu. Gdy przesunęła palec na jego wargę, one posłusznie powędrowały za nim. Jakby miała w dłoniach niewidzialną różdżkę zaprogramowaną na jego ciało. Wiedział, że nie pozwoli już się jej wycofać. Że tym razem mu nie ucieknie. Intensywność reakcji zaskakiwała go. Reagował na nią jakby miał znowu czternaście lat, a ona była pierwszą dziewczyną, z którą się całował. Tamta też miała na imię Anita. Wtedy czuł się mniej więcej tak samo, całując ją na ławce pod blokiem po urodzinach u Wojtka,na których wypili wino domowej roboty. Wtedy pił pierwszy alkoholu i pierwszy raz eksperymentował z dziewczyną. Ta Anita, tylko dotknęła jego policzka, a on już wariował jak szczeniak.
– Proszę, proszę – usłyszeli kpiący, męski głos od strony drzwi. – Widzę, że metody pracy się tutaj zmieniły od mojego odejścia. Choć nie do końca Anitko.
Konrad poczuł jak Anita sztywnieje. W momencie jej zaróżowione policzki zrobiły się białe, a zamglony wzrok się wyostrzył, jakby przełączyła jakiś guzik. On sam, siarczyście zaklął pod nosem i odwrócił się z zamiarem zamordowania tego kogoś, kto przerwał im w takim momencie. To już zaczynało być regułą. W wejściu do gabinetu stał szczupły facet, jego półdługie blond włosy, fantazyjnie wywijały się na kołnierzu jasnego prochowca. Na twarzy miał bezczelny, kpiący uśmieszek. Swobodnym krokiem podszedł do biurka Anity i rozsiadł się na fotelu. Konrad nic nie rozumiejąc spojrzał na blondynkę. Wzdrygnął się. Patrzyła na faceta za biurkiem twardym, zimnym i nienawistnym spojrzeniem. Konrad przełknął ślinę. Pomyślał w tym momencie, że w życiu nie chciałby, żeby tak na niego spojrzała. Gorąca atmosfera sprzed paru sekund, zamieniła się w lodowaty powiew wiatru.
– Witaj. Pomyliłeś miasto, ulice, budynek i fotel, na którym siedzisz – powiedziała spokojnie. Tylko Konrad stojąc z boku widział jak pulsuje jej tętnica na szyi. Jednego był pewien, w środku kipiała ze wściekłości.
Blondyn wstał z fotela i obszedł biurko. Oparł się o niego i skrzyżował nogi, z kieszeni wyjął klucze i zaczął się nimi bawić.
– Nie przedstawisz nas sobie? Sadzę, że to mój następca. Tomasz Grabiński jestem. Miło mi.
– Konrad Stec – krótko rzucił brunet.
Przed paroma minutami czuł się, jak w raju, teraz ten typ wrzucił go w jakiś pieprzony matrix. Nieświadomie przysunął się do Anity. A ona odwróciła się tyłem do niespodziewanego gościa i spokojnie poszła po porzucone obok sofy buty. Przyniosła je w ręku stawiając obok niego. Wsparła się na jego ramieniu i wsunęła w nie stopy. Ten gest bliskości z jej strony chyba wkurzył blondyna, bo klucze w jego dłoni wyraźniej zabrzęczały, a szczęki zacisnęły się mocniej. Konrad czuł się, jak statysta w filmie. Ma być, nie musi rozumieć, po co. Na wszelki wypadek postanowił też milczeć.
– Po to przyszedłeś? Poznać głównego architekta? Misja spełniona, żegnam. – Vetter wskazała na drzwi. – Odprowadzę cię oczywiście, żebyś nie zabłądził gdzieś po drodze.
– Jak zwykle opanowana – zaśmiał się cicho. Blondyn odkleił się od biurka i stanął naprzeciwko Anity. Konrad dalej obserwował wszystko z boku.– Właściwie, to przechodziłem obok i pomyślałem, że oddam ci to. – Podniósł na wysokość oczu blondynki klucze trzymane w ręku. Potrząsnął nimi znacząco.
Stec zagwizdał w myślach. To takie buty, pomyślał.
Dziewczyna nie mrugnęła nawet powieką. Spokojnie z wystudiowanym uśmiechem odebrała od niego pęk. Wyminęła go. Podeszła do kosza i wrzuciła tam z głośnym brzękiem klucze.
– Dziękuję, ale nie musiałeś się fatygować Tomasz. Dawno już zmieniłam zamki. Twoje rzeczy, których nie odebrałeś po wyznaczonym terminie wylądowały na śmietniku. Jak to mówiłeś zawsze? – Uniosła palec do góry jakby go uciszała. – Nie przypominaj, już wiem. W życiu nie ma miejsca na sentymenty. Dobre motto. Zapamiętałam je sobie i przyswoiłam lekcję. A i przykro mi. Słyszałam, że nie jesteś już głównym architektem przy projekcie od jakiś kilku godzin. Podobno się wypaliłeś. No cóż, niemoc twórcza każdego czasami dopada. Jednak przydałyby ci się te Melediwy.
Blondyn popatrzył na nią już mniej pewnym wzrokiem. Czuł, że element zaskoczenia, którym zyskał przewagę do niczego się mu już nie przyda. Usłyszeli pukanie w szybę drzwi od gabinetu. W progu stał młody chłopak w mundurze strażnika.
– Dobry wieczór. Przepraszam mam obchód, a u państwa pootwierane. Nikt nie zgłaszał, to...
– Dobry wieczór panie Michale. Przepraszam zajęłam się pracą i zapomniałam. A zawsze, to Anna załatwiała.
– No właśnie, pani prezes, wie pani co u niej?
– Tak. Urodziła córeczkę. Ma na imię Zuzia. Obie czują się dobrze, a mała jest przeurocza. Byłam u niej i porozmawiałyśmy sobie szczerze. – Stec zauważył, że Anita kieruje te słowa do blondyna, a nie strażnika.
– To dobrze, nie mam do niej numeru telefonu... – chłopak się zmieszał, jakby zawstydzony swoją odwagą. – Cóż, dobrze , że u niej wszystko ok. Pójdę już, nie będę przeszkadzać.
– Panie Michale, właściwie, to spadł pan mi z nieba. Proszę odprowadzić tego pana do drzwi wyjściowych budynku i upewnić się, czy wyszedł. Nie jest pracownikiem biura, pomylił adresy.
– Oczywiście. – Strażnik przyjął służbową postawę. – Proszę przede mną. – Zwrócił się do Grabińskiego.
Ten powoli ruszył w stronę drzwi, gdy mijał Anitę, odezwała się do niego.
– Masz zamiar zadzwonić do Anny?
– Nie , nie interesuje mnie ta sprawa.
Blondynka pokręciła głową z rezygnacją. – Na co ja liczyłam? Ok. Twój wybór.
W odpowiedzi tylko prychnął.
– Tomasz. Jeszcze jedno.
– Tak? – Spojrzał na nią.
– Wisisz mi za trzy miesiące czynszu, plus karę umowną za zarwanie umowy najmu mieszkania. Do tego dochodzi naprawa zapchanej klimatyzacji i wymiana wyszczerbionej wanny w łazience. Pełne zestawieni wraz z rachunkiem i odsetkami, dostarczy ci mój prawnik. – Zakończyła z miłym uśmiechem.
– Idziemy – ponaglił go strażnik.
***
Gdy do ich uszu doszedł dźwięk zamykających się drzwi windy Anita z westchnieniem oparła się rękoma o blat biurka i głośno wypuściła powietrze.
– Co, to było? – Odważył się zapytać Konrad.
– Walka na ringu trwająca trzy rundy. Wygrałam przez nokaut – odpowiedział odwracając się do niego przodem.
– Gratuluję. Co, to za skurwiel? Za przeproszeniem, oczywiście.
– Przecież pan wie, były główny architekt biura, z zawodu. Prywatnie skurwiel, tu się zgadzam.
Czyli z powrotem jesteśmy na stopie służbowej, Stec wyciągnął szybką konkluzję ze słów wypowiedzianych przez Anitę. I Grabiński sobie nagrabił, nie tylko aferą w biurze, tyle też wywnioskował.
– Ok, a czego on chciał?
– Nie wiem. Może przyszedł sprawdzić, czy nie rwę sobie włosów z głowy. A może według niego powinnam z okrzykiem radości rzucić mu się na szyję i błagać o powrót? Nie mam pojęcia. Wiem jedno, pali mu się grunt pod nogami. Złożył obietnice bez pokrycia. Zapewnił nowego pracodawcę, że z przejściem do jego firmy, pójdzie wraz z nim zlecenie na domki w Świnoujściu. Wtedy mieliby całość projektu u siebie. Jak pan wie, tak się nie stało. Nadal jesteśmy w grze. A nowy pracodawca stracił duże pieniądze, na które ostrzył sobie zęby.
– Jedno jest pewne. – Konrad pomasował sobie ręką kark i dostosował się z powrotem do służbowego zwracania się do siebie. – Ma pani lepsze informacje niż Grabiński.
– Tak, mam. Wywiad z moje strony działa nad wyraz sprawnie. A teraz mam do pana mocno nietypową prośbę. Nie musi pan się zgodzić, ale bardzo mi na tym zależy. I nie ukrywam, że może pan pomóc nie tylko mnie.
– Słucham? – Zapytał zaintrygowany.
– Proszę teraz szybko się ubrać i dogonić Grabińskiego. Kłamiąc, mówiąc prawdę, nie wiem, coś pan wymyśli, nakłonić, aby spotkał się z panem w sobotę w knajpie na nabrzeżu. Dokładnie w Albatrosie, tak wiem, mało oryginalna nazwa. Niech pan się tam z nim umówi, godzina nie gra roli, ale lepiej, by było pod wieczór. – Wyrzuciła z siebie szybko.
– Dobrze – odpowiedział. Było mu już wszystko jedno. Czul się jakby znowu ktoś wrzucił go do matrixa.
Anita uśmiechnęła się z wdzięcznością. – Dziękuję.
– Ale coś za coś – powiedział szybko.
– Tak? – Zapytała ostrożnie.
– Kolacja, obiecana kolacja. Nie służbowo. Towarzysko, gdzieś na mieście. Ja zapraszam.– Poszedł na całość.
– W porządku. Umowa stoi – wyciągnęła rękę. Uścisnął ją lekko. – A teraz proszę lecieć.
– Mam tu wrócić?
– Nie,jeśli się panu uda. Będę musiała coś, wtedy załatwić. Tylko proszę do mnie od razu zadzwonić, czy się pan umówił, a ja tak, to o której.
– Ok. To ja lecę. Ale dowiem się, o co chodzi? – Dopytywał.
– Tak, ale dopiero po fakcie. Nie chciałabym pana obarczać niebezpieczną wiedzą.
– Czyli narażam życie? – Powiedział niby poważnie, zdradziły go tylko roześmiane oczy.
– Nie. Tym razem rola Jamesa Bonda nie jest zarezerwowana dla pana. – Uśmiechnęła się, bo przypomniała się jej miłość Konrada do filmów z agentem Jej Królewskiej Mości.
– Trudno. Ale pani jest tu na pewno M – rzucił wesoło i wyszedł.
Dwadzieścia minut później zadzwonił jej telefon. To był Konrad.
– Udało się? – Zapytała bez wstępu.
– Tak. Gładko poszło. Co prawda trochę nakłamałem i zrobiłem z siebie ofiarę, ale się zgodził. Nawet szukać go nie musiałem. Stał i palił przed wejściem do budynku.
– Dziękuję. O której macie się spotkać?
– O siódmej.
– Doskonale. Nie musi pan tam oczywiście iść...
– Jak to? Przecież...
– Nie, pan miał go tylko ściągnąć w to konkretne miejsce i tyle. Proszę się tam nie pokazywać.
– Porozmawiamy sobie na tej kolacji, oj porozmawiamy. Mam wrócić do biura? – Zapytał ponownie z nadzieją w głosie.
