Gdy
weszli do apartamentu. Pierwsze co zrobiła Anita, to zrzuciła buty
na obcasie. Matthias cicho zamknął drzwi i rzucił ich okrycia na
fotel. Podszedł do niej i objął w pasie wtulając się w jej
włosy. Nie zareagowała.
— Jesteś
zła, że przyjechałem?
— Nie
– odpowiedziała z ociąganiem. Chwile trwało zanim z
angielskiego, którym posługiwała się przez całe spotkanie,
przestawiła się na holenderski. Miała nadzieję,że jej odpowiedź
zabrzmiała szczerze, na szczęście nie widział jej oczu.
— Jak
mnie zobaczyłaś, to zbladłaś i stałaś się nerwowa – obrócił
ją twarzą do siebie.
— A
jak byś zareagował ty? - Zapytała patrząc mu ze złością w
oczy. - Fakt nie zadzwoniłam i się nie odzywałam. Moja wina.
Przepraszam. Ale wiesz, że jestem pracoholiczką. Zresztą nie
jesteś lepszy i po prostu nie miałam głowy do telefonów. Matt ja
miałam spotkanie biznesowe. A ty wpadasz jak rozjuszony byczek...Sam
mówiłeś,że jesteśmy za starzy na takie zachowanie. Trzymajmy się
tego. - Wyplątała się z jego rąk i podeszła do stoliczka na
którym stała karafka z wodą. Nalała sobie do szklanki odrobinę.
— Cholera.
Masz rację, ale... Martwiłem się kochanie. Stęskniłem się.
Wiem, co mówiłem, wtedy, w moim gabinecie – uniósł ręce do
góry w obronnym geście i potrząsnął głową. Ściągnął szarą
marynarkę i rzucił na płaszcze. Poluzował ciemny krawat. –
Jednak nie będę przepraszał za to, że najzwyczajniej w świecie,
jak szczeniak, jestem o ciebie zazdrosny. Jeszcze mina tej
dziewczyny...
— Jakiej
dziewczyny? - Blondynka wzmożyła czujność i spojrzała uważnie
na narzeczonego.
— U
ciebie, w firmie, siedziała w holu. To ona powiedziała mi, gdzie
jesteś. Miała przy tym dziwny wyraz twarzy. Właściwie, jak teraz
o tym pomyślę, to zasugerowała mi, że ty i ten Konrad...Ok,
brzmiało to tak , jakbyście mieli zamiar spędzić szalony weekend
tutaj. Tylko we dwoje.
Anita
parsknęła śmiechem i pokręciła głową. Cholerny Konrad i jego
podrywki. Prosiła, aby to załatwił.
— Muszę
porozmawiać z moją sekretarką w takim razie. - W głosie
dziewczyny słychać było lodowaty ton. - Ja tymczasem, mój drogi,
uczciwie pracowałam. I cała tajemnica wyjaśniona. Chyba powinieneś
mieć do mnie więcej zaufania. - Sama nie wierzyła,że była tak
obłudna. Przecież Małgosia właściwie powiedziała prawdę. Gdyby
nie przyjazd blondyna, teraz, być może, byłaby tutaj z Konradem. I
na pewno nie prowadziłaby konwersacji. Na tą myśl, aż oblała ją
fala gorąca. Szybko napiła się wody.
— Przepraszam
– ponownie podszedł do Anity i wyciągnął szklankę z dłoni.
Odstawił
ją na stoliczek. Nachylił głowę i pocałował lekko w usta. Po
króciutkiej chwili jego wargi stały się bardziej spragnione, a
ręce zaczęły błądzić po jej plecach, tali, pośladkach. Anita
bezwiednie oddała pocałunek i oparła się o niego,aby nie stracić
równowagi. Ale myślami była przy całkowicie innych wargach,
innych dłoniach, innym mężczyźnie. Ogarnęła ją tęsknota za
Konradem. Jego ciepłem, zapachem, osobą. Uczucie było tak silne,że
aż straciła oddech i gwałtownie wciągnęła powietrze. Blondyn
zinterpretował to całkowicie inaczej. Zaczął nerwowymi ruchami
rozpinać bluzkę dziewczyny. Dotarło do niej co robi i jakie, za
moment, będzie to miało konsekwencje. Tym razem zrobiło się jej
niedobrze. Czuła obrzydzenie do siebie, Matthiasa, chorej sytuacji w
która sama się wplątała. Śniadanie, lunch, późny obiad –
wszystko podeszło jej do gardła. Wyrwała się chłopakowi i na
oślep rzuciła do łazienki. Dopadła sedesu i zwymiotowała.
Poczuła ręce Matta, który przytrzymały jej włosy. Kolejna fala
nudności. Chciała wykrzyczeć, żeby ją puścił. Nie dotykał.
Wyszedł. On cierpliwie podtrzymywał ją za ramiona, aż nudności
ustały,w pogotowiu trzymał, nie wiadomo kiedy zmoczony ręcznik.
Podał go teraz. Obtarła twarz i wymamrotała „dziękuję”.
Czuła się przez jego troskę jeszcze gorzej. Jak ostatnia zdzira.
— W
porządku? - Zapytał nachylając się nad nią.
—
Tak...Nie...Matt
– mówiła cicho – posłuchaj- może łazienka i sytuacja nie
była dobrym miejscem i momentem do tego co chciała powiedzieć, ale
chyba na takie wyznanie nie ma dobrego czasu.
— Ciii
– pomógł się jej podnieść. - Ustoisz? - Kiwnęła głową. -
To dobrze. Zaraz wezwę taksówkę i pojedziemy do ciebie, do domu o
którym mówiłaś. Co jadłaś?
— Rybę
– nie miała siły, ani ochoty się z nim sprzeczać.
Odwaga, którą czuła przed chwilą ulotniła się jak kamfora.
Oparła się o niego zrezygnowana. Czułą się fatalnie, nie tylko
fizycznie. - Zadzwonię do Hanny, że przyjadę z gościem.
***
Konrad
cudem dojechał w jednym kawałku do Gdańska. Dobrze,że nie było
ruchu, a samochód jakby prowadził się sam. Był wściekły,
rozgoryczony, zawiedziony, zazdrosny. Wszystko na raz, pomyślał.
Stało się. Dotąd odległy narzeczony Anity objawił się w realu.
I to w konkretny sposób. Jasno pokazał, kto ma prawo stać obok
blondynki. A ona nie zaprotestowała... Nie zrobiła żadnego gestu,
nie powiedziała słowa. Chwilę wcześniej pocałowali się przecież
przed hotelem. Kurcze. Gorączkował się w myślach. To był
pocałunek, po jakim dostaje się zadyszki i chce się więcej, dużo
więcej. Prychnął zirytowany. Ile razy całowałeś dziewczynę i
nie miało to dla ciebie głębszego znaczenia? Chochlik w głowie
odezwał się cichutko. Zirytowany załączył radio. Z głośników
popłynęła jakaś spokojna melodia. Nie
znał tego kawałka. Wsłuchał się w słowa. Too young, too dumb to
realize: That I should’ve bought you flowers and held your hand.
Should’ve gave you all my hours when I had the chance. Take you to
every party ‘cause all you wanted to do was dance. Now my baby’s
dancing, but she's dancing with another man . Zirytowany
przełączył stację. Wszystko sprzysięgło się przeciwko niemu.
Spojrzał na komórkę, która leżała na fotelu obok. Milczała.
Miał cichą nadzieję,że Anita zadzwoni do niego i każe mu
zawrócić. Nie zadzwoniła, a on był już prawie na osiedlu.
Wyobraźnia podsuwała mu obrazy, których wolałaby nie widzieć i
które powodowały mocniejsze zaciskanie rąk na kierownicy. W końcu
materiał zaprotestował, trzeszcząc nie przyjemnie. Poluzował
uchwyt. Dojechał na miejsce. Zaparkował. Wysiadł i spojrzał
w ciemne okna mieszkania dziewczyny. Niech cię Anita.
Wybrał w kontaktach numer do Janusza.
— Cześć,
Co robisz? - Zapytał bez wstępów, gdy Czerny odebrał.
— Gram
w Colina.
— To
rusz tyłek. Zabieraj grę. Po drodze zahacz o monopolowy. Tylko kup
konkrety. Żadnego gównianie słabego piwska nie zdzierżę i
przyjeżdżaj do mnie.
— Uuuu
– zagwizdał Janusz – chcesz pogadać?
— Nie.
- Szybko odpowiedział Stec. - Chce się najzwyczajniej upić. -
Rozłączył rozmowę.
***
Anita
w sobotnie południe pomachała odjeżdżającemu Mattowi. Czuła się
już lepiej. Fizycznie. Psychicznie była w rozsypce. Vetter dostał
telefon,że natychmiast musi jechać do fabryki VS w Indiach.
Sytuacja była na tyle poważna, że wymagała obecności dyrektora
naczelnego. Anita bez zbędnych pytań zamówiła mu taksówkę.
Samolot Stall już czekał gotowy na Gdańskim lotnisku. Obiecała,
że zadzwoni i będzie oddzwaniać do niego. On obiecał, jak
najszybciej przesłać projekt intercyzy i poprosił, aby zajęła
się przygotowaniami do oficjalnych zaręczyn. Ponownie wręczył jej
katalog z domami wystawionymi na sprzedaż. Nie wspominał co zrobił
z domem jej i Lucasa. Zrozumiał,że to lokum nie wchodzi w grę. Gdy
światła auta oddaliły się, otuliła się szczelniej szalem i
wróciła do ciepłej kuchni. Tam, w wymownym milczeniu,
Hanna przygotowywała jej lekki bulion. Anita czuła ciężar ciszy,
lecz jak mała dziewczynka, pomyślała, iż jak zamknie oczy, to
cały świat nie będzie jej widział. Oparła się o blat kuchenny.
— Kiedy
mamy się zacząć pakować? - Hanna nie wytrzymała i spojrzała z
wyrzutem na dziewczynę.
— Słucham?
- Autentycznie zdziwiona, nie zrozumiała, co do niej mówi kobieta.
— Pytam,
kiedy mama zacząć szukać nowego mieszkania. Bo ten dom, zapewne
sprzedasz po ślubie.
— Pai
Haniu, chyba mówi pani do mnie w jakimś obcym języku. Ja nigdzie
się stąd nie ruszam!
— Anitko,
przedstawiłaś wczoraj wieczorem tego młodego człowieka , jako
swojego narzeczonego. - Cierpliwe zaczęła tłumaczyć Hania. - O
ile czasy nie zmieniły się diametralnie, to narzeczony, w jakimś
określonym czasie, zamienia się w męża. A, to oznacza wspólne
mieszkanie, dom i tworzenie rodziny. Ten Matt nie wyglądał na
człowieka , który zamieszka w Polsce, więc logiczne jest, że to
ty się przeprowadzisz do niego. Dlatego pytam, kiedy panujesz
przeniesienie się do Rotterdamu?
— Ale
ja nadal nie rozumiem do czego ta rozmowa zmierza. Ja się nigdzie
nie przeprowadzam – uparcie powtarzała blondynka.
Hania
z politowaniem pokiwała głową.
— Anitko.
Czy ty siebie słyszysz? Pominę fakt, że nie pochwaliłaś się
pierścionkiem i nie zająknęłaś ani słowem na temat ponownego
zamążpójścia. Poinformowałaś w ogóle rodziców? Myślałam, że
do Rotterdamu jeździsz tylko do kliniki i w interesach. Okazało
się, że jeździłaś też w sprawach sercowych. Przepraszam, że to
mówię, ale przykro mi, iż nic mi nie powiedziałaś.
Myślałam...nieważne co myślałam – zreflektowała się. -
Zapewne będziesz chciała być obok męża. Takie prawo miłości.
Dlatego pytam: ile mam czasu na zorganizowanie dla nas nowego
mieszkania. To chyba logiczne.
Anita odsunęło
krzesło i ciężko na nie opadła. Schował twarz w dłonie. Po
chwili popatrzyła na Hanię bezradnym wzrokiem.
— Haniu,
to wszystko nie tak... - powiedziała cicho.
— A
jak? - Kobieta usiadła obok niej i pogłaskała ją po włosach. - w
co ty się wpakowałaś córciu?
Anita
nie powstrzymała łez. Ona, lodowa księżniczka, pani prezes i
twarda sztuka , jak o niej mówili w branży, rozpłakała się, jak
mała dziewczynka. Hanna przytuliła ją mocno i głaszcząc po
plecach cierpliwie czekała, aż skończą się łzy. Długo to
trwało. Gdy wypłakała ostatnią kroplę złości i żalu,
Gołębiowska kazał iść jej do oranżerii. Sama, za chwilę,
przyniosła bulion dla Anity i kawę dla siebie. Koty sprawiedliwie
podzieliły się kolanami. A psy wyciągnęły pod nogami. Dziewczyna
rozsiadła się wygodnie w zwisającym na łańcuchach, szerokim
fotelu wiklinowym, który zamontował niedawno Darek. Przez chmury
przebijało się słońce. Promienie tańczyły delikatnie na
zielonych liściach i kolorowych kwiatach orchidei. Chlubie i dumie
Dariusza. Dla Anity było to najpiękniejsze pomieszczenie w całym
domu. Pierwotnie nie istniało. To Gołębiowski zaproponował jego
budowę. Vetter zgodziła się bez wahania. Zrobiła projekt,
wynajęła firmę, a mężczyzna nadzorował budowę. Potem sam
sadził kwiaty i rośliny. Tym sposobem mieli w domu
kawałek zieleni przez cały rok. Wewnątrz szumiał mały
strumyczek, fotele, mała kanapka z wikliny z kremowymi poduchami i
szeląg zapraszały do wypoczynku.
— Brakowało
mi tego zapachu wilgotnej ziemi, zieleni . Za rzadko pozwalam sobie
na luksus przyjeżdżania tutaj. - Odezwała się pierwsza.
— Zgadza
się. Ostatnio prawie wcale cię nie widujemy. Zawsze sporo
pracowałaś,ale teraz, chyba przesadzasz.
— Może
powinnam zrobić sobie urlop?- Zastanowiła się głośno. Wolne od
firmy, komputera, Matta, Konrada. Kusząca perspektywa. Siedzieć
wśród kwiatów, ze zwierzakami i ludźmi którzy są ważni.
— Powinnaś.
Córciu, pogadajmy...
— Musimy?
- Zajęczała.
— Tak
– Hanna była nieugięta. - Słucham.
Anita
westchnęła. Pogłaskała Bolka, który zamruczał z aprobatą na
taką pieszczotę. I zaczęła mówić. O Lucasie,ich małżeństwie,
jego obawie o nią i sposobie w jaki ją zabezpieczył przed własną
rodziną. Potem opowiedziała o Matthiasie. Jak z nimi
było naprawdę. Dlaczego wyjechała z Rotterdamu, choć mogła tam
wieść beztroskie życie i bawić się w wesołą wdówkę. Gdy
zaczęła mówić o sylwestrze i felernym zebraniu walnym zrzuciła
Bolka i zaczęła krążyć po oranżerii, jak tygrys w klatce. Hania
cierpliwe słuchała.
— Dlaczego
powiedziałaś mu „tak”? - Zapytała.
— Zapędzili
mnie w kozi róg z moim byłem teściem. To była najlepsza decyzja.
Chroniłam firmę. Jestem odpowiedzialna za kilka osób.
— Tylko
dlatego? Nic więcej cię w tym mężczyźnie nie pociąga? Przecież
już byliście razem.
Anita
już miała powiedzieć, że „nie”, nie pociąga, ale zastanowiła
się nad pytaniem głębiej.
— Nie
tylko dlatego – przyznała niechętnie. - Matthias jest
fascynującym facetem. Ma w sobie pewien...magnetyzm, charyzmę. Przy
nim kobieta czuje się jak księżniczka. Dosłownie. Jeśli chce,
potrafi zadbać o maksymalny komfort, spełnić zachcianki i życzenia
zanim się je wypowie. Jest inteligentny, zabawny, dowcipny i
cholernie męski. Potrafi słuchać, zaskakiwać. Pamięta o rzeczach
błahych i nieistotnych, ale takich które sprawiają, że się
szeroko uśmiechasz. Jakiejś rocznicy czegoś, ulubionych
cukierkach, rzuconym haśle o piosence, która podobała się w
radiu.
— Anita
opisujesz ideał – zaśmiała się cicho Gołębiewska.
— Niby
tak. Potrafi być też bezwzględny i zimny. Nie lubi, gdy ktoś mu
odmawia. Wkurza się, kiedy sprawy nie układają się po jego myśli
i potrafi wiele zrobić, aby racja była zawsze po jego stronie. W
interesach, nie zna sentymentów. Zysk jest wyznacznikiem sukcesu.
Lubi luksus, dla mnie to zbędny i śmieszny dodatek. Dla niego
wszystko musi mieć pierwszy gatunek. Nie potrafi przegrywać. Jeśli
taki przypadek ma miejsce, jest najzwyczajniej w świecie mściwy i
nie przebiera w środkach. Lubi mieć władzę, wszystko kontrolować,
nad wszystkim czuwać. Sen z powiek spędza mu moja niezależność.
A ja z niej nie zrezygnuje. To taka gra między nami, kto ile wydrze
temu drugiemu.
— Teraz
zrobiło się strasznie.
— Tak.
Matt jest pełen sprzeczności i to mnie w nim pociąga. Jest uroczym
kotem i tygrysem zarazem. Bad boy. Te dwa słowa najlepiej
go charakteryzują. Poza tym, jakby na to nie spojrzeć, małżeństwo
z nim to świetny interes i układ – Anita usiadła z powrotem .
— Układ?
Interes? Anitko!
— Haniu,
już jedno takie małżeństwo całkiem nieźle mi wyszło. Miłość
przyszła z czasem. Teraz nie potrzebuje już miłości. Ona wszystko
komplikuje. Utrudnia. Niszczy.
— Chyba
siebie nie słyszysz. Co myślisz o mnie i o Darku? Jako parze. -
Uściśliła.
— Jesteście
idealni. Ten błysk w waszych oczach... to jest to, o czym czyta się
w książkach.
— Nie
zastanawiałaś się nigdy, czemu nie utrzymujemy kontaktu z
jakąkolwiek rodziną? Nie mamy dzieci?
— Zastanawiałam
– odpowiedziała po chwili milczenia. - ale... nie chciałam być
wścibska.
— To
teraz posłuchaj mojej historii. A właściwie naszej.
Darek jest starszy ode mnie o trzy lata. Znał mnie od urodzenia. Ja
jego – odkąd pamiętam. Razem bawiliśmy się na
podwórku, w ogrodzie, kradliśmy owoce z sadu sąsiada, jeździliśmy
na wycieczki rowerami. Spędzaliśmy ze sobą całe dnie i
noce...w domu naszej babci, podczas wakacji. Rodzinnych
spotkań. Tak córciu. Nasze mamy są siostrami. Więc Darek jest
moim bratem ciotecznym, najbliższym krewnym zaraz po
rodzeństwie. Był tylko i wyłącznie moim kuzynem, do pewnego
czasu. Kiedy weszliśmy w tak zwany okres dojrzewania, coś
zmieniło się w naszym wzajemnym postrzeganiu siebie. Po pierwsze,
zawsze świetnie się dogadywaliśmy, najlepiej spośród wszystkich
kuzynów. Nigdy nie brakowało nam wspólnych tematów, nie mogliśmy
się nagadać. Niektórzy nam tego zazdrościli. Przyjaźniliśmy
się. Jeździliśmy razem do kina, chodziliśmy na spacery, zabawy.
Albo po prostu spędzaliśmy popołudnia. U babci zawsze spaliśmy w
tym samym pokoju. Ja na łóżku, on na dmuchanym materacu.
Zasypialiśmy trzymając się za ręce. To co, że cierpły. Ważna
była bliskość. Zdarzało się nam spacerować za rękę,
przytulać, gdy nikt nas nie widział. Do czasu. Darek
miał osiemnaście lat, jak poznał Krysię. - Hania bawiła się
pustym już kubkiem. Westchnęła i kontynuowała dalej. - Wszyscy w
rodzinie zachwycali się jaka to piękna z nich para. Krysia za swoje
talenty i zdolności wszelakie była głośno chwalona. Dodatkowo jej
ojciec miał kilometry szklarni, a rodzice Darka sady. Piękny
mariaż. A do mnie zaczęło docierać, gdy widziałam ich razem, że
najchętniej bym ten chodzący ideał udusiła. Najnormalniej w
świecie byłam zazdrosna o mojego kuzyna. O czas który poświęcał
jej, a zabierał mnie. O trzymanie za rękę, pocałunki.
- Kobieta zamilkła i zapatrzyła się przed siebie, jakby
wspominając ten czas.
— I
co było dalej? – nieśmiało zapytała Anita. Miała okrągłe
oczy ze zdziwienia. Hanna serwowała jej rewelacje przez duże „r”
— Miłość
kwitła. Ja cierpiałam katusze. Po cichu, w kącie. Przecież miałam
tylko szesnaście lat. A on był już pełnoletni. - Odpowiedziała.
- Aż do czasu, gdy jakimś siódmym zmysłem wyczułam, że kiedy
się ze mną wita, przytula mnie kilka sekund dłużej, niż
potrzeba. Niby przypadkiem całując na przywitanie trafia bliżej
moich ust. Patrzy na mnie z jakimś dziwnym wyrazem twarzy. Mniej się
uśmiecha, gdy widzę go razem z Krystyną. Już wtedy, byłam pewna,
że zakochałam się w Darku. Nie miałam pojęcia, czy on czuje to
samo. I wiedziałam, że ta miłość nie ma sensu. Nadeszły wakacje
i moje urodziny. Siedemnaste. Uroczysty obiad u babci. Cała
rodzina w komplecie. Przyjechał sam, choć miał być z
nią. Ucieszyłam się. Oficjalne życzenia, drobne upominki. - Hania
uśmiechała się szeroko. - Po deserze, poszliśmy na spacer, nad
rzekę. Dawno temu Darek zrobił tam szeroką huśtawkę z oparciem.
Usiedliśmy i zaczęliśmy rozmawiać. Jak kiedyś. Powiedział,że
rodzice nalegają na ślub. A on nie jest gotowy, nie jest pewny.
Mnie serce się ścisnęło. Ale co miałam powiedzieć”Nie żeń
się, zostaw ją, bo cię kocham”. Chore. Zdawałam sobie sprawę,
że nie mogę mu się narzucać. Nagle zatrzymał huśtawkę i mnie
pocałował. To był mój pierwszy pocałunek. Taki prawdziwy.
Myślałam,że ze szczęścia poszybuję wysoko. Jednak euforia
trwała krótko. Zaczerwienił się i przerosił, powiedział, że to
był tylko taki impuls. Dodatek do wcześniejszych życzeń.
Trzasnęłam go w twarz i uciekłam. - Kobieta znowu zamilkła.
— Na
długo uciekłaś? - Anita wierciła się w swoim fotelu. Bolek,
który znowu wskoczył jej na kolana popatrzył na nią oburzonym
wzrokiem.
— Tak.
Unikałam go do końca wakacji. Było to łatwe. Nie było nawet
telefonów stacjonarnych. Zaraz po urodzinach, wyjechałam na obóz
harcerski. Tam poznałam Damiana. Z braku laku...choć nie, jestem
niesprawiedliwa. Podobał mi się. Był przystojny, sympatyczny i
imponowało mi to, że zwrócił uwagę na taka smarkulą. Bo Damian
właśnie dostał się na medycynę. To był inne czasy. Nie czekało
się na skończenie studiów i tak dalej. Gdy wróciliśmy po obozie.
Damian został zaakceptowany jako mój kawaler. Też chciałam iść
na medycynę. Więc mieliśmy wspólne zainteresowania.
— Co
na Damiana powiedział Darek?
— Nic.
Niby z nim normalnie rozmawiał. Zachowywał się na sporadycznych
wspólnych spotkaniach poprawnie. Ale ja go znałam. Wiedziałam, że
nie lubi mojego chłopaka. Na mnie był obrażony. Nigdy nie
wróciliśmy do naszego pocałunku. W następne wakacje ożenił się
z Krystyną.
— Jak
to?! - Anita nie wytrzymała.
— Po
prostu. W sierpniu, miesiąc po moich osiemnastych urodzinach, na
których Damian oficjalnie poprosił o moją rękę i został
przyjęty. Darek mi nie pogratulował. Ulotnił się po angielsku.
Poszłam go szukać, gdy wszyscy się rozjechali. Znalazłam go na
huśtawce. Płakał. Powiedział,że gdyby mógł, zabrał by mnie
stąd daleko, gdzie nikt by nas nie znał. Gdzie moglibyśmy razem.
Szczęśliwi. Padły te dwa słowa, na które tak czekałam. To była
bardzo szczęśliwa godzina. Tylko nasza. Jakbyśmy żyli w innej
rzeczywistości. Potem czar prysł. Wyznał, że Krystyna jest w
ciąży. Mój świat się zawalił. Wyłam w środku mając
na ustach uśmiech słuchając słów ich przysięgi. Klamka zapadła.
Zatańczyłam z nim jeden taniec. Do piosenki „Ktoś między nami „
Anny Jantar. Znasz ją?
— Nie
– odpowiedziała zaskoczona dziewczyna.
— Posłuchaj
kiedyś całości. Przy tej piosence powiedziałam mu,że nie zobaczy
mnie, jeśli to nie będzie konieczne. Nie chcę, aby się ze mną
kontaktował. Ma zapomnieć o moim istnieniu. Powiedział, że
rozumie i przeprasza. Nie będzie narzucał, choć jestem jego jedyną
miłością. Tylko zrozumiał to za późno i jest tchórzem. Bo bał
się mówić głośno. Nie widzieliśmy się długo. Wyrzuciłam go z
pamięci, serce jakoś nie słuchało i na każde wspomnienie jego
imienia bolało, jak głupie.
— Darek
ma dziecko?
— Nie.
Krystyna poroniła. Było mi jej naprawdę żal. Ich mi było żal.
Ja tymczasem szykowałam się do matury, egzaminów na medycynę i
ślubu z Damianem. Po ostatnim egzaminie maturalnym, przed szkołą,
czekał na mnie Darek. Zdziwiłam się. Wyglądał fatalnie. Rzucił
krótkie „cześć” i bez słowa zaciągnął mnie do pobliskiego
parku. Cały czas milczał, dopiero, gdy usiedliśmy na ławce zaczął
mówić. O małżeństwie, które jest koszmarem, Krystynie, która
zdradza objawy szaleństwa po poronieniu. Presji rodziców
oczekujących na wnuka. I tęsknocie za mną, która go dobija.
Przeprosił, że nie będzie go na moi ślubie, nie da rady. Bał
się, że wykrzyczy na cały kościół, to co do mnie czuje. Nie
wiedziałam, co mu powiedzieć. Serce się rwało. Rozum mówił
stop. Obiecałam przecież Damianowi. Szykowaliśmy się do ślubu we
wrześniu. Zobowiązałam się. Rodzice byli zachwyceni moim
przyszłym mężem. Co by powiedzieli, gdyby usłyszeli kogo naprawdę
kocham? Przecież to było kazirodztwo. Darek był moim bratem
ciotecznym, a to równało się temu, jakby był
prawdziwym. Nie mieliśmy szans. Pożegnaliśmy się w tym parku.
Wtedy myślałam, że na zawsze. Wygrał rozsądek. Zdałam maturę,
dostałam się na medycynę. Małżeństwo Darka przestało istnieć.
Zapłakana ciotka skarżyła się mojej matce, że nie poznaje
własnego dziecka. Postanowił odejść od Krystyny, chce rozwodu,
którego ona mu nie da. Znalazł pracę w stoczni w Gdańsku.
Wyjeżdża tam tuż przed moim ślubem. Biadoliła, co powiedzą
ludzie. Grójec nie był dużym miastem. Prosiła bym z nim pogadała,
bo mnie zawsze słuchał. Nie miałam odwagi. Nie nudzę cię?
— Skądże!
- Anita zamknęła usta, które od kilku minut miała mało
inteligentnie otwarte. - Mów dalej,przecież w końcu był happy
end.
— Był.
I to z hukiem! - Hanna się roześmiała, ale spoważniała zaraz. -
Kilka dni przed ślubem z Damianem, poszłam posiedzieć i pomyśleć
do Kościoła. Tam zaczepił mnie młody ksiądz. Właściwe był na
ostatnim roku seminarium. Przygotowywał się do święceń.
Zaczęliśmy rozmawiać i od słowa do słowa powiedziałam mu
wszystko. Zapytał się, czy jestem pewna miłości do Darka.
Potwierdziłam. Uświadomił, że z widzenia prawa cywilnego możemy
wziąć ślub, bez żadnych przeszkód, kanonicznego, gdyby Darek nie
był żonaty, też. Występuje się o dyspensę do Biskupa.
Powiedział, iż możemy się starać o rozwód kościelny, choć to
długa i żmudna procedura. Wróciłam do domu. Wrzuciłam kilka
rzeczy do niedużej, podróżnej torby. Napisał list to rodziców i
Damiana. Postanowiłam wszystko na jedną kartę. Od babci
dowiedziałam się w jakim hotelu robotniczym zatrzymał się Darek.
— Przyjechałaś
i zostałaś. - Zgadała Vetter.
— Tak.
— A
rodzina?
— Nie
mamy rodziny. Wyrzekli się nas. Większość już nie żyje. Na nasz
ślub cywilny przyjechała babcia. Chyba zawsze wiedziała.
Powiedziała mi wtedy, abym pamiętała o hymnie o miłości, a
szczególnie wersie: Miłość wszystko znosi,wszystkiemu wierzy, we
wszystkim pokłada nadzieję,wszystko przetrzyma. I tego
się trzymamy z Darkiem do dziś. Nie mamy dzieci, baliśmy się
zaryzykować. Nie mamy rodziny, innej poza sobą. Choć teraz mamy
ciebie córciu. - Hania wstała ze swojego miejsca. Podeszła do
Anity i pocałowała ją w czoło i spojrzała prosto w oczy. –
Czasami nie warto słuchać rozumu. Przeliczać i kalkulować. Bilans
w miłości jest abstrakcją. Albo tracisz wszystko. Albo jesteś
zwycięzcą. Nie przekreślaj tego uczucia. Chyba, że jesteś
absolutnie pewna,że już nigdy cię spotka. A, takiej opcji,
kochanie, nie ma. - Wyszła cicho z pomieszczenia zostawiając Anitę
samą.
***
W
poniedziałkowy poranek,świat za oknem taksówki wydawał się
Anicie jeszcze bardziej nieprzyjazny niż zwykle. Po słonecznym
weekendzie, pozostało wspomnienie. Niebo było szare. A wycieraczki
zbierały, raz po raz, mokrą breję z szyb. Konrad się nie odezwał.
To była jedyna konstruktywna myśl, która w tej chwili zaprzątała
jej umysł. Nie zadzwonił. Nie napisał. Czuła przez skórę, że
jest nią rozczarowany. Choć z drugiej strony, to był tylko jeden
pocałunek. Nie obiecywała mu małżeństwa. Mattowi tak, obiecała.
Cały czas w głowie siedziały jej słowa Hanny. Nie była pewna,
niczego. W jej życiu, od początku stycznia, trwała permanentna
rewolucja. Nie robić bilansu, trudne. Co dawał jej związek z
Matthiasem, wiedziała. Co dałby jej ewentualny z Konradem, nie
miała pojęcia. Czy w ogóle zaistnieliby, jako para. Tylko te
idiotyczne motyle i brach tchu, gdy przypomniała sobie smak jego
ust. Szybsze bicie serca i przyjemny skurcz w dole brzucha. Tylko,
tego będę się trzymać, pomyślała Anita. Słowa „tylko”.
Kierowca wyrwał ją z zadumy, oznajmiając,że są na miejscu.
Wchodząc
do biura przyjrzała się uważnie Małgosi. Na jej widok, zagościł
u dziewczyny złośliwo -triumfalny uśmieszek. Blondynka nie dała
po sobie poznać,że go zauważyła. Przywitała się jak zwykle,
wzięła pocztę i poszła do kuchni. Po drodze zajrzała do Konrada,
choć nogi miała jak z waty. Nie było go. Czyste biurko i pusty
stół kreślarski świadczyły o tym,że jeszcze nie przyszedł do
pracy. W kuchni zrobiła mocną kawę i poszła do swojego gabinetu.
W trakcie przeglądania poczty, zabrzęczała komórka. Dzwonił
Matt, westchnęła i odebrała, zgodnie z umową.
— Cześć
skarbie. Jesteś w domu?
— Dzień
dobry. W domu? Nie. Jestem w pracy. - Odpowiedziała.
— Trzeba
było wypocząć – powiedział ciepło.
— Daj
spokój. To tylko niestrawność – zbyła problem. - Mam za bardzo
gorący okres w biurze, abym się obijała. Jak w Indiach?
— Gorąco
– zaśmiał się krótko. - Dzwonię, bo trochę czasu będę
musiał tu spędzić. To będzie dłuższa wizyta.
— Kłopoty?
— Tak,
ale znasz mnie. Nie jest to nic, z czym bym sobie nie poradził. Ale
jeśli chcemy się zaręczyć w marcu, to będziesz musiała sam
wszystko zorganizować.
— Matt,
naprawdę konieczne jest to przyjęcie?
— Tak.
Kochanie chcę się pochwalić,że zdobyłem taką kobietę jak ty.
Zorganizuj wszystko. Daję ci wolną rękę. Najlepiej , gdybyś
zdecydowała się przy okazji na dom. Urządzilibyśmy tam zaręczyny.
— Pomyślę
– westchnęła ciężko w duchu.
— Anita,
masz już wybraną suknię?
— Jaką
suknię?
— Ślubną
głuptasku. To już najwyższy czas. Może wyskoczysz do Paryża, czy
Londynu i coś wybierzesz. Dla mnie też. Muszę kończyć, obowiązki
wzywają. Tęsknie... - zawiesił znacząco głos.
— Ja
też – nie pozostawało jej odpowiedzieć inaczej, jak tylko w ten
sposób. - Trzymaj się.
Zrezygnowana
rzuciła telefonem na biurko. Przeleciał przez blat i spadł na
podłogę. Wstała z ponurą miną, aby go podnieść.
— O!
Nowy sposób rozładowania napięcia? Rzut komórką? Podobno w
Norwegii są takie mistrzostwa. - Uśmiechnięta Jowita
zmaterializowała się w drzwiach pokoju.
— A
coś ty taka radosna? -Odburknęła Anita.
— Dla
równowagi. Bo ty jesteś jak chmura gradowa. Z kim rozmawiałaś i o
czym? - Zuber przycupnęła na skraju fotela.
— Z
Matthiasem. O zaręczynach i sukni. - Anita oparła się o biurko.
— Wiesz,
generalnie, przyszłe panny młode wpadają wtedy w niekontrolowany
szał radości. Mając do dyspozycji taki budżet, tym bardziej. No
tak, ale ty nigdy nie byłaś typową panną młodą – zauważyła.
— Taaa
– zaśmiała się cicho, na uwagę przyjaciółki. - Jowita, gdzie
jest Konrad?
— Wziął
sobie jeden dzień urlopu, być może dwa.
— Aha
— Jakiś
problem?
— W
sumie żaden. Chciałam omówić propozycję Derza dla nas. Z tobą,
Wiktorem i nim. Wystarczysz, w taki razie, ty i wiktor, bo on był
przy rozmowie.
— Jak
spotkanie? Konkret, czy mrzonki?
— Konkret.
Budowa domków, podobnych do tych świnoujskich i bazy hotelowej wraz
ze SPA w Tolo, w Grecji.
— Duże
zlecenie.
— Ogromne.
I jeszcze nie na naszym terenie. Dlatego musimy pogadać.
— Miło
było po spotkaniu? - Jowita zrobiła znaczącą minę. - Pokazałaś
hotel Konradowi? - Anita w odpowiedzi postukała się w czoło. - Daj
spokój, patrzy w ciebie, jak w obrazek. Chyba nadrabia to, co
stracił dawno temu.
— Pokazałam
hotel Mattowi – skwitowała wypowiedź Vetter.
— Pieprzysz!
— Nie,
nie pieprzę i się nie pieprzyłam. Wymiotowałam, dla ścisłości
relacji.
— Niby
mówisz do mnie po polsku, a kompletnie cię nie rozumiem – Zuber
rozsiadła się w fotelu.
— I
tak miałam z tobą o tym pogadać. W skrócie. Pojechaliśmy z
Konradem na spotkanie. Po drodze dzwonił Matt, a ja nie miałam
ochoty na kolejną sprzeczkę. Nie odebrałam. W trakcie spotkania,
tuż przed deserem, do Grandu wparował wściekły Matthias z
podejrzeniem,że uprawiam w tym miejscu , dzikie orgie ze Stecem.
Napuściła go na ten trop nasza sekretarka Małgosia. Musimy zapytać
Anny, czy nie wróciłaby ciut wcześniej. A jeśli nie, to poszukaj
kogoś innego.
— Jak
to „napuściła”?
— Przekazała
informację o naszym wyjeździe w sposób jednoznaczny. Z triumfalnym
uśmieszkiem, który zresztą nie zszedł je z twarzy, aż do teraz.
— Ok,
od przyszłego tygodnia nie pracuje. Nieprofesjonalizmu nie znoszę.
Poznałaś Matthiasa z Konradem?
— Tak.
Nie widzieli się dłużej niż pięć minut. Uprzedzając twoje
kolejne pytanie. Nie chciało nam się wracać z Mattem do Gdańska,
ani do domu w Sopocie, więc wynajął pokój. Konrad wrócił moim
samochodem. Natomiast moja skromna osoba, po zjedzeniu
ryby dostała takich torsji,że...
— Vetter
nie miał z tego żadnej przyjemności.
— Dokładnie,
wszystko już wiesz. Poproś Wiktora, obgadamy tą Grecję.
***
Konrad
zrobił już sześć długości basenu, a ta piekielna
baba nadal nie chciała dać mu spokoju. Nie pomogły dwa dni picia z
Januszem. W niedzielę pił sam, bo Czerny odmówił współpracy.
Rano dobił go brak światła w oknach Anity i złośliwa wyobraźnia,
podsuwająca obrazy blondynki w objęciach narzeczonego. Postanowił
olać pracę, zdobył się na telefon do Jowity. Potrzebował
wysiłku, bezmyślnego zmęczenia ciała. Siłownia była jeszcze
zamknięta ale basen już czynny. Wybrał pływanie. Nie zadzwoniła
do niego przez cały weekend. Pewnie nie miała czasu. I odwagi. On
się zadeklarował, otworzył. Powiedział to, co chciał powiedzieć
kilka lat temu. Anita to wszystko spuściła do kanału. I
to jej „przepraszam”. Idiotka. Zanurzył się pod wodę i wykonał
szybki zwrot, mocno odbijając nogami od ściany basenu. W krótkim
czasie mógł odhaczyć kolejne dziesięć długości. Gdy
zdyszany łapał oddech po ostatnim sprincie podjął decyzję.
Koniec. Nie będzie mieszał Anicie w życiu. Ona może mu zaoferować
tylko przyjaźń. On zrobi to samo. Dostosuje się, ale nie będzie
czekał,czy ewentualnie jej się odmieni. Czuł pod skórą, że
sprawa małżeństwa z Vetterem jest przesądzona. I wcale nie
chodziło tu o wielkie uczucie. Tak jak powiedział mu Paul Derz,
pieniądze i wspólne interesy bardzo do siebie pasują. To co się
czuje w sercu, nie ma znaczenia. Świat się zmienia. Ludzie też.
Jego Ani, jest teraz Anitą Vetter. To co sobie ubzdurał,
plany , które miał wobec niej, nie mają znaczenia. Ona ma swoje
życie i trzeba to uszanować. Wspiął się po barierce i wyszedł z
basenu. Z wysiłku drżały mu łydki i ręce. Wytrzymam do maja,
pomyślał. Potem się uwolnię od jej oczu, uśmiechu, zapachu.
Wyjadę gdzieś na długi odwyk, zadecydował.
Do
domu wrócił późnym popołudniem. Okna Anity były rozświetlone.
Siedziała w salonie. Przypomniał sobie o samochodzie. Z ciężkim
westchnieniem wziął telefon do reki i wybrał jej numer. Postanowił
nie być tchórzem i zachowywać się, jak dorosły. To co, że w
środku szalało w nim obrażone dziecko i zbuntowany nastolatek.
Kazał im siedzieć cicho. Odebrała po dwóch sygnałach. Miała
lekko zachrypnięty głos.
— Cześć
Kony.
— Hej.
Chciałem odmeldować, że samochód stoi u mnie w garażu pod
blokiem. Prze parkować go?
— Nie.
Nie ma sensu. Przecież i tak jutro pojedziemy razem do pracy. -
Zamilkła. - A, może nie pojedziemy? Konrad?
— Jasne,
że tak. Dlaczego mielibyśmy nie jechać – odpowiedział siląc
się na lekki ton.
— Słuchaj,
chyba musimy porozmawiać...może jutro, przy śniadaniu? - Zapytała
z nadzieją.
— Anitko
o Grecji możemy pogadać w pracy. Będę czekał za pięć ósma
przy aucie. - Udał,że nie rozumie aluzji. Nie miał ochoty z nią
rozmawiać o piątku, jej narzeczeństwie. Musiał trochę się
odizolować. Na tyle, na ile było to możliwe. - Dobranoc.
— Dobranoc
– odpowiedziała cicho.
We
wtorek, tak jak obiecał, czekał przed jej klatką w aucie. Było
bardzo zimno, co prawda termometry pokazywały minus osiem stopni,
ale wiatr od morza potęgował odczucie zimna kilkukrotnie. Przy czym
niebo było bezchmurne. Zapowiadał się słoneczny i mroźny dzień.
— Cześć
– rzuciła wsiadając do samochodu.
— Nie
za lekka ta kurtka, na taką pogodę? - Konrad krytycznym wzrokiem
obrzucił jej błękitny pikowany płaszczyk. - I gdzie
masz czapkę?
— Wstałeś
lewą nogą – odpowiedziała mu uśmiechem. - Nie bój się, jestem
dużą dziewczynką. Potrafię o siebie zadbać. - Spojrzała na
niego z wesołymi iskierkami w oczach. Cieszyła się, że
go widzi. Nie mogła nic poradzić na przyśpieszone bicie serca.
Poziom endorfin wyraźnie wzrastał w jej krwiobiegu. Wyglądał na
zmęczonego. Miała ochotę wyciągnąć dłoń i zmierzwić mu
włosy. Powstrzymała się.
— Tak,
to akurat już wiem. - Wrzucił jedynkę i ruszył spod bloku.
— Konrad,
jeśli chodzi o... - zaczęła po chwili milczenia.
— Grecję
– dokończył za nią. - Myślę,że to fajny projekt. I wiele
pomysłów będzie można wykorzystać z bieżącego zlecenia. Oni
chcą stworzyć jakąś sieć? Wyczytałaś coś w dokumentacji?
— Tak,
chcą stworzyć sieć tego typu miejsc wypoczynku. – Anita pojęła
aluzję. Stec nie chciał rozmawiać, ani o pocałunku, ani słuchać
jej wyjaśnień i przeprosin. Dostosowała się. - Masz rację, wiele
rzeczy wykorzystamy, ułatwi nam to pracę. Oczywiście, jeśli
dogadamy szczegóły trzeba będzie tam pojechać, aby zobaczyć, jak
teren wygląda w realu. Pracę się rozłoży po wszystkich w
pracowni. Stare zlecenia już praktycznie są zamknięte. Nie
Będziemy brać z byt wielu nowych, albo zatrudnimy kogoś
dodatkowo... - Na rozmowie o pracy zeszła im pozostała droga do
biura. Anita już nie podjęła próby powrotu do bardziej osobistych
tematów.
Taki
mały suprise. Joanna sobie wakacuje i odpoczywa, a ja zostałam
poproszona, by sprawdzić i dodać tenże rozdział, bo podobno nie
możecie się doczekać ;) Luthien z tej strony, gwoli wyjaśnienia.
Nie pozostaje mi nic innego jak życzyć udanego czytania, a następny
rozdzialik z pewnością wstawi już Joasia ;)
Moje obrażenie się po poprzednim rozdziale przyniosło jakieś skutki xD Chociaż nie wiem, czy to najlepszy sposób "wymuszania" na autorze nowego rozdziału, niemniej jednak bardzo się cieszę, że "szesnastka" pojawiła się znacznie wcześniej, niż 15 lipca (co nie oznacza, że nie czekam na kolejny! :D). Do rzeczy jednak!
OdpowiedzUsuńHistoria Hanny i Darka kompletnie mnie zaskoczyła, nie spodziewałam się, że właśnie tak potoczyło się ich życie. Najprostsze skojarzenie - nie mają dzieci, bo któreś z nich jest bezpłodne.
Co do Anity, kurcze, nie wiem, czy Anita większe obrzydzenie czuła do siebie, czy jednak do tej ryby. A nawet jeśli sprawcą zepsutego samopoczucia był ten martwy zwierzaczek, to uratował Anicie tyłek xD A poza tym, będę jęczeć, bo... jaaaacy oni są uuuuparciiii! Kurcze, jak oni się nie zaczną dogadywać (w sensie Anita z Konradem, absolutnie nie z Mattem), to ja przyjadę do Trójmiasta i... no nie wiem, coś zrobię im niedobrego. W Trójmieście nigdy nie byłam, byłaby znakomita okazja! :D
Pozdrawiam!
He, he, he:) Witam z wakacji....ależ długo się przez fon na bloggera wchodzi:) Tak Nina - dałaś takie kopa wenie,ze od razu 8 stron wyprodukowała na "dzień dobry", a potem doklepała resztę. Masz moc dziewczyno, masz moc :D
UsuńJa Cię jeszcze potrafię zaskoczyć? Serio, serio? W takim razie: HURRARA. Bo zaskoczyć tak wyrobionego czytelnika jak Ty poczuwam jak zaszczyt. Historia Darka i Hanny męczyła mnie, ale nie miałam jej gdzie opowiedzieć i w końcu nadarzyła się okazja. Mam nadzieje, że nie przegięłam.
Co do stanu żołądkowego Anity...sama nie mam pojęcia co jej bardziej zaszkodziło...myślę,że obie "rzeczy" po trochu. Nakombinowałam się jak ją usunąć z poza rąk Matta:)
A w Trójmieście będę sama w przyszłym tygodniu - wyskoczę z Anitą na kawę i powiem żeby się ogarnęła :D