środa, 9 stycznia 2013

Rozdział dziewiąty

    Rano, gdy Anita u siebie w biurze piła kawę, zadzwoniła komórka w kieszeni żakietu. Wyłuskała ją stamtąd i ze zdziwieniem zobaczyła na telefonie napis „mama”. Zawahała się, czy odebrać. Nie miała ochoty, teraz na dwadzieścia minut przed spotkaniem, rozmawiać z matką. Wiedziała jednak, że jeśli nie odbierze , telefon będzie dzwonić co pięć minut, a przyrost pretensji w głosie rodzicielki będzie rósł w tempie ekspresowym.

– Cześć mamo – miała nadzieję, że brzmi na tyle radośnie, na ile chciała brzmieć.

– Jak zwykle nie zadzwonisz pierwsza, tylko ja muszę tracić pieniądze – usłyszała na wstępie.

– To się rozłącz. Oddzwonię za jakąś chwilę, teraz mam spotkanie. – Odpowiedziała siląc się na spokój.

– Nie, stać mnie jeszcze. Dzwonię w sprawie Wigilii. Przyjedziemy z ojcem na dzień przed, bo musimy...

– Pomóc Darii, domyśliłam się. – Przerwała matce Anita. – Nie szkodzi, Hanna mi pomoże w przygotowaniach. To żaden problem. Wy zabierzcie ze sobą dobre humory – zażartowała.

– Wiesz, ona nie wyrabia z dziećmi i z pracą, naprawdę nie możemy wcześniej. Najwyżej ty wyjedziesz później do Holandii i sprawa załatwiona.– Wolska kontynuowała, jakby nie słyszała Anity.

– Nie mamo. Nie mogę przesunąć terminu wyjazdu. Mam rezerwację na lot . Przykro mi, mam zbyt duże zobowiązania, żeby cokolwiek przesuwać.– Powiedziała stanowczo.

– Nie rozumiem, my przyjeżdżamy do ciebie, to nasze pierwsze święta od...– kobieta po drugiej stronie słuchawki była kompletnie zaskoczona, w jej głosie pobrzmiewało oburzenie.

– Tak, od bardzo dawna i od śmierci mojego męża. W zeszłym roku ci to nie przeszkadzało, o ile pamiętam, a to były moje pierwsze święta bez Lucasa. Towarzystwa dotrzymali mi Gołębiewscy. – Anita była dumna, udało się jej, to powiedzieć prawie bez wyrzutu w głosie.

– Przecież musiałam pomóc Darii w przygotowaniach. Przy trójce dzieci...

– I mężu nierobie – wyrwało się Vetter, której ciśnienie krwi podniosła się już ponad przewidywalny poziom.

– Anito, jak możesz. To dobry chłopak, tylko …

– Wiem, niezaradny życiowo, jedyne co mu wyszło, to dzieciaki. Ale, to sprawa Darii, nie moja. Ma kogo chciała. – Podsumowała.

– Ty, za to trafiłaś super, zostawił ci pieniądze, ale dziecka zrobić nie potrafił – zjadliwie odpowiedziała matka. Nie zrażona milczeniem, które zapadło po drugiej stronie słuchawki ciągnęła dalej. – Ona przynajmniej dała mi wnuki. A właśnie, a propos świąt, mam jeszcze dwie sprawy. Pierwsza, to kupiłabyś chłopcom po nowym laptopie, mam tutaj gdzieś nawet nazwę i konsolę do gier. Darii przydałaby się nowa zmywarka i jakaś okrągła sumka na osobiste wydatki, a Grześkowi większy telewizor, taka duża plazma, chłopcy, by mieli do konsoli. Dla ciebie taki wydatek, to drobiazg. Druga sprawa, twojej służby oczywiście nie będzie na kolacji. Mam rozumieć, że tylko przygotują wszystko i pójdą do siebie. Przecież takie święta spędza się z rodziną, bez obcych...

