piątek, 7 listopada 2014

1. Kserokopia miłości

Rozdział pierwszy: Post scriptum


Postanowiłam nie komentować tego, co powiedział Piotr przy Krukowskim. Zaczekałam, aż doszliśmy na nasze piętro, a mój kierownik poszedł do swojego biura. Odczekałam dziesięć sekund i poszłam za nim:
- Piotr, co to miało znaczyć? - zapytałam bez zbędnego wstępu.
- O czym mówisz? - spojrzał na mnie z nad papierów, które trzymał w dłoni.
- O tej akcji na korytarzu. Nie pójdę do prezesa. I nie mam zamiaru przyjść jutro do pracy. Słuchaj, przez człowieka, który jest tu od dwóch godzin, nie będę zmieniać swoich planów.
- Moment, Paula, pomysł zakupu floty wyszedł od ciebie?
- Tak, ale… - protestowałam.
- Uważasz go za słuszny?- ciągnął dalej Piotr.
- Tak, ale...-
- Więc przestań stroić focha. Chcesz mieć przebicie u szefa, to siadaj do roboty. Myślałaś, że ekonomiczny od razu wyłoży grubą kasę, bo się ładnie uśmiechniesz? Tak, wiem jaki on jest, niemniej twój projekt wymaga dopracowania. I ciesz się, że Krzysztof chce ci pomóc. - Piotr odwrócił się do okna. Audiencja była zakończona.

Na korytarzu dopadła mnie Iza.
-Byłam u Kaimki na szybkiej kawie - zaczęła konspiracyjnym szeptem.
- Po co? - spojrzałam na nią zdziwiona, kumplowanie się z kadrową było niebezpieczne, czasami oznaczało pocałunek śmierci.
- Oj. - Żachnęła się. - Po pierwsze musiałam przestawić urlop, bo Piotr zmienił termin swojego - nie zdołałam się powstrzymać i parsknęłam, Iza spiorunowała mnie wzrokiem, jednak ciągnęła dalej - po drugie, wypytałam o nasz nowy nabytek działowy... - Nagle umilkła.
- I? - dopytałam z naciskiem.
- Co  “i”? - Iza powtórzyła za mną. Od siebie wychodził Piotr i śledziła go cielęcymi oczkami, momentalnie tracąc wątek.
- Czego się dowiedziałaś? - powtórzyłam pełnym zdaniem, szturchając ją jednocześnie w bok.
- Niczego konkretnego. - Skupiła wzrok z powrotem na mnie. - Kaimka jest zła, bo dostała nakaz z góry, że ma go przyjąć. Nic nie wiedziała o wakacie, przecież Anna ma wrócić, a miałaby kogoś swojego na to miejsce.
- Dziękujmy najwyższemu, że nam nikogo nie wlepiła. - Powiedziałam całkiem poważnie. Nie od dziś wiadomo było, że kadrowa rozsiewała po działach swoje zaufane osoby i wtedy trzeba było się mocno pilnować.
- O czym plotkujecie? - niespodziewanie za naszymi plecami wyrósł Piotr.
- O tobie - odwróciłam się i uśmiechnęłam do niego ironicznie.
- A co konkretnie mówicie? - dopytywał.
- Że robisz się strasznym panem kierownikiem każąc przychodzić mi w sobotę do pracy - dla mnie temat jutrzejszych nadgodzin nadal nie był zamknięty. Próbowałam wziąć go żartem.
- Paula, powiedziałem ci co o tym myślę. Jeśli to do ciebie nie trafia, to będę bardzo  formalnym kierownikiem i w tym momencie wydaję ci służbowe polecenie dopracowania tego raportu. Czy to zrobisz dziś, czy jutro, czy w niedzielę mam to w nosie. Na poniedziałek masz być gotowa, bo od tego zależy twoja premia. I dobra rada na koniec, nie olewaj Krukowskiego tylko skorzystaj z jego pomocy. Takim ludziom jak on się nie odmawia. - Odwrócił się na pięcie i poszedł do swojego gabinetu.
- Nawet nie zauważył, że mam nowy kolor włosów - wyjęczała Iza.
Teraz prychnęłam już z premedytacją i poszłam w ślady Piotra.

Zła na cały świat i piątek trzynastego z impetem otworzyłam drzwi do swojego pokoju i usłyszałam głośne “Ała!”.  Odruchowo przyciągnęłam skrzydło do siebie i powolutku otworzyłam  z powrotem. Za drzwiami, przy szafce z czajnikiem, stał tyłem Krzysztof i rozcierał sobie pośladek. Obejrzał się przez ramię:
-Będę mieć przez ciebie siniaka.
