niedziela, 9 lutego 2014

Doktorat: 4. Kawa i orchidea


        Tydzień, po wyjeździe Marka, minął błyskawicznie. Ada była pełna wątpliwości, czy dobrze zrobiła, decydując się na tą pracę. Jednak, “gdy powiedziało się A trzeba powiedzieć B”, jak mawiała babcia Lila. Pozostały czas poświeciła na dopełnienie formalności w Instytucie Historii, odebrała swój plan zajęć, zagospodarowała biurko w pokoju w którym miała siedzieć. Mury uczelni obudziły wiele wspomnień, więcej tych pozytywnych. Nie mogła powstrzymać śmiechu gdy profesor Kociński przywitał ją słowami „witam drogą koleżankę”. Nigdy nie zapomni jego pytań w rodzaju „betonowych kół ratunkowych” na egzaminie. To była jej pierwsza dwója w indeksie i jedyna. Ironią losu było to, że teraz pisała habilitację z okresu z którego ją „uwalił”.
        
         W piątek odwiedziła rodziców. Dzień wcześniej wrócili z Krety opaleni i uśmiechnięci.
Siedziała na kanapie i oglądała z mamą zdjęcia z wyjazdu.
– Tutaj jesteśmy w wąwozie Samaria. Cudowny – pani Mieroszewska mówiła podekscytowanym głosem.
– Tak , córciu – Jan Mieroszewski usiadł obok Ady na oparciu kanapy – siedemnaście kilometrów piekła z panią Zosią w japonkach i panem Staszkiem z odwieczną puszką piwa w dłoni. Ale tylko przez pierwszy kilometr.
– Uciekliście? – Adrianna parsknęła śmiechem.
– Świńskim truchtem kochanie.
Potem przenieśli się do kuchni. Zrobili wspólnie kolację. Jak za dawnych czasów, tata kroił chleb na kanapki, Ada je obkładała, a mama parzyła herbatę. Usiedli razem do stołu. Atmosfera spotkania była sympatyczna do momentu w którym rodzicielka nie zaczęła wypytywać ją o ślub i Franza. Pani Elwira nie potrafiła zrozumieć, czemu jej córka, na większość pytań dotyczących ceremonii, odpowiada „nie wiem matka Franza się tym zajmuje”.
– Kochanie, ja wiem, że teraz jest moda na weddingplanerki, czy inne takie, ale ty prawie nic nie wiesz o własnej ceremonii – mama była autentyczne zdziwiona.
– Mamo, nie przesadzaj – Ada upiła łyk herbaty – wiem za kogo wychodzę, którego, o której i gdzie. Wystarczy. Naprawdę nie jest mi potrzebna do szczęścia wiedza, jaki smak będzie miał tort, czy co będzie podane na przystawki.
– Jesteś pewna? – Elwira spojrzała poważnym wzrokiem lekko unosząc brew.
        Blondynka poczuła się jakby coś nabroiła. Żachnęła się. To była ich wspólna decyzja, przecież Franz miał rację gdy mówił … że hrabina będzie wiedzieć lepiej. Nie, nie powie tego mamie. W końcu uczciwie trzeba przyznać, iż pani Doutz zawsze dawała im jakiś wybór i od czasu do czasu konsultowała się.
– Mamuś, jestem. To jest inna mentalność, zwyczaje. Do tego dochodzi tradycja. W końcu Franz posługuje się swoim tytułem swobodnie, to nie jest tylko słowo. Tam ma to znaczenie, sens. Wchodzę do utytułowanej rodziny z długą historią. Nie wzięłabym takiej odpowiedzialności, za całą organizację wszystkiego, na siebie. Naprawdę ma mi przeszkadzać to, że ktoś za mnie zaprząta sobie głowę tymi wszystkimi szczegółami? – Odparła wzrokowy atak mamy.
– Adka, ty też pochodzisz z utytułowanej rodziny – nagle wtrącił ojciec.
– Tak wiem tato, ale...to coś innego. My mamy tylko historię, a Doutzowie…
– Materialne dowody?
– Tak, też i taką swobodę, styl życia. Dla Franza to naturalne, że jada na XIX wiecznej zastawie, w jego sypialni sypiał praprapradziadek. W salonie wiszą portrety antenatów, które mają po czterysta lat. Ja takie rzeczy widywałam do tej pory tylko w muzeach. – Dziewczyna nabrała powietrza. – Wiem, że nie wypadłam przysłowiowej sroce spod ogona, ale jednak wolałabym nie popełnić gafy na ślubie. Dlatego jestem zadowolona, że hrabina wzięła ten obowiązek na siebie.
– W porządku Ada. Myślałam tylko – teraz Elwira wydała z siebie nieokreślony dźwięk – no nie wiem, że będę mogła jakoś pomóc, coś zrobić, a tak, przyjadę z torebką. Jakoś tak dziwnie – uśmiechnęła się i położyła dłoń na ręce córki.
– Czujesz się wykluczona? – Ze zdumieniem zapytała blondynka.
– Chyba tak – bezradnie wzruszyła ramionami Mieroszewska.
– Oj mamuś – Adrianna uścisnęła rękę mamy. – Trzeba będzie wybrać kreacje dla ciebie, frak dla taty, po nowym roku pojedziesz ze mną zobaczyć projekt sukienki, przed rozpoczęciem jej szycia, skonsultujemy wtedy kwiaty. Muszę wybrać fotografa, zatwierdzić wzór zaproszeń, potem je rozesłać, a niektóre, szczególnie te tutaj, dostarczyć osobiście. Trzeba będzie wtedy upiec kołacze. Zorganizować transport, zarezerwować bilety lotnicze, dowóz na lotnisko. Boże! Jest mnóstwo pracy! A ty się czujesz wykluczona – uśmiechnęła się ciepło do mamy.
– No dobra, zaczynam czuć panikę. Już teraz nie jestem tak bardzo pewna, czy miałam się o co prosić – Elwira lekko zbladła.
– A dla starego ojca coś masz córeczko? Jakieś specjalne zadanie?
– Mam – podniosła wzrok na Jana stojącego w drzwiach kuchni. – Jest mi potrzebne nasze drzewo genealogiczne, takie już rozrysowane. Wiem, że kiedyś się za to zabierałeś…– zawiesiła głos.
– I zaniechałem – Mieroszewski podszedł do stołu, odsunął krzesło i usiadł obok żony. – Z racji zawodu i predyspozycji, miałem nadzieję ciebie tym kiedyś obarczyć. Na co ci drzewo?
– Mama Franza wymyśliła sobie, że w prezencie da nam taki obraz czy drzeworyt. Nie wiem, może to ma być grafika. W każdym razie ma ona przedstawiać połączenie naszych rodzin w nową linię.
– Rozumiem. Przy okazji sie dowie, że ty też masz prawa do tytułu, choć jak to ujęłaś historyczne, bo na co dzień to nie twój styl życia. Ale wszystko może sie zmienić – mrugnął do dziewczyny Jan.
– Boże, uchowaj, abym sie stała taka, jak Sophie Doutz – powiedziała Ada przerażonym głosem.


***

        Adrianna dużo spacerowała z Barim, poznawała swoje miasto od nowa. W końcu przez ostatnie kilka lat wpadała tu tylko jako gość. Dużo zmieniło się w Katowicach. Niestety, “słynny” rynek nadal straszył, tym razem był placem budowy, podobnie, jak całe ścisłe centrum. Wybrała się dwa razy do Światowida, małego, studyjnego kina. Zwiedziła okoliczne galerie handlowe z Beatą. Kilka nocy spędziła na rozmowach z Markiem. O wiele mniej na pogawędkach z Franzem. Miała wrażenie, że ich wspólne życie w Paryżu i Frankfurcie zdarzyło się bardzo dawno temu. Tęskniła za Doutzem, za jego silnymi ramionami, zawadiackim uśmiechem. Skarpetkami w śmieszne wzorki i motywy, które miały podkreślić jego ignorancki stosunek do sztywnego kanonu ubioru finansisty. Prawda jednak była bolesna - Franz nie miał dla niej czasu. Obawiała się, że za moment również ona wpadnie w wir zajęć i przestanie jej tak bardzo brakować narzeczonego. Nie chciała tego, wolała tęsknić, wtedy wiedziała że to co jest pomiędzy nimi jest prawdziwe, żywe. W październiku wypadała druga rocznica ich znajomości. Wiedziała już, że spędzą ją osobno. Franz podpisywał w tym czasie kolejną bardzo ważną umowę. Ona miała zajęcia.

        Czasami, gdy siadała na dachu swojego ogrodu, kołysząc się w huśtawce myślała o kelnerze Tomku i jego miodowych oczach. Parę razy zdarzyło się, że wyciągała kartonik z numerem telefonu z portfela i obracała w dłoni. Nie potrafiła logicznie uzasadnić czemu go jeszcze trzyma. Wymówka, że z powodu zniżki nie trafiała nawet do niej samej.

***

        Zajęcia na uczelni zaczynała w pierwszą sobotę października od ćwiczeń z zaocznymi. Miała prowadzić tak zwaną „praktyczna archiwistykę„. Postanowiła sobie, że nie będzie robić podziału na dziennych i zaocznych od wszystkich będzie wymagać tyle samo zaangażowania. Już słyszała, jak za plecami nazywają ją „zołzą”.
        W drodze na swoje pierwsze zajęcia minęła  Dragona, pomyślała o Tomku. Ciekawe czy miał dzisiaj zmianę. Może zajrzy wieczorem. Może. Dzierżąc w ręce torbę z materiałami, z uśmiechem powitała mury budynku. 
        Czekała w sali 232 od piętnastu minut. Jak na razie nikt z grupy III „a” się nie pojawił. Spojrzała na zegarek zawieszony na szyi, da im jeszcze pięć minut i wpisze nieobecność, wszystkim, po kolei. Trudno to i tak dłużej niż studencki kwadrans. Gdy minął wyznaczony termin, Mieroszewska wstała od biurka i ruszyła do wyjścia z sali. Gdy otworzyła drzwi powitało ją zbiorowe, zdziwione spojrzenie kilkunastu par oczu.
– Grupa III „a ? – Zapytała.
– Tak – odpowiedzieli chórem
– Zapraszam uprzejmie na zajęcia, czekam na państwa od dwudziestu minut – Ada odwróciła się i, z postanowieniem „ja wam jeszcze pokażę”, weszła z powrotem do sali. Usiadła przy biurku i wyciągnęła materiały z torby. Z zewsząd dobiegało ją szuranie przesuwanych krzeseł, gdy ucichło podniosła głowę. Na wprost niej stała niewysoka, rudowłosa dziewczyna.
– Słucham?
– Pani... – dziewczyna zająknęła się.
– Mieroszewska, doktor Adrianna Mieroszewska. - blondynka wstała i zwróciła się do całej grupy.
– Pani doktor, jestem Kostrzewa, nieoficjalna starościna grupy. My bardzo przepraszamy za spóźnienie. Nikt nam nie powiedział, że zmienił się prowadzący zajęcia. Na planie nadal widnieje doktor Chmielewski, a on...
– Tak, wiem, zawsze się spóźnia. – Odpowiedziała z lekkim uśmiechem Ada. Kilka osób parsknęło śmiechem.
– No właśnie – dziewczyna się zaczerwieniła – proszę się na nas nie denerwować, po prostu nie wiedzieliśmy – zakończyła cicho.
– W porządku, dzisiaj wam wybaczam, ale następnym razem wymagam punktualności od was i od siebie, rozumiemy się? – Rozejrzała się po sali. Odpowiedziało jej zbiorowe kiwnięcie głową. – Teraz sprawdzę listę obecności. Proszę wstać, gdy wyczytam państwa nazwisko. Lubię znać moich studentów. – Adrianna zaczęła czytać. Studenci grzecznie podnosili się z miejsc. – Tomasz Korn – podniosła wzrok znad kartki.
        Z przedostatniej ławki zza szerokich barów siedzącego przed nim chłopaka wynurzył się „miodowy”. Adę zatkało. Spojrzał na nią i uśmiechnął się porozumiewawczo. Siłą powstrzymała promienny uśmiech cisnący się jej na usta. To tylko student, napomniała się ostro. Mój student, do jasnej cholery. Nie ma w tej chwili tego chłopaka z Dragona. Nie ma tego dziwnego “czegoś” co czuła wtedy. To są pierwsze zajęcia. Nie ma Ady, jest wykładowca. Koniec. Kropka. Pomimo chaosu, który ogarnął jej umysł zachowała obojętny, uprzejmy wyraz twarzy, herbatki u matki Franza się przydały. Nie drgnął ani jeden mięsień. Ostatnią rzecz na jaką miała ochotę to ujawnienie swoich emocji, nie teraz, nie tutaj. Kiwnęła głową, tak jak innym studentom przed nim. Chłopak usiadł trochę zdezorientowany. Wróciła do listy. Czeka mnie ciężki semestr, pomyślała.
        Tomek nie wierzył własnym oczom, gdy ujrzał blondynkę od karaoke, wychodzącą z groźną miną z sali 232. Ada – niemożliwe, to była jego pierwsza myśl. Schował się za Krzyśkiem, żeby go nie zobaczyła. Musiał ochłonąć. Potem ze spuszczoną głową wszedł do sali by z bezpiecznego miejsca przy oknie móc przyglądać się jej uważnie. Wyglądała całkiem inaczej niż wtedy, kiedy widział ją tydzień temu w knajpie. Z tamtej roześmianej dziewczyny pozostały tylko lodowe, szare oczy. Znikły rozpuszczone włosy, swobodny strój i promienny uśmiech. Teraz za katedrą siedział pani doktor Adrianna Mieroszewska. Włosy spięte w elegancki kok, biała koszulowa bluzka, jasnoszare marynarka i proste spodnie, czarne szpilki. I ten profesjonalny, uprzejmie – obojętny wyraz twarzy. Żadnej zbędnej mimiki . Był ciekawy jak zareaguje, gdy on wstanie przy wyczytaniu jego nazwiska. Był pewien, że wtedy, w Dragonie coś zaiskrzyło. Ta piosenka. Dotyk. Spojrzenia.
– Tomasz Korn – usłyszał. Wstał, popatrzył jej prosto w oczy, uśmiechnął się. Spojrzała na niego przelotnie. I tyle. Nie drgnął jej żaden nerw na twarzy, nie okazała zdziwienia, czy zaskoczenia. Tomek usiadł szybko. Kurcze, pomyślał, nie pamięta mnie. Idiota, myślałeś, że taka babka na ciebie poleci. Idiota. Skończyła wyczytywać nazwiska. Wstała od biurka. Tomek zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów. Nie mógł oderwać od niej oczu. Z trudem skupił się na tym co mówiła.
– Drodzy państwo. Nie wiem jak doktor Chmielewski powadził te zajęcia. I szczerze mówiąc nie interesuje mnie to. Przyznam się otwarcie, że nie mam doświadczenia w nauczaniu. Nigdy nie wykładałam na uczelni. Jestem naukowcem i jako naukowiec wiem, jakiej wiedzy, jakich umiejętności brakowało mi w moje pracy. Czego wybrany kierunek. specjalizacja mnie nie nauczyły. Otóż, nie dały mi warsztatu – przerwała na chwilę – i właśnie umiejętności praktycznych chcę was nauczyć. Wiem, że zapewne większość z was nie będzie pracować w zawodzie, ani jako historyk, ani jako archiwista. Mówię otwarcie, nie interesuje mnie to. Z góry zakładam coś przeciwnego, to że każdy z was będzie czynnym archiwistą. Czy odebraliście państwo na swoich uczelnianych kontach maila ode mnie? - rozejrzała się po sali. Cześć osób pokiwała twierdząco głową , cześć nie. Norma pomyślała. - Dla tych co nie odebrali, informacja z ostatniej chwili - uśmiechnęła się niewinnie. Każde nasze zajęcia kończyć się będą, nazwijmy to, pisemnym sprawdzeniem wiedzy– po sali przeszedł jęk. – Z wyjątkiem dzisiejszych, gdzie oczywiście zrobię mały test ale raczej poglądowo tak abyście się przyzwyczaili. Zaliczenie tych testów zwalnia was z egzaminu, jeśli ocena końcowa was satysfakcjonuje. Będziecie musieli zaliczyć każdy test, albo na zajęciach, albo u mnie w gabinecie –  parę osób parsknęło śmiechem – jakkolwiek dwuznacznie to zabrzmiało – zakończyła Ada.
        Dalsza część zajęć minęła gładko. Ada bardzo pilnowała się, aby nie spoglądać w stronę przedostatniej ławki. Rozdała materiały do ćwiczeń, na następne zajęcia studenci mieli przynieść własne. Nieformalna starościna dostała komplet do skserowania. Trzy następne godziny minęły jej błyskawicznie. Segregując w swoim gabinecie ksera rzeczowego wykazu akt, z pomiędzy kartek jednego z kompletów wypadła mała wizytówka. Ada podniosła ją. Nie wiedział czy ma się śmiać czy złościć. Trzymała w ręku kartę stałego klienta do Dragona. Spojrzała na odwrotną stronę „Chyba poprzednią zgubiłaś, bo nie przychodzisz. Tomek” dopisał też swój numer telefonu. Wrzuciła kartonik do szuflady.

***

        Pierwsza połowa października przeciekła jej między palcami. Uczelnia, dom, Bari, znajomi, trochę pracy naukowej. Nocne pogaduchy z Markiem, który był zachwycony Nowym Jorkiem. Telefoniczne nieporozumienia z Franzem, który podczas każdej ich rozmowy dawał Adzie do zrozumienia, co myśli o jej pomyśle wykładania na uczelni. Poza tym kłócili się o święta, ona chciała, aby Franz przyjechał do Polski, on nie chciał zostawić matki. Proponowała mu, aby przyjechali razem, w końcu hrabina nie była zgrzybiałą staruszką, wręcz przeciwnie. Uważała ponadto, że to ostatni dzwonek, aby poznać ze sobą swoich rodziców. Do Franza jednak te argumenty nie trafiały. Ada z tego powodu była co raz bardziej sfrustrowana. Ponadto, ani ona nie mogła wyrwać się do Tokio, ani narzeczony nie mógł przyjechać do niej. Kobieta czuła, że gdyby tylko wyjaśnili sobie wszystko twarzą w twarz, nieporozumienia rozwiałyby się, jak poranna mgła. Tymczasem, każda ich rozmowa kończyła się gniewem którejś ze stron.
        Do Dragona Mieroszewska nie odważyła się pójść. Jednak Tomek ciągle się jej plątał po głowie. W pierwszy weekend zajęć przyglądała się „miodowemu”. Starała się, aby on tego nie widział, choć zdarzało się czasami, że przyłapywali się nawzajem na zerkaniu w swoją stronę. Kornowi w ławce towarzyszyła starościna grupy Ania. Adę dziwiła złość, którą ten fakt w niej wywoływał. Co prawda nie widziała ze strony chłopaka bliższej zażyłości, ale dziewczyna wyraźnie go podrywała. To też ją frustrowało. Potem widziała ich razem na korytarzu , a nawet w kafejce, gdy zeszła napić się kawy. Zastanawiała się czy łączyło, łączy lub będzie łączyć ich coś więcej. Ta myśl nieprzyjemnie kuła ją w duszy bez żadnego , wyraźnego powodu. Jakby miała mało problemów na głowie. “Dziwnym” trafem żaden student z dziennych nie powodował takiej rewolucji i nie burzył jej wewnętrznego spokoju.
        Ukojenie znajdowała w pracy. Doskonale pracowało się jej w katowickim mieszkaniu. Lepiej niż w Paryżu czy we Frankfurcie. Zadomowiła się w gabinecie Marka. Wszystko miała pod ręką i nie musiała co chwila uprzątać rozłożonych materiałów. Oszczędzało to jej czas. W paryskiej garsonierze musiała sprzątać z konieczności. Gdy rozkładała książki dosłownie nie było gdzie stanąć stopą. We Frankfurcie natomiast pedanteria Franza zmuszała ją do układania materiałów w równy, schludny stosik, nawet pod czas pracy. Właściwe powinien ją martwić tylko jeden fakt. Wciąż nie dostała zamówionych archiwaliów z Rosji.

***

        Ostatni weekend października również miała zajęcia. W sobotę wstała w kiepskim nastroju. Nie powinna w tym dniu sama budzić się w łóżku. Franz powinien być obok. Powiedzieć , że jest najpiękniejszą i najważniejszą kobietą na całym świecie. A potem jej to udowodnić. Zrobić śniadanie i zabrać na spacer. Tymczasem on był tysiące kilometrów od niej. I nic nie wskazywało, żeby przez najbliższy miesiąc coś miało zmienić ten stan rzeczy. Analityczna część umysłu Ady jasno komunikowała jej, że pretensje są naiwne, a życzenia niemożliwe do spełnienia. Jednak ta romantyczna część miała to w tyłku. Dzisiaj była ich rocznica. Franz miał być obok. Czuła się niekobieca, nieatrakcyjna i ogólnie była na “nie”. Najchętniej zakopałaby się głęboko w pościeli. Jednak nawet pogoda z nią nie współpracowała. Za oknem radośnie świeciło słońce, widoczny skrawek nieba był błękitny. A kiedy spojrzała na wyświetlacz stacji meteorologicznej temperatura była mocno wiosenna, a nie późno jesienna. Adrianna z ciężkim westchnieniem poszła do łazienki.
Gdy otworzyła szafę jej wzrok padł na niedawno kupione bordowe szpilki. Nic tak nie poprawia kobiecie nastroju jak nowe buty, a jeśli do tego się dokupiło resztę stroju, życie nabiera całkiem innych barw. Jednak nie tym razem. Dzisiaj jej kolorem będzie czerń i szarość. Co w duszy, to i na wierzchu.

        Tomek miał okienko, powinien przekartkować notatki, ale nie mógł się skupić. Następne zajęcia miał z Adą, o sorki, poprawił samego siebie z doktor Mieroszewską. Nie zadzwoniła, nie przyszła do Dragona. Nie zwracała na niego uwagi. Nie czuł się komfortowo ze świadomością, że spuściła go do kanału. Druga opcja była nie lepsza. Zaczął siebie podejrzewać o to, że wymyślił sobie wtedy tą wrześniową sobotę. Motyle w brzuchu, rzyganie tęczą i namacalne napięcie pomiędzy nim, a Adą. I tą pewność, że ona nie jest wobec niego obojętna. Tak naprawdę nie był w pracy tylko zasnął przed telewizorem na kanapie. Albo miał omamy. Albo jedno i drugie. Miał już dość miny Mikiego, gdy pytał czy ta “blondynka od karaoke” przyszła może do knajpy. Ale nie mógł się powstrzymać. Był żałosny.
– Idziesz na jakiegoś energetyka? – Głos Krzyśka wyrwał go z czarnej dupy w jakiej się znalazł.
– Imprezka i ciężki poranek? – Rzucił kpiąco do kumpla.
– Jakbyś przy tym był. Gównianie się czuję.
– Gównianie to łagodne określenie. Wyglądasz jak pół dupy zza krzaka.
– Czuję się jak ćwierć. Chodź na dół. – Krzysiek podniósł się z ciężkim westchnieniem.
Zeszli na parter do Klubu Profesora, stoliki w części dla studentów były pełne. Kolejka wiła się uroczo.
– Kurwa, ile ludu – zajęczał Krzysiek.
– I nie ma gdzie usiąść. Koniecznie chcesz tą kawę? – Tomek przejechał ręką po włosach.
– Tak, mocną czarną, podwójne espresso dokładnie.
– To stoimy. – Korn spojrzał na zegarek. – Za mało czasu do następnych zajęć aby iść gdzieś dalej, po za tym wszystko o tej porze jest jeszcze zamknięte. Wiesz co stary?
– Nooo?
– Idź usiąść na górę, pod salę, a ja postoję za tą kawą. Zasypiasz na stojąco.
– Kocham cię. – Krzysiek wyszczerzył się w szerokim uśmiechu.
– Spieprzaj, za nim matka Teresa we mnie sobie pójdzie – parsknął Tomek.
        Tomek rozejrzał się po korytarzu i sprawnym okiem ocenił czas który spędzi czekając na swoją kolej. Wyszło mu jakieś piętnaście minut plus minus pięć. Długo. Bezmyślnie wpatrywał się przed siebie, gdy jego wzrok przyciągnęła idąca korytarzem blondynka. To była Ada. Po zgrabnym kostiumiku który dodawał jej lat na ostatnich zajęciach nie było śladu. Szara bluzka czy tunika, w każdym razie coś dłuższego bo sięgało jej do połowy uda, pięknie opinała biust, czarne legginsy eksponowały jej fantastyczne nogi. Do tego miała na sobie buty na wysokiej szpilce i czarną skórzaną kurtkę. Rozpuściła włosy. Rozejrzał się i nie spodobało mu się, iż nie tylko on wlepiał w nią wzrok. Co najmniej kilku facetów wodziło za nią wzrokiem.
– Ale dupa. – Usłyszał konspiracyjny szept za swoimi plecami.
Odwrócił się i spiorunował wściekłym wzrokiem jakiegoś pryszczatego wypierdka.
– Wyrażaj się koleś – warknął na pierwszaka.
Poszukał wzrokiem dziewczyny. Zatrzymała się i rozmawiała z Gabratową, babką od łaciny. Wymieniły się jakimiś kartkami i pożegnały.

        Adrianna musiała się wrócić po materiały dla Gabratowej i nie miała już czasu na wypicie kawy w gabinecie. Zresztą rozpuszczalna lura nie była tym czego pragnęła. Miała ochotę na pyszne latte z podwójną pianką. Takie jakie serwują w Klubie Profesora. Tylko zaniesie ksero dla łacinniczki i zejdzie z powrotem na kawę. Szybkim krokiem przemierzała korytarz na parterze. Do klubu wiła się długa kolejka studentów. Na szczęście nie będzie musiała w niej stać. Dodatkowo miała farta, bo Gabratowa akurat schodziła z góry. Pomachała do niej. Rozmawiając z profesor czuła na sobie palący wzrok. “Tomek”, to była pierwsza myśl, skarciła się za nią w tej samej sekundzie w której mózg podsunął jej obraz wpatrującego się w nią “miodowego”. Pożegnała się z Gabratową i odwróciła. Po przeciwnej stronie korytarza w kolejce stał nie kto inny, jak Korn. Skinęła mu nieznacznie głową w odpowiedzi na jego szeroki uśmiech. Starając się nie zerkać na chłopaka weszła do kafejki.
        Podeszła od razu do drugiej kasy zarezerwowanej dla wykładowców. To był ich przywilej w Klubie. Natychmiastowa obsługa i kilka stolików tylko dla kadry. Nie miała czasu na siedzenie, musiała zaraz iść na górę. Przed nią jakiś maruda wybrzydzał wybierając kawałek ciasta. Westchnęła zirytowana.
– Wkurzające, nie? W końcu wszystkie wyglądają i smakują zapewne tak samo. – Poczuła obecność Tomka za plecami, za nim się jeszcze odezwał.
Odwróciła się powstrzymując irytację. Miała wystarczająco podły nastrój. Nie potrzebowała dodatkowego kopa w postaci chłopaka który działa na nią jak magnes. I to w taki sposób, że byli przeciwnymi ładunkami. Powinni być tymi samymi, wtedy by się odpychali. Do jasnej cholery, był jej uczniem, to co że pełnoletnim, przystojnym i wprawiającym w dziwne wibracje jej odczucia. Był studentem. Koniec kropka.
– Kasa dla studentów jest tam – pokazała dłonią odpowiedni kierunek.
– Wiem – wbił w nią bezczelne spojrzenie. – Ale ja potrzebuję kawy jeszcze przed naszymi zajęciami. A w tamtej kolejce, to niewykonalne i musiałbym się spóźnić. Wybaczyłabyś mi? – Znacząco uniósł brew.
– Nie. Kawa to używka. Nałóg. Nie lubię uzależnień. – Rzuciła lekkim tonem.
– To nie dla mnie, tylko kumpla, który umiera na kaca – odpowiedział szybko. Z jego oczu zniknęło całe rozbawienie, a twarz przybrała surowy wyraz.
– Kolegi? Tyczko zabalował? – Zapytała. Zaskoczyła ją nagła zmiana w Tomku. Jakby się spiął.
– Tak – potwierdził.
– Ok. Złamię regulamin. Inaczej jego jęki będą mi przeszkadzały w ćwiczeniach. Co chcesz?
– Podwójne duże espresso. Dzięki – podał jej banknot. Znowu wyglądał normalnie i lekko się uśmiechał.
Facet przed nimi w końcu znalazł idealny kawałek ciasta dla siebie.
– Latte z podwójną pianką i podwójne duże espresso. Na wynos. – Zamówiła Ada.
Gdy czekali na kawę oparci o ladę Tomek przyglądał się jej badawczo. Ada zaczęła czuć, jakby świat dookoła nich został za grubą zasłoną. Miodowe tęczówki zaczęły ją hipnotyzować.
– Jestem gdzieś brudna? – Nie wytrzymała.
– Nie. Absolutnie. Po prostu ci się przyglądam – odpowiedział spokojnie nie zrażony jej ostrym tonem.
– Czemu? – Wymsknęło się Adriannie zanim zdołała się ugryźć w język.
– Po pierwsze dawno nie miałem okazji na ciebie patrzeć. Pięknie wyglądasz. A po drugie. Lubię ci się przyglądać... – nachylił się w stronę jej ust nieomal je dotykając swoimi wargami i cicho dokończył – bo mi się cholernie podobasz. – Wyprostował się. – Nie przychodzisz do Dragona. Wielka szkoda. Ale może dasz się zaprosić w inne miejsce. Na przykład wieczorem. Dziś wieczorem dla uściślenia. Nie musimy nic jeść.
        Mieroszewską zamurowało. “Miodowy” ją podrywał. Do tego raczej się nie przesłyszała, ale czy on proponował szybki numerek?! Otwarcie bez skrepowania z nią flirtował na oczach tych wszystkich ludzi! Pogięło go! Rozejrzała się. Kilka osób przyglądało się im natarczywie.
– Pani zamówienie – doszło Adę od strony kasy. Jak automat odebrała kubki od kelnerki, ten z espresso wcisnęła do ręki Tomkowi i nic nie mówiąc wściekła wymaszerowała z klubu.
        Tomek sam nie wiedział skąd wziął się u niego ten nagły przypływ odwagi, a może raczej głupoty. Kurwa! Nareszcie miał okazję porozmawiać z Adą normalnie, zapytać o pogodę , ulubiony film, a on wyskoczył, jak ostatni palant, z deklaracją, że mu się podoba. Siłą powstrzymał się przed pocałowaniem jej na oczach pełnej kawiarni. Do tego dodał zaproszenie w nieokreślone miejsce w dwuznacznym celu. Brawo. Medal za kretynizm ma pewny. Nikt go dzisiaj nie przebije w tej konkurencji. Może da się jeszcze uratować tą rozmowę i znajomość. Pędem puścił się z Adą.
Wyprzedził dziewczynę i zagrodził jej drogę na półpiętrze klatki. Nie spojrzała na niego.
– Przepraszam. – Dotknął lekko ramienia Ady, chcąc zwrócić na siebie uwagę.
– Przepuść mnie! – Zażądała.
– Naprawdę przepraszam. Nie powinienem…
– Zgadza się, nie powinieneś. – Spojrzała na Tomka twardym wzrokiem. –  Od teraz jestem tylko i wyłącznie twoim wykładowcą. Nie mówimy sobie po imieniu. Nie mamy innych tematów do rozmów niż te związane z moim przedmiotem.
– Porozmawiaj ze mną – poprosił cicho – nic nie poradzę na to, że mi się…
– Dość! – Ada przerwała Tomkowi. Wyminęła go i poszła dalej schodami na górę.

        “Będę go ignorować, będę go ignorować” – powtarzała w myślach Adrianna wchodząc do swojego gabinetu. Z przyzwyczajenia sięgnęła do torby i zerknęła na wyświetlacz telefonu. Nie odebrane połączenie. Franz. Cholera, jeszcze to! Oddzwoniła ale od razu przekierowało ją na pocztę głosową. Ze złości maiła ochotę coś walnąć. Dzisiaj wszystko szło źle. Bała się co będzie dalej. Do rozpoczęcia zajęć zostało piętnaście minut. Akurat tyle czasu aby wypić kawę i przygotować testy. Chwilę później wyrzuciła pusty kubek do kosza zebrała materiały i poszła stawić czoło grupie III a. No dobrze Tomkowi, przynajmniej przed sobą mogła być uczciwa.
        Ćwiczenia minęły gładko. Ruda znowu siedziała obok Tomka. Gdyby mogła, usiadła by mu na kolanach. Ada pilnowała się, aby nie patrzeć w ich stronę. Rozdała karty do wypełnienia. Pomysł z testami na koniec każdych zajęć wypalił zarówno u studentów zaocznych jak i dziennych. Świadomość, że zaliczenie takiego testu może ich zwolnić z końcowego egzaminu mobilizował do uważnego słuchania wykładu i odrabiania ćwiczeń. Zazwyczaj wszyscy bezproblemowo zaliczali te „kartkówki”, jak nazywała je w myślach Ada. Jak na razie, w trakcie dyżurów piła spokojnie kawę. Właśnie zebrała testy, a ponieważ do końca zajęć zostało piętnaście minut postanowiła je przejrzeć od razu i mieć spokój. Zdziwiła się, gdy zobaczyła pusty blankiet wypełniony tylko u góry. Tomasz Korn. Nic więcej,  nie zakreślił ani jednej odpowiedzi.  Zdziwiona tępo wpatrywała się w pustą kartkę. Przecież do tej pory dostawał maksymalną liczbę punktów. Podniosła wzrok w stronę ławki w której siedział. Cicho dyskutował o czymś z Kostrzewą, ale natychmiast na nią spojrzał. Jakby mnie wyczuł, pomyślała. Znacząco uniosła brwi i postukała palcem w trzymaną kartkę. Wzruszył nonszalancko ramionami i uśmiechnął się pewnie. W odpowiedzi zirytowana odwróciła wzrok. Nic ją tak nie wkurzało jak lekceważenie. Trudno będzie musiał zaliczyć test na dyżurze. Adę przeszedł dziwny dreszcz na myśl o sam na sam w ciasnym gabinecie z Kornem.
        Zadziałało, Tomek pogratulował sobie pomysłu.. Będzie musiała z nim porozmawiać. A on na pewno nie ograniczy się do tematu ostatniego testu. Jednak tym razem rozegra tą rozmowę inaczej, zupełnie inaczej. Na korytarzu rozległy się rozmowy. Spojrzał na zegarek. koniec ćwiczeń. Ada teraz ma dyżur, a on okienko.
– Tomek , to gdzie idziemy coś zjeść? – Anka pociągnęła go za rękaw bluzy.
– Ja nie idę –Wstał i spojrzał na dziewczynę z góry. – Muszę iść na dyżur. – Zebrał szybko notatki do plecaka i wyszedł z  sali.
Zobaczył jak Ada znika za drzwiami swojego gabinetu. Powinna być sama. Raczewskiego, który dzielił z nią pokój dzisiaj nie było. Energicznie zapukał do drzwi.
– Proszę – usłyszał.
        Stała przy oknie, tyłem do wejścia. Dłońmi masowała sobie skronie. Siłą osadził swoje ciało w miejscu i wsunął kciuki w kieszenie. Był niezły w masowaniu skroni, potrafił wygonić stamtąd każdy ból głowy. Ale po tym co powiedział Adzie w kafejce i gdy o mało jej nie pocałował, masaż nie byłby gałązką oliwną.
– To ja – powiedział po prostu.
– Wiem, panie Korn. – Nie odwróciła się do niego. – Słucham?
– Skąd wiedziałaś, że to ja? –  Wyrwało mu się.
– Woda po goleniu. Specyficznie pan pachnie. – Odwróciła się i spojrzała na niego.
– Drażni cię ten zapach?
– Zapach? Nie, jest...przyjemny – zająknęła się Ada – ale pan, owszem drażni mnie pan – dokończyła twardo. – Powtórzę moje pytanie. Słucham? Co pana tutaj sprowadza?
– Chciałem cię przeprosić. Zachowałem sie jak...
– Szczeniak – dokończyła za niego. – Ale to już nie ma najmniejszego znaczenia. Żegnam.
Obróciła się plecami. Tomek się nie poruszył. Stali chwilę w milczeniu. Znowu spieprzyłem, pomyślał Korn. Ktoś zapukał. Ada rzuciła głośne “proszę”.
– Dzień dobry pani doktor – w otwartych drzwiach stanął jakiś chłopak z długimi włosami. – Chciałem poprawić poprzedni test…
– To tak, jak ja – ocknął się Tomek. – Przyszedłem zaliczyć test.
Ada odwróciła się do bruneta piorunując go wzrokiem.
– Pan wejdzie – kiwnęła ręką na chłopaka w drzwiach. – A pan wyjdzie – wycelowała palec w pierś Tomka. – Może pan lekceważyć co pan chce, wszystko, po za moimi zajęciami i moją osobą. Proszę sobie to zapamiętać. Dziś nie zaliczył i nie zaliczy pan żadnego testu. Do widzenia. – odprawiła go ruchem ręki.
– To może ja też pójdę - przestraszonym głosem odezwał się długowłosy.
– Nie stary. – Tomek zaczerwienił się po czubek włosów – to ja wszystko spieprzyłem. Ty nie masz się czego obawiać. – Odwrócił się z impetem i otworzył drzwi. Omal nie huknął nimi w wysokiego blondyna z bukietem jakiś kwiatów dłoni. Tamten zdążył uskoczyć w bok. Korn wymamrotał “sorry” pod nosem i niemal biegiem ruszył przed siebie.

***

– Który test chciał pan zdać? – Ada usiłowała mówić spokojnym głosem, choć wszystko się w niej gotowało.
– Poprawić, chciałem poprawić pierwszy test – długowłosy chłopak nadal był wystraszony.
– Umie pan? – Zapytała, jednocześnie myśląc jakie plotki w związku z  nią i Tomkiem pojawią się na korytarzu, gdy ten chłopaczek stąd wyjdzie.
–  Wydaje mi się, że tak. – Odpowiedział
– Wydaje? Tak czy nie?
– Tak.
– Dobrze, poproszę pana godność. – Usiadła przy biurku i otworzyła arkusze z ocenami w komputerze.
– Marek. Mariusz Marek. Grupa III b , zaoczni.
– Ma pan pięć. Do widzenia.
– Dziękuje pięknie pani doktor – chłopak uśmiechnął się nieśmiało ale wyraźnie odetchnął i w ekspresowym tempie opuścił gabinet Ady.

        Oparła głowę na dłoniach. Była zła, głodna do tego pulsujący ból w lewej skroni dokładał swoje trzy grosza do i tak fatalnego samopoczucia. Znowu ktoś zapukał. Kurwa!
– Proszę! – Warknęła Adrianna nie spoglądając nawet w stronę drzwi. Jeśli to znowu Korn, zabije go. Uniewinni ją każdy sąd.
– Ciekawa metoda – usłyszała męski głos mówiący po niemiecku. – Najpierw od ciebie wychodzi wściekły student,  potem szczęśliwy student, to teraz ja powinienem wyjść stąd wkurzony na maksa? Może wpuszczę kogoś przed sobą i załapię się na uśmiech? – W drzwiach z wesołymi ognikami w oczach i szerokim uśmiechem stał Doutz.
– Franz! – Ada aż otworzyła usta ze zdziwienia
– Kochanie, dzisiaj rocznica, myślałaś, że ja na serio mówiłem o tej głupiej umowie. Suprise! – W trzech krokach znalazł się przed nią i zza pleców wyciągnął zgrabny bukiet orchidei.
– Zabiję cię, jak boga kocham zabiję. – Ada przytuliła się do mężczyzny. Wspięła się lekko na palce i pocałowała go  mocno.
        Orchidee cicho wylądowały na podłodze. Franz złapał ją za pośladki i szybkim ruchem posadził na biurku. Jego dłonie rozpoczęły dziki taniec po jej ciele, a usta prawie miażdżyły wargi w głębokim pocałunku. Oderwali się na moment od siebie aby złapać oddech. Ciężko dyszeli oboje.
– Jak daleko jest stąd do twojego mieszkania­? – Wychrypiał blondyn.
– Za daleko – odpowiedziała i odepchnęła go. Spojrzał na nią zdziwiony i chciał przyciągnąć znowu. – Zaczekaj. – Podeszła do drzwi i przekręciła górny zamek. Nie ruszając się z miejsca szybkim ruchem ściągnęła z siebie tunikę. Franz ze świstem wypuścił powietrze. – Będziemy musieli być cicho, jeszcze nie skończyłam dyżuru.

14 komentarzy:

  1. Asiu, mówiłam Ci, że lubię szczeniaki? A z takim jak Tomek to mogłabym spać nawet w jednym łóżku ;D

    Franz ma bardzo odpowiednie imię. Moim zdaniem książę nie jest księciem z bajki. Jest po prostu najzwyklejszą francą^^

    Poza tym Ada się bije i bije ze swoimi myślami, Tomek nie myśli a Franz przylatuje. Mam nadzieje, że ten ostatni szybko odleci a raczej wyleci. Z życia Ady oczywiście;D (Chociaż po co ja mówię jakie mam nadzieje, skoro znam tę historię już od dawna?:3) Byleby było tak jak ja chce, chociaż nie zawsze tak jest :/

    Poza tym zauważyłaś jak szybko w tym roku przyszedł maj? ;>

    Dużo weny, mało sekretariatu i gorącej herbaty;D

    Siostrzenica^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taa, kochasz szczeniaczki normalnie :) Co do genealogii imienia Franz - bardzo ciekawa koncepcja :P. I proszę Ty mi tu nie "spoileruj", bo wiesz...w końcu to jest nowa wersja xd.
      Co do maja - uruchomiłam moje magiczne moce
      A weny, herbaty - poproszę w dużej ilości .

      Usuń
  2. U lalala... Coraz bardziej mi się podoba to opowiadanie :D
    Byłam w szoku aż taką odwagą Tomka. Matko, ma strasznie bujną wyobraźnię. Nie wiem czego on się spodziewał po Adzie. Że jak go rozpozna, to powie mu "o cześć" czy coś. Nagrabił sobie chłopaczyna u pani doktor :D ciekawe, jak długo będzie go ignorowała... Biedny Tomek :D

    Ależ niespodziankę zrobił Franz Adzie. Chociaż na chwilę mogła się wyluzować, w końcu szybki numerek na biurku z ukochanym :D chyba nawet dobrze, że przyjechał, bo Ada może nie będzie tak rzucać piorunami w stronę studentów. Aż mi się szkoda zrobiło tego drugiego studenta.

    Kurczę, ja to mam dziwnie na uczelni. Bo na innych chyba jest tak, że najpierw są właśnie ćwiczenia, tak jak tu napisałaś, a u mnie zrobili na odwrót. Dopiero w drugim semestrze będę je miała. Moja uczelnia jest jakaś dziwna....
    Pozdrawiam i czekam na kolejny ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hej!
      Ja bym to nazwała naiwnością xd. No, ale ma chłopak za swoje. Będzie musiał się zrehabilitować.
      Franz dłuuugoo z tego Tokio się zbierał, ale jak w końcu przyleciał - to poprawi Adzie nastrój, bo faktycznie, biedni by ci studenci byli :D
      Może teraz taki rozkład zajęć to normalne? Nie wiem, ja studia kończyłam kawałek czasu temu więc piszę z przestarzałej perspektywy:)
      Pozdrawiam.

      Usuń
  3. Hej. Jest i Franz :D.Mam nadzieję, że będzie częściej robił takie niespodzianki Adzie;)
    Tomek za dużo sobie wyobrażał, ma za swoje.
    Pozdrawiam :]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej:) Jest, przyjechał...sama nie wiem na jak długo xd.

      Usuń
  4. Hejo! Chyba stanę się stałą komentatorką . :P
    Nono, jakie zakończenie. Aż jestem ciekawa, co oni tam robili :P
    Meega długa część - podoba mi się to. Przeczytałam ją kilka razy. :D
    Franz wrócił, ale zapewne nie na długo... Jestem ciekawa, jak na jego widok z Adą zareaguje Tomek... Czy się wkurzy...
    'Zwęszyłam' Ci kilka literówek w tekście ... :)
    Generalnie to nie dziwię się tą śmiałością Tomka.. Ja na jego miejscu postąpiłabym tak samo xd
    Pozdr.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć :) Bardzo mi miło, możesz dostać własną lożę reporterską i stałą akredytację ;)
      Co oni tam robili? Nie mam pojęcia , a Tomek się troszkę zagalopował.
      Literówki postaram się wytropić -dzięki za cynk :)

      Usuń
  5. Nie wiem, czy wzięłaś sobie do serca moją uwagę o tym, że dajesz mi do zrozumienia, że Franz jest tym kolesiem, którego nie powinnam lubić i to zmieniłaś, a może po prostu tak miało być, bo Franz bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. W zasadzie spodziewałam się, że Franz gdzieś tam będzie się pojawiał, jest tam gdzieś ten narzeczony, Ada za nim tęskni i wmawia sobie, że nie może patrzeć na nikogo innego, bo przecież bierze ślub i ma być szalenie szczęśliwa z panem arystokratą. A tu co? Proszę, Franz z kwiatami! Bożę, co za facet! Pamiętał o rocznicy i przyleciał aż z Tokio do narzeczonej! I niech mi teraz ktoś powie coś złego o nim (no chyba że zrobi coś naprawdę złego, chociaż te flaki z olejem nic szalonego nie zrobią xD). Jeśli ktoś uważa, że pamiętanie o rocznicy to nic wielkiego, to chyba nigdy nie był z żadnym facetem i zna ich zachowanie tylko z przekłamanych, przesłodzonych romansów. Tylko że pan idealny jest... aż za idealny. I to jest właśnie ten problem. Przydałaby się jakaś skaza na jakiego idealnym wizerunku. Idealny nudziarz. Dlatego nigdy całkowicie nie podbije mojego serca.
    Ada mnie wkurza. Szczególnie jeśli chodzi o ślub. Skoro uważa, że o tylko "przyjdę o tej godzinie w tamto miejsce", to w takim razie po co się bawić w śluby? Bo teściowa się wszystkim zajmie, bo Ada jest zagubiona i nie chce popełnić gafy? Jakie to smutne. Od razu mi się skojarzyło z tym, że wcisną jej złoty krążek na rękę i powiozą windą do nieba. Serio, Ada, tego właśnie chcesz? Napisałam pod pierwszym rozdziałem, że Twoje bohaterki to są babki twardo stąpające do ziemi i niestety dosyć pochopnie i przedwcześnie oceniłam Adę. Nie tylko jeśli chodzi o sprawę ze ślubem, ale mam taką ogólną refleksję, że Ada należy do osób, które płyną z prądem. Płynie tym swoim arystokratycznym strumieniem i tyle. Może jedynie twarz chłodnej pani doktor jest tutaj przeciwieństwem i podejmuje jakieś konkretne decyzje. Chociażby to jak postąpiła z Tomkiem i jego testami. Ja bym tak zrobiła z każdym studentem, który sobie pogrywa.
    A właśnie, co do kariery naukowej. Ada wspomina o tym, że nigdy wcześniej nie wykładała. To dziwne, bo w czasie studiów doktoranckich jest obowiązkowa dydaktyka. Znam kilku doktorantów, od chemii po historię właśnie, nawet nie tylko z jeden uczelni i wszyscy mają zajęcia ze studentami w ramach swoich studiów jeszcze przed obroną rozprawy doktorskiej. Być może za "czasów Ady" nie było takie obowiązku, nie wiem, ale wydaje mi się co najmniej dziwne.
    Strasznie nudno tu bez Marka. Będę pisać tak, jak niektóry pod moimi rozdziałami, że nie było Aleksa xD Niestety zuchwałe próby Tomka, mające na celu poderwanie pani doktor, nie są w stanie przebić charakteru postaci, którą wysłałaś do Ameryki. Będę obstawiać przy tym, że źle zrobiłaś, o!
    Tyle, dotarłam, przeczytałam, Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam:) Uwielbiam Twoje komentarze xd.
      Pozwól ,że zacznę od końca. Masz rację, studia doktoranckie i dydaktyka, ale wtedy kiedy jesteś na tych studiach z przydziału (tak to nazwijmy) uczelni :) Wtedy kiedy "robisz" doktorat na własną rękę wykładanie nie jest koniecznością. Po za tym Ada nie doktoryzuje się na polskiej uczelni :) Ona tylko tu wykłada przez przypadek :)
      Franz - zaskoczył ? To dobrze, znaczy, że efekt zamierzony osiągnięty :) Kurcze, przecież Ada całkiem z kosmosu się nie urwała - coś w nim ją urzekło :)
      Nie wiem teraz kogo nazywasz nudziarzem xd: Franza czy Tomasza? (tak wiem Marek jest number one)
      Co do charakteru Ady...za wiele nie napisze ,ale tak w życiu idzie z prądem. Stabilizacja - to jej priorytet. Drugim jest święty spokój. Ślub? ok, tak wypada. Załatwią to za mnie? Cudownie. Nie muszę się martwić niczym - bosko. Tylko,że czasami nie udaje się na takiej postawie przemknąć przez życiorys...koniec spoileru :D
      Praca - to inna bajka. Tutaj jest stanowcza i nie toleruje odpuszczania samej sobie, a tym bardziej studentom xd. Wymaga. Dlatego tak, a nie inaczej postąpiła z Tomkiem, ja sama bym też tak zrobiła :)
      Marek, Marek... chyba na Twoje specjalne "marudzenie" wcisnę go gdzieś w następny rozdział xd.

      Usuń
    2. Okej, rozumiem, o co chodzi. Nie spotkałam osoby, która się doktoryzuje "poza uczelnią", a jakie są "zasady" na zagranicznych uczelniach, również się nie ogarniruję. Co kraj to obyczaj, ale już mniej więcej wiem, kim jest Ph. D. ;P

      Franza nazywam nudziarzem, a z tego, co pamiętam, o Tomku napisałam poprzednio, że jest wyjątkowo grzeczny. W każdym razie obaj przy Marku wypadają blado, pod względem charakteru oczywiście. Nie marudzę, tylko napisałam (szczerze), co myślę. Taki wciśnięty Marek, bo "marudziłam", to nie jest dobry pomysł, serio. Niech już siedzi za tą wielką wodą, a Ty po prostu rozwijaj opowiadanie i pisz po swojemu ;)

      Co do Ady. Takie "przeczekanie" wbrew pozorom bardziej szkodzi w życiu, niż jakieś "poszukiwanie". Kiedy się o tym czytam, to szlag mnie trafia, że ona nie dostrzega tego, że marnuje życie na płynięcie z prądem. No cóż, ale trudno jest to dostrzec nie mając dystansu i trzeba się sparzyć, żeby na niektóre rzeczy spojrzeć zupełnie inaczej. Stabilizacja i święty spokój to przecież nic złego, ale też się trzeba postarać, żeby tymi dwiema rzeczami się w życiu nacieszyć ;)

      Usuń
  6. ojej, jak tu pięknie!

    OdpowiedzUsuń