– Wystarczy – twardo przerwała monolog Anita.

– Słucham?

– Powiedziałam wystarczy. Na wszystkie twoje polecenia, mam jedną odpowiedź. Nie. Nie kupię mojej siostrze nowej zmywarki, telewizora i nie przeleję na konto okrągłej sumy. Chłopcy dostają ode mnie prezent co miesiąc, w postaci opłaty za szkoły. Na resztę ma zarobić ich darmozjad tatuś. Zresztą, prezenty gwiazdkowe, sama z nimi ustaliłam i możesz mi wierzyć, nie są, to tak wygórowane żądania , jak twoje, mamo. I jeszcze raz nie. Gołębiowscy będą takimi samymi gośćmi na wigilijnej wieczerzy, jak wy. Na równych prawach. To nie są moi służący, to są moi przyjaciele, ludzie niezwykle mi bliscy i ważni dla mnie. To teraz jest również moja rodzina. Zapamiętaj, to sobie na przyszłość. I dziękuję za przypomnienie o dziecku, to taki mały, miły dodatek z twojej strony. Szpileczka, której prawie nie poczułam. – Zakończyła gorzko.

– Jak ty się do mnie odzywasz? Jestem twoją matką! – Głos kobiety przeszedł w histeryczny ton.

– Odzywam się grzecznie i konkretnie. Tak jak mnie nauczyłaś, a że nie dam sobą manipulować, no cóż, tak mnie wychowaliście. Abym radziła sobie sama w życiu. I tak, jesteś moją matką. Ale, to nie daje ci prawa, żeby mnie obrażać.

– Nie przyjeżdżamy!

– Proszę bardzo, twój wybór – Anita nie wytrzymała, zresztą od początku rozmowa z matką zmierzała ku katastrofie – tylko mów za siebie. Zadzwonię do taty. Przedstawię mu obiektywnie sytuację. Sam zadecyduje, czy przyjechać. Dla ciebie też będzie nakrycie, co zrobisz, twoja sprawa. A teraz wybacz, mam spotkanie. W przeciwieństwie do Grzesia, ciężko pracuje na swój kawałek chleba. A i jeszcze jedno, miło mi, że zapytałaś co u mnie słychać – Anita ze wściekłością rozłączyła rozmowę. Z obrzydzeniem spojrzała na filiżankę z kawą, którą cały czas trzymała w dłoni. Odstawiła ją na biurko. Taki wspomagacz nie był jej absolutnie w tym momencie potrzebny. Przydałoby się coś na uspokojenie. Odwróciła się w stronę okna. Śnieg malowniczo sypał. Płatki miękko spływały w dół. Wzięła kilka głębokich wdechów próbując uspokoić nerwy i umysł. Usłyszała pukanie we framugę drzwi gabinetu.

– Gotowa? – W drzwiach stał Konrad. Ubrany w jasny golf i sztruksową,brązową marynarkę prezentował się świetnie. Jego widok nie wpłynął na uspokojenie tętna Anity.

– Tak – odpowiedziała, sięgając po żakiet. Podszedł i delikatnie wyjął go jej z rąk.

– Proszę – przytrzymał marynarkę. Wsunęła ręce, a on szybkim ruchem przejechał ręką po jej karku, wyciągając włosy zza kołnierzyka. Anita westchnęła. – Wszystko ok? – Zapytał miękko.

– Jestem gotowa, chodźmy – odpowiedziała z pewnym uśmiechem na ustach. Tylko w myślach dodała cicho: wszystko byłoby w porządku, gdyby nie moja piekielna mamusia i twoje dłonie na mojej szyi.



***

    Sala konferencyjna Vetter Visies była jeszcze pusta. Anita podłączyła pendriva z prezentacją, którą wczoraj przygotowała, do projektora. Konrad nonszalancko oparł się o stół i przyglądał się w milczeniu.