– Nie. Dam sobie radę. Widzimy się jutro o dziewiątej. Uprzątnę ten bałagan twórczy i pozamykam programy. Dobranoc.
– Dobranoc – rozłączył rozmowę.
***
Anita potarła nos. Zebrała swojego laptopa z podłogi i postawiła go na biurku. Zalogowała się na konto administratora systemu i przełączyła na zawartość dysku Jowity, potrzebowała kilku danych. Zapisała sobie wszystkie niezbędne informacje na kartce. I wydrukowała jedno zdjęcie z akt. Następnie wykonała telefony do dwóch mężczyzn i zaprosiła ich do biura. Jeden z nich się bardzo ucieszył. Drugi wykazał umiarkowany entuzjazm, ale nie mógł odmówić przyjazdu do siedziby, nawet o takiej porze.
Dwie godziny później Anita uścisnęła rękę niskiemu, korpulentnemu panu z gładko ułożonymi siwymi włosami.
– Dziękuję panie mecenasie. Doceniam pańskie poświecenie swojego cennego czasu dla tej sprawy.
– Do usług pani prezes. Dobranoc państwu – skinął głową blondynce i drugiemu mężczyźnie.
Anita odwróciła się do siedzącego w fotelu Jerzego Jezierskiego.
– Da pan radę? – Zapytała rzeczowym tonem.
– Dam. Popamięta na całe życie. – Odpowiedział sucho.
– Bez przemocy, to ma być rozegrane...
– Tak, wiem, w białych rękawiczkach. Wezmę, to zdjęcie.
– Tylko... – zastrzegła.
– Zniszczę je, proszę się nie bać. Pani nigdy nie brała udziału w tej sprawie. Nie mniej, najzwyczajniej w świecie, natłukłbym mu po pysku. Szkoda, że nie mogę...no, ale i tak będzie dobrze.
– Pewnie, że będzie – zapewniła go.
– Dobranoc i dziękuję – podniósł się i wyciągnął rękę do Anity.
– Lubię czasami być dobrą wróżką lub wiedźmą – uśmiechnęła się lekko. – Dobranoc.
Gdy za mężczyzną zamknęły się drzwi ciężko usiadła na kanapie i schowała twarz w rękach. W ciemności własnych dłoni mieszały się jej obrazy. Konrad, Krzysiek, Anna, Tomasz, Konrad. Jakby ktoś naciskał migawkę od aparatu. W sumie była wdzięczna Grabińskiemu, gdyby nie jego wizyta... Bała się myśleć, jakby skończyła się ta ucieczka od własnej samokontroli. Obiecałaś mu kolację idiotko, lubisz igrać z ogniem, skarciła samą siebie. Nieważne, pomyślę o tym jutro. Ogarnęła wzrokiem podłogę zaściełaną magazynami, szkicami, całą ich radosną twórczością. Z westchnieniem zrzuciła buty ze stóp i zaczęła porządkować bałagan. Gdy skończyła było po północy. Cały czas myślała nad tym co wydarzyło się w ciągu paru ostatnich godzin. Doszła, jednak do wniosku, wyłączając laptop, że mogła zrobić teraz tylko trzy rzeczy: wyspać się, wypaść koncertowo przed inwestorem na spotkaniu i trzymać kciuki za sobotę. Z tymi postanowieniami zamknęła drzwi od biura i pojechała do mieszkania. Czekało ją jeszcze dokończenie prezentacji. Przypomniała sobie o tym w aucie, porządny sen mogła wykreślić w związku z tym z powyższej listy.
Z Noworocznymi życzeniami tym razem, tanecznym krokiem rozpoczynając 2013, życzę wszystkiego dobrego w Nowym Roku. I trzymajcie za mnie kciuki, co bym dotrwała do końca:)
Po zalogowaniu sprawdził skrzynkę mailową. Czekała na niego jedna wiadomość „Obiekt ciągle pod obserwacją”. Westchnął głośno. Zdecydowanie wolałby, gdyby „obiekt”, wykonał w końcu jakiś ruch. Kliknął w ikonkę na pulpicie i zaczął nanosić kolejne elementy projektu domku. Wyłączył się całkowicie, liczył się tylko ekran monitora przed nim, kawa i drożdżowa przekąska, po które sięgał od czasu do czasu. Szybko uporał się z podstawowymi rzeczami i postanowił wynagrodzić sam siebie, kolejnym małym pączkiem. Drgnął, gdy jego dłoń natrafiła na inne palce w pudełku z wypiekami. Podniósł wzrok i napotkał roześmiane spojrzenie Anity.
– Nie wiedziałam, że oprócz tego, iż jest pan główny architektem i boyem hotelowym, wziął pan też wolną posadę recepcjonistki – powiedziała ze śmiechem. – Widzę, kawa i pączki już są na stanowisku.
– Trudne czasy na rynku pracy. Wolę mieć schowane coś w zanadrzu, gdyby jutrzejsze spotkanie z inwestorem, nie poszło po mojej myśli. Proszę się częstować – cofnął dłoń z ostatniego, jak się okazało pączka, po który sięgnęli oboje. Podniósł się z krzesła i oparł na blacie obok pudełka . – I dzień dobry, jak się pani czuje? – Zapytał miękkim tonem.
– Witam, dziękuję, dobrze. Skuszę się na tą bombę kalorii, choć nie powinnam.
– Ech, wy kobiety – Konrad parsknął śmiechem, widok Anity, wyglądającej promiennie i bez Krzyśka u boku, od razu poprawił mu humor. – Nawet dziesięć takich pączków, by pani nie zaszkodziło. Nie wypada mi mówić bardziej szczegółowo, w końcu mówię do przełożonego, ale w tym zestawie, to normalnie … łaałł – gwizdnął cicho.
Vetter wyglądała świetnie w grafitowych spodniach z wysokim stanem i wpuszczonej do nich białej, męskiej koszuli. Włosy upięła w niedbały kok, z którego wysuwały się niesforne pasma. Stec znowu poczuł nieodpartą chęć, aby wsunąć je za ucho. Pochylił się do przodu i nie powstrzymał ręki, która sięgnęła po kosmyk blond włosów, jakby bez udziału mózgu. Delikatnie nawinął go sobie na palce, był miękki w dotyku, jedwabisty w fakturze. Powolnym ruchem wsunął włosy za ucho dziewczyny, patrząc jej przy tym intensywnie w oczy. Powietrze pomiędzy nimi zgęstniało. Nie odsunęła się, gdy przesunął dłoń na kark i powoli przyciągnął ją do siebie. Nie spuściła wzroku pod jego świdrującym spojrzeniem.
– Dzień doberek – rozległ się za nimi radosny głos. – Myślałem, że będę pierwszy w biurze i zaimponuje szefostwu, a tu znowu porażka. – Rafał paplał, jak nakręcony, zupełnie nie zauważając tego, co się działo na jego oczach. – Dzisiaj jest mój ranny dyżur do dwunastej w recepcji. A co wy właściwie tu robicie?
– Pracujemy, Rafale, pracujemy – z rezygnacją w głosie odpowiedział Konrad. – Puder został pani na policzku. – Stec zamaskował sytuację, udając, że ściera z policzka Anity, niewidoczny pyłek, nie omieszkał przy tym lekko musnąć kciukiem dolnej wargi kobiety.
– Dziękuję i dziękuję za pączka. – Odwróciła się do Rafała i uniosła w jego stronę sprawcę całej sytuacji. – Obiecuję, że od poniedziałku nie będzie już żadnych dyżurów – rzuciła jeszcze na odchodnym i zniknęła za zakrętem.
– Są jeszcze pączki? – Rudowłosy zapuścił żurawia do pudełka na blacie.
– Nie ma – ze złością rzucił Konrad zatrzaskując wieko opakowania i wyrzucając z impetem do kosza. Zebrał szybko swoje rzeczy i poszedł do pokoju.
– Co ten nadmiar cukru robi z ludźmi. – Rafał wzruszył ramionami w stronę pleców Steca.
***
Anita, gdyby mogła, sprintem pobiegłaby do swojego biura. Zmusiła jednak stopy, aby stąpały miarowo. Powoli otworzyła drzwi gabinetu, choć za oknem było jeszcze ciemnawo, nie zapaliła światła. Rzuciła płaszcz na fotel i podeszła do szklanej szyby. Przycisnęła policzek do zimnej tafli. Była wściekła na siebie samą. Jednym spojrzeniem, jednym gestem znowu miał ją w garści. Jak dawniej, jak kiedyś. Miała wrażenie, że z odbicia w szybie przygląda się jej dziewczyna z czasów przed Lucasem. Zagubiona, niepewna, pełna kompleksów, która tylko czekała na gest łaski ze strony chłopaka, którego uwielbiała. Usta paliły ją jakby Konrad miał na palcu żrącą substancję. Poczuła się bezbronna. Oderwała się od okna, odbicie dawnej Anity rozpłynęło się. Usiadła w zagłębieniu kanapy i naciągnęła na siebie ciepły pled. Przyłożyła głowę do oparcia i przymknęła oczy. Ale nawet w ciemności własnych powiek spoglądały na nią hipnotyzujące oczy Konrada. Ze złością odrzuciła koc i wstała. Zapaliła światła i załączyła laptopa. Postanowiła, że czas zająć swój umysł czymś pożytecznym, w jej wypadku – pracą.
***
Konrad otworzył drzwi od pokoju o dwunastej i w pierwszym momencie pomyślał, że pomylił piętra i firmy, przenosząc się w przestrzeni i czasie. Na korytarzu wrzało, wszyscy uganiali się, jak w ukropie. Karina skinęła mu w pośpiechu głową na powitanie. Niosła w rękach jakieś materiały, próbki, katalogi, znikając za zakrętem, który prowadził do biura Anity. Stec udał się na poszukiwania Rafała, był mu potrzebny przy projekcie. Za kontuarem recepcji nikt nie siedział, a telefon dzwonił jak najęty. Stec westchnął i podniósł słuchawkę. Zanim się spostrzegł siedział za biurkiem i zamienił się w sekretarkę. Nagle w kieszeni marynarki rozdzwoniła się jego komórka. Spojrzał na wyświetlacz. Anita.
– Gdzie pan jest? – Rzuciła krótko.
– W holu, odbieram telefony, wszyscy gdzieś zniknęli, sądząc po odgłosach są u pani.
– Cholera, zapomniałam zadzwonić do agencji, a Rafała wysłałam po katalogi na miasto. Nie ma nikogo pod ręką? Jest mi pan potrzebny.
Konrad rozejrzał się po pustym korytarzu.
– Nie, jest tylko mniej przystojny ode mnie pan na kalendarzu, ale on chyba nie jest zatrudniony. – Zażartował.
– Zaraz ktoś pana zmieni, proszę przyjść do mnie.
– A mogę wziąć pączki?
– Nie, jestem na diecie – rozłączyła się.
Brunet roześmiał się cicho do milczącego już telefonu. Wiedział, że zaczyna pogrywać. Wiedział, że w związku z tym może oberwać rykoszetem. Nie obchodziło go to. Anita wyzwala w nim jakieś sprzeczne uczucia. W jednej chwili miał ochotę osłonić ją własną piersią przed całym złem świata po to tylko, by w następnej sprawić, żeby jej oczy i policzki płonęły pod jego dotykiem. To nie była zdrowa relacja w pracy. Ale w końcu on był mistrzem niezdrowych sytuacji. Te poprawne zupełnie nie były w jego stylu. Telefon zawibrował ponownie.
– Czyli, jednak mogę iść po te pączki? - zapytał nie spoglądając na wyświetlacz.
– Ja bym tam osobiście wolał jagodziankę, no ale skoro się upierasz stary, to proszę bardzo – usłyszał w odpowiedzi.
– Janusz! Cześć, chyba cię myślami ściągnąłem.
– I serio proponujesz mi pączki?
– Nie, no co ty, to było dla pewnej damy.
– Uff...
– Co „uff”?
– Czyli wszystko z tobą ok, jesteś od dwóch tygodni w pięknym mieście Gdańsku i nie zaliczyłeś jeszcze ani jednej knajpy, teraz wiem dlaczego, przez kobietę. To znaczy, że wszystko ok u ciebie.
– Nie, to nie tak – zaprzeczył Stec. – Ale knajpy bym z chęcią zaliczył, tylko muszę mieć przewodnika. Podejmiesz się?
– Ba, jasne, że tak. To co piątek, czy sobota?
– Sobota, jutro mam spotkanie z inwestorem, nie wiem jak długo będzie trwać.
– Z tym inwestorem?
– Tak z tym. Wiszę ci dobrą flaszkę. Twoje informacje bardzo mi pomogły.
– To odwdzięczysz się w sobotę. Zadzwonię jeszcze. Na razie pączusiu.
– Spadaj – Konrad rozłączył rozmowę.
Ucieszył się na to wyjście, w sumie planował zagrzać tu miejsce na dłużej. Poznanie miasta było jak najbardziej wskazane. I rozładowanie napięcia. Bo, inaczej rzuci się na tą zimną blondynkę o orzechowych, ciepłych oczach. A, wtedy na pewno oberwie.
– Zmienię pana – usłyszał głos Jowity.
– Szefowa i panią tutaj zaciągnęła?
– Tak. Zaraz obdzwonię agencję i znajdę kogoś na zastępstwo. Dopóki nie wróci Ania, ktoś musi tu być na stałe. Najwyższy czas. A teraz proszę iść do Anity. Czeka was dużo pracy przed jutrzejszym spotkaniem.
***
Gdy przekroczył próg gabinetu ujrzał Anitę siedzącą boso, po turecku na dywanie. Obłożoną stertami katalogów, próbek materiałów i wzorników kolorów. Po upiętym koku nie było śladu, podtrzymywała opadające włosy okularami nasuniętymi na czubek głowy. Wokół niej miotało się kilka osób.
Podszedł do blondynki i kucnął przy niej.
– Jestem.
– O! dobrze! – Spojrzała na niego półprzytomnie. – Potrzebuję, jakiś bliższych wymiarów, chciałabym zrobić wizualizację wystroju.
– Już? – Zapytał zdziwiony.
– Tak, chcę ich zaskoczyć. Pokazać, że potrafimy działać szybko i sprawnie.
– Ok. Zaraz przyniosę laptopa, coś razem stworzymy.
Jak zawsze, w myślach podsumowała Anita. Zajęcie się pracą dobrze jej zrobiło, przestała myśleć o porannej sytuacji. Aż do teraz. Wystarczył jego głos, spojrzenie w zielone oczy, a ona odpłynęła. Miała tylko nadzieję, że jej półprzytomny wzrok zinterpretował zupełnie inaczej. Dosyć. Obowiązki wzywają. Konrad powrócił za chwilę i dołączył do niej na podłodze.
– Pani Julio, poda mi pani mój laptop i dołączy tu do nas. Reszcie dziękuję za pomoc.
Po chwili oboje weszli w tryb „praca”. Julia co chwilę podawała im żądane katalogi, próbki, dane. W krótkim czasie podłoga wokół nich była zasypana materiałami. Patrząc na nich, pracujących wspólnie z boku, dziewczyna była zaskoczona. Nie wiedziała, czy oni sobie zdają z tego sprawę, ale działali jak jeden, dobrze naoliwiony mechanizm. Nawet za dużo ze sobą nie rozmawiali, raczej wymieniali się półsłówkami. Julia pamiętała jak Anita pracowała z Tomaszem, nieźle im razem szło, ale to co się działo teraz na jej oczach, to było coś przez duże „C”. Płynnie przechodzili z jednego etapu w drugi. Wizualizowali swoje pomysły najpierw na kartkach, przenosząc je następnie do odpowiednich programów. To co się wyłaniało z tego procesu twórczego było niesamowite.
– Która godzina? – Anita rzuciła pytanie w przestrzeń, przecierając oczy.
– Siódma – odpowiedziała Julia.
– Która? – Blondynka spojrzała na nią zaskoczona.
– Dziewiętnasta – powtórzyła.
– O Jezu! Pani Julio, przepraszam czemu pani nie odezwała się o piątej? Przecież już jest dawno po godzinach pracy.
– Nie szkodzi, sama przyjemność pomagać państwu przy tym projekcie. Inwestor jutro zapieje z zachwytu. Poza tym została jeszcze do zrobienia prezentacja.
Konrad podniósł się z podłogi wyciągnął rękę do Anity, aby pomóc jej wstać. – Ale się zastałem.
– Ja też – blondynka zrobiła kilka energicznych skłonów i przysiadów co momentalnie podniosło ciśnienie brunetowi. – Prezentacją, proszę się nie martwić, dokończę ją sama. W ramach podziękowania zapraszam na kolację.
– Nie, dziękuję. Lecę do domu, zwierzę wymaga opieki. – Odpowiedziała szybko Julia. – Fajnie było was obserwować przy pracy. Jesteście niesamowici. – Odwróciła się do drzwi. – Dobranoc.– Rzuciła przez ramię.
Popatrzyli na siebie zdziwieni, gdy wyszła. Konrad podszedł do Anity i spojrzał na nią z góry.
– Kolacja aktualna? – Zapytał miękkim głosem od którego zawsze dostawała przyjemnych dreszczy. – Jestem bardzo, bardzo głodny – zakończył znacząco.
Powoli podniosła głowę i spojrzała na niego. Zatrzymała wzrok na jego ustach, wyżej bała się spojrzeć, choć i ten rejon był bardzo niebezpieczny. Powietrze pomiędzy z nimi zgęstniało ponownie. Powoli zaczynało to być denerwujące. Gdy tylko zostawali sami zamieniali się w dwa magnesy. Anita uniosła dłoń i lekko dotknęła jego policzka. Samokontrola odeszła w zapomnienie. Przejechała palcem po dolnej wardze chłopaka. Zamruczał cicho i przytrzymał jej palce, aby ich nie cofnęła. Przesunął powoli usta całując delikatnie wnętrze dłoni. To muśnięcie jego warg na swoje skórze poczuła, jak ukłucie tysięcy małych igiełek, żołądek zaczął jej szaleć, puls przyśpieszył. Rozum krzyczał, żeby się odsunęła, bo zaraz nastąpi katastrofa, serce kazało mu się uciszyć, przekrzykując głos rozsądku, że katastrofa owszem będzie, ale za to jaka piękna. Na ułamek sekundy przed oczami mignęła jej twarz Krzyśka. Przegoniła ją mrugnięciem powiek. Konrad przesunął się z ustami z wnętrza jej dłoni na koniuszki palców. Drugą ręką podniósł jej podbródek i zmusił, by spojrzała mu w oczy.
Nie wierzył w to, co się działo. Miał wrażenie jakby przeniósł się do innej rzeczywistości. Kiedy Anita dotknęła jego policzka, poczuł jak neurony z całego ciała skupiły się w tym jednym miejscu. Gdy przesunęła palec na jego wargę, one posłusznie powędrowały za nim. Jakby miała w dłoniach niewidzialną różdżkę zaprogramowaną na jego ciało. Wiedział, że nie pozwoli już się jej wycofać. Że tym razem mu nie ucieknie. Intensywność reakcji zaskakiwała go. Reagował na nią jakby miał znowu czternaście lat, a ona była pierwszą dziewczyną, z którą się całował. Tamta też miała na imię Anita. Wtedy czuł się mniej więcej tak samo, całując ją na ławce pod blokiem po urodzinach u Wojtka,na których wypili wino domowej roboty. Wtedy pił pierwszy alkoholu i pierwszy raz eksperymentował z dziewczyną. Ta Anita, tylko dotknęła jego policzka, a on już wariował jak szczeniak.
– Proszę, proszę – usłyszeli kpiący, męski głos od strony drzwi. – Widzę, że metody pracy się tutaj zmieniły od mojego odejścia. Choć nie do końca Anitko.
Konrad poczuł jak Anita sztywnieje. W momencie jej zaróżowione policzki zrobiły się białe, a zamglony wzrok się wyostrzył, jakby przełączyła jakiś guzik. On sam, siarczyście zaklął pod nosem i odwrócił się z zamiarem zamordowania tego kogoś, kto przerwał im w takim momencie. To już zaczynało być regułą. W wejściu do gabinetu stał szczupły facet, jego półdługie blond włosy, fantazyjnie wywijały się na kołnierzu jasnego prochowca. Na twarzy miał bezczelny, kpiący uśmieszek. Swobodnym krokiem podszedł do biurka Anity i rozsiadł się na fotelu. Konrad nic nie rozumiejąc spojrzał na blondynkę. Wzdrygnął się. Patrzyła na faceta za biurkiem twardym, zimnym i nienawistnym spojrzeniem. Konrad przełknął ślinę. Pomyślał w tym momencie, że w życiu nie chciałby, żeby tak na niego spojrzała. Gorąca atmosfera sprzed paru sekund, zamieniła się w lodowaty powiew wiatru.
– Witaj. Pomyliłeś miasto, ulice, budynek i fotel, na którym siedzisz – powiedziała spokojnie. Tylko Konrad stojąc z boku widział jak pulsuje jej tętnica na szyi. Jednego był pewien, w środku kipiała ze wściekłości.
Blondyn wstał z fotela i obszedł biurko. Oparł się o niego i skrzyżował nogi, z kieszeni wyjął klucze i zaczął się nimi bawić.
– Nie przedstawisz nas sobie? Sadzę, że to mój następca. Tomasz Grabiński jestem. Miło mi.
– Konrad Stec – krótko rzucił brunet.
Przed paroma minutami czuł się, jak w raju, teraz ten typ wrzucił go w jakiś pieprzony matrix. Nieświadomie przysunął się do Anity. A ona odwróciła się tyłem do niespodziewanego gościa i spokojnie poszła po porzucone obok sofy buty. Przyniosła je w ręku stawiając obok niego. Wsparła się na jego ramieniu i wsunęła w nie stopy. Ten gest bliskości z jej strony chyba wkurzył blondyna, bo klucze w jego dłoni wyraźniej zabrzęczały, a szczęki zacisnęły się mocniej. Konrad czuł się, jak statysta w filmie. Ma być, nie musi rozumieć, po co. Na wszelki wypadek postanowił też milczeć.
– Po to przyszedłeś? Poznać głównego architekta? Misja spełniona, żegnam. – Vetter wskazała na drzwi. – Odprowadzę cię oczywiście, żebyś nie zabłądził gdzieś po drodze.
– Jak zwykle opanowana – zaśmiał się cicho. Blondyn odkleił się od biurka i stanął naprzeciwko Anity. Konrad dalej obserwował wszystko z boku.– Właściwie, to przechodziłem obok i pomyślałem, że oddam ci to. – Podniósł na wysokość oczu blondynki klucze trzymane w ręku. Potrząsnął nimi znacząco.
Stec zagwizdał w myślach. To takie buty, pomyślał.
Dziewczyna nie mrugnęła nawet powieką. Spokojnie z wystudiowanym uśmiechem odebrała od niego pęk. Wyminęła go. Podeszła do kosza i wrzuciła tam z głośnym brzękiem klucze.
– Dziękuję, ale nie musiałeś się fatygować Tomasz. Dawno już zmieniłam zamki. Twoje rzeczy, których nie odebrałeś po wyznaczonym terminie wylądowały na śmietniku. Jak to mówiłeś zawsze? – Uniosła palec do góry jakby go uciszała. – Nie przypominaj, już wiem. W życiu nie ma miejsca na sentymenty. Dobre motto. Zapamiętałam je sobie i przyswoiłam lekcję. A i przykro mi. Słyszałam, że nie jesteś już głównym architektem przy projekcie od jakiś kilku godzin. Podobno się wypaliłeś. No cóż, niemoc twórcza każdego czasami dopada. Jednak przydałyby ci się te Melediwy.
Blondyn popatrzył na nią już mniej pewnym wzrokiem. Czuł, że element zaskoczenia, którym zyskał przewagę do niczego się mu już nie przyda. Usłyszeli pukanie w szybę drzwi od gabinetu. W progu stał młody chłopak w mundurze strażnika.
– Dobry wieczór. Przepraszam mam obchód, a u państwa pootwierane. Nikt nie zgłaszał, to...
– Dobry wieczór panie Michale. Przepraszam zajęłam się pracą i zapomniałam. A zawsze, to Anna załatwiała.
– No właśnie, pani prezes, wie pani co u niej?
– Tak. Urodziła córeczkę. Ma na imię Zuzia. Obie czują się dobrze, a mała jest przeurocza. Byłam u niej i porozmawiałyśmy sobie szczerze. – Stec zauważył, że Anita kieruje te słowa do blondyna, a nie strażnika.
– To dobrze, nie mam do niej numeru telefonu... – chłopak się zmieszał, jakby zawstydzony swoją odwagą. – Cóż, dobrze , że u niej wszystko ok. Pójdę już, nie będę przeszkadzać.
– Panie Michale, właściwie, to spadł pan mi z nieba. Proszę odprowadzić tego pana do drzwi wyjściowych budynku i upewnić się, czy wyszedł. Nie jest pracownikiem biura, pomylił adresy.
– Oczywiście. – Strażnik przyjął służbową postawę. – Proszę przede mną. – Zwrócił się do Grabińskiego.
Ten powoli ruszył w stronę drzwi, gdy mijał Anitę, odezwała się do niego.
– Masz zamiar zadzwonić do Anny?
– Nie , nie interesuje mnie ta sprawa.
Blondynka pokręciła głową z rezygnacją. – Na co ja liczyłam? Ok. Twój wybór.
W odpowiedzi tylko prychnął.
– Tomasz. Jeszcze jedno.
– Tak? – Spojrzał na nią.
– Wisisz mi za trzy miesiące czynszu, plus karę umowną za zarwanie umowy najmu mieszkania. Do tego dochodzi naprawa zapchanej klimatyzacji i wymiana wyszczerbionej wanny w łazience. Pełne zestawieni wraz z rachunkiem i odsetkami, dostarczy ci mój prawnik. – Zakończyła z miłym uśmiechem.
– Idziemy – ponaglił go strażnik.
***
Gdy do ich uszu doszedł dźwięk zamykających się drzwi windy Anita z westchnieniem oparła się rękoma o blat biurka i głośno wypuściła powietrze.
– Co, to było? – Odważył się zapytać Konrad.
– Walka na ringu trwająca trzy rundy. Wygrałam przez nokaut – odpowiedział odwracając się do niego przodem.
– Gratuluję. Co, to za skurwiel? Za przeproszeniem, oczywiście.
– Przecież pan wie, były główny architekt biura, z zawodu. Prywatnie skurwiel, tu się zgadzam.
Czyli z powrotem jesteśmy na stopie służbowej, Stec wyciągnął szybką konkluzję ze słów wypowiedzianych przez Anitę. I Grabiński sobie nagrabił, nie tylko aferą w biurze, tyle też wywnioskował.
– Ok, a czego on chciał?
– Nie wiem. Może przyszedł sprawdzić, czy nie rwę sobie włosów z głowy. A może według niego powinnam z okrzykiem radości rzucić mu się na szyję i błagać o powrót? Nie mam pojęcia. Wiem jedno, pali mu się grunt pod nogami. Złożył obietnice bez pokrycia. Zapewnił nowego pracodawcę, że z przejściem do jego firmy, pójdzie wraz z nim zlecenie na domki w Świnoujściu. Wtedy mieliby całość projektu u siebie. Jak pan wie, tak się nie stało. Nadal jesteśmy w grze. A nowy pracodawca stracił duże pieniądze, na które ostrzył sobie zęby.
– Jedno jest pewne. – Konrad pomasował sobie ręką kark i dostosował się z powrotem do służbowego zwracania się do siebie. – Ma pani lepsze informacje niż Grabiński.
– Tak, mam. Wywiad z moje strony działa nad wyraz sprawnie. A teraz mam do pana mocno nietypową prośbę. Nie musi pan się zgodzić, ale bardzo mi na tym zależy. I nie ukrywam, że może pan pomóc nie tylko mnie.
– Słucham? – Zapytał zaintrygowany.
– Proszę teraz szybko się ubrać i dogonić Grabińskiego. Kłamiąc, mówiąc prawdę, nie wiem, coś pan wymyśli, nakłonić, aby spotkał się z panem w sobotę w knajpie na nabrzeżu. Dokładnie w Albatrosie, tak wiem, mało oryginalna nazwa. Niech pan się tam z nim umówi, godzina nie gra roli, ale lepiej, by było pod wieczór. – Wyrzuciła z siebie szybko.
– Dobrze – odpowiedział. Było mu już wszystko jedno. Czul się jakby znowu ktoś wrzucił go do matrixa.
Anita uśmiechnęła się z wdzięcznością. – Dziękuję.
– Ale coś za coś – powiedział szybko.
– Tak? – Zapytała ostrożnie.
– Kolacja, obiecana kolacja. Nie służbowo. Towarzysko, gdzieś na mieście. Ja zapraszam.– Poszedł na całość.
– W porządku. Umowa stoi – wyciągnęła rękę. Uścisnął ją lekko. – A teraz proszę lecieć.
– Mam tu wrócić?
– Nie,jeśli się panu uda. Będę musiała coś, wtedy załatwić. Tylko proszę do mnie od razu zadzwonić, czy się pan umówił, a ja tak, to o której.
– Ok. To ja lecę. Ale dowiem się, o co chodzi? – Dopytywał.
– Tak, ale dopiero po fakcie. Nie chciałabym pana obarczać niebezpieczną wiedzą.
– Czyli narażam życie? – Powiedział niby poważnie, zdradziły go tylko roześmiane oczy.
– Nie. Tym razem rola Jamesa Bonda nie jest zarezerwowana dla pana. – Uśmiechnęła się, bo przypomniała się jej miłość Konrada do filmów z agentem Jej Królewskiej Mości.
– Trudno. Ale pani jest tu na pewno M – rzucił wesoło i wyszedł.
Dwadzieścia minut później zadzwonił jej telefon. To był Konrad.
– Udało się? – Zapytała bez wstępu.
– Tak. Gładko poszło. Co prawda trochę nakłamałem i zrobiłem z siebie ofiarę, ale się zgodził. Nawet szukać go nie musiałem. Stał i palił przed wejściem do budynku.
– Dziękuję. O której macie się spotkać?
– O siódmej.
– Doskonale. Nie musi pan tam oczywiście iść...
– Jak to? Przecież...
– Nie, pan miał go tylko ściągnąć w to konkretne miejsce i tyle. Proszę się tam nie pokazywać.
– Porozmawiamy sobie na tej kolacji, oj porozmawiamy. Mam wrócić do biura? – Zapytał ponownie z nadzieją w głosie.
– Nie. Dam sobie radę. Widzimy się jutro o dziewiątej. Uprzątnę ten bałagan twórczy i pozamykam programy. Dobranoc.
– Dobranoc – rozłączył rozmowę.
***
Anita potarła nos. Zebrała swojego laptopa z podłogi i postawiła go na biurku. Zalogowała się na konto administratora systemu i przełączyła na zawartość dysku Jowity, potrzebowała kilku danych. Zapisała sobie wszystkie niezbędne informacje na kartce. I wydrukowała jedno zdjęcie z akt. Następnie wykonała telefony do dwóch mężczyzn i zaprosiła ich do biura. Jeden z nich się bardzo ucieszył. Drugi wykazał umiarkowany entuzjazm, ale nie mógł odmówić przyjazdu do siedziby, nawet o takiej porze.
Dwie godziny później Anita uścisnęła rękę niskiemu, korpulentnemu panu z gładko ułożonymi siwymi włosami.
– Dziękuję panie mecenasie. Doceniam pańskie poświecenie swojego cennego czasu dla tej sprawy.
– Do usług pani prezes. Dobranoc państwu – skinął głową blondynce i drugiemu mężczyźnie.
Anita odwróciła się do siedzącego w fotelu Jerzego Jezierskiego.
– Da pan radę? – Zapytała rzeczowym tonem.
– Dam. Popamięta na całe życie. – Odpowiedział sucho.
– Bez przemocy, to ma być rozegrane...
– Tak, wiem, w białych rękawiczkach. Wezmę, to zdjęcie.
– Tylko... – zastrzegła.
– Zniszczę je, proszę się nie bać. Pani nigdy nie brała udziału w tej sprawie. Nie mniej, najzwyczajniej w świecie, natłukłbym mu po pysku. Szkoda, że nie mogę...no, ale i tak będzie dobrze.
– Pewnie, że będzie – zapewniła go.
– Dobranoc i dziękuję – podniósł się i wyciągnął rękę do Anity.
– Lubię czasami być dobrą wróżką lub wiedźmą – uśmiechnęła się lekko. – Dobranoc.
Gdy za mężczyzną zamknęły się drzwi ciężko usiadła na kanapie i schowała twarz w rękach. W ciemności własnych dłoni mieszały się jej obrazy. Konrad, Krzysiek, Anna, Tomasz, Konrad. Jakby ktoś naciskał migawkę od aparatu. W sumie była wdzięczna Grabińskiemu, gdyby nie jego wizyta... Bała się myśleć, jakby skończyła się ta ucieczka od własnej samokontroli. Obiecałaś mu kolację idiotko, lubisz igrać z ogniem, skarciła samą siebie. Nieważne, pomyślę o tym jutro. Ogarnęła wzrokiem podłogę zaściełaną magazynami, szkicami, całą ich radosną twórczością. Z westchnieniem zrzuciła buty ze stóp i zaczęła porządkować bałagan. Gdy skończyła było po północy. Cały czas myślała nad tym co wydarzyło się w ciągu paru ostatnich godzin. Doszła, jednak do wniosku, wyłączając laptop, że mogła zrobić teraz tylko trzy rzeczy: wyspać się, wypaść koncertowo przed inwestorem na spotkaniu i trzymać kciuki za sobotę. Z tymi postanowieniami zamknęła drzwi od biura i pojechała do mieszkania. Czekało ją jeszcze dokończenie prezentacji. Przypomniała sobie o tym w aucie, porządny sen mogła wykreślić w związku z tym z powyższej listy.
Z Noworocznymi życzeniami tym razem, tanecznym krokiem rozpoczynając 2013, życzę wszystkiego dobrego w Nowym Roku. I trzymajcie za mnie kciuki, co bym dotrwała do końca:)
Właśnie się zastanawiam, dlaczego wcześniej nie napisałam komentarza, ale to chyba kobiece roztrzepanie i zniżająca się sesja... ^^ A że to pierwszy komentarz w Nowym Roku, to Tobie również wszystkiego dobrego!
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że napięcie rośnie z rozdziału na rozdział, już nawet nie o to chodzi, że Konrad nie pamięta Anity, a Anita wolałaby o nim zapomnieć, ale tutaj było wyraźnie widać, że mają się ku sobie. W ogóle pomyślałam, że Konrad domyśli się, że to "ta" Anita, gdy zobaczy jej tatuaż. Tak btw, w pierwszym sezonie "Jak poznałem waszą matkę" jest taki odcinek, że jedna z bohaterek mówi, że przed pierwszym pocałunkiem najbardziej ekscytujące są "werble" (to nie jest dokładny cytat xD). Tutaj jest mnóstwo tych werbli! :D
Ach, no i pojawił się Tomasz, który od razu nie wzbudził we mnie sympatii. Pewnie to też dlatego, że już wcześniej nie kreowałaś go na "miłego" faceta :P
Pozdrawiam!
Dzięki za życzenia. Ja ze swojej strony życzę szybkiego przejścia sesji w zerowych terminach XD
UsuńNie mam nic na swoje usprawiedliwienie, ja naprawdę chcę ich jakoś poskładać razem, ale ciągle ktoś wyskakuje mi z klawiatury i im przeszkadza. Wiem o którym odcinku mówisz. Tak, Anita z Konradem postanowili pobić jakiś rekord w ilości werbli:)Ja nie mam z tym nic w spólnego :D