- Sorki, nie wiedziałam, że tu będziesz, że ktoś tu będzie - poprawiłam się.- To mój pokój. - Starałam się, aby w moim głosie nie było słychać irytaciji. Może i wygladał jak facet ze snów, jednak do zniesienia był wtedy, kiedy się nie odzywał. Na dodatek miałam wrażenie, że gdzie się nie obejrzę tam natknę się na niego.
- O! To nawet lepiej. Będziemy mogli zacząć te analizy już dzisiaj.
- Jak lepiej? - Zapatrzyłam się w szare tęczówki. Cholera, przy tym facecie serio mój zasób słów pozostawiał wiele do życzenia. Nawet pełnego zdania nie potrafiłam sklecić. Dwa słowa to szczyt moich możliwości.
- Od dziś masz nowego lokatora. Mnie. Piotr powiedział, że jest tu wolne biurko. Pożyczysz dzisiaj kubek na herbatę? Nie wiem, który mogę anektować.
- Będziemy razem siedzieć? - zapytałam, jakby nie dotarła do mnie jego poprzednia wypowiedź.
- Tak, przeszkadza ci to?
Miałam ochotę powiedzieć mu prawdę, że tak, przeszkadza. Ten facet jednocześnie mnie onieśmielał i irytował.  Zjawił się nie wiadomo skąd i od razu wywrócił utarte zwyczaje do góry nogami. Do tej pory, a Piotr był moim szefem od roku, nigdy mi niczego nie nakazał. A dziś, proszę bardzo, umówił mnie na nadgodziny, które cholernie mi nie pasowały i wpakował współpracownika do biura bez pytania. Jednak przed wygłoszeniem takiego dialogu, powstrzymało mnie dobre wychowanie.
- Nie, skądże. - Weszłam do pomieszczenia, bo nadal stałam w drzwiach. - Jest wolne biurko Anny. Jeśli chodzi o kubek, to nie ruszaj tego z motocyklem. Jest mój.
- Szkoda, spodobał mi się-  Krukowski puścił do mnie oko i pstryknął włącznik czajnika. -Napijesz się?
- Nie, dzięki. - Odpowiedziałam.
Usiadłam za swoim biurkiem i wpisałam hasło do poczty. Zebranie zabrało mi większość dnia, a czekały na mnie zwykłe obowiązki służbowe. Weszłam na odebrane maile. Na pierwszej pozycji, sprzed kilku minut, czekała na mnie wiadomość od szefa szefów. Zmarszczyłam czoło. Rozner nigdy do mnie nie pisał, nie bezpośrednio. Kliknęłam “otwórz”. Zaklęłam w myślach. Prezes zapraszał mnie na spotkanie, w poniedziałek, o dziewiątej rano. W sprawie floty. Wypuściłam powietrze i spojrzałam w kierunku biurka Anny, o przepraszam, Krzysztofa. Wpatrywał się we mnie z bezczelnym uśmieszkiem na ustach.
- Ten mail od Roznera? To twoja sprawka? - zapytałam.
- Mówisz o poniedziałkowym spotkaniu? - podniósł kubek do ust i upił łyk.
- Tak. Mówiłam ci już, że u nas się tak  nie robi. - Powtórzyłam słowa sprzed kilku minut.
- Raczej się nie robiło, czas przeszły, Paula. Od teraz zmienimy tutejsze reguły gry, a zaczniemy od najprostszych rzeczy. - Odstawił herbatę i wstał, podszedł do mnie i wyciągnął rękę. Patrzyłam na jego dłoń i nie za bardzo wiedziałam czego ode mnie chce. Z wahaniem wyciągnęłam swoją i mu podałam. Złapał ją i przytrzymał przez sekundę, może jeszcze krócej. - O rękę poproszę cię kiedy indziej - zaśmiał się - daj mi dane z których korzystałaś w raporcie, zobaczę co się da z nich wycisnąć. - Poczułam falę gorąca na twarzy. Zawstydzona szybko cofnęłam dłoń i z blatu wzięłam właściwą teczkę. Musiałam przyznać przed sobą samą, że dawno nikt mnie tak nie onieśmielał  i irytował. Nie mogłam się zdecydować która z tych przypadłości bardziej mnie wkurzała.

***

Wróciłam do domu  w nie najlepszym humorze, zupełnie nie pasującym do moich wieczornych planów. Na dodatek,jeśli chciałam zdążyć do Post scriptum, musiałam się mocno sprężać. Oczywiście była to wina Krzysztofa. Przytrzymał mnie na maksa z tymi danymi odnośnie floty. Na dodatek, na ponad połowę pytań nie znałam rzetelnej odpowiedzi. Czułam się jak na egzaminie, gdzie mina odpytującego nie wróżyła pozytywnego zaliczenia. Wyrwałam się z tego kotła dopiero po dobitnym wytłumaczeniu zasad funkcjonowania transportu miejskiego pomiędzy strefą przemysłową, a cywilizowaną resztą miasta. O osiemnastej miałam ostatni autobus i Krukowski z żalem mnie na niego puścił. Umówiliśmy się na dziewiątą w sobotę.  