– Ile pani spała? – Odezwał się nagle.

– Wystarczająco – odpowiedziała, nie patrząc na niego. – Zrobię wprowadzenie, potem pan przejdzie do projektu, ja zaprezentuje wnętrze. Czekam jeszcze na Karinę...

– Witam. Jestem już. – Morawska wpadła do konferencyjnej.– Jak na złość, utknęłam w korku. Są już?

– Nie – Konrad pomógł zdjąć jej kurtkę.

– To ja się poprawię szybciutko i zaraz jestem – sięgnęła do torebki. I wyciągnęła z niej płytę. – Tutaj jest mój plan zagospodarowania terenu. Ledwo zdążyłam ze wszystkim. Zaraz wracam.

– Jak wczorajsza tajna akcja? Udała się pani? – Stec podszedł do Anity, gdy ponownie zostali sami.

– Tak. Teraz wszystko zależy od tego, czy Grabiński przyjdzie.

– Nie pytam teraz o szczegóły, ale chciałbym wiedzieć dwie rzeczy.

– Jakie? – Blondynka odsunęła się i usiadła na krześle, eksponując nogi. Konrad podążył wzrokiem za nią i na moment stracił wątek.

– Mam tam jutro być? – Zreflektował się po sekundzie.

– Nie. Zadzwoni pan do niego około godziny zero i powie, że się spóźni chwilę. Potem wyśle sms, że coś panu wypadło. Alibi przede wszystkim.

– Ok. Drugie pytanie. Ta sprawa, akcja, to jest legalne?

– Nie wiem. Ja tylko zorganizowałam potkanie. Ale może być to działanie na krawędzi prawa – odpowiedziała zgodnie z prawdą.

– Lubię ryzyko. A co do legalności działań. Jakoś to będzie.

Anita wybuchnęła śmiechem.

– Pani prezes, goście już są – ruda głowa Rafała pojawiła się w drzwiach.

– Dziękuję. Zapraszam – opanowała swoją wesołość.

Nie zwróciła uwagi, że Konrad przyglądał się jej z dziwnym wyrazem twarzy.

***

– Prezentacja przebiegła wzorowo. Inwestor nie zgłosił prawie, żadnych uwag. Zastrzeżenia, które przedstawili były tak niewielkie, że poprawki będą niemal kosmetyczne. – Zadowolona Anita mówiła do wszystkich pracowników biura, którzy po wyjściu inwestora zebrali się w sali. – Mamy zapewniony ten projekt. Dziękuję wszystkim za pomoc i zaangażowanie. Nie zawiedliście. Teraz trzeba dopracować wszystkie szczegóły tak, aby maksymalnie wykorzystać czas, który nam pozostał. Jak pozostałe zlecenia?

– Z Piotrkiem został nam jeszcze jeden projekt, do końca roku będziemy na czysto – zaczęła Marzena.

– Wilczyńscy trochę marudzą, zmieniła się koncepcja rozmieszenia pokoi. Szlag by trafił jakiegoś pseudo mistrza feng shui z którym się spotkali – powiedział Paweł. – W zieleni też ostro namieszali. Myślę, że spokojnie sprawa przeciągnie się nam na styczeń, jak nie luty – dodał zrezygnowany.

– Klient nasz pan – Anita sparodiowała kwestię ze znanego skeczu. – Trudno. Papier przyjmie wszystko. A za zmiany się płaci, proszę się nie przejmować. Lofty? – odwróciła się w stronę Adama.

– Nie jest źle, chociaż mam dość developera, który wszędzie chce ciąć koszty na materiałach. Mam wrażenie, że gdybym mu pozwolił, to wykończenie byłoby z dykty.

– Ja nawet nie próbuję robić wnętrz, szkoda mojej pracy. Na razie pomagam z doskoku reszcie – otwarcie przyznała się Magda.

– Rozumiem – Vetter pokiwała głową. – Trudno pracować, gdy ktoś każe wykończyć domek z kart. Panie Adamie, proszę ich przycisnąć, postraszyć przepisami, normami, nadzorem budowlanym. Zmiękną. A teraz zapraszam na lampkę wina, szampana, co, kto woli. No, chyba że ktoś ma zamiar zaraz wsiąść do auta.

Wszyscy zgodnie zaprzeczyli ruchem głowy. Kiedy Rafał, pełniąc rolę kelnera, rozdał kieliszki, Konradowi zawibrował telefon w kieszeni. Sięgnął, aby rozłączyć rozmówcę, ale po odczytaniu kto dzwoni skinął przepraszająco głową i wyszedł z sali.

– Stec – odebrał telefon.

– Witam.– Mężczyzna, z drugiej strony, mówiący po angielsku, przeszedł od razu do rzeczy. – Dotarliśmy do prywatnych nagrań z tej imprezy. Jest, to film, kręcony przez jednego z gości. Załapał się pan w dalszym kadrze razem z nią. Widać jak pan odwraca się, aby porozmawiać z niskim mężczyzną z wąsem...

– Jamesem, to pamiętam – wszedł mu w słowo Konrad. Zaczęły mu się trząść ręce. Mocniej zacisnął dłoń na telefonie. Skierował się do swojego pokoju, zamknął drzwi i na wszelki wypadek usiadł na krześle, słuchając dalej swojego rozmówcy.

– Tak, James Corny. Zgadza się. Wtedy ona wyciąga coś z torebki i wrzuca panu do pitego drinka. Podejrzewamy, że była to tabletka. Potocznie zwana tabletką gwałtu.

– Moment, moment – Konrad zerwał się z krzesła. – Chce mi pan powiedzieć, że ta mała spryciara wrzuciła mi pigułkę gwałtu, którą faceci wykorzystują...

– Tak. Dokładnie. Wykorzystują prawie do tego samego. Tylko, że oni de facto robią to, o co pan jest podejrzany. Na zdjęciach z tej imprezy, wydaje się być pan mocno pod wpływem alkoholu. Tak też wynika z relacji świadków. Z nagrań i pana zeznań, natomiast wychodzi, że wypił pan nie więcej niż trzy rozcieńczone drinki. To nie jest ilość, która mogłaby wprowadzić pana w aż taki stan.

– Czyli, poza tym, że coś wrzuca, to nadal jestem na przegranej pozycji... – Konrad usiadł z powrotem.

– Też tak myśleliśmy. Jednak nie. Amali jest teraz w Anglii. W klinice dla osób leczących problemy emocjonalne, jak pan wie. Umieścił ją tam ojciec. Dwa tygodnie temu, do kliniki przyjął się nowy pielęgniarz. Joshua Williams. Starszy o dwa lata od Amalii, studiował z nią medycynę. W tym samym domu wynajmowali mieszkania. Po przesłuchaniu sąsiadów i dozorcy, wszystko wskazuje, że byli w związku, choć nie afiszowali się. Po tej informacji, sprawdziliśmy dokładnie różne nagrania. Okazuje się, że Joshua, w stroju obsługi hotelu, pojawia się w obiektywie jednej z kamer. A, to jest już dowód. Po rozmowie z panem Bhaduri...

– Rozmawialiście z nim przede mną?

– Tak, nasz hinduski przedstawiciel jest z nim w stałym kontakcie. On też chce wyjaśnić tą sprawę. Jest, to ujma na honorze jego rodziny. Kiedy dowiedział się, że pan wynajął naszą firmę w Bombaju....

– Słucham? Jak to się dowiedział. A tajemnica...– Po drugiej stronie zapadła wymowna cisza. – Pieniądze mogą wszystko – gorzko stwierdził Stec.

– To pan Bhaduri doniósł nam, że Joshua kontaktuje się z Amali. W klinice ma swojego informatora. Powinien pan mu podziękować. Gdyby nie to , że jemu samemu po ochłonięciu, zaszłe wydarzenia wydały się podejrzane, wyjazd nie uchroniłby pana przed konsekwencjami.

– Pan wie, że mogę tą rozmowę nagrywać? – Konrad nie wierzył w to, co słyszał. Z jednej strony czuł wielką ulgę, że ta zagmatwana sprawa się wyjaśnia, że koszmar być może zaraz się skończy, a z drugiej zastanawiał się, kto tu komu płaci i kto tu kogo wynajął. Nie omieszkał też o to zapytać. – I przepraszam, ale teraz, dla kogo pańska firma pracuje?

– Nie nagrywa pan tej rozmowy, to po pierwsze. A odpowiadając na pana drugie pytanie, teraz pracujemy dla pana Bhaduriego, przejął pańskie zobowiązania finansowe. Zresztą mylę, że skontaktuje się z panem w tej sprawie. W każdym razie, dalej prowadzimy tę sprawę i o postępach będzie pan nadal informowany. Do widzenia – mężczyzna rozłączył się.

    Konrad odłożył telefon na biurko i schował twarz w dłonie. Amali kłamała. Był tego pewien od samego początku. Pamiętał jak ją poznał. Jak była wobec niego wyniosła. Córeczka tatusia. A potem, na tym przyjęciu, łasiła się do niego, jak kotka. Teraz już wiedział, że chciała go wrobić. Tylko nie wiedział jeszcze, dlaczego. W sumie nieważne, że teraz Bhaduri płacił za usługi agencji detektywistycznej, z której usług on korzystał. Bhaduri nie był ideałem, ale jedno wiedział o nim na pewno, był honorowy. A honor dla hindusa, to rzecz święta. Jest jeszcze Anita, jego myśli dokonały przewrotu, ależ ta kobieta nie dawał mu spać. Dręczyła, po prostu. Ciągle porównywał ją z Wolską. Zaskakiwała go znajomym gestem, wyrazem twarzy, słowem. Miał wrażenie, że goni króliczka. Wymykała się wszelkim próbom klasyfikacji. Nie dawała się zaszufladkować. Przypomniał sobie, jak wczoraj pracowali. Julia miała rację, byli jak jeden umysł. Tak dogadywał się tylko ze „swoją Anitą”. Niemal telepatycznie, z Vetter było prawie tak samo. Nagle naszła go absurdalna myśl. A, jeśli Anita Vetter i Anita Wolska, to ta sama osoba? Parsknął śmiechem, sam pojmując bezsens tego pomysłu. Czy Anita byłaby zdolna do takich gierek wobec niego? Ta dziewczyna sprzed lat, nie ale....ludzie się zmieniają. Rozmawiał ostatnio ze swoją siostrą i zahaczyli o Wolskich. Justyna unikała do tej pory tego tematu, wiedziała, że nie lubi rozmawiać o swoich porażkach. Powiedziała mu, że rozmawiała z Darią. Wolscy wybierali się na Wigilię do swojej młodszej córki, która wróciła do Polski, bo została wdową. Wiedział, że Anita w Niemczech wyszła za mąż za jakiegoś zamożnego gościa. Nie pytał, jednak o szczegóły. To, by się zgadzało, Vetter była wdową i od niedawna mieszka w Polsce. Pojęcie zamożności można rożnie interpretować. Zgadzał się mniej więcej wzrost, kolor oczu, rysy twarzy w pewien sposób, imię. Co do uśmiechu, gestów, sposobu mówienia – to już były wyłącznie jego przeczucia, minęło w końcu tyle lat. Kolor włosów u kobiety jest rzeczą zmienną, nie brał tego za pewnik. Postanowił delikatnie podpytać swoją szefową o rodzinę, szkoły, najwyżej wyjdzie na głupka. Nie pierwszy raz w życiu zresztą, dodał ironicznie w myślach. Postanowił, na razie, nie odpowiadać sobie na pytanie, co, jeśli Vetter, to Wolska. Taka perspektywa go przerastała, a konsekwencje przerażały.

    Z zamyślenia wyrwały go dopiero głosy pracowników wychodzących z konferencyjnej. Ominęło go świętowanie sukcesu, którego był współtwórcą. Podniósł się z krzesła i poszedł do sali. Nikogo tam już nie było. Wziął ze stołu kieliszek, który zostawił i poszedł do Anity.

– Przepraszam – zapukał we framugę drzwi. Anita siedziała na kanapie z kieliszkiem wina w ręce. Widział po niej, że jest zrelaksowana. – Musiałem odebrać. – Usiadł obok niej.

– Nie szkodzi, czasami są telefony, które człowiek musi odebrać, choć nie zawsze tego chce – uśmiechnęła się smutno.

– Świętujemy pełen sukces,cieszę się, że tak dobrze zacząłem start w nowym miejscu pracy – stuknął lekko swoim kieliszkiem o jej – byli zachwyceni.

– Tak. Bałam się, że tak gładko nie pójdzie, a tu proszę, miłe zakończenie ciężkiego tygodnia. Dziękuję raz jeszcze, za tak dobrze zrobiony projekt – potarła lekko nasadę nosa. Ten gest zelektryzował Konrada.

– Myślałem, że będzie mi ciężej wstrzelić się w Polską rzeczywistość i specyfikę pracy. Dzięki pani okazało się to bułką z masłem. – Zaczął delikatnie. – Kiedy, na ostatnim roku studiów, wyjechałem na praktyki do Londynu, tamtejsze warunki mnie oszołomiły. Pochodzę z małego miasteczka i, choć Kraków mnie ucywilizował i tak przeżyłem szok kulturowy. A pani? Jak z powrotem odnalazła się w rodzinnym kraju?

– Nie wiem, wydaje mi się,że nie miałam z tym jakiegoś problemu. Choć faktycznie, studia w Niemczech, to była inna bajka. Szkoła życia można, by powiedzieć. Decydując się na naukę, nie wiedziałam, na co się porywam. Już pierwszego dnia, po przyjeździe, dostałam po głowie. Miałam w ręku międzynarodowy certyfikat z niemieckiego, a nie potrafiłam zrozumieć co mówi do mnie zarządca akademika – parsknęła śmiechem, przypominając sobie tą sytuację – potem dowiedziałam się, że jest Bawarczykiem, no, ale jednak. Pomogła mi, wtedy Jowita, tak się poznałyśmy. Później jakoś poszło, choć specyfika terminów w zawodzie i język z nim związanego, też nie była łatwa na początku. Jednak dałam radę. Bardzo odpowiadała mi mentalność Niemców. Są tacy rzetelni, usystematyzowani, co pomogło wyplenić ze mnie mój prywatny brak organizacji, choć nie do końca...

– Pani niezorganizowana? Niemożliwe – Konrad roześmiał się głośno. – Chciałbym być w, taki razie, tak niezorganizowany, przecież wszystko jest jak w zegarku. Nie znam drugiej kobiety, która byłaby tak logiczna i analityczna. Wszystko jest u pani świetnie zorganizowane i nie ma miejsca na bałagan, czy jakiś poślizg.

– Naprawdę? – Anita przekrzywiła lekko głowę i upiła łyk wina. – Powinnam w takim razie potraktować pańskie słowa jako wielki komplement. W końcu pokonałam swoje słabości. Stałam się inną osobą...

– A kim wcześniej była Anita Vetter? – Konrad zaryzykował następne pytanie.

    Blondynka uśmiechnęła się leciutko i podniosła kieliszek do ust, jakby namyślając się nad odpowiedzią. W rzeczywistości zastanawiała się, czy nie skończyć tej farsy. Konrad nie był głupi. Podejrzewała, że te pytania o jej przeszłość nie są przypadkowe. Ją też powoli przestawała bawić jej gra, ciągłe pilnowanie samej siebie było zbyt absorbującym zajęciem. Nawet, jeśli się wścieknie, a wścieknie się na pewno, to zrobił projekt.

– Trudne pytanie – odpowiedziała powoli. – Oceniać samą siebie nie jest łatwo. Zwłaszcza, jeśli tyle się zdarzyło. Myślę, że Anita sprzed kilku lat była niepoprawną marzycielką, najpierw mówiła, działała, a potem myślała nad konsekwencjami. Śmiała się o wiele częściej, głośniej i serdeczniej niż teraz. Uwielbiała śpiewać na głos polskie kawałki, tańczyła. Nie przejmowała się rano, co wyciągnąć z szafy, choć miała własny styl. Jednak jej rzeczy były zazwyczaj umazane farbami, wybrudzone grafitem z ołówka. Była bardziej ufna, spontaniczna,otwarta i naiwna. Tak, kiedyś istniała taka Anita, ale życie bywa jakie bywa, a człowiek ewoluuje.

    Konrad słuchał Vetter wstrzymując oddech. Jego absurdalna myśl sprzed kilku chwil nie wydawała mu się już tak absurdalna. Postanowił zaryzykować i drążyć dalej. Jednak za nim otworzył usta, Jowita wpadła jak burza do gabinetu.

– Anita! Gdzie masz komórkę? – Zapytała zdenerwowana.

Zapytana rozejrzała się po pokoju.

– W żakiecie, musiał zostać w konferencyjnej, bo go tutaj nie widzę – odpowiedziała i spojrzała uważniej na Zuber. – Jowita co się stało? – Zimny dreszcz przebiegł jej po plecach.

– Kochanie...tylko się nie denerwuj...twój telefon nie odpowiadał i … – brunetka zaczęła ostrożnie, przerywając co chwilę.

– Jowita.... – w głosie Anity pojawiła się nutka histerii. Zerwała się z kanapy wylewając wino na stolik. Konrad rzucił się zbierając rozłożone tam notatki ze spotkania. Blondynka nie zauważyła tego nawet, intensywnie wpatrywała się w swoją przyjaciółkę, a w jej oczach pojawił się strach. – Jowita mów...– ponagliła.

– Dzwoniła Hanna ze szpitala. Darek jest na intensywnej.

– Który szpital? – Anita już zbierała torebkę z biurka.

– Miejski....

– Jadę – znalazła kluczyki w kieszeni płaszcza.

– Nie, piłaś – zaoponował Stec. – Ja nie piłem, ja pojadę.

– Anita, Konrad ma rację. Piłaś wino, a poza tym nie nadajesz się na kierowcę teraz. – Podeszła i złapała dziewczynę za rękę. – Wszystko będzie dobrze. Konrad zbieraj się – rzuciła w stronę bruneta kluczyki odebrane blondynce.

***

    Parę minut później siedzieli już w samochodzie. Anita była niemal przeźroczysta, Konrad bał się, że zemdleje. Jej twarz była biała, jak papier, usta mocno zaciśnięte. Nie mówiła nic, od momentu wyjścia z biura. Dobrze, że w aucie była nawigacja. Stec marzył o prowadzeniu tego samochodu, jednak teraz okoliczności odebrały mu całą frajdę z przejażdżki. Gdy dojechali pod szpital i zaparkowali, blondynka wystrzeliła z auta jak z procy. Konrad dogonił ją w izbie przyjęć. Przepchnęła się do rejestracji.

– Dariusz Gołębiowski – rzuciła w stronę pielęgniarki.

– Chwilkę, nie wiem – odpowiedziała niezrażona natarczywością pytania Anity. – A kim pani jest?

Konrad zobaczył, jak w momencie Anicie wracają kolory na twarz, a oczy zaczynają ciskać błyskawice.

– Córeczko! – Anita Odwróciła się. W ich stronę szybkim krokiem zmierzała korpulentna blondynka. Vetter wpadała jej w ramiona. – Jest na sali, podpięli go pod jakieś rurki. Odśnieżał podjazd, miał zawał. Amok po mnie przyleciał, wył jak opętany, a Luna siedziała przy nim i lizała go po twarzy – wyrzucała szybko z siebie słowa – gdyby nie psy....

– Już dobrze, wszystko będzie dobrze – Vetter powtarzała te słowa jak mantrę trzymając za ręce kobietę.

– Pani Hanna Gołębiowska? - Młoda lekarka podeszła do nich.

– Tak – potwierdziła zapytana.

– Jestem Monika Kremer, przyjmowałam pana Dariusza. Odzyskał przytomność. A pani jest córką? - zapytała Anity. Ta automatycznie pokiwała głową. – Tak myślałam, macie taki sam kolor oczu z ojcem – dodała zupełnie bezsensu dla Vetter. – chodźcie panie za mną.

– Mam zostać?– Odezwał się Konrad, stojący dotychczas z boku.

– Nie, dziękuję za wszystko Konradzie – odpowiedziała mu Anita, a w jej głosie usłyszał ulgę. – Zostanę tu nie wiem ile, wrócimy taksówką. Proszę weź samochód, tu masz dokumenty – wyciągnęła dowód rejestracyjny z torebki. – Używaj go do woli, wiesz które miejsce parkingowe zajmuje na osiedlu. Zadzwonię.

– Trzymaj się na pewno wszystko będzie dobrze z twoim tatą – Konrad również przeszedł na bezpośrednią formę. – Zadzwoń do mnie koniecznie – pogłaskał ją po włosach i lekko pocałował w policzek. Ruszył w stronę wyjścia.

Anita pomyślała, że nie czas teraz na wyjaśnienia. Odwróciła się i szybko pobiegła za lekarką. Po korytarzu rozszedł się stukot jej obcasów.

Konrad westchnął i pokręcił głową. Dobrze, że nie zapytałem jej, czy nazywa się Wolska. Wyszedłbym na totalnego idiotę, pomyślał, wyjeżdżając ze szpitalnego parkingu. To tylko, to samo imię i kolor oczu, podsumował swój wcześniejszy pomysł.

Oddaję pod ocenę kolejny rozdział. Patrzę na numerację i trochę mnie ona przeraża. Czemu? Ponieważ planowałam, że zmieszczę się w dziesięciu rozdziałach Od razu ostrzegam - nie zmieszczę się. Jak kiedyś powiedziała mi pewna osoba "do miniaturek i krótkich form, to nie jesteś stworzona". Musze się z tym pogodzić - bo miała rację. Mam nadzieję, że zamknę się w piętnastce:) trzymajcie kciuki.

1 komentarz:

  1. Hej, ja tam się cieszę, że będzie więcej niż dziesięć rozdziałów :D Po co miałabyś pędzić z fabułą? Moim zdaniem takie tempo jest odpowiednie. Ale... to tylko moje zdanie, ja zawsze mam problem z galopującymi wydarzeniami :P
    Wyszło na to, że Anita po powrocie do Polski nawet rodziców zmieniła, jakkolwiek to dziwnie nie brzmi. Chociaż jakoś mnie to nie dziwi skoro jej własna matka widzi w niej bankomat. Ale to było nietaktowane z jej strony, żeby szwagrowi kupować telewizor? No way! Z drugiej strony, to zagmatwało znowu Konradowi, nie mam dlaczego, ale mam wrażenie, że wie, że to ona, ale właśnie przez takie szczegóły wszystko mu się miesza xD
    W ogóle Konrad oszołomiony pigułką? Czasami mam wrażenie, że kobiety są gorsze od mężczyzn! xD
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń