czwartek, 17 stycznia 2013

Rozdział dziesiąty.

    Anita dogoniła Hannę z lekarką,wchodziły do sali SOR. Darek leżał w łóżku, podłączony do mnóstwa urządzeń. Cała ta aparatura migała, szumiała i piszczała. Mężczyzna wyglądał na wyczerpanego. Jednak na widok wchodzących, próbował się uśmiechnąć.
– Nic nie mów – od razu ostrzegła go Hanna, podchodząc do chorego. – Strasznie nas wystraszyłeś – wzięła go za rękę. Anita stanęła tuż za nią.
– Przepraszam, ale tak śniegiem dowaliło – odezwał się cicho.
– Po co Anitka kupiła ci to coś mechanicznego? Żebyś się nie męczył. A ty jak zwykle, nie jesteś już młodzieniaszkiem... przepraszam – powstrzymała emocje, widząc ostrzegawczy wyraz twarzy pani doktor. – Tak wiem, mam nie denerwować pacjenta. Ale i tak na ciebie nakrzyczę później – pogroziła palcem.
– Strasznie nas pan wystraszył – powiedziała Anita. Lekarka spojrzała na nich zdziwiona.
– Przepraszam, to pani nie jest córką? – Zapytała.
– Nie , nie jestem. Pan Darek z panią Hanią, to moi serdeczni przyjaciele. Gospodarze mojego domu. Mieszkamy razem.
– Aha, z góry założyłam, że jest pani córką. Zbieg okoliczności sprawił, że ma pani oczy pana Dariusza, a włosy koloru pani Hanny. Przepraszam za tą pomyłkę.
– Nic nie szkodzi. To mi schlebia – odpowiedziała Anita z lekkim uśmiechem – a teraz proszę nam powiedzieć jak jest stan naszego wyczynowca od łopaty – zażartowała.
– Stan jest stabilny. Podajemy lekki w kroplówce i monitorujemy stale chorego. – Monika Kremer potoczyła ręką po urządzeniach zgromadzonych wokół łózka. – Na razie pozostanie pan tutaj pod okiem pielęgniarek, jutro, jeśli nic się nie wydarzy, w co wierzymy, przewieziemy pana do normalnej sali. W poniedziałek zrobimy dokładne badania. Wtedy też będę mogła udzielić bardziej szczegółowych informacji.
– Mąż jest cukrzykiem, zapewne już pani o tym wie – wtrąciła się Hanna – mam państwu podać jakie leki przyjmuje i w jakich dawkach, a może je przywieść?
– Dzisiaj zapewnimy lekarstwa, ale proszę dostarczyć te, które pan zażywa, na co dzień – dodała zmieszana. – Szpital szuka oszczędności – dodała tonem usprawiedliwienia.
– Przywiozę wszystko jutro rano – powiedziała Vetter.
– Z mojej strony, to wszystko, zajrzę za jakiś czas – Kremer kiwnęła głową na pożegnanie i wyszła z sali.
Anita podążyła za nią, zostawiając Gołębiowskich samych.
– Pani doktor – zawołała cicho.
– Tak?
– Jaki jest naprawdę stan Dariusza?
– Powiedziałam, stabilny – odpowiedziała ostrożnie zapytana.
– Stabilny, czyli na razie nie powinno mu się pogarszać. Ja pytam co będzie za tydzień, miesiąc?
– W poniedziałek zrobimy badania...
– W poniedziałek zrobi pani badania, żeby coś potwierdzić – zdecydowanie przerwała jej Anita – tylko nie wiem co, dlatego pytam.
– Wie pani, że mogę odesłać panią z kwitkiem, nie jest pani rodziną.
– Wiem – odpowiedziała jej spokojnie. – Jednak myślę, że pani tego nie zrobi. Jeśli jest to coś , co wymaga specjalistycznego leczenia, na które w naszym pięknym kraju Darek będzie musiał czekać, to zapewniam, że i tak całość informacji trafi do mnie. Po prostu mam środki, żeby mu takie leczenie zapewnić w natychmiastowym terminie.
– Ok, coś podejrzewam. Jednak pomimo moich podejrzeń nie sadzę,że ma pani wolnych kilkanaście albo i więcej tysięcy złotych – odpowiedziała kwaśno.
– Drugi raz się pani myli w osądzie – Anita uśmiechnęła się do niej szeroko, ale zaraz spoważniała. – Taka kwota nie stanowi dla mnie problemu.
– Dobrze, kwestie finansowe mamy omówione. Jednak dalsze informacje, pani Hanna, uzyska po wykonaniu badań. Do widzenia. – Skinęła drugi raz Anicie głową i oddaliła się szybkim krokiem.




***

    Tomasz Grabiński zdecydowanym ruchem pchnął drzwi od Albatrosa. Zlustrował uważnie wzrokiem salę, ale nie zauważył tego całego Steca. Zresztą widoczność była mocno ograniczona przez dym. Co prawda, zakaz palenia w pubach i barach funkcjonował w Polsce od jakiegoś czasu, jednak szerokim łukiem ominął Albatrosa. Tawerna dla marynarzy wręcz tonęła w rożnych aromatach dymu papierosowo – fajkowego. Tomek wolałby na miejsce spotkania jakąś designerską knajpkę na Długim Targu, jednak, jak mu powiedział Konrad, chciał poznać miejscowy koloryt. Tawernę polecił mu znajomy z Gdańska. O gustach się podobno nie dyskutuje – w myślach podsumował blondyn. Odszukał wzrokiem wolną ławę, niedaleko baru i usiadł przy niej przodem do wejścia. Płaszcz przezornie położył obok siebie. Podeszła do niego kelnerka.
– Co podać? – Zapytała. Była ładną rudowłosą kobietką z pokaźnymi kobiecymi atrybutami wciśniętymi w mocno wycięta bluzką. Z przyjemnością się na nią patrzyło.
– Piwo poproszę, tylko w butelce – zaznaczył.
– W butelce nie podajemy – powiedziała zdecydowanie – zbyt łatwo zrobić z niej tulipana – dodała z promiennym uśmiechem i oddaliła się do baru.
    Grabiński nie zrozumiał jej w pierwszym momencie. Gdy dotarło do niego, co miała na myśli lekko zbladł. Nie lubił przemocy fizycznej, wolał bardziej subtelne metody działania. W tym momencie zadzwoniła komórka w kieszeni jeansów.
– Słucham – odebrał.
– Tomek, tu Konrad. Przepraszam cię, ale wypadła mi pilna sprawa, wybacz spóźnię się jakieś trzydzieści minut. Zaczekasz na mnie, czy przełożymy?
– Zaczekam, tylko się pośpiesz. To ty masz do mnie interes – odpowiedział krótko, bo w jego kierunku szła rudowłosa kelnerka.
– Ok, będę, będę – odpowiedział Stec i rozłączył się.
Dziewczyna postawiła przed nim kufel i nachyliła się, by przetrzeć szmatką stół. Jej piersi znalazły się na wysokości wzroku Tomasza.
– Nie widziałam tu wcześniej pana – odwróciła do niego twarz. – Na pewno bym zapamiętała takiego przystojniaka.
– Nie wiem, jak mogłem wcześniej omijać taką świetną knajpkę z tak uroczym personelem – odpowiedział odprężając się lekko. Tak, pomyślał, mój magnetyzm nadal działa. – Tomek jestem.
– Mariolka.
– Przepraszam stary, wszystko zajęte, a ty siedzisz sam, możemy usiąść i wypić po jednym piwku, zaraz się zwiniemy? – Grabiński usłyszał głęboki głos dochodzący z lewej stron. Spojrzał w tamtym kierunku. Trzech facetów, koło pięćdziesiątki, stało z kuflami w dłoniach obok jego stolika. Mariolka lekko dotknęła jego ręki, niby przypadkiem wycierając niewidoczną plamkę.
– Dasz mi swój numer? – Powiedziała do niego cicho, ocierając się biustem o jego ramię.     Tempo dziewczyny, trochę go oszołomiło. Spojrzał na mężczyzn czekających na jego odpowiedz. Co mi szkodzi, pomyślał, w jednym i drugim przypadku.
– Proszę panowie siadajcie, mój towarzysz się spóźni, więc nie ma sprawy – podniósł płaszcz z ławy, aby zrobić miejsce i wyciągnął z portfela wizytówkę. Wsunął ją dyskretnie w dłoń kelnerki. Uśmiechnęła się szeroko do niego. Nie widział jak dziewczyna odchodząc spojrzała na trzymany kartonik w ręce, a następnie obróciła się lekko i skinęła twierdząco głową jednemu z mężczyzn, którzy się do niego dosiedli.
Mężczyzna uśmiechnął się lekko w odpowiedzi i niby przypadkiem, sięgając po podstawkę pod kufel strącił szklankę z piwem Grabińskiego. Większość złocistego płynu rozlała się po podłodze, jednak odrobina wylądowała na swetrze Tomka.
– Cholera stary, przepraszam. Zaraz postawię ci nowe. Niezdara ze mnie, wybaczysz? – Zapytał szczerze skruszony.
– Wybaczę – wysyczał blondyn przez zaciśnięte zęby – zaraz wracam, idę to przepłukać. – Wstał i skierował się do toalety.
Mężczyźni przy stole poczekali chwilkę, aż się oddali i skinęli na dziewczynę. Mariolka szybko wytarła podłogę, równocześnie, nie proszona, przyniosła nowy kufel z piwem.
– Gotowe? – Zapytał ją jeden z nich.
– Tak. Nie ma różnicy w smaku. – Dodała, uprzedzając kolejne pytanie.
– Dzięki, a teraz się zbieraj – powiedział najstarszy z nich, wręczając jej dyskretnie zwitek pieniędzy.
– Interesy z wami, to prawdziwa przyjemność – odpowiedziała dziewczyna odchodząc. Jak, gdyby nigdy nic, odstawiła mopa koło drzwi do magazynku, sięgnęła po kurtkę wiszącą na wieszaku obok i wyszła szybkim krokiem z Albatrosa. Nikt nie zwrócił na całe zajście uwagi. Niedługo po jej wyjściu do ławy wrócił blondyn.
– Proszę piwo już czeka, ja jestem Stefan – przedstawił się najstarszy z mężczyzn – to jest Janek – skinął na szpakowatego chudzielca siedzącego obok niego – koło ciebie siedzi bosman Eryk. Jeszcze raz przepraszam za wypadek z piwem i swetrem.
– Nie szkodzi, sweter wyschnie, a piwo mam z powrotem całe. Tomek jestem – Grabiński uniósł kufel do góry. – Napijmy się.
– To na zdrowie, akcja denko, pić się chce – odezwał się Janek. Nowi znajomi osuszyli do dna swoje kufle. Tomasz zrobił to samo, nie chciał być gorszy. – Twój znajomy się spóźnia? – Jakby od niechcenia, ponownie odezwał się Jan.
– Tak, pewnie zgubił drogę, jest nowy w mieście.
– Jesteś marynarzem, czy oficerem? – Zapytał Stefan.
– Architektem – odpowiedział. – Kumpel chciał poznać morskie klimaty. Mam nadzieję, że mu się spodoba.
– A tobie? – Spytał milczący dotąd Eryk
– A mnie się podoba jak cholera, choć sam nie wiem czemu – Tomasz sam był zdziwiony, że nagle Albatros wydał mu się całkiem sympatycznym miejscem, a nowi koledzy wydali się starymi, dobrymi znajomymi.
– To super chłopie, zobaczysz jeszcze dwa piwa , a spodoba ci się bardziej. – Z szerokim uśmiechem powiedział mu Stefan.


***

    Anita wróciła z Hanną ze szpitala koło dziewiętnastej. Posadziła swoją gospodynię w salonie i rozpaliła ogień w kominku. Widziała jak kobieta jest bardzo zmęczona i przerażona całą sytuacją.
– Pani Haniu, zaraz zrobię herbatę i coś ciepłego do jedzenia. Proszę sobie posiedzieć – zagadnęła.
– Nie Anitko, zajęcie czymś rąk dobrze mi zrobi. Choćby, to miała być jajecznica. Zjesz?
– Z przyjemnością. W takim razie ja się przebiorę i nakarmię zwierzaki – odpowiedziała.
    Szybko przebrała się w garderobie w spodnie dresowe i starą bluzę Lucasa. To był ukochany, domowy zestaw. Czasami zastanawiała się, na co jej te wieszaki pełne ubrań. Od śmierci Luca nie kupiła nic nowego. Nie miała nawet na to ochoty. Zbiegła po schodach, wsunęła nogi w kalosze i wyszła do psów i kotów. Przeszła do pomieszczenia gospodarczego, dobudowanego przez nią obok garażu. Zwierzęta ochoczo podreptały za nią. Musiała uważać, żeby nie potknąć się o Bolka, którego intrygował sznurek od butów. W końcu musiała go wziąć na ręce. Gdy rozdzieliła sprawiedliwie karmę do wszystkich misek, podeszła i przytuliła głowę do gładkiej sierści Amoka.
– Dziękuję piesku – wyszeptała mu do ucha.

    Wstała i rozejrzała się po zaśnieżonym ogrodzie. W świetle księżyca w pełni i poświaty z dużych okien w salonie i kuchni wyglądał bajkowo, oranżeria migała tajemniczo lampkami solarnymi. Niedługo trzeba będzie rozwiesić ozdoby choinkowe, pomyślała. Wolnym krokiem ruszyła do domu. Powietrze było czyste, wysunęła język i poczuła sól. Od strony morza dochodził delikatny szum. Anita zapewne doceniłaby bardziej uroki wieczoru, gdyby nie Darek. Z obawą oczekiwała poniedziałkowych badań. Wiedziała, że nie może pokazać Hannie jak bardzo się martwi. Przywołała na twarzy uśmiech i weszła do kuchni.
– Bestie nakarmione – oznajmiła.
– Ty też siadaj córeczko, herbata już jest w dzbanku, a jajecznica dochodzi.
– To ja ukroję chleb – Anita rozejrzała się bezradnie w poszukiwaniu noża.
– W drugiej szufladzie – z uśmiechem podpowiedziała Hanna.
– No tak, pani jest tu gospodynią, ja tylko gościem – blondynka wyciągnęła nóż ze wskazanego miejsca.
– Nigdy ci nie mówiłam Anitko jak lubię tą kuchnię. Choć ta u nas też jest przytulna, twoja aranżacja tego pomieszczenia jest niesamowita.
– Dziękuję. Też ją lubię. Vetter rozejrzała się po pomieszczeniu. W przeciwieństwie do lodowatej, chromowanej kuchni w Gdańsku, ta była całkiem inna. Ciepły, ciemny brąz dębowej deski został połączony z elementami kremowymi i rozbielonym błękitem oraz ścianami w kolorze cappuccino. W Sopocie kuchnia była osobnym pomieszczeniem, do którego wchodziło się z korytarza. Była, jednak połączona szklanymi drzwiami z oranżerią. Staromodne uchwyty od szafek, mosiężne lampy, stylizowany zlew i mnóstwo bibelotów nadawały jej klimat pomimo nowoczesnego sprzętu stojącego na blatach. Tak, zdecydowanie mogłabym ją pokazać w czasopiśmie z uśmiechem pomyślała Anita.
Po chwili usiadły razem do stołu. Zajadając się ciepłym posiłkiem rozmawiały o rozplanowaniu następnego tygodnia. Anita zdecydowała, że ograniczy wizyty w biurze do minimum. Właściwie mogła pracować tylko w domu. Większość szczegółów miała ustalonych. Wystarczy jej do dalszej pracy kontakt mailowy z pozostałymi pracownikami. Powiedziała o tym Hannie.
– Ale ja się nie mogę na to zgodzić – zaprotestowała.
– Tu nie ma mowy o zgadzaniu się lub nie – Anita złapała ją za rękę przez stół. – Nie zostawię pani samej, to po pierwsze. Po drugie, trzeba być przy Darku, zająć się domem, nakarmić zwierzęta, to nie jest zajęcie dla jednej osoby. Po trzecie, przyda mi się odpoczynek, tak rzadko tu bywam ostatnio i naprawdę mogę sobie pozwolić na pracę w domu. Zobaczymy co w poniedziałek powie lekarz.
– Co ja bym bez ciebie zrobiła – Hanna westchnęła.
– Co ja bym zrobiła bez was pani Haniu – odpowiedziała jej Anita.
– Mam nadzieję, że do Świąt Darek wyjdzie. Przecież przyjeżdżają twoi rodzice...
– Właśnie nie wiem, czy przyjadą – Anita spochmurniała przypominając sobie wczorajszą wymianę zdań z matką. – Powiedzmy, że na osiemdziesiąt procent ich nie będzie. Może sam tata się pojawi
– Znowu pokłóciłaś się z mamą?
– Ech, tak. Wczoraj rano. Może Lucas zrobił mnie zbyt odważną i szczerą? A może, po prostu nabrałam dystansu do własnych rodziców. Nie mam pojęcia. Myślę, że moja mama nie potrafi zrozumieć, iż już nie jestem tą zahukaną nastolatką z kompleksami. Po drodze zdążyłam wydorośleć, wyjść za mąż i zostać wdową. Prowadzę własną firmę i radzę sobie w życiu.
– Dla niej jesteś małą córeczką – Hanna próbowała nieporadnie tłumaczyć kobietę, która, według niej, nie potrafiła docenić jak cudowną ma córkę.
– Dziękuję za próbę ratowania wizerunki mojej rodzicielki. – Anita gorzko się uśmiechnęła i upiła łyk herbaty – jednak obie wiemy, że zawsze będę dla niej tą drugą. Niezaplanowanym dzieckiem w jej doskonałym planie na życie. Uważa, że jedyną korzyścią jaką ze mnie ma, to są pieniądze. Ma swój prywatny bankomat.
– Nie mów tak. To jest twoja mama. Tak, wiem, jest szorstka, ale jesteś jej dzieckiem. Tego nic nie zmieni.
    Anita spojrzała w szczere oczy Gołębiowskiej. Czasami bym chciała, aby dało się to zmienić, pomyślała cichutko. Wstała od stołu, pocałowała Hannę w policzek i powiedziała – dziękuję za pyszną kolację, pozmywam. Obejrzymy coś w telewizji?
– Dziękuję kochanie, ale nie. Jestem bardzo zmęczona. Rano wstanę i ugotuję Darkowi lekki bulion, może będzie mógł zjeść. Idę się położyć do siebie. – Wstała od stołu. – Pozamykaj wszystko dobrze za mną.
– Pozamykam. Dobranoc – odprowadziła kobietę do drzwi od oranżerii. – Spokojnej nocy – powiedziała zamykając za nią. Stała na tarasie patrząc do momentu, aż w domku, na drugim końcu ogrodu, nie zapaliły się światła.


    Pozmywała po kolacji i przeszła do salonu. Pilotem załączyła telewizor i pstrykając guziczkiem przeskakiwała z kanału na kanał. Trafiła na swoją ulubioną komedię francuską „Jeszcze dalej niż północ”, próbowała się skupić na oglądanym filmie, jednak miała zbyt duży chaos w głowie. Darek, Tomasz, Konrad. Spojrzała na zegarek. Było po dwudziestej. Spotkanie w Albatrosie już trwa. Pomimo tego co zrobił Tomasz i tego, że okazał się kanalią, pomysł skontaktowania się z Jezierskim nie wydawał się jej już tak dobry. Jednak plan został wcielony w życie. Do tego wciągnęła w niego Konrada. Następny facet, który przyprawiał ją o ból głowy. To co ją na początku bawiło, teraz mogło okazać się wielkim problemem. O, ile wcześniej powiedzenie Stecowi, że ona to ona, było w miarę łatwe. Teraz się skomplikowało. Myślał, że Hanna i Darek, to jej rodzice. Nawet, jeśli ich ostatnia, piątkowa rozmowa do czegoś mogła doprowadzić, tak teraz, odkręcenie całej sytuacji nie będzie łatwe. Wiedziała, że go pociąga, że jej pragnie. Podobała mu się jako kobieta. Czy nadal będzie mu się podobać, gdy przypomni mu kim jest naprawdę? Nie miała pojęcia i obawiała się jego reakcji. Wbrew zdrowemu rozsądkowi, który mówił jej, że absolutnie nie powinna się tym przejmować, zastanowiła się co będzie, gdy spojrzy na nią z takim samych strachem i paniką w oczach jak wtedy. Tyle lat temu, to spojrzenie Konrada, było impulsem, żeby zmienić coś w swoim życiu. Wtedy postanowiła, że odetnie się od niego. Niedługo po tym zdarzeniu przyjęła stypendium i wyjechała. To był dobry wybór. Zyskała więcej niż straciła. Poznała Jowitę, Krzyśka, Lucasa. Przeżyła dobre chwile, dobry czas. Jednak czasami, przez te wszystkie lata, zastanawiała się, co by było, gdyby, wtedy spojrzał na nią inaczej. Nie potrafiła sobie odpowiedzieć na to pytanie. Związek z Konradem był jej marzeniem, ale wiedziała, że to marzenie nigdy się nie spełni. Ani, wtedy ani teraz.
    Nagle poczuła impuls, by zadzwonić do Krzysztofa. Nie rozmawiali od czasu, gdy odprowadziła go na dworzec. Wstała z kanapy i poszła po telefon, który zostawiła na blacie w kuchni. Wcześniej, wyciągając go z torebki, nawet nie spojrzała na wyświetlacz. Nie odebrała kilku połączeń, w tym od Jowity i ojca. Był też sms od Konrada: „ agent JKM melduje wykonanie zadania ;)”. Uśmiechnęła się. Teraz wszystko w rękach Grabińskiego i Jezierskiego. Nagle telefon zawibrował w dłoni, podskoczyła nieomal upuszczając go na podłogę. Na ekranie pojawiło się imię „Krzysiek”. Szybko odebrała.
– Ściągnęłam cię myślami – powitała Hofmana.
– Czuję się zaszczycony – roześmiał się – a te myśli masz pod prysznicem, czy w pościeli? – Zamruczał do słuchawki.
– Obecnie w kuchni – odpowiedziała zgodnie z prawdą.
– Mam przyjechać i zrobić ci śniadanie? Bo na kolację, to już nie zdążę – roześmiał się.
– Kusząca wizja, śniadanie do łóżka w twoim wykonaniu, ale nie. Chciałam chyba usłyszeć twój głos – powiedziała, po prostu.
W słuchawce po drugiej stronie zapadła cisza.
– Krzysztof, jesteś? – Zapytała niepewnie.
– Jestem - westchnął – no dobra wiem, że to zapewne nic nie znaczy, ale zrobiło mi się bardzo miło i mnie zamurowało. Stęskniłem się za tobą.
– Daj spokój, teraz ja się zaczerwieniłam. Co słychać? – Zmieniła temat, atmosfera rozmowy zrobiła się zbyt intymna. Jeszcze jeden mężczyzna w głowie nie był jej w tej chwili potrzebny.
– Jeśli pytasz o budowę, trzymam rękę na pulsie. We wtorek odbieram pozwolenia dotyczące drzew. Poza tym wiadomość, że pracuje teraz dla ciebie rozeszła się bez mojej wiedzy. I chyba będę mieć klienta dla firmy...
– Super, każdy klient, to cenny wpływ na konto.
– Tyle tylko , że on ma już dom, chciałby zmienić trochę wnętrza, przebudować je i założyć ogród. Co o tym myślisz?
– Myślę, że można się tym zainteresować. Przyślę ci kogoś jak się umówisz z tym gościem. Zrobisz ogród i przypilnujesz reszty. Dasz radę?
– Dam. Nareszcie będę mógł robić to , co jest moją pasją i na czym się znam. Dzięki Anita. – Odpowiedział zadowolony. – A co u ciebie? Stec się opamiętał?
– Nie, nadal mnie nie skojarzył.
– Ciągle mu nie powiedziałaś?
– Powiem tak, prawie miałam mu powiedzieć. Wynikła taka sytuacja, że byłoby to możliwe i chyba jemu też coś zaświtało w głowie, ale znowu los wszystko skomplikował.
– Los? Nie rozumiem
– Zacznę od początku. Pamiętasz,mówiłam ci, że mam dom w Sopocie?
– Tak.
– Domem opiekuje się małżeństwo, Hania z Darkiem. Początkowo byli tylko moimi gospodarzami, teraz są mi bardzo bliscy. I w piątek, Darek miał zawał. Trafił do szpitala. Dowiedziałam się o tym od Jowity, która przerwała tą wiadomością, moją rozmowę z Konradem.
– Tą rozmowę? – Dopytał Krzysiek.
– Tak, tą. Zaraz wsiadłam w auto i Konrad zawiózł mnie do szpitala. Cała sytuacja wyszła w ten sposób,że Konrad pomyślał, iż Darek z Hanią są moimi rodzicami.
– I teraz nie bardzo wiesz jak to odkręcić?
– Dokładnie. Do tego lekarka wzięła mnie za córkę Darka. A Hania zwraca się do mnie „córeczko” i jeszcze mamy podobny kolor włosów. Potem ta sama lekarka napomknęła, że mam z Darkiem ten sam kolor oczu... – Anita się nakręcała
– A ty byłaś zbyt zestresowana sytuacją i nie miałaś głowy, aby to na gorąco wytłumaczyć.
– Jak ty, to wszystko, łapiesz Krzysiu w locie.
– Od tego jestem. Wiesz myślę, że kiedy w końcu Stec wpadnie na to, kogo ma przed sobą, te wszystkie nieporozumienia pójdą w niepamięć.
– Tak, masz rację, przydałby się czasami cud niepamięci.
– „Niepamięci niech się święci cud” – zanucił do słuchawki Krzysiek. – A co z twoim gospodarzem?
– Stan stabilny, powtarzają to, jak mantrę. Ma mieć jakieś dodatkowe badanie w poniedziałek rano. Zobaczymy co wykażą, ale mam jakieś złe przeczucia. Jak ja nie cierpię szpitali!
– Wszystko będzie dobrze i wiem, że ich nie znosisz. Jak u ciebie sytuacja wygląda?
– Przeżyje, jeśli o to pytasz – odpowiedziała zgryźliwie.
– Bierzesz leki?
– Krzysiek – sapnęła zniecierpliwiona – gdybym ich nie brała na pewno nie byłabym na chodzie.
– Anitko, nie denerwuj się. Martwię się i tyle.
– Przepraszam, nie lubię rozmów o moim zdrowiu. Biorę leki i pod koniec grudnia lecę do Holandii. Między innymi spotkać się z moim profesorem.
– Cieszę się,że o siebie dbasz.
– Muszę, obiecałam, to Lucasowi. Krzysiu, organizuje kolację po wigilijną dla pracowników. Przyjedziesz?
– Ale ja nikogo nie znam...
– Nie kłam. Znasz mnie, Jowitę, Karinę i twojego ulubieńca Konrada.
– Udam, że nie słyszę ironii w twoim głosie. Daj mi znać, kiedy dokładnie, a przyjdę do ciebie.
– Jesteś cudowny.
– Wiem, to jedna z moich nieskończonych zalet. A teraz wyjdź z tej kuchni i idź spać. Jesteś zmęczona. Zadzwonię w poniedziałek. Możesz o mnie śnić, pozwalam ci.
– O dziękuję łaskawco. Dzięki za telefon. Dobranoc.
– Dobranoc.
    Gdy wyszła spod szybkiego prysznica i położyła się do łózka, myśli w jej głowie nadal wirowały. Zastanawiała się co Jezierski przygotował dla Tomka. Jak chciał go przekonać do podpisania umowy przygotowanej przez mecenasa. Mogła tylko po cichu liczyć na to , że jest słownym człowiekiem i Grabiński nie skończy bez zębów. Zastanawiała się co teraz porabia Konrad. Nie zadzwonił do niej od piątku. Ona też nie pomyślała o telefonie do niego. Sięgnęła po komórkę leżącą na szafce obok łózka. Wybrała jego nazwisko z listy kontaktów. Zawahała się przy naciśnięciu zielonej słuchawki. Nie, pomyślała, jest za późno na służbowy telefon w sobotni wieczór. Na prywatny, nie miała siły. Odłożyła aparat. Zgasiła światło i czekała na sen. Nadszedł bardzo szybko, a w snach wyszła jej na spotkanie uśmiechnięta twarz Lucasa. Wziął ją za rękę i poprowadził labiryntem korytarzy, aż dotarli do białych drzwi. Chciała go zapytać co za nimi jest, ale rozpłynął się nagle. Wyciągnęła we śnie rękę i chwyciła klamkę, w tym momencie obudziło ją nocne szczekanie psa.

***

    Przed dziewiętnastą Konrad spotkał się z Januszem przed wejściem do Celsjusza na Długim Targu. Podobno był to jeden z najmodniejszych klubów w mieście. Bez napalonych małolat, jak to określił stały bywalec, bo warunkiem wejścia było ukończenie dwudziestu jeden lat. Stec poznał Janusza Czernego w Londynie, gdy był na stażu. Szybko okazało się,że nadają na tych samych falach. Lubią płeć piękną i szeroko rozumiane życie towarzyskie. Wyglądali trochę jak bracia, oboje ciemnowłosi, wysocy. Mieli takie same ujmujące uśmiechy, poczucie humoru, dobrą gadkę, działającą na dziewczyny. Różniły ich kolor oczu. Janusz miał brązowe. Lubili iść razem w miasto i zaszaleć. Nigdy nie wracali do wspólnie dzielonego mieszkania w Notting Hill sami. Dzisiaj postanowili sobie przypomnieć stare czasy.
– To jak? Wchodzimy? – Zapytał Czerny, rozcierając zmarznięte dłonie.
– Taaa, moment – Konrad wyciągnął telefon i wystukał szybko sms „Sorry, sprawa przedłużyła się i nie dam rady. Odezwę się w najbliższym czasie” i nacisnął wyślij. Drugą wiadomość wysłał do Anity.
– Już laska? – Spytał ze znaczącym uśmiechem Janusz, zaglądając mu przez ramię.
– A wyjątkowo nie – odpowiedział Stec, chowając telefon – jesteś dzisiaj moim towarzyszem od kieliszka i facetem, który w razie czego poświadczy moje alibi – wyszczerzył zęby.
Janusz uniósł dłonie w obronnym geście – Nie chce wiedzieć co znowu zmalowałeś stary.
– Nic, serio, serio. Powiedzmy, że wyświadczam przysługę, jednocześnie punktując, mojej szefowej.
– SMS-em?
– Tak SMS-em – potwierdził
– Dziwna kobieta – wzruszył ramionami Czerski.
– Fascynująca Januszku, fascynująca. Wchodzimy?
– Wchodzimy, dzisiaj dodamy kilka stopni w skali Celsjusza – zażartował zapytany i pociągnął Steca za rękaw schodami w dół do wejścia.
    W Celsjuszu pomimo wczesnej pory, było już gorąco. Szybko pozbyli się kurtek, zostawiając je w szatni. W uszach pulsowały im basy, pomimo tego, że byli dopiero w korytarzu, który prowadził do głównych sal. Klub mieścił się w podziemiach starej kamienicy. Oferował trzy sale: taneczną, restauracyjno- barową i gametron, jak ze świecących neonów nad nimi dowiedział się Konrad.
– Co to? – Wskazał głową pytając Janusza.
– Sala gier, piłkarzyki, automaty, bilard takie tam. Nas dzisiaj interesują pozostałe dwie. Głodny jestem, ty stawiasz. – Odpowiedział i skierował się do części restauracyjnej.
– Pełno tu – powiedział Konrad patrząc na niemal zapełnioną salę. – Będziemy musieli zaczekać.
– Nie my stary. Zrobiłem rezerwację.
Podszedł do nich kelner i gdy Janusz podał mu nazwisko, zaprowadził ich do stolika.
– Co polecasz? – Stec zapytał, gdy przejrzał kartę dań.
– Stolik na lewo od nas – odpowiedział. – I makarony, mają tu świetne spaghetti.
Konrad dyskretnie podążył wzrokiem do wskazanego stolika. Siedziały przy nim dwie dziewczyny. Obie były szatynkami. Jedna miała kręcone, długie włosy. Druga nosiła krótką fryzurę do ucha. Ich stroje sugerowały,że nie przyszły tutaj tylko zjeść.
– Jeśli spotkamy je na parkiecie, którą bierzesz? – Zielonooki był konkretny.
– Obojętne. Zamówmy – odpowiedział Janusz.
    Gdy kelner przyniósł zamówione makarony, Konrad przypomniał sobie Świnoujście i Malwinkę. Co za tym idzie, pomyślał o Anicie. Mógł do niej zadzwonić po powrocie do Gdańska. Co więcej chyba powinien, to zrobić. Choćby po to , aby powiedzieć, że dojechał w całości jej drogocennym autem. Nie zrobił jednak tego. Nigdy nie wiedział jak zachować się w momencie czyjegoś nieszczęścia. Wolał takie sytuacje omijać szerokim łukiem. Z drugiej strony, to była Anita. I nie wiedział, czy życzyłaby sobie takiego zainteresowania z jego strony. Postanowił, że zadzwoni jutro. Przyjrzał się dziewczyną przy sąsiednim stoliku. Teraz, gdy wspomniał Vetter, nie wydawały się mu już tak atrakcyjne. Nie ten styl, nie ta klasa pomyślał. Dosyć, skarcił samego siebie. Dzisiejszej nocy, lodowa księżniczka nie popsuje mi zabawy, postanowił.
– Jak praca? – Zapytał Janusz sięgając po kieliszek z winem
– Dzięki. Jestem zadowolony. Nie minął miesiąc, a ja już mam na koncie jeden projekt i uznanie w oczach szefowej.
– I zapewne, to uznanie bardzo ci się podoba – cicho zaśmiał się Czerny. – Jaka ona jest?
– Wielowymiarowa – widząc niezrozumienie w oczach kumpla, zaczął wyjaśniać – nie da się jej zaszufladkować. Jest zorganizowana, konkretna, logiczna. To jest jej profesjonalna twarz. I tą potrafię sobie jakoś przyswoić. Natomiast prywatnie pani Vetter jest.... Miałem okazję ją obserwować. W sytuacjach półprywatnych jest zupełnie inna, po prostu. Tak jakby pod powierzchnią lodu pulsował wulkan. Wiem, bredzę – zaśmiał się ze swojej dziecinnej psychoanalizy.
– Nie brzmisz zbyt racjonalnie, ale chyba wiem , co masz na myśli. Spotkałem się z nią raz, można powiedzieć, że właśnie pół towarzysko. Na wiosnę, tutaj w Gdańsku, był jakiś mini kongres i tam ją poznałem. Wywarła wrażenie, nie powiem. Niezła laska i interesujący rozmówca. Zamieniliśmy kilka zdań.
– Była sama?
– Konrad, stary, cóż to za pytanie. Czyżbyś był zainteresowany własną szefową?
– Jest piekielnie atrakcyjna – odpowiedział wymijająco.
– Na tym bankiecie, ktoś się tą piekielną atrakcyjnością zajmował w sposób wskazujący na wyłączność.
– Wysoki, lekko rudawy z bródką i klipsem w uchu?
– Nie. Krótko obcięty blondyn. Holender.
– To nie znam. Dobrze, że nie ten, którego opisałem.
– A co? Wszedł ci w paradę?
– Tak. Wyjątkowo działający na nerwy facet.
– Rozumiem, znam też takich. Czyli Anita?
– Tak. Nie. Nie wiem – westchnął Stec – powiedzmy, że mnie intryguje. Przyciąga do siebie i odpycha równocześnie. Męczy mnie taka huśtawka. Wiesz, że jestem prosty w obsłudze i skomplikowane relacje damsko – męskie są nie dla mnie. I wiem, że to zabrzmi absurdalnie ckliwie, ale mam wrażenie, że ją znam.
– Bratnia dusza?
– Nie , nie w tym stylu. Po prostu znam. Wiem, że się uśmiechnie, przekręci głowę. Wiem jak zareaguje, co powie.
– Za długo byłeś w Indiach i nasłuchałeś się o reinkarnacji – lekko rzucił Janusz.
– Być może tak. Albo, po prostu za bardzo się wystrzegałem po historii z Amali i teraz wydaje mi się, że każda laska, którą się zainteresuje jest tą jedyną – przechylił kieliszek i wypił wino do dna.
– Stary, naprawdę potrzeba ci odprężenia i to na każdym poziomie. Interesujący nas stolik ruszył już na parkiet. Czas na nas.

    Konrad zapłacił i przeszli do klubowej części. Podeszli do baru i dla rozgrzewki wypili kilka szybkich kieliszków tequili. W dosyć krótkim czasie zlokalizowali dziewczyny na parkiecie i pozbyli się konkurencji. Konrad od dawna nie tańczył i teraz dał upust swojemu zaniedbanemu hobby. Lepiej ruszała się ta z krótszymi włosami, więc dał znać Januszowi, że ją rezerwuje. Miała na imię Małgosia. Stec nie musiał się za bardzo starać aby, ją oczarować. Stwierdził,że, dopóki się nie odzywa za dużo, jest całkiem fajna. Biust fanatycznie ruszał się jej w tańcu, to wystarczyło chłopakowi.
    Tańcząc następny kawałek rozejrzał się po sali. Kątem oka zauważył metalicznie niebieski błysk końcówek włosów. Obejrzał się i zobaczył Karinę. Wcisnęła się w króciutką, srebrną sukienkę, jej ciało wyginało się rytmicznie. Poczuł przyjemne drżenie w podbrzuszu. Nie zastanawiając się, odwrócił się od swojej dotychczasowej partnerki i ruszył w kierunku Morawskiej. Podszedł do niej i łapiąc ją w talii obrócił lekko do siebie. Spojrzała zaskoczona, by zaraz uśmiechnąć się szeroko. Konrad utonął w oszałamiającym widoku, który oferował jej dekolt. DJ zwolnił tempo i Morawska przylgnęła do niego. Wspięła się na palcach i pocałowała go lekko w usta. Odwzajemnił pieszczotę. Smakowała truskawkowym błyszczykiem i alkoholem. Spodobał mu się ten koktajl. Przyciągnął ją mocniej do siebie i zatopił się w pocałunku. Parkiet był ich. Całkiem szybko namówił Karinę do zakończenia wieczoru u niego w łóżku.
    Gdy obudził się rano w skotłowanej pościeli i z bólem głowy, usłyszał szum wody dochodzący z łazienki. Rozejrzał się nieprzytomnie po sypialni. Na dywanie leżały jego ciuchy i srebrna sukienka. Karina, pomyślał. O Kurwa! Z dużym oporem przypomniał sobie szczegóły wczorajszej nocy. Klub, Janusza, jakąś laskę i Karinę tańczącą razem z nim. Dużo wypili, chyba też coś zapalili. Potem przyszli do niego. W tym momencie pamięć podsunęła mu obrazy z tego co działo się w salonie, kuchni, łóżku. Skoczyło mu ciśnienie, które ujawniło się w newralgicznym miejscu dla faceta. W tym momencie otworzyły się drzwi i dziewczyna wyszła z łazienki owinięta jego szlafrokiem. Konrad szybko przekręcił się na brzuch, ukrywając swój stan.
– Cześć – rzucił niepewnie. Nigdy nie lubił poranków „po”.
– Cześć – uśmiechnęła się delikatnie i podeszła do swojej porzuconej sukienki. Podniosła ją i krytycznie obejrzała. – Nie nadaje się do założenia. Konrad, pożyczysz mi coś w czym mogłabym wsiąść do taksówki i dojechać do domu?
– Jasne, o ile w tym czymś nie utoniesz. Podasz mi bokserki – kiwnął głowę w kierunku kupki ciuchów.
Karina rozbawiona uniosła brwi do góry, ale spełniła jego prośbę. Szybko wciągnął na siebie bieliznę. Od razu poczuł się lepiej. Wstał i rozsunął drzwi od szafy.
– Majtek i biustonosza nie uświadczysz u mnie – w myślach dodał słowo teraz – ale proszę koszulkę z długim rękawem i moje letnie spodnie do joggingu, będą na ciebie w sam raz, bo do kostek. – Podał wyciągnięte rzeczy.
– Dzięki – Karina pozbierała swoje ubrania i ponownie zaszyła się w łazience. Korzystając z okazji Konrad wciągnął an siebie t-shirta i spodnie. Postanowił zrobić kawy dla nich obojga.
Morawska odnalazła go w kuchni.
– Pożyczyłam sobie jeszcze skarpetki. Jesteś mi winien majtki i pończochy – klepnęła go w ramię.
– A kawą załagodzę sytuację? – Zapytał z niewinnym uśmiechem, podając jej kubek
– Trochę, pod warunkiem że będzie czarna, mocna i gorzka. – Usiadła na kanapie.
Zaczęli pić w milczeniu. Na szczęście Konrad odkrył, że było to miłe milczenie, o ile takie słowa funkcjonują zestawione razem.
– Słuchaj... – zaczęli równocześnie i wybuchnęli śmiechem oboje.
– Panie maja pierwszeństwo – wybrnął Stec.
– Konrad, było miło, było dobrze, ale od razu zastrzegam, że ja nie szukam związku. Nie z tobą w każdym razie. Nie zrozum mnie źle. Jesteś fajnym facetem, jednak do bycia razem, się nie nadajesz. – Rozgryzłaś mnie – stwierdził krótko – wiesz,że jesteś pierwsza osobą, za którą mogę wylecieć z firmy?
– Nie rozumiem – zmarszczyła czoło
– Gdy przyszedłem na rozmowę, siedziałaś w recepcji...
– Tak, a ty bezczelnie nie mówiłeś do mnie, tylko do mojego biustu – zaśmiała się
– Aż tak bardzo, to było widać? – Pokiwała głową – cholera, sorki. W każdym razie w trakcie rozmowy, szefowa powiedziała mi,że wylecę nawet za patrzenie na twój tyłek.
– Nie przejmuj się, jakby co zaświadczę pod przysięga, że tylko obmacywałeś i pieściłeś mój tyłek, wzrok miałeś utkwiony zupełnie, gdzie indziej – wstała z kanapy i odstawiła kubek na stół. – A teraz uciekam, taksówka zaraz powinna być. – Nachyliła się i cmoknęła go w ustach. – Może kiedyś, to powtórzymy, było miło.



Uff...myślałam,że nie zdążę w tydzień. Kompletnie mi nie szło. To znaczy, w głowie ułożone, ale klawiatura nie chciała mnie słuchać, pomimo pysznej herbatki w kubku obok. Ale jak się człowiek "spręży" to i efekt jest. Mam nadzieję, że rozdział się podobał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz