Adrianna Mieroszewska stała w kuchni i bezmyślnie gapiła się przez okno obserwując jak dzieciaki od Thomasa kłócą się o kolejność jazdy na hulajnodze. Był piękny, niedzielny poranek we Frankfurcie, termometr bezlitośnie wskazywał dwadzieścia piec stopni w cieniu. Sierpień postawił sobie za cel pobić rekord zeszłorocznych, lipcowych upałów. Dobrze, że grube mury chroniły przed wysoką temperaturą i w mieszkaniu panował przyjemny chłód. W drzwiach pomieszczenia pojawił się uroczo rozczochrany i zaspany Franz. Ada bez słowa podała mu swój kubek z kawą.
– Jesteś aniołem – cmoknął dziewczynę w policzek i oparł się o blat.
– Nie przyzwyczajaj się, śniadanie robisz ty. – Odwróciła się z powrotem do okna.
– A która jest? – Zapytał pomiędzy kolejnym łykami kawy.
– Dziewiąta trzydzieści. Pospaliśmy dzisiaj. – Dorzuciła przez ramię.
– Za godzinę mam być u matki. Zjesz sama? Pójdziemy na obiad. Może być o pierwszej. – Uśmiechnął się przepraszająco. – Albo, chodź ze mną.
– O nie! Byłam wczoraj. Wystarczy. – Adrianna stanowczo zaoponowała, podeszła do czajnika i nalała do niego wody.
– Ok. – Franz nie drążył tematu. Cmoknął dziewczynę w usta. – Lecę pod prysznic.
Telefon od Marka zaskoczył Adę przy robieniu kanapki. Tak się wystraszyła buczenia komórki na stole, że ochlapała koszulkę majonezem. Zaklęła w myślach i starła smugę doszczętnie utłuszczając przód t-shirt'a.
– Hej, Marku. – Przywitała się.
– Cześć Puchatku. Co tam słychać? – usłyszała lekko zachrypnięty głos w słuchawce.
– W porządku, w porządku. A ty co, poimprezowałeś? – odpowiedziała mu ze śmiechem.
– Skąd wiesz? – zdziwił się.
– Marek, ja przez te tysiące kilometrów słyszę to, po twoim głosie.
– O cholera! A gdzie ty jesteś? Miałaś być w Katowicach! Dzwonię, by cię wyciągnąć na obiad. Ewentualnie wprosić się na obiad do twoich rodziców.
– Frankfurt mówi Guten Morgen i przesyła promienie słońca. A do rodziców jadę w przyszłym tygodniu.
– Kurka, pomyliło mi się. Wiesz to ja ci mail napiszę, bo ta rozmowa kosztowałaby nas majątek. Albo jeszcze lepiej, odpal skypa, bo pisanie przyjdzie mi z trudem.
– Dobrze sknero. Daj mi dziesięć minut – odpowiedziała i rozłączyła rozmowę.
Wstała od stołu.
– Ada, kto dzwonił? – Franz wyłonił się pachnący cytrusowym żelem pod prysznic z sypialni.
– Marek. Nie wiesz, gdzie wczoraj odłożyłam laptopa? – zapytała rozglądając się bezradnie po kuchni.
– Odłożyłaś? Kochanie, gdzieś się zapodział w sypialni. Sprawdź pod łóżkiem. Swoją drogą nie szanujesz swoich rzeczy.
– Jakbyś na mnie nie napadł wczoraj, to bym go odłożyła porządnie. Nie marudź pedancie. O ile mi wiadomo dziki seks ci nie przeszkadza, a brak laptopa na stoliku tak – ostatnie zdanie wymamrotała po cichu do siebie po polsku. Schyliła się i pod łóżkiem znalazła zgubę.
– Masz? – Franz ubrany w koszulę i spodnie wyszedł z garderoby.
– Mam. Wychodzisz już?
– Tak. Znowu będę musiał tłumaczyć dlaczego nie przyszłaś – powiedział z wyrzutem, całując ją w ramię.
– Nie marudź. Hrabina Doutz będzie szczęśliwa, że ma cię tylko dla siebie. Powiedz, że mam okres.
– Ada, o takich sprawach nie mówi się w towarzystwie. – Franz zrobił urażoną minę.
– Idź już, bo się spóźnisz, a tego, mama na pewno by ci nie wybaczyła. – Ada podała mu marynarkę z wieszaka.
– Do zobaczenia na obiedzie. W Provence. O trzynastej. Nie spóźnij się – rzucił jeszcze i zamknął drzwi.
W mieszkaniu zapanowała cisza. Adrianna z westchnieniem postawiła swój laptop na stoliku w salonie i załączyła Skyp'a. Na monitorze pojawiła się bardzo zaspana i skacowana twarz Marka Chmielewskiego.
– Wyglądasz koszmarnie. – Przywitała go ponownie Ada zakładając słuchawki z mikrofonem.
– Czuję się tak samo. – Odpowiedział ziewając. – Adka, sprawę mam. Skończyłaś już badania terenowe?
– Skończyłam, zebrałam materiały w Paryżu i we Wiedniu. Czekam jeszcze na dokumenty z Rosji ale wiesz, że to trwa. A skąd to zainteresowanie moją pracą naukową. Nagle zaczął cię pasjonować Talleyrand?
– I tak i nie. Czyli została ci do napisania sama habilitacja? – Dopytywał.
– Tak. Marek, jest piękny niedzielny poranek, poszłabym na spacer, albo położyłabym z książką. O co chodzi?
– Dostałem propozycję wykładów. – Chmielewski podrapał się po zaroście.
– I? – Adę zaczynało męczyć ciągnięcie przyjaciela za język.
– W Stanach, na uniwersytecie nowojorskim. Ktoś tam przeczytał moją książkę o obozach. I zaproponowali serię wykładów, w ramach jakiegoś programu.
– Gratuluję. Chcesz pewnie pogadać o mieszkaniu?
– Też. Słuchaj, nie wracasz do Polski?
– Ciągle wracam, co jakiś czas, przecież się widujemy. Marek, zadzwoń jak wytrzeźwiejesz, albo się ogarniesz... – zirytowała się.
– Ja jestem ogarnięty – przerwał jej przyjaciel. – Dobra chcesz krótko, będzie krótko. Dostałem te wykłady, chcę jechać. Prestiż, kasa, turystyka. Ale dziekan nie chce mnie puścić, dopóki nie znajdę mu zastępstwa. I pomyślałem o tobie. – Wyrzucił z siebie szybko.
– O mnie? – Adrianna roześmiała się zaskoczona. – Przecież ja się zajmuję Talleyrandem, a nie obozami. Inna epoka. Marek, halo tu ziemia!
– Wiem – odpowiedział zirytowanym głosem – ale jesteś też czynnym archiwistą. Do historii kogoś znalazłem, koleżanka weźmie w ramach doktoratu. Ale nie mam nikogo do archiwistyki. Dla dziennych i zaocznych. W sumie parę godzin w tygodniu, plus zaoczne w weekendy. Mogłabyś wykładać, nie straciłabyś kontaktu z uczelnią, odnowiłabyś sobie uprawnienia, miałabyś czas na pisanie. No i masz mieszkanie w Katowicach. – Wyliczał.
– W którym ty teraz mieszkasz – weszła w słowo. – Marek, to jest jakiś absurdalny pomysł. Nie mam ochoty użerać się z bandą studentów. Doskonale wiesz, że dodatkowo przedmioty pedagogiczne zrobiłam tylko dlatego, abym mogła jeździć na kolonie, jako wychowawca. I byłam tylko raz. To zupełnie przekonało mnie, że praca z jakimikolwiek wiekowo dziećmi nie jest dla mnie. Ja nie chcę uczyć...
– Adka! – Marek zrobił słodką minę.
– Jakie jest drugie dno? – Zapytała dziewczyna doznając nagle olśnienia.
– O co ty mnie posądzasz? – Chmielewski uciekł wzrokiem w bok.
– Słyszałeś. Pytam, jakie jest drugie dno tej propozycji, przecież nie składasz jej dlatego, że dbasz o moją habilitację i uprawnienie pedagogiczne. Jak mawiał mój przedmiot badań: Strzeż się swych pierwszych odruchów – zwykle są szlachetne. Także się upewniam.
– No wiesz! – Marek zrobił tym razem obrażoną minę, ale zaraz się uśmiechnął widząc kpiący uśmiech na ustach przyjaciółki. – No dobra, znasz mnie. Wiesz, ja z tych Stanów wrócę i chce mieć gdzie wracać.
Adrianna zaczęła się głośno śmiać.
– Proszę, proszę. Nic się nie zmieniłeś. Dalej kombinujesz cztery ruchy do przodu. Okey załapałam. Uderzasz z tym do mnie bo: po pierwsze nie zabiorę ci posady i jak coś to zawsze możesz wrócić, po drugie, jeśli nie wrócisz to ja będę mieć na pieńku z dziekanem, gdy mu powiem, że nie przedłużam kontraktu, po trzecie, nadal będziesz miał mieszkanie, bo go nikomu nie wynajmę, ponieważ sama będę w nim mieszkać. Po czwarte, zostawisz mi psa i kwiatki. Sprytne. Ale panie wszech planujący, wziąłeś pod uwagę, że mogę powiedzieć „nie”?
– Nie. – Krótko odpowiedział Marek.
– To uwzględnij. Bo mówię nie. O mieszkanie możesz być spokojny. Z psem też coś wymyślimy.
– Puchatku – Marek użył ksywki z czasów studenckich – nie bądź taka. Będziesz mieć luz, czas na pisanie, trochę grosza ci wpadnie, co prawda przy fortunie twojego księcia...
– Hrabiego, on jest hrabią, nie księciem, na księcia nie miałabym szans. – Odburknęła. Temat Franza był między nimi drażliwy.
– Nieważne, arystokrata pieprzony w każdym razie. Adka, potem już nie będziesz mieć okazji, zostanie ci tylko praca naukowa.
– Marek nie wiem, przedwczoraj wróciłam z Paryża, daj mi chwilę, nie odpowiem tak natychmiast. To jest ważna decyzja. Musiałabym się dowiedzieć, jak na to moja uczelnia. Czy mają jakieś plany wobec mnie. Czy mogłabym podjąć pracę w Polsce. Nie poganiaj mnie. Poza tym wybacz ale w swoich planach muszę uwzględnić zdanie Franza, czy ci się to podoba, czy nie.
– Wiem, ale już się łamiesz leciutko. – Chmielewski uśmiechnął się szelmowsko. – Bari za tobą tęskni. Wreszcie po opiekowałabyś się naszym psem. Okey masz tydzień, ale jeszcze lepiej gdybyś podjęła decyzję do środy. W piątek mam spotkanie z dziekanem. Adrianna odsapniesz od tego nadmuchanego towarzystwa, spojrzysz na wszystko trzeźwym okiem.
– Tak wiem, że nie lubisz Franza – ironizowała.
– Ale lubię ciebie. Przemyśl to. Przecież z Katowic latają samoloty do Frankfurtu. Nie namawiam już, odezwij się do mnie po prostu. Całuski. Pa. – Marek rozłączył połączenie.
– Pa. – Odpowiedziała w pustkę.
Zamknęła laptop. Oparła głowę na rękach. W głowie miała mętlik. Marek ogłuszył ją swoją propozycją. Była kusząca. Przynajmniej przed samą sobą nie musi udawać, że tak nie jest. W sumie wystarczyłby jeden telefon do Paryża i wiedziałaby, czy może sobie pozwolić na pracę w Polsce. Nawet gdyby musiała wrócić na wykłady, to dało by się to zorganizować. Tęskniła za zmianą. Franz był cudownym mężczyzną, jednak nie traktował jej naukowej pracy poważnie. Dla niego, finansisty, było to tylko nieszkodliwe hobby, przy którym upierała się jego narzeczona. Marek miał rację, miałaby czas na pisanie, zdążyła by przez ten rok szkolny zamknąć habilitację. A uzyskanie tytułu było jej marzeniem. Potem dotrzymałaby słowa i wyszła za Franza. I tak wszelkie decyzje dotyczące ślubu i wesela były ustalane praktycznie bez jej udziału. Hrabina Doutz zajęła się wszystkim. Ona miała być w urzędzie stanu cywilnego, a potem w kościele o określonej porze, wyglądać olśniewająco i powiedzieć dwa razy „tak”. Choć pewnie, matka Franza nie obraziłaby się gdyby usłyszała choć jedno „nie”. Dobrze, że miała wpływ na suknię ślubną. Nie była to do końca jej wymarzona kreacja, ale osiągnięty kompromis ją zadowalał.
Posada na uczelni. W Katowicach. Czemu by nie? Gdyby odpowiednio porozmawiała z Doutz'em. I tak ciągle byli w rozjazdach, co za różnica do jakiego samolotu się wsiada. Gonitwa myśli przyprawiła ją o ból głowy. Adriana wstała i postanowiła się przejść. Nieopodal frankfurckiego mieszkania Franza był mały park. Piechotą będzie tam za piętnaście minut. Po drodze kupi coś do zjedzenia. Postanowiła. Ubrała się szybko i wyszła z domu.
Choć słońce przygrzewało w parku dzięki fontannom i zraszaczom, porozstawianym na trawnikach, było przyjemnie. Chodząc zielonymi alejami, dziewczyna patrzyła na biegające dzieci, rozbrykane psy i spacerujących ludzi. Co jakiś czas natykała się na pary. Patrząc na zakochanych, uśmiechniętych ludzi wróciła wspomnieniami do siebie i Franza z Paryża. Ależ im wtedy było cudownie razem. Robili co chcieli, cieszyli się sobą. Poznali się na nudnym przyjęciu z okazji odnowienia jednej z auli Sorbony. Renowację sponsorował bank rodzinny Franza, a on jako dyrektor fili w Paryżu był na otwarciu. Ada znalazła się tam przypadkiem, na zaproszenie kustosza Sorbony. Nudziła się w jego towarzystwie i zastanawiała jak ulotnić po angielsku. Partnerka Franza wypiła za dużo szampana i po kilku głośno rzuconych sprośnych żartach, została dyskretnie nakłoniona do opuszczenia imprezy. Ada nie pamiętała, jakim sposobem znalazła się obok Doutza przy stole. Zaczęli rozmawiać, przyjęcie opuścili razem. Do dziś pamięta smak kawy o piątej rano w małym bistro niedaleko bazyliki Sacre Coeur. Nie mogli się nagadać. Potem Franz odprowadził ją pod drzwi. Żałowała, że mieszka kilka kroków od knajpki w której siedzieli i poranny spacer nie trwał dłużej. Doutz pocałował ją w policzek i życzył miłego dnia. W mieszkaniu uświadomiła sobie, że nie wymienili się telefonami. Gdy kilka godzin później wyszła po zakupy do małego sklepu obok domu, spotkała Franza. Siedział na schodach prowadzących do jej klatki z książką w dłoni. Zamienił elegancki garnitur na jeansy i bluzę z kapturem. Wyglądał w nich tak samo pociągająco, a może nawet bardziej. Gdy usiadła obok niego, poprosił ją o jakieś dokumenty, aby mógł sobie wszystko zapisać po to, aby już nigdy mu nie znikła z oczu. Rozczulił ją tym maksymalnie. Zauroczyła się Doutzem natychmiast i całkowicie. Adzie imponowało, że tak oszałamiający mężczyzna, jak Franz, zwrócił na nią uwagę. Nigdy nie uważała się za super atrakcyjną dziewczynę, raczej klasyfikowała siebie samą na poziomie przeciętności. Jednak przy Franzu czuła się jak kopciuszek, który spotkał księcia.
Bajka trwała pół roku. Miała wrażenie, iż pływa wśród obłoków. Franz był cudowny, powiedzenie, że nosił ją na rekach nie było żadnym eufemizmem. Zazdrościły jej wszystkie paryskie koleżanki. Sielanka skończyła się, gdy zadzwoniła do Doutza matka z informacją, że jego ojciec przeszedł udar. Musiał wrócić do Frankfurtu, aby objąć fotel prezesa. Ona została w Paryżu, nie skończyła zbierać materiałów do pracy. Zobaczyli się po dwóch miesiącach. Nie był to już ten sam mężczyzna, który zawrócił jej w głowie. Ale ona nadal go kochała. Zgodziła się po jego gorących prośbach na przeprowadzkę do Frankfurtu. Tym sposobem kursowała od ponad roku pomiędzy Francją, Niemcami, a Polską. Była już zmęczona. Podczas wielkanocnych świąt Franz się oświadczył, a ona powiedziała „tak”. Czasami miała wątpliwości. Jednak ojciec zawsze ją uczył, że trzeba ponosić konsekwencję swoich decyzji. Nie, nie narzekała, po prostu patrząc na te uśmiechnięte pary czuła gdzieś w środku słabe ukłucie straty i żalu. Spojrzała na zegarek zawieszony na łańcuszku, na szyi. Jedenasta trzydzieści. Szybkim krokiem ruszyła w stronę domu. Obiad z Franzem nie mógł czekać.
Okazało się, że w Provance była pierwsza. Kelner zaprowadził ją do ich ulubionego stolika na piętrze niziutkiej kamienicy przy Klappergasse, w najpiękniejszej dzielnicy miasta Sachsenhaussen. Lubiła czasami powłóczyć się tutejszymi uliczkami sama lub z Franzem. Sięgnęła od niechcenia po menu. Miała ściśnięty żołądek z nerwów, zastanawiała się jak zacząć rozmowę o Katowicach. Nagle poczuła ciepłe dłonie na ramionach. Doutz pocałował ją w odsłonięty kark i usiadł naprzeciwko.
– Myślałem, że będę pierwszy. – Powiedział sięgając po kartę.
– Dzisiaj wyjątkowo ja się nie spóźniłam – odpowiedziała. – Jak czuje się twój tata? Mam nadzieję, że lepiej niż wczoraj.
– Całkiem nieźle, wypił z nami herbatę. I zamienił kilka słów.
– O! wszystko idzie ku lepszemu. Rehabilitacja daje efekty.
– Tak, sama widzisz jakie postępy poczynił. – Odpowiedział wpatrzony w menu.
– A hrabina? – Zapytała Ada z kurtuazji. Sięgnęła po kieliszek z wodą.
– Doskonale. Wpadła na pewien pomysł. – Franz uśmiechnął się promiennie.
– Jaki? – Mieroszewska stała się czujna.
– Powiem ci później. Porozmawiamy po obiedzie. Co powiesz na spacer?
– Szczerze powiedziawszy jest za gorąco, wolałabym wrócić do domu.
– Dobrze – szybko zgodził się Franz.
Dotarli do domu około czwartej popołudniu. Ada całą drogę zastanawiała się jak zacząć rozmowę o propozycji Marka. Panowie nie darzyli się sympatią i reagowali na siebie alergicznie. Wiedziała, że informacja, iż to Chmielewskiego ma zastąpić nie ułatwi sprawy. Postanowiła zaczekać z rozmową do jutra. Wtedy zadzwoni do Paryża i będzie wiedzieć na czym stoi. Po co zaczynać dyskusję skoro nawet nie wie czy może sobie pozwolić na taki wyjazd. Przebrała się w domowe rzeczy i wyciągnęła na kanapie w salonie.
– Kochanie musimy pogadać – niespodziewanie zaczął Franz, siadając na kanapie obok.
– Taki wstęp nie wróży niczego dobrego. – Odpowiedziała, odkładając przeglądany magazyn. – Nie chcesz już mnie? – Zażartowała.
– Nie gadaj głupot, to nie jest śmieszne. Wiem, że do naszego najważniejszego dnia nie zostało już wiele czasu...
– Franz, mamy ładnych kilka miesięcy. Poza tym, bądźmy szczerzy, wszystkim zajmuje się twoja mama, my tylko przytakujemy. – Przerwała i usiadła bokiem do chłopaka.
– Fakt. Ale chyba ci to zbytnio nie przeszkadza? Przecież miejsce wesela wybraliśmy sami.
– Nie. Nie przeszkadza mi. Nie mamy czasu, to po pierwsze, a po drugie nikt tak perfekcyjnie nie zorganizuje przyjęcia i ceremonii, jak twoja mama.
– Sprawia jej to wiele radości. – Franz uśmiechnął się szeroko.
– Zapewne. – Ada dyplomatycznie postanowiła swoje wątpliwości zachować dla siebie. – Ale skoro nie chcesz mnie porzucić przed ołtarzem, to o czym chciałeś pogadać.
– Będziemy musieli przenieść się do Tokio. – Wyrzucił z siebie.
– My?! – Ada spojrzała na Franza mocno zdziwiona.
– Tak. Zaczynamy współpracę z jednym z japońskich banków i ta operacja wymaga mojej obecności w Tokio. Więc pomyślałem, że przeniesiemy się tam na jakiś czas. To jest duża sprawa Ada, życiowa dla mnie. Ja wiem, że masz te całe swoje badania, ale chyba, przesuniecie habilitacji na jakiś czas nie będzie katastrofą. – Bardziej stwierdził, niż zapytał.
– Ok. Pozwól, że teraz ja się zapytam. – Adrianna usiłowała mówić spokojnie, nie podnosząc głosu. – A gdyby przesunięcie habilitacji było katastrofą. Gdyby było dużą sprawą, życiową sprawą dla mnie i wymagało na przykład wyjazdu do Rosji dla ukończenia badań. Gdybym to ja cię postawiła pod murem mówiąc „będziemy musieli się przenieść do Sankt Petersburga”. Co byś powiedział?
Franz milczał. Nabrał powietrza jakby chciał coś powiedzieć ale zrezygnował w ostatniej chwili i tylko wydał z siebie przeciągłe westchnienie.
– Rozumiesz co mam na myśli. – Ada złapała go za rękę i splotła palce. – Moja habilitacja jest dla mnie ważna. Chcę ją napisać przed naszym ślubem. Taką mieliśmy umowę. Przeniosłam się praktycznie dla ciebie do Frankfurtu. Twierdziłeś, że tak będzie nam łatwiej. Prawda jest taka, że ja ciągle jestem w rozjazdach, a ty w pracy. Jak byłoby w Tokio? Inaczej? Nie sądzę. Zmieniło by się tyle, że ja byłabym uziemiona w obcym mieście, bez znajomości języka, a ty dalej byłbyś w pracy. Nie wymagaj ode mnie więcej Franz.
– Ada, ale ja muszę...
– Wiem. Nie mam o to pretensji. Każde z nas ma swoje zobowiązania. Wiedziałam na co się godzę przyjmując pierścionek. – Przysunęła się do niego i przytuliła do ramienia. – Słuchaj mam rozwiązanie, nie chciałam ci jeszcze nic mówić, bo się nie zdecydowałam i nie wiem, czy to do końca możliwe ale dostałam propozycję pracy.
– W Paryżu?
– Nie, w Katowicach, na mojej alma mater.
– Jak to? – Teraz on się odsunął i spojrzał zaskoczony na Adę.
– Marek, nie krzyw się – uprzedziła chłopaka – wyjeżdża na uniwersytet nowojorski z serią wykładów. Dostał kontrakt na rok. Zaproponował mi swoje miejsce na ten czas. Myślę,że byłoby to ciekawe doświadczenie. Miałabym też gdzie mieszkać, zajęłabym się psem i kwiatkami. Pobyłabym z rodzicami. Dokończyłabym w spokoju pracę. Tutaj, trzymasz mnie ty kochanie. Skoro ciebie nie będzie...
– Chcesz jechać do Katowic? A co z nami?
– Nic. Wszystko bez zmian. Będziesz przecież w Tokio. Spraw ślubu i wesela pilnuje twoja mama, a na przymiarki, czy omówienie innych szczegółów zawsze mogę przyjechać. Samoloty naprawdę latają z Katowic.
– Ale chciałbym abyś w Japonii była przy mnie! – Powtórzył uparcie marszcząc brwi.
– Franz czy ty mnie słuchasz? Nie jestem maskotką, mam swoje sprawy. Nie pojadę z tobą do Tokio! A skoro ciebie nie będzie tutaj, to mnie również nic we Frankfurcie nie trzyma. Również dobrze mogę pomóc Markowi i w spokoju w kilka miesięcy napisać coś, co tutaj zajęłoby mi o wiele więcej czasu. Uważam, że to jest bardzo dobre wyjście.
– Ja tak nie myślę, ale widzę, że się uparłaś. – Franz wydął wargi.
– Tak. Nie pojadę z tobą. W Tokio byłabym całkowicie uziemiona. Nie dąsaj się – przytuliła się z powrotem do ramienia Doutza. – W sierpniu będę twoją hrabiną, do tego z napisaną habilitacją. I będziemy żyć długo i szczęśliwie.
– Ech, Adka – pocałował ją w czubek głowy. – Nie myśl, że mnie przekonałaś. Ja tak łatwo nie odpuszczam. Przecież już po naszym pierwszy spotkaniu oświadczyłem ci, że nie chce abyś mi kiedykolwiek zniknęła z oczu.
– Wiem, pamiętam – przemieściła się na jego kolana siadając na nich okrakiem. – Ale ja jeszcze nie wykorzystałam nawet ułamka moich argumentów.
– Chcesz mnie przekupić ciałem? – Zapytał, jednocześnie przesuwając się ustami na jej szyję.
– Przekupić?! W życiu bym o tym nie pomyślała! – Odpowiedziała udając oburzenie.
Witam świątecznie :) ech ledwo się ruszam. Kocham karpia, a miałam go dziś na dwa sposoby, czyste obżarstwo xd. Mam nadzieję, że Wy nie popełniliście tego samego błędu co ja :P
Pierwszy rozdział, są takie osoby, które już czytały to opowiadanie w jego pierwotnej wersji. Jednak tutaj, nie będę się ściśle trzymać pierwowzoru. Na pewno historia Adrianny zagości na klawiaturze na dłużej
Wesołych Świąt!!!
Jacy słodcy. Jednak coś czuje, że to wszystko runie. Taka odległość rewelacyjnie nie wpływa na związki, które akurat niedługo mają wziąć ślub, chociaż może wręcz przeciwnie! Utrwali ich bardziej i ich miłość będzie jeszcze większa, kto wie. No i czekam na dalej jak to pójdzie. Kto, gdzie pojedzie. :D
OdpowiedzUsuńWesołych!
Ślub za pasem, a tu Katowice - Tokio, wiele możliwości, to fakt :D Nie mogę napisać "jak to pójdzie" xd, po prostu zapraszam doczytania następnych rozdziałów :)
UsuńWesołych, Wesołych - ja na przykład dzisiaj robiłam grilla w ogrodzie, było wesoło :P
Myślałam, że pojawi się miniaturka, a tu miłe zaskoczenie c:
OdpowiedzUsuńCiekawi mnie co będzie dalej. Pierwsze wrażenia jakie wywarli na mnie bohaterowie:
Adka - polubiłam ją, wydaje się być taką pozytywną osobą, ale zobaczymy jak to będzie dalej.
Franc - jakoś nie przypadł mi do gustu, no ale przecież to dopiero początek!
A Marka również polubiłam!
Weny życzę!
Miniaturek na razie na podorędziu brak - może za jakiś czas:)
UsuńI widzę, że Marek zaczyna mieć fanclub :D
Pozdrawiam:)
Fajnie, że ta historia zagości na dłużej. Już od tego rozdziału mi się spodobała.
OdpowiedzUsuńJakoś nie wydaje mi się, aby związek Ady i Franza przetrwał taką odległość. Ada postawiła na swoim i chwała jej za to. Nikt nie może za nią decydować. Czekam na kolejną część. Pozdrawiam :)
Miło, że zajrzałaś:)
UsuńAda jest powiedzmy, że praktyczna. Logika to dla niej opoka, coś co jej zawsze pomaga. Argumenty to jej oręż. Ale jak będzie dalej...zapraszam do czytania :)
Brzmi... znajomo. I to wcale nie dlatego, że czytałam pierwotną wersję, bo przecież nie czytałam. Polka za granicą związana z bogatym mężczyzną oraz jej kolega "z przeszłości" (w dodatku w pierwszym rozdziale już na kacu). Chyba Cię nie dziwi, że mam pewne skojarzenia? Nie będę drążyć tego tematu, bo to dopiero początek, a z racji tego, że czytałam "Cud..." skojarzenia przyszły same. Poza tym ostatnio na innym blogu już wypisałam wszystkie podobieństwa dwóch tekstów innej autorce, naprawdę jestem hejterem, ludzie przestaną mnie lubić xD Może się czepiam.
OdpowiedzUsuńDobrze, będę się tłumaczyć, że nie potrafię pisać komentarza (a jednak nie odpadają od tego ręce!!), ale pierwsze rozdziały trudno skomentować, szczególnie kiedy jeszcze niewiele się dzieje. (Nie ma seksu w pierwszym rozdziale, no jasne, tylko ja potrafię zrobić coś takiego.) Noale...
Ada. Lubię to u Ciebie, że Twoje bohaterki nie są takie rozbełtane (?). No, może oprócz Magdy, ale jej zachowanie potrafię wytłumaczyć wiekiem. Ada jest konkretną babką, to widać, ma jakieś doświadczenia, z których korzysta przy podejmowaniu decyzji, poza tym wie, co chce, potrafi decydować bez tupnięcia nogą. Ha, i teraz jestem ciekawa jak poradzi sobie w sprawach miłosnych.
Co do facetów. Od razu polubiłam Marka. Chociaż wydaje się być dupkiem, ale naturalnie poczułam do niego sympatię. Może to dlatego, że to "nasz" chłopak. Poza tym, pracuje na uczelni, prawda? xDDDDDD Franz - dyrektorzy, kierownicy, faceci na wysokich stanowiskach ubrani w garnitury - w moim przypadku jeśli to nie jest "ten jeden konkretny", to niestety... ale wolę doktorków ;>
Może zaskoczysz i tym razem Twoja Polska wybierze jednak obcokrajowca? ;> Hej, ale opko za granicą jest zUe, ale obcokrajowców to całkiem sporo się u Ciebie przewija ;> Tak btw, to chyba nie poznałaś mojego Dylana, nie? ;>
A tak ogólnie? Co Ci mogę napisać, nie będę Ci przesadnie słodzić, po prostu jak zawsze wciąga tak, że nie wiem, kiedy dotarłam do końca i z "Juuuuż koniec??" na ustach zaczęłam pisać komentarz.
Okej, jakoś poszło. Wino pomogło xD Dobre, brat mi przyniósł ;P
Pozdrawiam! ;**
A tak jeszcze pytanie do ankiety, to skoro jest mi to obojętne, to powinnam zagłosować? ;P
UsuńWitam, witam:) Nie, nie czytałaś pierwotnej wersji xd. Brzmi znajomo - nie zaprzeczę, tyle tylko, że historia Ady i Franza jest o rok starsza, niż ta o Anicie :) więc zagraniczny men ściągnięty do "cudu" stąd. A serio, nie zastanawiałam się nad tym. Zarówno tu, jak i w "cudzie", cudzoziemcy są mi inaczej potrzebni, że tak powiem :)
UsuńNie potrafisz pisać komentarzy?? Nie bluźnij, do pierwszego rozdziału TAAKKKIII komentarz, jesteś Mistrzem, szacun :)
I jak to nie ma seksu?? Był dwa razy na początku i na końcu - ale bez detali :P
Ciesze się, że Ada wzbudziła sympatię, zagości tu trochę, kiepsko by było gdyby od razu była na minusie:)
Co do mężczyzn - ja nie wiem co ten Marek Was tak wszystkie oczarował :P I tak uczelnia podnosi poziom atrakcyjności i sexapilu :D
A kogo wybierze Ada? - za wcześnie o tym myśleć, a co dopiero pisać ....xd
P.S Sorki, w ankiecie twardo postawiłam sprawę, albo "tak" - albo "nie":P
Haha, zawsze mogę opuścić bloga bez oddania głosu xD Dobrze, nie zrobię tego, zagłosuje zgodnie z moim sumieniem ;P
UsuńNo tak, jak na razie brzmi znajomo, dlatego poczekam, aż wszystko się rozwinie i wtedy podobieństwa znikną, dostrzegę różnicę. Chociaż zaczęłam się zastanawiać, czy Ty czasami z cudzoziemcami dużo nie przebywasz, że ich tak sporo ;>
Oj tam, bez detali, tylko z detalami się naprawdę (za)liczy xD
Nie wiem, dlaczego Marek oczarował inne, ale w moim przypadku byłoby trochę głupio, gdyby mnie stopnie naukowe nie kręciły ;P W końcu może kiedyś będę "panią doktorową" xD A może po prostu ma w sobie urok, którego nie można przeoczyć, no wiesz... jak Konrad. I Konrad. (I cała zgraja innych xD)
Normalny komentarz, nie wariuj ;P Dobra, postarałam się, nie bolało. *Nina idzie w blasku fleszy w deszczu konfetti w kształcie serduszek własnoręcznie wyciętego przez Joannę* Czekam na Toffifee, adres Ci wyślę ;P
A mnie Franz przypadł do gustu i ciekawa jestem, czy nagimnastykuje się, żeby jakoś poukładać to z Adą, pozwoli jej jechać do Katowic, bo przemówi do niego jej logiczny i słuszny tok rozumowania, czy będzie szedł w zaparte, że w Tokio byłoby im lepiej. Oczywiście patriotycznie łączę się z Markiem, który wywarł na mnie niemałe wrażenie. Kac zrobił swoje, ale całkiem sensownie gadał i łeb ma nie od parady, gotowy na każdą ewentualność, poza odmową Ady ;) Swoją drogą, fajna dziewczyna, poukładana, w sensie doświadczona i wie, co się z czym je, ale te przygotowania do ślubu, w którym praktycznie nie uczestniczy. Hrabina domyślam się podobnie nadęta jak synuś, Ada chyba mogła znaleźć sobie ciekawszą rodzinkę (i tutaj piję do Mareczka, może rodziców też ma bardziej rozrywkowych). Czekam na kolejny odcinek, bo coś czuję, że tym komentarzem, strasznie się pogrążam. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńwitam serdecznie:) Bardzo mi miło, że zatrzymałaś się tutaj na dłużej :)
UsuńWidzę, że fanclub Marka się rozrasta - zaczynam obawiać się presji xd, żartuje oczywiście :)
Zgadzam się z Tobą, Ada jest poukładana i zorganizowana i wydaje jej się, że jest gotowa na każdą ewentualność losu, nic bardziej mylnego:)
Absolutnie się nie pogrążyłaś komentarzem. Zapraszam i pozdrawiam.