Teraz miotałam się po mieszkaniu, usiłując wybrać strój na wieczór, odświeżyć się,zrobić coś z włosami  i pomalować sensownie oko. Sylwii, mojej współlokatorki, jeszcze nie było, więc nawet nie miałam się komu wyżalić. Chaotycznemu tańcowi przyglądał się z bezpiecznego kąta Mazur, kocurek przygarnięty rok temu.
Gdy stałam i wpatrywałam się w zawartość szafy z zamyślenia wyrwał mnie dzwonek telefonu. No tak, moje dzisiejsze zguby, pognałam sprzed otwartej szafy w przedpokoju do kuchni. Telefony spokojnie leżały obok zepsutego ekspresu. Dzwonił mój prywatny. Odebrałam:
- Paula, jesteś w domu? - usłyszałam.
- Jestem, Sylwia. - Odpowiedziałam, zdziwiona czemu pyta i dlaczego jej tu też nie ma.
- To wychodź! Wiesz, która jest godzina? Spóźnisz się do Jacka!
- A gdzie ty jesteś?
- Na miejscu, już prawie ósma! Nie mogłam się do ciebie dodzwonić.
- Cholera! Zapomniałam dzisiaj telefonów do pracy. To nie jest zdecydowanie mój dzień. Może nie powinnam już wychodzić z domu?
- Przestań gadać głupoty - ofuknęła mnie Sylwia. - Ponarzekasz jutro, a teraz się zbieraj!
- No dobrze.  - Zgodziłam się. - Przyjadę.
Pierwsze co zrobiłam, to zamówiłam taksówkę, co prawda z domu do klubu miałam dwadzieścia minut piechotą, ale październikowa pogoda nie zachęcała do wieczornych spacerów. Odłożyłam na bok rozważania, czy czerwona sukienka nie będzie zbyt wyzywającym strojem i wskoczyłam w czarne rurki, do tego dobrałam gorsetową bluzkę w takim  samym kolorze i krwistoczerwoną marynarkę. Czarne, zamszowe botki na lekkiej szpilce dopełniły stroju. Włosy zostawiłam puszczone luzem, lekko pokręciły się pod wpływem wilgoci na dworze, więc nie wyglądałam, jak z gniazdem na głowie. Oko zdążyłam pomalować.  Musnęłam usta czerwoną szminką i byłam gotowa do wyjścia.
W taksówce zastanawiałam się, jak potoczy się dzisiejszy wieczór. Bałam się. Wiedziałam, że podobam się Jackowi, okazywał mi to, dawał jasno do zrozumienia. Z Jackiem “Lisem” Lisowskim znaliśmy się kilka lat. Chodził z moim bratem, Sławkiem, do ogólnika. Po moim powrocie w rodzinne strony odnowiliśmy znajomości. Najpierw sporadycznie, potem co raz częściej zaczęliśmy się spotykać przy różnych okazjach. Był fajnym, porządnym facetem, a ja się ciągle obawiałam. Każde z nas miało jakąś przeszłość, oboje byliśmy po przejściach. Czego ja się czepiałam? Tego, że byłam podobna do jego eks? Ciemne włosy, metr siedemdziesiąt i jasna cera nie należą do rzadkości. Miałyśmy inny kolor oczu. Ona miała ciemno brązowe, ja zielone. Podobne imię? Na szczęście Jacek się nie mylił i nie nazywał Pauliną. Więc o co mi chodziło? O to, że nie było fajerwerków, motyli w brzuchu, nocnych marzeń i snów z rudowłosym olbrzymem w roli głównej. Nie byłam nastolatką, mogłam sobie darować takie pierdoły. Od ponad roku byłam sama, wystarczy celibatu. Byłam pewna jednego, że ten wieczór to moje być lub nie być z tym facetem. Postanowiłam się dzisiaj wyluzować. Dobrze bawić. Bawić się z Jackiem i zapomnieć o pewnym irytującym typie o szarych tęczówkach, który ukradł mi jutrzejszy dzień i wywoływał w mojej głowie fajerwerki, a w brzuchu motyle.
Przed klubem spotkałam  Michała, obecnego ukochanego Sylwii. Wyszedł na papierosa.
- Hej. Dotarłaś w końcu. - Przywitał mnie całusem w policzek. - Jacek już myśli, że go wystawiłaś.
- Cześć. Nic z tych rzeczy. Przytrzymali mnie w pracy i się nie wyrobiłam. Koszmarny ten piątek - westchnęłam.
- Od teraz będzie już tylko lepiej. - Michał zgasił papierosa  i objął mnie ramieniem. -  Dzisiejszy wieczór będzie szalony.
Roześmiałam się głośno i również objęłam go w pasie. Gdy schodziliśmy w dół , po schodach, do Post scriptum, obróciłam głowę, miałam wrażenie, że na szczycie mignął mi Krukowski. Zaczęłam się podejrzewać o halucynacje.

W klubie, jak zwykle było głośno i ciepło. Szybko pozbyłam się kurtki w szatni i z torebki wygrzebałam zaproszenie. Jacek był współwłaścicielem Post. Jego urodziny odbywały się w jednej z pięciu sal klubowych. Wejście tylko za zaproszeniem. Wysoki i milczący ochroniarz zabrał moją kopertę i w zamian dał niebieską, gumową bransoletkę. Michał okazał swoją  ozdobę i weszliśmy do dużej sali.
Post scriptum wystrojem nawiązywało do poczty. Dominowały skrzynki pocztowe, budki telefoniczne, motyw znaczków, listów. Barmani i kelnerki mieli na sobie stroje stylizowane na pocztowe uniformy z początku dwudziestego wieku. Bary wyglądały, jak okienka pocztowe, oddzielone od sali taflami szkła z wyciętymi okienkami na wydawanie zamówień. Uwielbiałam to miejsce. Miało klimat. Dodatkowego uroku dodawało mu to, że mieściło się w piwnicach starej kamienicy w centrum miasta. Nie spodziewałam się, że na urodzinach będzie  tyle osób, w środku spokojnie było około dwustu gości. Jacek miał szerokie znajomości, ciągle o tym zapominałam. Łatwo odnalazłam jubilata. Jego ruda czupryna i ponad sto dziewiećdziesiąt centymetrów wzrostu wyróżniały się nawet w takim tłumie. Zauważył mnie i zaczął przepychać się. Kiedy w końcu znalazł się obok, postanowiłam zaszaleć i przywitałam go całusem prosto w usta.
- Witaj, przystojniaku - powiedziałam.
- Jeśli tak będziesz mnie witać z okazji urodzin , to do jutra obchodzę je codziennie - błysnął w szerokim uśmiechu i przyciągnął mnie do siebie patrząc mi prosto w oczy. - Myślałem, że już nie przyjdziesz. Nie odbierałaś telefonu.
- Przepraszam. Praca mnie osaczyła, nie wyrobiłam się. Ale dotarłam i mam zamiar… - nie dokończyłam, bo przerwał  znajomy dla mnie głos, dochodzący tuż z za moich pleców.
- Cześć, stary.
- Krzysiek! - Jacek złapał mnie za rękę i odwrócił o sto osiemdziesiąt stopni. Nie musiałam podnosić wzroku, aby wiedzieć kto przede mną stoi.  - Myślałem, że się nie wyrwiesz z roboty. Świetnie, że jesteś. Poznaj moją Paulę.
- Witaj, miło poznać - Krzysiek najzwyczajniej w świecie wyciągnął do mnie rękę na przywitanie. Zgłupiałam.
- Paula - wybąkałam pod nosem. Nie poznał mnie?
- Zapraszamy jubilata. Jacku?! Chodz tu do mnie - krępujący moment przerwał głos DJ’a.
- Idź - ponagliłam Jacka. - Ja tu zaczekam. - Gdy odszedł, odwróciłam się do Krzysztofa znacząco unosząc brwi do góry.
- Będziesz mieć zmarszczki - powiedział tylko wpatrując się we mnie intensywnie. A mnie przeszły ciarki wzdłuż kręgosłupa.
- Co to było? Przed chwilą miałeś amnezję? - zapytałam.
- Nie. Poznałem. Jednak nie wiedziałem, że ty to ty.
- I tyle? - drążyłam, zamiast wzruszyć ramionami i iść poszukać Sylwii z Michałem.
- Tyle. Po prostu nie wiem, czy się przyznawać do znajomości z taką suką, która puszczała i nadal puszcza kantem mojego przyjaciela. - Zatkało mnie, zanim zdołałam odpowiedzieć, Krukowski zniknął w tłumie. Co za dupek! Jak on mógł?! Gotowałam się cała w środku, niezdecydowanie przebierając w miejscu nogami, z jednej strony chciałam iść za Krzyśkiem, a z drugiej miałam zamiar się już nigdy więcej do niego nie odezwać.
- Tu jesteś! - Do rzeczywistości przywołał mnie głos przyjaciółki. Spojrzałam na Sylwię. Jak zwykle wyglądała perfekcyjnie w kremowej sukience przed kolana. Sylwia Kos, moja przyjaciółka od przedszkola. Krucha, filigranowa, eteryczna blondyneczka, o twarzy w kształcie serca, błękitnych oczach i doskonałej cerze. Gdyby nie to, że kochałam ją jak siostrę, zapewne za każdym razem, gdy stawała obok mnie, zżerałaby mnie pospolita zazdrość. Zazwyczaj ze swoim wzrostem czułam się przy niej jak żyrafa.  - Chodź, trzeba złożyć życzenia Jackowi. Masz prezent? - Nic nie odpowiedziałam. Piątek, trzynastego znowu mnie dopadło. - To będziesz się tłumaczyć - skwitowała Sylwia.
Ustawiłam się grzecznie w kolejce z życzeniami do jubilata. W głowie miałam rozmowę z Krzyśkiem. Pomylił mnie z Pauliną, to było jedyne wytłumaczenie. Chyba że zrobiłam mu krzywdę w poprzednim wcieleniu. Był tylko jeden problem, nie wierzyłam w reinkarnację. Czułam się zirytowana, zła, rozczarowana i rozgoryczona jednocześnie. To było to, co mnie drażniło i czego się obawiałam w związku z Jackiem, porównania do jego eks. Jakbym była jej kserokopią. Kilka razy słyszałam już teksty “masz urodę w typie Pauliny”, “Jacek nie będziesz musiał pamiętać nowego imienia”, a Paula, to na litość boską inne imię niż Paulina. I ja jestem inna, całkiem inna. Na dodatek, nawet nie byliśmy parą, to wszystko, co się działo między nami było na bardzo początkowym etapie. Wspólne wyjścia do kina, wypady na rower. Nawet się jeszcze nie całowaliśmy. Co będzie, kiedy będziemy razem? Powinnam przyjąć nazwisko eks Jacka?
- Uśmiechnij się - nagle wyszeptał mi do ucha Jacek.- Inaczej pomyślę, że życzysz mi wszystkiego najgorszego - odsunął mnie na długość ramion.
- Nie, sorki, zamyśliłam się. - Zreflektowałam się, przybierając uśmiech na twarzy.-  Wszystkiego najlepszego. Spełnienia marzeń. Wiem, że to mało oryginalne, ale naprawdę tego ci życzę - usmiechnęłam się i spojrzałam mu w oczy.- Niestety, prezent dostaniesz troszkę później - zrobiłam smutną minę.
- Kiedy indziej? - powtórzył Lisu.
- Yhymmm. Jest u mnie w domu, w pokoju - tłumaczyłam się.
- U ciebie w domu, w twoim pokoju. A  gdzie dokładnie?
- Na łóżku. - Przypomniałam sobie i gdy tylko wypowiedziałam ostatnie słowo, uświadomiłam sobie, jak to zabrzmiało. - To znaczy, zapomniałam i ten prezent tam leży, dziś jest piątek trzynastego i chyba faktycznie ja mam pecha… - trajkotałam jak najęta. Tak reagowałam, gdy byłam przejęta, zawstydzona i zażenowana.
- Paula. - Jacek pogładził mnie po policzku. - Wyluzuj. Choć nie powiem, żeby to nie była przyjemna myśl.  - Nie wypuszczając mojej dłoni, wziął od Dj’a mikrofon. -  Dzięki wszystkim za przybycie i życzenia.  A teraz zapraszam do okienek pocztowych i do zabawy. Bawcie się tak samo dobrze, jak ja.  - Pociągnął mnie na parkiet.
Odnalazłam Sylwię z Michałem. Lisu nie zagościł z nami zbyt długo, bo jako gwiazda imprezy, był dosłownie rozrywany. Widziałam, że gadał z Krzysztofem, ciekawiło mnie skąd się znają. Tańcząc miałam wrażenie, że Krukowski ciągle mnie obserwuje, popijając piwo przy stoliku.
- Czemu się tak gapisz na tego blondyna? - Sylwia zapytała mnie znienacka.- Nie zaprzeczę, fajny jest.
- Nie na blondyna tylko na Jacka  - nie miałam ochoty wszystkiego jej tłumaczyć w tym hałasie. - Ale znam tego gościa. Wszystko ci wytłumaczę w domu, na spokojnie. - Ucięłam kolejne pytanie. -  Idę się napić. Przynieść wam coś?
- Nie. Poszelejemy tu jeszcze trochę. - Michał zakręcił Sylwią w tańcu.
Machnęłam ręką i zaczęłam się przebijać w stronę barowych okienek pocztowych. Czekając na obsługę rozglądałam się dookoła. Pomachałam kilku znajomym osobom. Dojrzałam Jacka w drugim końcu sali.
- Co podać? - zapytał barman.
- Najlepiej coś bezalkoholowego - zadecydowałam szybko. Jakoś przeszła mi ochota na procenty. - Może drinka?
- Drinka? - chłopak spojrzał na mnie unosząc brwi  - ale zazwyczaj podajemy je jednak z alkoholem.
- Poproszę tęczę bez wódki.
- Udajemy - mrugnął do mnie.
- Tak, ale cicho sza - położyłam palec na ustach.
Czekając na swoje zamówienie, stałam i lekko podrygiwałam na końcu kontuaru i podśpiewywałam pod nosem piosenkę z głośników, równocześnie przegladając bezmyślnie kartę drinków. Własnie leciał refren , a ja nuciłam wraz z Hayley z ParamoreCause I don't really need to wonder at all, Yeah after all this time, I'm still into you”. Poczułam, że ktoś stanął za mną i obejmuje mnie w pasie. Dotarł do mnie zapach męskich perfum. Zesztywniałam. Tylko jeden facet, którego znałam, takich używał. Facet, którego się tutaj kompletnie nie spodziewałam, bo według mojej wiedzy, powinien być jakieś trzysta kilometrów stąd.
- Ja też nadal jestem w tobie zakochany - usta Szymona znalazły się obok mojego ucha.  Zrobiło mi się momentalnie zimno, zadrżałam, jakby temperatura w pomieszczeniu spadła nagle do minus dwudziestu stopni. Niestety Szymon zinterpretował to zupełnie inaczej i jego wargi odnalazły  tętnicę na mojej szyi. To mnie zmobilizowało do działania. Wymierzyłam kuksańca w żołądek, a gdy mnie puścił zaskoczony, wybiegłam z sali.
Szymon dogonił mnie chwilę później, gdy siłowałam się  z drzwiami od damskiej toalety.
- Paula, co to było? - szarpnął mnie za ramię, obracając twarzą do siebie.
- Co ty tu, kurwa, robisz? Po co przyjechałeś? Mówiłam ci, że nie chce cię widzieć ani znać. Nie istniejesz dla mnie! Jak ma ci to, kurwa, jaśniej powiedzieć!? - Nie wytrzymałam i słowa wylewały się ze mnie, nie kontrolowałam tego, co mówię. Pojawienie się Szymona nie mieściło się w mojej głowie. Obiecał, że nigdy się ze mną nie skontaktuje. Nigdy. To słowo definiowało wszystko. Uciekłam od niego, zmieniłam miejsce zamieszkania, pracę, wszystko. Bo jego widok mnie ranił tak mocno, że aż brakowało tchu, a on się zjawia po roku i jeszcze śmie twierdzić, że jest we mnie zakochany!
- Paula, skarbie, ja już nie moglem, rozumiesz? Ja zrozumiałem, że to był błąd. - Nie przejmował się zupełnie tym, iż się wyrywam z jego objęć, że odpycham go od siebie. Szamotałamsię jak lalka, a on trzymał mnie w mocnym uścisku. - Kocham cię. Przyjechalem tu dla ciebie. Zmieniłem rejon, wybłagałem przeniesienie. Dla ciebie, skarbie, rozumiesz?
- Puść mnie - wysyczałam przez zacisnięte zęby. Czułam, jak moja chwilowa niemoc przemienia się w furię. Wściekłość paradoksalnie wywoływała u mnie łzy. Czułam, jak ciekną po policzkach. - Puść mnie, Szymon! To boli.
- Nie! Musisz ze mną porozmawiać. - Szymon poluzował uścisk, chyba dotarło, że robi mi krzywdę. - Nie płacz, skarbie, proszę nie płacz.
Niby znał mnie tyle lat, a całkowicie inaczej zinterpretował mój płacz. Nie wiem, co sobie wyobrażał, ale chciał mnie pocałować, gdy zorientowałam się do czego zmierza, poczułam, jak ostatecznie zalewa mnie przysłowiowa krew. Uniosłam zwiniętą rękę w pięść i wyprowadziłam cios. Trafilam w podbródek. Szymon zatoczył sie do tyłu. W tym momencie otworzyły się drzwi od toalety, do której chwilę wcześniej próbowałam się dostać. Wyszła z niej rozchichotana parka, skorzystałam z okazji i zwiałam do niej, zamykając zamek od środka. Na wszelki wypadek.
Oparłam się o umywalkę i patrzyłam na zbielałe kostki u rąk. Słyszałam, że Szymon się dobija do drzwi. Nie zamierzałam wychodzić. Kiedyś mu się znudzi. Podniosłam głowę i spojrzałam na dziewczynę, która widniała w lustrze. Ciągle lecialy mi łzy, staranny makijaż spływał razem z nimi. Dlaczego on tu był? Jak mógł mi to zrobić i przyjechać? Mówić, że dla mnie, że mnie kocha, po tym wszystkim co się stało? Nie rozumiałam tego. Rozumiałam jedno, że jego obecność nadal mnie boli i to, co tłumiłam w sobie przez ten rok, to o czym myślałam, że już minęło, że się pogodziłam, tylko gdzieś się na moment schowało. A teraz bolało, bolało tak, jak na początku.
Nie wiem, ile siedziałam w śmierdzącej toalecie. Do rzeczywistości przywrócił mnie telefon. Spojrzałam na wyświetlacz. Jacek. Nie odebrałam. Za drzwiami słyszałam tylko dudnienie muzyki. Szymon chyba sobie poszedł. Próbowałam jakoś doprowadzić się do porządku, ale skutek tych zabiegów był marny. Nie mogłam wrócić w takim stanie na imprezę. Nie miałam nawet na to  ochoty. Czas iść do domu. Wystarczy wrażeń, jak na piątek trzynastego.
Otworzyłam drzwi łazienki i wyjrzałam ostrożnie. Szymona nie było. Korytarz był prawie pusty. Prawie, bo na lewo od wyjścia, na drodze do szatni, stał oparty plecami o ścianę Krukowski. Postanowiłam go olać, gdy mijałam jego pozycję, złapał mnie za rękę. Co im wszystkim dzisiaj odbiło? Pełnia?
- Czego? -  warknęłam, nie miałam ochoty silić się na uprzejmość.
- Cudowna sprzeczka kochanków - drgnęłam i spojrzałam jednak na Krzyśka. - Byłem przypadkowym widzem. Nie ma go tutaj. Nomen omen zebrał go Lisu. Pewnie nie ma pojęcia, że podwójnie doprawiasz mu rogi. Najpierw ten przed wejściem, teraz ten tutaj. Jesteś dokładnie taka, jaką sobie ciebie wyobrażałem. Może ja też się załapię - zakończył swój idiotyczny wywód, usiłując pocałować wnętrze mojej dłoni.
Ogarnął mnie pusty śmiech. Nie chciało mi się otwierać ust, czegokolwiek tłumaczyć i wyjaśniać. Wyrwałam Krukowskiemu rękę i po prostu trzasnęłam go w twarz. Dziś był mój dzień, zdecydowanie mój pechowy dzień.


6 komentarzy:

  1. No cóż. Dzieje się. Jak ja nie lubię nie jasnych sytuacji. Takich jak ta z Krzysztofem. Już mam jej dość, choć chyba szybko nie minie. Nie mogę się doczekać dalszego ciągu.
    M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam,

      Przepraszam,że odpowiadam z takim opóżnieniem.
      Fatum daty nadal prześladuje Paulę i tyle. A sytuacja się wyjaśni niedługo, jednak za nim to nastąpi jeszcze trochę siebie nawzajem podenerwują :)
      Pozdrawiam.

      Usuń
  2. No to nieciekawie się stało. Coś miałam takie wrażenie, że Paula spotka Krukowskiego na tej imprezie, ale nie spodziewałam się takiego zachowania; swoją drogą facet mnie już straszliwie irytuje. Ale mam nadzieję, że później się polubimy.
    Życzę weny i czekam na nowy ((:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojć, mam nadzieję, że jednak się polubicie z Krzysztofem, jesli nie to będzie Cię irytował dosyć często xd.
      Nie dość, że się spotkali, to jeszcze całkowicie inaczej na siebie spojrzeli :P/
      Pozdrawiam.

      Usuń
  3. Boże, ale kocioł. Napisać, że się dzieje, to tak naprawdę jakby nic nie napisać.
    Zacznijmy może od początku. Prolog przeczytałam już jakiś czas temu i zupełnie nie spodziewałam się, że zasiadając do pierwszego rozdziału, spadnie na mnie bomba. Szczerze przypuszczałam, że to będzie jakiś biurowy romans, ale wyszedł bardzo poza biuro. Swoją drogą musiałam wygooglać (tak, zrobiłam to), czym jest logistyka marketingowa, bo moja wiedza o przetwórni mięsa ogranicza się jedynie do zarządzania bezpieczeństwem żywności. Także tyle można się dowiedzieć. Okej, to zacznijmy od początku jeszcze raz. Jest sobie... (moment, moment, muszę wymienić sobie w głowie wszystkie imiona męskie, które kojarzą mi się z facetami, których znam, zanim przypomnę sobie te, które miał bohater...) Krzysztof, o! Naprawdę staram się nie kojarzyć imion osób, które znam z bohaterami opowiadań, ale jest kilka imion (męskich, szlag by to...), które bardzo mocno kojarzą mi się z niektórymi osobami, a imię Krzysztof (choć to popularne imię) kojarzy mi się z jednym osobnikiem. Więc przychodzi Krzysztof do działu logistyki marketingowej i okazuje się, że... trzeba pracować. W dodatku okazuje się, że można to robić lepiej. Ależ mnie to zmotywowało! Szkoda, że nie miało do czego... W pakiecie jest jeszcze fajna buźka i paraliż narządu mowy. Skąd ja to znam? XD Jakoś bardzo łatwo wyobraziłam sobie, jak Paula odpowiada mu monosylabami. Kiedy można to sobie wyobrazić, a się w tym nie uczestniczy, to takie zabawne XD Później okazuje się, że Krzysztof jest ostatnim dupkiem, który posądza Paulę o co, czego nie zrobiła. Jak miło! A nie, sorki, jest lojalnym przyjacielem Jacka, który dba, żeby kolejna dziewczyna nie okazała się nietrafionym strzałem. Szlachetne, naprawdę... Jak łatwo przychodzi nam osądzanie innych, prawda?
    Jest oczywiście też Jacek, czyli chłopak-nie-chłopak Pauli, którego ona nie wie, czy kocha, czy nie kocha. Wydał mi się najnormalniejszy z nich wszystkich, dlatego dam sobie rękę uciąć, że Paula z nim nie będzie. Normalni chłopcy tak mają, są tylko normalnymi chłopcami, których nie wie, czy się kocha. Nie pasuje mi tylko to, że jest wysoki, ja jednak wolę kurdupli, może być nawet rudy. Swoją drogą nigdy nie widziałam wysokiego rudego faceta, tak mi jest trudno go sobie wyobrazić... XD
    I na koniec, bach!, Szymon. I tak, mam ochotę zapytać, czy to nie za dużo jak na pierwszy rozdział? Tłumy przeszkadzają mi tylko w moich własnych opowiadaniach, ale jak dla mnie trzech jednocześnie, to jest ta bomba, o której wspominałam wyżej. Skąd on tam w ogóle? Zamknięta impreza i Jacek wpuszcza byłego swojej przyszłej-niedoszłej? Okej, może to się wyjaśni później. Może to zrobiłaś specjalnie, żeby Krzysztof mógł bardziej uczepić się Pauli. W takim razie ciekawi mnie, jak się z Szymona wytłumaczy (w sensie odkręcania), bo z Michała będzie raczej łatwo.
    Wow, to w ogóle pierwsze opowiadanie od X czasu, w które się wkręciłam (chociaż to był tylko prolog i pierwszy rozdział), także masz za to dużego plusa, bo ostatnio jednak wszystko inne wygrywa z pisaniem/czytaniem blogów XD Poza tym jak dobrze wiedzieć, że nie liczy się opis morza na trzy strony, tylko najważniejsza jest fajna historia (nie, nie musi być przejmująca i metaforyczna, ugh...) i ludzcy bohaterowie! Uff, Joanno, dobrze, że jesteś! Po raz drugi napiszę, że dziwi mnie to, że piszesz w narracji pierwszoosobowej, a tutaj jeszcze mnie trochę zaskoczyło, że przy Kserokopii radzisz sobie z tym znacznie lepiej, niż przy Eleonorze i Maćku. Tam odnoszę wrażenie, że dopiero zaczynasz, a tutaj, że już nabrałaś pewnej wprawy. Tutaj też Twoja narracja przypomina mi narrację kogoś innego (na pewno Twoją, bo pewnie łatwo bym skojarzyła), ale może mi się tylko tak wydaje. Chociaż wydawało mi się, kiedy czytałam prolog wcześniej i kiedy czytałam ten rozdział, więc nie mogę zrzucić tego na moją dzisiejszą niedyspozycję fizyczną i umysłową.
    Okej, żeby już nie przedłużać i nie pisać o niczym, kończę ten komentarz i zmykam spać ;)
    Pozdrawiam! :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Czyli wyszło tak jak zamierzałam - mega kocioł.
    Tak, zdaję sobie sprawę, że sporo osób, imion i wydarzeń, jak na pierwszy rozdział, ale tak miało być. Na bogato xd. Teraz będę się z tego tłumaczyć w kolejnych rozdziałach:) Paula ma nie mieć łatwo i lekko, stąd taka ilość facetów wokół niej. Na dodatek każdy coś będzie od niej chciał. Nie zawsze tym zainteresowaniem będzie zachwycona xd
    Serio wygooglowałaś logistykę?! Ha! Musiałam gdzieś Paulę wrzucić i jakoś tak samo wyszło :) Nie wiedziałam, że moje opowiadanie może poszerzać wiedzę xd.
    Musze Cię przepytać na okoliczność tych męskich imion i ich odpowiedników, moźe coś podkradnę :D
    Cieszę się, że pierwszy rozdział Cię zaciekawił, oby następne również.
    Pozdrawiam:*

    OdpowiedzUsuń