środa, 19 grudnia 2012

Rozdział szósty.



    Anita wyszła na korytarz i oparła się o ścianę. W czterech literach miała obserwujące ją kamery monitoringu. W duchu dziękowała Krzyśkowi za telefon. Musiał wyczuć jej chwilę słabości na odległość. Brakowało milimetrów. Zdawała sobie sprawę, że gdyby usta Konrada dotknęły jej warg nie powstrzymała, by tej lawiny. Za długo była sama, zbyt dawno nikogo nie miała i to był … on. Jej książę na białym koniu. Jak przez ścianę odszedł do niej gong windy. Spojrzała w tamtym kierunku. W jej stronę szedł Krzysztof. Stanął przed nią.

– To twój pokój? – Zapytał, zdziwiony, że widzi ją na korytarzu.

– Nie. – Odpowiedziała, wypuszczając powietrze.

– A czyj? – Pytał dalej, choć domyślał się odpowiedzi. Chciał być pewien. Anita zawsze stanowiła dla niego pewną zagadkę. Z drugiej strony, sam sobie mógł zadać pytanie dlaczego do niej zadzwonił. Miał zasadę, nie wchodzić dwa razy do tej samej wody. Jednak wszystkie zasady i postanowienia przy blondynce traciły obowiązującą moc. Wiedział tylko jedno, nie chciał się narzucać, stąd te wszystkie pytania.

– Chodź – zignorowała pytanie i pociągnęła go za rękę. Stanęli przed drzwiami z numerem dziewiętnaście. – Ten jest mój. – Przejechała kartą i weszli do pokoju. Rzuciła kurtkę na podłogę. Krzysiek powoli to samo zrobił ze swoją. Podeszła do niego, blisko. – Zostajesz tu dzisiaj.

– Miałem taki plan, ale myślałem, że pójdzie mi trudniej – odpowiedział. – Stęskniłem się za tobą – dodał cicho, obserwując jak zareaguje.

– Za dużo gadasz. – Blondynka wspięła się na palce i pocałował go prosto w usta. Krzysiek nie pozostał jej dłużny.

    Anita nie pamiętała, kiedy pozbyli się reszty ubrań. Ocknęła się dopiero, gdy leżała wyczerpana obok Hofmana. Taki niezobowiązujący seks był jej bardzo potrzebny, stwierdziła. Nawet nie wiedziała, jak bardzo. Z Krzyśkiem wszystko było proste. Nie było pytań, oczekiwań, pretensji. Był świetny w łóżku i tylko tego od niego oczekiwała. Byli przyjaciółmi od wielu, wielu lat. I wiedzieli czego od siebie oczekiwać nawzajem.

– Zapaliłbym, jak za dawnych czasów. – Krzysiek przerwał cisze, która ich spowiła.

Anita roześmiała się cicho.

– A wiesz, że ja też.

– No, to możemy pomarzyć oboje – Hofmann leniwie przejechał dłonią po plecach blondynki. – Choć tu do mnie – przyciągnął ją do siebie. – Teraz twoja kolej na spowiedź. Nie wywiniesz się.

– Czemu nie przyjechałeś na pogrzeb? – Zapytała cicho,wtulając się w jego ramię.

– Znowu o mnie?

– Tak.

– Stchórzyłem. Chyba tak można, to podsumować. Gdy usłyszałem od Jowity, że Lucas nie żyje … wiesz, chyba to do mnie nie dotarło w pełni. Trzymałem w ręku telefon z twoim numerem na wyświetlaczu i nie potrafiłem się zmusić do naciśnięcia zielonej słuchawki. A potem … a potem to już było mi tylko co raz bardziej głupio zadzwonić.

– Rozumiem, takich osób było więcej. A, z drugiej strony, wielu było takich, których pierwszy raz na oczy widziałam w dniu pogrzebu. Stało się i już. To był tętniak. Uwierzysz? Lucas, który woził mnie do lekarzy, nie zadbał o siebie samego. Wiesz, że on nigdy nie żył zbyt dobrze z rodziną. Raczej uciekał od nich i obowiązków, które chcieli na niego nałożyć. Ja musiałam stawić im czoła wszystkim na raz. Ale Luc mnie zabezpieczył, miałam przy boku prawników. Jeśli tylko zechcę, nie muszę się martwić o swoją przyszłość. Nigdy nie byłam zaakceptowana, jako jego żona.

– Anitko...

– Wiesz, na początku nasze małżeństwo to był rodzaj umowy – wyznała.

– Domyśliłem się. – Przerwał jej Krzysztof. – Lucas był moim kolegą z klubu. Trochę i przyjacielem. Poznałem was w końcu ze sobą, ale jakby na to nie patrzeć, odbił mi dziewczynę. No prawie dziewczynę, przynajmniej ja zaczynałem cię tak traktować, pomimo tego, co mówiłem głośno. – Poprawił się. – Pamiętam poszliśmy na piwo, ty oficjalnie, gdzieś wyjechałaś wtedy. Powiedział mi, że bardzo mu się podobasz, że jest tobą zafascynowany. Nie jest w tobie zakochany, ale po prostu bardzo cię lubi. Że może dać ci bardzo dużo. Powiedział mi, że jesteś w prywatnej klinice, że jesteś chora, ale jest to do opanowania, przy pewnym nakładzie finansowym na który jego stać, a mnie nie. Choć akurat tego nie powiedział na głos. Zapytał mnie, czy jesteśmy parą, zgodnie z prawdą odpowiedziałem, że nie. Uniosłem się wtedy męską dumą i oddałem pole walki. Zaproponował mi staż w firmie znajomego. Jak wiesz, skorzystałem z tego. A on faktycznie się tobą zaopiekował.

– Skurczybyk, nic mi nie powiedział o tej rozmowie – Anita się uśmiechnęła. – Teraz rozumiem, te wszystkie podchwytliwe pytania, które mi zadawałeś odnośnie Luca. Krzysiu, ty naprawdę traktowałeś mnie inaczej? Nie zauważyłam, zawsze myślałam, że sprawy między nami są jasno określone. – Podniosła się na łokciu i spojrzała mu w oczy. Była szczerze zdziwiona wyznaniem Hofmana.

– Dobrze się maskowałem. Jak się poznaliśmy to ciągle przeżywałaś Konrada, a potem nieopatrznie poznałem cię z Lucasem, mieliście też razem wykłady i zabrał mi ciebie spod nosa. A, z drugiej strony, który facet nie pójdzie na seks bez zobowiązań, mając dwadzieścia lat? – Roześmiał się cicho.

– No tak, taki był nasz układ. Mało, który by odmówił. Ale ja wtedy byłam straszna … – opadła na poduszki.

    Krzysiek gwałtownie uniósł się nad Anitą i złapał ją wolną ręką za podbródek zmuszając, żeby na niego spojrzała.

– Nigdy nawet nie śmiej tak myśleć, zawsze byłaś cudowna i piękna. Zawsze – podkreślił z naciskiem. – Tylko ten dupek nie potrafił dostrzec i docenić kogo ma obok siebie. A ty, teraz, go zatrudniłaś. Jest jeszcze większym palantem niż pamiętam z twoich słów. Anita, on nawet ciebie nie rozpoznał. – Krzysiek przyciągnął ją do siebie i ułożył jej głowę w zagłębieniu ramienia.

– Fakt.– Wtuliła się mocno. – Nie rozpoznał, ale wiesz to dziwne. Bo jednocześnie jestem z tego powodu zła i rozczarowana, a z drugiej...mam niezły ubaw. Lekko go drażnię, a to jakimś słowem, a to gestem, widzę jak się wtedy miota, jak się dręczy i nie potrafi usłyszeć w którym kościele dzwoni. Wiem, to wredne ale jakie satysfakcjonujące.

– Długo masz zamiar się tak bawić? – Zapytał gładząc delikatnie ręką jej udo przerzucone przez jego brzuch.

– Sama nie wiem. Może jeszcze troszkę. – W odpowiedzi na tą pieszczotę uniosła się lekko i przesunęła na niego.

– Nie przeginaj, bo zostawi cię z rozgrzebaną robotą. – Krzysiek złapał Anitę w pasie i posadził okrakiem na sobie.

– Nie zostawi. – Uklęknęła nad nim.

– Skąd ta pewność?

– Jowita jest mądrą dziewczynką, nie może odejść przez pół roku, a to wystarczy na skończenie projektu, nawet, gdyby się wściekł. – Połaskotała go włosami po klatce piersiowej, drażniąc ustami sutki.

– Zabezpieczyłaś się. – Stwierdził lub zapytał. Sam już nie był pewien, o czym teraz rozmawiają. Bliskość dziewczyny ponownie doprowadziła go do stanu wrzenia.

– Jak zawsze – teraz Anita uniosła twarz nad Krzyśkiem. Jej oczy błyszczały, oddech był przyśpieszony. – Krzyś.. – wychrypiała.

– Tak? – Złapał ją rękoma w pasie.

– Za dużo gadamy.

Hoffman w odpowiedzi wszedł w nią mocno, jęknęła rozkosznie.



****

    Konrad potarł ręką zaczerwienione i zmęczone oczy. Wprowadził do komputera cały swój pomysł. Oczywiście, to był tylko zarys. Wymiary, dane techniczne i cała ta reszta, którą lubił o wiele mniej, znajdzie się tam później. Spojrzał na zegarek, czwarta rano, nieźle, pomyślał. Podniósł się z podłogi i otworzył małą lodówkę w pokoju. Wyciągnął ostatnią puszkę napoju energetycznego. Wypił ją duszkiem i wyrzucił puste opakowanie do kosza. Wylądowała z brzdękiem na wyrzuconych tam wcześniej trzech. Cztery red bule, nieźle, pomyślał. Taki kop pozwolił mu odwalić kawał dobrej roboty. Praca uśpiła pewien obszar mózgu. A dokładnie, myślenie o Anicie. O tym, czy w pokoju numer dziewiętnaście był teraz Krzysiek, czy ktoś inny, a może spała sama. Nie wiedział, która perspektywa wydaje mu się gorsza. A do tego nie rozumiał w tym momencie siebie, swoich myśli. Co go obchodziło, czy Vetter jest teraz z kimś, czy nie. To nie była jego sprawa. Ona była tylko jego szefową. I tyle. Tylko dlaczego, gdy zamykał oczy, pod powiekami widział jej twarz, pod palcami czuł miękkość jej dłoni, a cały pokój pachniał nadal, po tylu godzinach, jej rumiankowym zapachem. Praca pomogła na chwilę. Teraz, najchętniej położył by się spać, niestety ilość wypitych energetyków, wybitnie w tym przeszkadzała. Stwierdził, że się przejdzie. W końcu był nad morzem, plaża była kilkadziesiąt metrów za budynkiem. To co, że była czwarta rano. Ciemny listopadowy poranek, wschód słońca był za kilka godzin, a on szalał z zazdrości o pewną blondynkę, która miała go w tyłku. Blondynkę, która była mu całkowicie obcą osobą, a czuł się tak, jakby znał ją całe życie. Jakby byli związani na wiele sposobów, a on nie mógł tego dostrzec. Odczucie, że zna Anitę jak siebie samego, doprowadzało go do furii. A mucha w głowie nadal była natrętna. Może, ona jest wcieleniem kogoś, kogo znał w poprzednim życiu, pomyślał. Po pobycie w Indiach, teorie reinkarnacji, nie wydawały mu się już takim stekiem bzdur, jak kiedyś. Nałożył na siebie dodatkowo gruby sweter i chwycił płaszcz. Wyszedł energicznie z pokoju i wpadł na Hoffmana.

– Kurwa – wyrwało mu się.

– Nie koniecznie. Akurat wykonywania tego zawodu nie mam w planach.– Odpowiedział Krzysiek przyglądając się mu kpiąco z szerokim, zadowolonym uśmiechem na twarzy. – Wychodzisz?

– A co cię to obchodzi? – Odwarknął mu Konrad. Nie było tu Anity, nie musiał udawać sympatii.

– Ho, ho, ktoś tu nie wstał, a raczej nie położył się prawą nogą – Hoffman ciągnął niezrażony wrogością w głosie Steca. – Ja wychodzę i wracam za niedługo– zakończył akcentując ostatnie słowo i patrząc twardo na bruneta.

– To się jeszcze okaże – Konrad wytrzymał jego spojrzenie.

Ramię w ramię dotarli do windy. Krzysztof wsiadł do kabiny pierwszy.

– Jedziesz?

– Nie, dekoracja wnętrza mi nie odpowiada.

– I vice versa – Krzysiek nacisnął przycisk i drzwi zamknęły się Konradowi przed nosem.

Stec zaklął w myślach i poszedł poszukać klatki schodowej.

****

    Anita obudziła się tuz przed budzikiem w telefonie. Była 7:55. Przeciągnęła się w łóżku, jak kotka. Pomimo tego, że spała cztery godziny, była zadziwiająco wypoczętą. Nie pamiętała, kiedy ostatnio czuła się tak wyspana po nocy. Od śmierci Lucasa nie sypiała dobrze. Widocznie takiej nocy było mi trzeba, skwitowała w myślach swój stan. Szybko wyskoczyła z łóźka i zafundowała sobie błyskawiczny, gorący prysznic. Gdy się ubrała, stwierdziła, że zadzwoni do Konrada. Może będzie chciał jeszcze raz jechać na budowę, w końcu po to tutaj przyjechali. Spojrzała na zegarek. Wpół do dziewiątej, Karina z Krzyśkiem powinni już być w drodze do urzędu. Wczoraj w nocy Hofman powiedział jej, że Karina to bardzo fajna i ładna dziewczyna. Dała mu wolną rękę. Krzysztof uśmiechnął się tylko tajemniczo i nic nie powiedział. Blondynka wzięła do ręki telefon i zawahała się. Rytm serca przyśpieszył, a na policzku poczuła złudne ciepło oddechu Konrada. Tak jak wieczorem. Czy gdyby nie zadzwonił Hofman, poddała by się czarowi chwili? Sama nie wiedziała. Wkurzało ją to, to zawsze ona panowała nad sytuacją, tego nauczył ją Lucas, asertywności. A teraz, przy Stecu, czuła się zagubiona i niepewna, jak kiedyś. Nie, tak nie będzie, Anita podjęła rzuconą samą przez siebie rękawice, to ja rozdaje teraz karty. To ja mam asa w rękawie. Uśmiechnęła się szeroko i nacisnęła przycisk wyboru w telefonie.

– Witam – głos Konrada jak zwykle brzmiał radiowo – wyspała się pani?

– Dzień dobry. Tak wyspałam. Morski klimat mi służy – odpowiedziała. – Wstał pan już?

– Tak. Jestem w kafeterii. Właśnie zaczęli podawać śniadanie. Dołączy pani?

– Oczywiście, jestem głodna jak wilk. Zaraz zjadę – rozłączyła się.

    Konrad odłożył telefon na stolik. Skinął na przechodzącego obok kelnera.

– Poproszę jeszcze jedno nakrycie.

    Chwilę później Anita pojawiła się w drzwiach pomieszczenia i pomachała do niego. Nie trudno było go zauważyć. Listopad nie był szczytem sezonu i zajętych było ledwo kilka stolików. Dzisiaj sylwetka Vetter promieniała blaskiem. Była ubrana w jasny sweter z golfem i jasnoniebieskie jeansy. Włosy upięła w niedbały kok z którego już zdążyły wysunąć się niesforne kosmyki. Gdyby nie spotkał nad ranem Krzyśka, mógłby puścić wodze fantazji i pomarzyć, że to na jego widok, Anita się tak rozpromieniła. Jednak rzeczywistość okazała się, jak zwykle, brutalna.

– Dzień dobry – przywitała go uśmiechem. – Karina już wyszła?

– Witam. Tak, punktualnie pan Hofman po nią przyszedł. Rześki jak skowronek – nie potrafił powstrzymać się przed dodaniem tej uwagi. – Ale zdążyłem jej pokazać projekty wprowadzone do komputera. Ma więc szersze pojęcie o co pytać w wydziale. Kawy?

– Poproszę. Projekt jest już w programie? – Anita zdziwiła się, smarując tosta z miodem – kiedy zdążył pan to zrobić?

– Tylko główne wytyczne, ale to już coś. Zrobiłem wizualizację. A robiłem to w nocy. Nie mogłem spać – spojrzał na nią znacząco. – Wczoraj wieczorem, gdyby nie ten telefon... – Spróbował skierować rozmowę na mniej zawodowe tematy.

– Wie pan, mają tu przepyszne sery – Anita zignorowała jego słowa. – Ja, niestety, nie mogę ich jeść, ale szczerze polecam. Podziwiam, że zarwał pan noc dla pracy. Punktuje pan u mnie jako szefowej. Ja natomiast wypoczęłam doskonale. Dawno się tak nie wyspałam. Chce pan jeszcze raz iść na budowę?

– Dobry pomysł, będzie jaśniej. A potem co robimy? – Odburknął.

– Wracamy do Gdańska. W piątek mam spotkanie z inwestorem. Chciałabym, żeby pan mi towarzyszył. Skoro jest już wstępna wizualizacja, mamy się czym pochwalić. Ja usiądę już nad jakimś wnętrzem.

– Zdąży pani zrobić?

– Zdążę. Ma dużo wolnego czasu. Zaraz zadzwonię do biura, by przygotowali mi materiały. Ja już zjadłam. – Odsunęła od siebie talerz.

– Jednego tosta?

– Tak. Pyszny był.

– Jeśli to się nazywa u pani stadium głodny jak wilk, to ja nie chcę wiedzieć co oznacza „coś bym zjadła” i jak będzie wyglądać ta firmowa kolacja. Chyba przed nią pójdę na hot doga.

– Och! Pan dramatyzuje inżynierze – puściła do niego oko.

    Po śniadaniu, krokiem spacerowym, poszli w stronę budowy. Tuż obok hotelu, Anita pokazała Konradowi małą cukiernię.

– Tutaj są najlepsze lody i desery w całym Świnoujściu. A ja bym nawet zaryzykowała, że to jedna z najlepszych lodziarni w Europie.

– Jak będziemy wracać, to zapraszam na coś słodkiego – powiedział Stec.

– Trzymam za słowo. Jestem strasznym łasuchem.

***

    Ranek był bardzo przyjemny, w nocy lekko prószyło i wszystko pokryło się warstwą cienkiego puchu. Mgła się podniosła i zza białych obłoczków, co raz mocniej przebijał błękit i promienie słońca. Mimowolnie zwolnili krok. Anita zaproponowała, żeby skręcili na plaże i przeszli się brzegiem morza. Wiatr ustał i Bałtyk przywitał ich leniwie przetaczającymi się falami. Na niebie skrzeczały mewy, a po plaży spacerowali kuracjusze i małe stada łabędzi. Zatrzymali się przy zejściu na piasek.

– Szkoda, że nie mamy nic do jedzenia dla ptaków – przerwał ciszę Konrad.

– Nie ma czego żałować. Są wybitnie nachalne jak się im coś da. Rozleniwiliśmy je tym dokarmianiem. Widzi pan tamte dwie kobiety? Jedna jest w jaskrawozielonej kurtce. – Wskazała dwie starsze panie idące przez plaże z reklamówką.

– Widzę.

– Idą do łabędzi, proszę się przyjrzeć co zaraz się stanie.

    Dwie kobiety faktycznie szły w stronę łabędzi brodzących przy brzegu morza. Jedna z nich wyciągnęła chleb z reklamówki. Ptaki z szybkością godną sprinterów znalazły się przy nich, otaczając je ze wszystkich stron. Pani w zielonej kurtce nie zdążyła nawet wyciągnąć kromki chleba, gdy jeden z łabędzi wyrwał jej dziobem torbę z dłoni, boleśnie kalecząc dziobem rękę. Kobieta krzyknęła, a ptaki zaczęły machać skrzydłami i syczeć na nie. Kobiety zasłoniły rękami twarze i przecisnęły się poza krąg białych ptaszysk. Niewiele im ta ucieczka dała, bo z lewej strony zaczęło na nie nadciągać kolejne stadko. Kobiety uciekały w popłochu.

– Dalej chce pan karmić łabędzie? – Zapytała Anita.

– Nie. Dziękuję. Chyba, że w ramach szkoły przetrwania i biegów długodystansowych – odpowiedział ze śmiechem Konrad.

– Chodźmy, teren czysty. Ptaszyska pobiegły w przeciwnym kierunku. – Anita zeskoczyła na piach z drewnianej platformy.

    Szli powoli rozmawiając o wszystkim i niczym. O muzyce, o książkach, ulubionych filmach. Konradowi było dobrze w tej cichej rozmowie. Anita zrzuciła sztywną maskę profesjonalnej pani prezes. Uśmiechała się szeroko i gestykulowała żywo. Było jej bardzo do twarzy z tym wyluzowanym uśmiechem, lekkim wiatrem w jasnych włosach i zaczerwienionymi policzkami. Stec łapał się na tym, że kilka razy jego dłoń podążyła w kierunku jej dłoni, ale zreflektował się w porę. W końcu nawet wyluzowana, była nadal jego przełożonym. Nawet nie byli na „ty”. Ciągle zwracali się do siebie per pan i pani.

– Przepraszam, wiem, że to może nie powinno wyjść ode mnie – bruneta ośmieliła swobodna atmosfera między nimi – ale może przeszlibyśmy na ty. Jeśli można oczywiście – uśmiechnął się rozbrajająco.

– Proszę się nie poczuć urażonym, to nic osobistego, ale nie mam takiego zwyczaju. Wolę bardziej oficjalną formę kontaktu z moim współpracownikami. Jedynie Jowita mówi mi po imieniu w firmie, ale znamy się ze sobą od bardzo dawna, mieszkałyśmy razem podczas studiów. Na ty byłam jeszcze z Tomaszem i nie wyszło mi to na dobre. Więc, przepraszam ale pozostańmy na oficjalnej stopie. – Anita sama zdziwiła się, że powiedziała te słowa. Przecież to było takie proste: Anita jestem, Konrad i sprawa załatwiona, jeden krok na przód. A tak, przez wyćwiczony w sobie przez lata dystans, wszystko bardziej skomplikowała. Widziała jak blask w oczach Konrada blaknie. Jakby wylała na niego kubeł zimnej wody. Cholera zaklęła w myślach. Ale słowa zostały już wypowiedziane.

– Ok. Rozumiem – powiedział cicho.

– Doszliśmy do terenu ośrodka. Tutaj jest brama. Tak teren wygląda od plaży. Chciałam to panu pokazać. Dlatego wybrałam trasę brzegiem morza. – Zmieniła temat Anita.

A ja myślałem, że chcesz ze mną pospacerować, w myślach powiedział do siebie Konrad. Głośno powiedział .

– Widzę, ładne zejście na plażę. Co prawda w Polsce nie można zagrodzić plaży na prywatną, ale można postawić niewysoki płotek i zrobić serwis leżaków. To co, lasem obejdziemy do głównej bramy?

– Nie. Tutaj odgina się siatkę, przejdziemy od góry. – Anita odgięła kawałek metalowego ogrodzenia i przecisnęła się przez wolną lukę. Konrad nie wiele myśląc poszedł w jej ślady.

    Wspięli się na zbocze, śmiejąc się głośno, gdy piach usypywał się im spod stóp i zjeżdżali w dół, w końcu Konrad pierwszy stanął na prowizorycznym szczycie i wyciągnął do Anity rękę.

– Zapraszam na szczyt. Czuję się jak pan świata po zdobyciu tego wzgórza – powiedział do dziewczyny zdyszany ze śmiechem.

    Anita podała mu dłoń, a przed oczami stanęło jej zdjęcie Steca na Giewoncie. Pewne rzeczy się nie zmieniają, pomyślała w duchu.

– Romuś! – Nagle z ust blondynki wyrwał się głośny okrzyk. Konrad puścił jej dłoń i spojrzał za siebie. Zamarł w miejscu, bo do nich w tempie ekspresowym, z rozwartą paszczą, zbliżał się ogromny rottweiler. Anita wyminęła stojącego jak słup soli bruneta i kucnęła. Pies wyhamował tuż przed nią i liznął ją wielkim jęzorem po policzku. Ona przytuliła twarz do jego karku i zaczęła go drapać za uszami. Pies wydał ciche sapnięcie.

– Co to jest? – Konrad poruszał sami ustami, resztę ciała miał skamieniałą.

Pies spojrzał na niego i warknął jakby od niechcenia.

– To jest Romuś, tutejszy pies stróżujący.– Spokojnie odpowiedziała blondynka. – Romek, to jest Konrad, nie rusz.

    Pies oderwał się od dziewczyny, podszedł do chłopaka . Powąchał mu nogawki, potem obwąchał dłoń, a na końcu ją polizał.

– Został pan zaakceptowany, może się pan już poruszyć – ze śmiechem powiedziała Anita.

– Na pewno? Mogę się ruszyć?– Konrad nie był całkowicie przekonany do pokojowych zamiarów rottweilera.

– Na pewno. Romuś to prawdziwa owieczka. No chłopcy idziemy – ruszyła przed siebie, a pies grzecznie potruchtał za nią, Stecowi nie pozostało nic więcej jak zrobić to samo co pies.

    Kiedy minęli pierwszą linię drzew, usłyszeli głosy. Między drzewami dostrzegli trzy sylwetki. Gdy podeszli bliżej okazało się,że głosy należą do Krzyśka, Kariny i dozorcy obok którego siedział grzecznie drugi rottweiler. Teraz się zerwał i i przyleciał do Anity.

– Dzień dobry pani Anitko! – Zawał dozorca. – A ja się zastawiałem, czemu Romuś tak nagle wystrzelił do przodu. Tola jest już za leniwa.

– Witam państwa – odpowiedziała Anita, gdy doszli do grupki osób.

    Konrad coś mruknął pod nosem. Nieznaczeni spoglądał to na Vetterową to na Hofmana. Gdyby nie to, że wczoraj, a właściwie dzisiaj nad ranem, spotkał go na korytarzu, nawet przez myśl by mu nie przeszło, że spędzili razem noc. Żadnych uśmiechów, spojrzeń, nic, zero. Niezła jest, prawdziwa lodowa księżniczka, dobra ksywkę nadali jej pracownicy biura.

– Konrad – Karina zwróciła się bezpośrednio do niego – rozmawialiśmy z odpowiednimi urzędnikami w mieście. Raczej nie powinno być problemów z wycięciem zbędnych drzew. Musimy tylko dopełnić formalności. Będę musiała wiedzieć które drzewa są do wycięcia itd., ale myślę, że tym zajmie się na miejscu Krzysiek.

– Ok, postaram się zrobić jakiś plan, ale to po rozmowach z inwestorem – odpowiedział Stec.

    Anita nadal kucała sprawiedliwe głaszcząc dwa psy, łaszące się do jej nóg. Dołączył do niej Krzysiek. Co nie umknęło uwagi Konrada, który jednym uchem słuchał tego, co przekazuje mu Karina. Hofman uśmiechał się pewnie i coś powiedział, a Anita roześmiała się pod nosem.

– Możemy się zbierać – burknął głośno Stec.– Wszystko mamy ustalone – dodał łagodniej.

– W sumie tak, resztę rzeczy najwyżej dogada się przez telefon – odpowiedziała blondynka.

    Krzysiek podał Anicie rękę, pomagając się jej podnieść, choć Konrad pomyślał, że był to zbędny gest. Dała by sobie sama radę.

– Będziemy się zbierać do Gdańska. Krzysztof jedziesz z nami? – Vetter zapytała chłopaka.

– Tak. Jowita kazała mi stawić się osobiście, a jak sama wiesz, z nią się nie zadziera – odpowiedział.

– Ok. Jest w pół do dziesiątej. – Spojrzała na wyświetlacz telefonu. – Myślę, że za dwie godziny możemy wyjechać. Będziesz gotowy? – Krzysiek skinął głową twierdząco – To bądź pod hotelem spakowany. Mnie teraz pan Stec zabiera na obiecane słodkości – uśmiechnęła się do Konrada.

– Tylko proszę nie zamawiać jej nic z migdałami, bo się przekręci – odezwał się Hoffman.

Konrad zignorował jego uwagę. Za to zwrócił się do Morawskiej – Karina, idziesz z nami?

– A dobre te słodkości?

– Najlepsze w mieście – odparła Anita.

– To idę.

– Do zobaczenia za dwie godziny – powiedział Krzysiek i podał rękę Konradowi i Karinie. Anitę demonstracyjnie cmoknął w policzek spoglądając przy tym na Steca.

    Ten zastanawiał się, czy dać mu w twarz już teraz, czy zaczekać. Sam nie potrafił sobie wytłumaczyć dlaczego Hofman budzi w nim taka antypatię.

    Anita faktycznie nie kłamała, lody w małej cukierni były doskonałe, tak samo jak sernik na ciepło. Dwie godziny minęły błyskawicznie. Jednak Konrad już czuł, że podroż Krzyśkiem nie będzie taka łatwa, miła i przyjemna jak ta do Świnoujścia. Poza tym nurtowało go pytanie, gdzie Hofman się zatrzyma. Obawiał się,że odpowiedź brzmi – u Anity.




Dziękuję za kopanie moje weny, pomogło :D Nina rollercoaster? Serio? Wspaniale, nawet nie marzyłam, że u kogoś wywołam takie odczucie. Szalenie się cieszę z takiego efektu. Mam cichą nadzieję, że w ferworze porządków, zakupów i gotowania znajdę czas na maleńki prezent pod choinkę dla tych co czytają i siódemka pojawi się w Wigilię. Trzymajcie kciuki :)

1 komentarz:

  1. Tak, tak - rollercoaster! :D Wiesz, robisz takie zwroty akcji, że cały czas się zastanawiam, co będzie dalej! Jednak wypada jak najbardziej naturalnie, w ogóle wszyscy bohaterowie są tacy naturalni i niewymuszeni. Cholera, czy ja Ci za każdym razem nie słodzę za bardzo? ;> xD

    Bardziej lubię Anitę, którą przedstawiałaś nam chyba dwa rozdziały temu. Odnoszę wrażenie, że w towarzystwie swoich współpracowników jest przesadnie zamknięta w sobie i chowa się za grubym murem. Nie wiem tylko po co. Wspomniała o tym, że na "ty" była w firmie z Tomaszem i że źle na tym wyszła. Pomyślałam o tym, że z Krzychem też jest na "ty" xD Chyba że on jednak uderzy do Kariny, nie wiem... naprawdę nie wiem, co mam myśleć. Narobiłaś mi takiego mętliku w głowie tym i poprzednim rozdziałem, że chyba się poddaję i nie będę zgadywać :P
    Jeszcze sprawa z Chorobą Anity. Hm, może przez to nie związała się z Krzysztofem, ale być może jest jeszcze jakieś drugie dno? Z jakiegoś powodu w końcu zrezygnowała ze znajomości z Konradem, no nie? ;>
    Na koniec (na deser?) Konrad. Naprawdę Anita jest dla niego przeokropna. W dodatku przyznaje się do tego Krzysztofowi. Ha, po cichu liczę, że to ukrywanie prawdy jeszcze jej wyjdzie bokiem, bo może sama nie będzie mogła wytrzymać w takim układzie!

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń