Anita potarła
kciukiem kość nosową, robiła to nieświadomie od zawsze, gdy się nad czymś mocno
zastanawiała. Nie mogła wypędzić obrazu Konrada spod powiek. Prześladował ją od
trzech dni. Była niewyspana i rozkojarzona. Zastanawiała się, jak wytrzyma z
nim w ciasnej przestrzeni swojego samochodu, kiedy będzie czuć jego zapach i
oddychać wspólnym powietrzem. Całe szczęście, że będzie z nimi jeszcze Karina.
Anita bała się, że mogłaby „pęknąć” i pokazać mężczyźnie kim jest naprawdę. W
swoim sopockim domu zawędrowała na strych i z przykurzonego pudełka wyciągnęła
stare albumy fotograficzne. Nawet po tylu latach zaskoczyła ją ilość ich
wspólnych zdjęć. Wypady, ogniska, imprezy. Zazwyczaj na zdjęciach były trzy
osoby: ona, obok niej Konrad i przyklejona do niego dziewczyna. Na każdym
zdjęciu inna. Przyjrzała się uważnie fotografii, gdzie Stec stoi sam na
szczycie Giewontu. To było sierpień, przed klasą maturalną. Pamiętała ile
wysiłku kosztowała ją ta wyprawa, ledwo weszła razem z nim na ten szczyt.
Konrad uśmiechał się szeroko do obiektywu. Na głowie miał czerwoną bandamkę,
jego zielone oczy, jak zwykle hipnotyzowały, nawet z papieru. Napis z koszulki
krzyczał „Jestem Panem tego Świata”. Gdy zeszli ze szczytu, na dole, zaczepiły
Konrada dwie dziewczyny. Na nią patrzyły z nieukrywaną pogardą w oczach. Stec
wrócił na kwaterę dopiero następnego dnia z potężnymi malinkami na szyi. Miał
wtedy osiemnaście lat i faktycznie był panem świata i dziewczęcych serduszek.
Anita potrząsnęła głową. Wspomnienia nieubłaganie napływały dalej. Zawsze
mówił, że jest jego przyjaciółką, jego pokrewną duszą. Owszem była nią, ale dla
niego nie miała płci żeńskiej. Konrad nigdy nie widział w niej dziewczyny.
Dziewczyny, która była w niego wpatrzona jak w obrazek, choć udawała
twardzielkę. Rozstrzygała jego ówczesne dylematy, czy iść na randkę z Magdą,
czy może jednak z Darią. Wybierała ciuchy na imprezy, a gdy zrobiła prawo
jazdy, stała się również kierowcą. Zwierzał się jej ze swoich podbojów, ukrywał
u niej w domu przed natarczywymi wielbicielkami. Ale kiedy był zafascynowany
inną dziewczyną, potrafił być dla niej nieosiągalny po szkole, nawet przez
miesiąc. Potem przychodził z miną bezbronnego psiaka i pudełkiem, wtedy
ulubionych, jej czekoladek i przepraszał. A ona wybaczała to ignorowanie jej osoby, raz po raz. Anita wyciągnęła kolejny album. Przewracając kartki nareszcie
uśmiechnęła się szeroko. Na pierwszym zdjęciu mieli po sześć lat. Stali
wyprostowani. On w czarnych spodniach, białej koszuli i fraku. Ona w długiej,
żółtej sukience. Wspólnie trzymali w rączkach małą statuetkę. Ich pierwszy
wygrany konkurs. Tylko wtedy, w tańcu, Konrad był wyłącznie jej. Należał do
niej. Niestety, nie trwało to długo. Zakończyli wspólną karierę, gdy mieli
trzynaście lat. Nadal tańczyli, nawet wspólnie w klubie, ale tylko dla
przyjemności. Konrad z czasem tańczył co raz mniej. Dla Anity była to
przyjemność, której nie potrafiła sobie odmówić. Tańczyła więc dalej sama. Po
Konradzie nikt nie był już jej partnerem w tańcu.
– Anitko, córciu – w drzwiach strychu pojawiła
się głowa Hanny, jej gospodyni. – Zmarzniesz tutaj, odłóż te wspomnienia tam
gdzie ich miejsce i chodź. Zrobiłam nam czekoladę.
– Ma pani rację
Haneczko, nie można żyć wspomnieniami. Faktycznie zimno tu. Już odkładam te
starocie i schodzę do kuchni. – Anita podniosła się z podłogi i odłożyła albumy
do pudełka. Wyciągnęła jednak z jednego zdjęcie Konrada na Giewoncie i wsunęła
do tylnej kieszeni jeansów. Sama nie wiedziała czemu to zrobiła. Zeszła do
kuchni.
***
Hanna czekała
na nią z obiecanym kubkiem czekolady.
– Pani Haniu,
chodźmy do salonu, mam jeszcze chwilkę zanim pojadę do Gdańska.– Zaproponowała
Anita.
– Przyjedziesz
na weekend znowu? – Zapytała korpulentna blondynka.
– Tak,
przyjadę.
– Nie wiem, po
co ci to mieszkanie dziecko. Jak przyjeżdżasz z Gdańska, to jesteś zmęczona i
wychudzona. Ty chyba tam w ogóle nie jadasz. – Oskarżycielsko wycelowała w
Vetterową kubkiem z gorącym napojem.
– Jadam, jadam
– jęknęła Anita i uśmiechnęła się szeroko.
Anita uwielbiała swoich gospodarzy:
Hannę i Dariusza. Miała wyjątkowe szczęście, że trafiła na tak porządnych ludzi,
którzy stali się jej bardzo bliscy. Kupiła dom w Sopocie zaraz po śmierci
Lucasa. Co prawda, planowali przeprowadzkę do Polski, ale raczej bliżej miejsca
zamieszkania jej rodziców. Jednak, gdy Lucas odszedł tak nagle, Anita nie
chciała, aby cokolwiek przypominało jej o mężu. Nie dlatego, że go nie kochała,
ale dlatego, że kochała go bardzo. Bała się, że jeżeli nie odetnie się od
wspomnień, to oszaleje. Sprzedała ich dom w Rotterdamie. Przypadkiem trafiła na
ofertę swojego obecnego domu w Sopocie. W Gdańsku mieszkała Jowita, jej jedyna
przyjaciółka w Polsce. Gdy przyjechała na miejsce urzekł ją dom, ogród,
bliskość plaży, do której przez furtkę z ogrodu miała dziesięć minut przez las,
a morze widziała z piętra domu. Na słupie elektrycznym, obok małego sklepu
spożywczego, na jej ulicy przeczytała ogłoszenie. „Starsze małżeństwo, uczciwe
i solidne przyjmie każdą ofertę pracy”. Pod wpływem impulsu zadzwoniła pod
numer grzecznościowego telefonu podanego na dole. Tak trafiła na Gołębiowskich.
Byli to ludzie tuż przed sześćdziesiątką, którzy stracili pracę, a spółdzielnia
nie pyta się, czy masz za co zapłacić czynsz. Do tego Dariusz był cukrzykiem i
sporą część ich skromnego dochodu pochłaniały wydatki na lekarstwa. W wyniku
swojej choroby stracił prawą stopę, równocześnie tracąc widoki na jakąkolwiek
pracę. Anita polubiła ich od razu i zaproponowała zatrudnienie u siebie. Na terenie
zakupionej posiadłości był tak zwany domek gościnny. Parterowy, trzy pokojowy
budynek z łazienką. Anita nie spodziewała się najazdu jakichkolwiek gości, a
gdyby ktoś postanowił ją odwiedzić, to mógł spokojnie nocować w jednej z
wolnych sypialni na piętrze. Domek gościnny dostosowała do potrzeb Dariusza, w
salonie zaaranżowała otwartą kuchnię i oddała mieszkanie do dyspozycji
Gołębiowskich. W ten sposób przenieśli się do niej, a ze sprzedaży mieszkania
uregulowali zadłużenie. Stali się dla Anity nie tylko pracownikami, ale i
przyjaciółmi. Hanna jej matkowała, a Dariusz dbał o nią jak o ukochaną
jedynaczkę. Swoich dzieci nie mieli.
Gdy wyjeżdżała do Gdańska i spędzała
pięć dni w mieszkaniu w mieście, wracała do domu na Ułańskiej, jak do
rodzinnego. Dariusz otwierał bramę, a Hanna czekała na nią z ciepłym posiłkiem.
Potem siadali na otwartym tarasie latem, lub w oranżerii, którą Dariusz wybudował
praktycznie sam. I opowiadali sobie nawzajem o minionym tygodniu. Anita
streszczała problemy firmy, a oni rozwodzili się co zrobiły ich wspólnie
przygarnięte ze schroniska psy: mieszaniec owczarka z kaukazem Amok i kochana,
niewidząca na jedno oko Luna, suczka rasy europejskiej. Ostatnio ich menażeria
powiększyła się o dwa koty, które ktoś przerzucił przez ogrodzenie. Malutkie,
ślepe jeszcze kociaki, w pyskach posłusznie przyniosły pod drzwi tarasu psy.
Luna zajęła się nimi, jakby całe życie byłą kocią mamą. Teraz bliźniaki, jak je
nazywali, nosiły dumne imiona Bolek i Lolek i dokazywały jak na trzymiesięczne
kociaki przystało. Vetterowa z Gołębiowskimi miała o wiele bliższe relacje niż
ze swoimi rodzicami. Oczywiście, mama z tatą byli tylko jedni, ale zajęci
pomaganiem w wychowywaniu trójki dzieci siostry Anity, ją odsunęli na dalszy
plan. A ona nie próbowała tego zmienić.
– Córciu, coś
cię martwi? – Hanna postawiła przed blondynka kubek z parującą czekoladą.
– Nie, wszystko
w porządku – uśmiechnęła się szeroko. – Zaprosiłam rodziców. Przyjadą przed
wigilią i wyjadą w drugi dzień świąt. Już widzę listę zakupów przysłanych mi
przez mamę.
– Denerwujesz
się, bo przyjadą?
– Pani Haniu, kocham
moich rodziców, ale wie pani, że są powiedzmy, trudni. Wolałabym to ja do nich
jechać i mieć swobodę wyboru terminu ucieczki. I tak się już nasłuchałam, że
nie będzie mnie w Nowy Rok na imieninach ojca.
– Przecież
jedziesz do rodziców Lucasa, to chyba oczywiste, że masz tam pewne sprawy do
załatwienia – ze zdziwieniem w głosie odpowiedziała kobieta.
– Pani to
rozumie, oni nie. No nic, damy radę. Prawda?
– Damy, damy,
moje dziecko. Pomogę ci oczywiście w przygotowaniach, a wigilię spędzimy z
Darkiem u siebie.
– Nie ma mowy.
Wigilię spędzimy razem pani Haniu. Nie wyobrażam sobie już tych świąt bez was.
W zeszłym roku, gdy rodzice nie przyjęli mojego zaproszenia tutaj, a u
teściowej mojej siostry, nie znalazło się dla mnie jedno dodatkowe nakrycie, to
z wami spędziłam ten szczególny czas. Gdyby nie wasza obecność, pewnie
przeryczałabym całe święta. A tak, płakałam tylko odrobinkę – odpowiedziała jej
Anita.
– Ech, do tej
pory nie rozumiem jak tak mogli, przecież to były twoje pierwsze świętą bez
męża. Ale nie martw się, jak mówiłam, damy radę. Zrobię tort czekoladowo –
miętowy, jakoś ostatnio nie było na niego czasu.
– I znowu będę
gruba!
– Oj, dziecko,
dziecko, choćbym nie wiem, jak się starała, tobie to nie grozi. A teraz dopij
czekoladę i się zbieraj. Dariusz załadował już do bagażnika, te cudowne
dziecięce rzeczy dla twojej Ani – ze śmiechem zakończyła dyskusję Hanna.
***
Z drogi do Gdańska zadzwoniła do
Konrada. Mogła poprosić Jowitę, żeby poinformował go o jutrzejszym wyjeździe do
Świnoujścia. Byłoby to prostsze i bardziej służbowe rozwiązanie. Jednak chciała
usłyszeć jego głos, po prostu i miała na tyle odwagi wobec siebie samej, aby
się do tego przyznać. Na osiedle Tysiąclecia, gdzie mieszkała Anna, dotarła
około trzynastej. Z ulgą wypatrzyła wolne miejsce na parkingu, tuż obok wejścia
do klatki. Z taką ilością pakunków, będzie musiała obrócić w tą i z powrotem
kilka razy, podsumowała w myślach. Wyciągnęła telefon i wyszukała w kontaktach
Annę Jezierską, po trzech sygnałach po drugiej stronie zgłosił się męski głos.
– Słucham?
– Witam Anita
Vetter z tej strony. Czy zastałam panią Annę?
– Tak, tak.
Tylko karmi. Mówi jej ojciec. Byłyście panie umówione? Na domofonie dwadzieścia
cztery proszę wcisnąć.
– Dobrze,
dziękuję. Zaraz będę. – Anita rozłączyła rozmowę. Wysiadła z auta i z tylnego
siedzenia wyciągnęła torby z ciuszkami. Po resztę postanowiła wrócić za moment.
Wcisnęła na klawiaturze odpowiednie cyferki i po chwili zapukała do mieszkania
na pierwszym piętrze. Otworzył jej tęgi, brodaty mężczyzna, który skojarzył się
jej z bosmanem występującym w pierwszych komercyjnych reklamach, pewnej firmy,
jakie puszczała na swojej antenie TVP.
– Witam panią i
zapraszam dalej. – Gestem dłoni zaprosił Anitę do środka.
– Mógłby pan
wziąć ode mnie te torby? – Zapytała Anita, jednocześnie wyciągając je do
mężczyzny. – Na dole mam jeszcze kilka rzeczy do zabrania dla małej Zuzy.
– Oczywiście. –
Jezierski odebrał od niej pakunki. – A może pomóc z tą resztą?
– Gdyby pan
mógł, zaczekam na dole – blondynka z wdzięcznością przyjęła pomoc.
Przy
samochodzie mężczyzna zagwizdał na widok otwartego bagażnika.
– Okradła pani
sklep? – Ojciec Anny podrapał się po brodzie.
– Nie, nasz
księgowy udostępnił mi fundusz socjalny – ze śmiechem odpowiedziała Anita. –
Pytałam Ani co ma i odpowiedziała, że się dopiero organizuje, więc z ekipą z
pracy pomogliśmy jej w tym troszkę – dodała tonem usprawiedliwienia.
– Wie pani co,
proszę mi zostawić kluczyki, a ja ten cały majdan powoli przetransportuje. Ależ
się Anka ucieszy.
– Mam nadzieję.
Anita cicho
weszła do mieszkania, powiesiła płaszcz i zapukała lekko we framugę drzwi od
dużego pokoju. Ania stała tłem do niej z maleństwem ułożonym na ramieniu.
– Dzień dobry
pani Aniu.
– Witam pani
prezes. Tylko się odbije i ułożę ją do spania – głową kiwnęła w stronę
córeczki.
Anita podeszła
bliżej małej i przyjrzała się jej z bliska.
– Ależ ona jest
śliczna – powiedziała cichutko.
– I na razie
daje się mamie i dziadkowi wyspać. Proszę usiąść. Ja ją odłożę do łóżeczka.
– Siedziałam
całą drogę z Sopotu, postoje odrobinkę. Mam dla małej kilka drobiazgów od
biura. Gdzie mogę je ustawić?
– Proszę tutaj.
Vetter cofnęła
się do przedpokoju po reklamówki z ciuszkami. Jezierska zrobiła zdziwioną minę
patrząc na kilka toreb wypchanych ciuszkami, kiedy wróciła do pokoju.
– Ależ, nie
trzeba było. Jakie to śliczne – z cichym okrzykiem wyciągnęła różową
sukieneczkę z pierwszej reklamówki.
– Trzeba było,
trzeba. To jeszcze nie wszystko. Przyznam się szczerze, że Wiktor
wygospodarował dla Zuzi wystarczającą sumę na wyprawkę. Zaraz pani tata
doniesie resztę. – Na potwierdzenie jej słów Jezierski wniósł do pokoju
pierwsze pudełka.
– Co to jest? –
Anna miała okrągłe oczy ze zdziwienia.
– Po kolei, to
będzie tak: ubranka w trzech pierwszych rozmiarach, kombinezon do wózka.
Butelki, smoczki i cały ten sprzęt. Dalej kupiliśmy podgrzewacz, laktator,
elektroniczną nianię, torbę z przewijakiem, dwa komplety pościeli, karuzelę nad
łóżeczko, leżaczek – bujaczek, łóżeczko turystyczne, zapas pampersów, płyn do
kąpieli i nie pamiętam co jeszcze. Wiem czego nie ma: wózka i łóżeczka zwykłego, bo to Zuzia ma.
–
Ale...ale...jak to? – kobieta była w szoku.
– Normalnie
pani Aniu, normalnie. Należało się małej i już.
– Jak ja mam
dziękować? Przecież to tak dużo, tyle pieniędzy...
– Nie
rozmawiamy o pieniądzach, tylko o rzeczach potrzebnych Zuzi. Martwię się tylko,
czy pani to wszystko pomieści.
– Pomieszczę –
Anna podeszła i przytuliła zaskoczoną Anitę. – Dziękuję – szepnęła i ukradkiem
otarła oczy.
– Zrobisz nam
herbaty tato?– Zwróciła się do Jezierskiego.
– Ano zrobię,
zrobię i część tych rzeczy przeniosę do siebie. Będę to teraz składał dla małej
– powiedział z dumą.
Kobiety usiadły
na wersalce.
– Pani Aniu,
jak sobie pani radzi?
– Na razie
dobrze, postaram się jak najszybciej wrócić do pracy pani prezes. Teraz tata ma
urlop od armatora...
– Anno,
pozwolisz, że będę bezpośrednia. Do pracy wrócisz wtedy, kiedy mała ci na to
pozwoli, ale nie wcześniej, niż po upływie macierzyńskiego i wykorzystaniu
urlopu. Do tego czasu otrzymujesz wynagrodzenie w pełnym wymiarze. Niestety nie
mogę ci płacić premii, ale kadrowa znalazła inne rozwiązanie. Premię będziesz
mieć wypłacaną w formie dodatku dla Zuzi. Nie musisz się martwic o pracę. Twoja
posada czeka na ciebie, my na ciebie czekamy. Oczywiście na czas twojej
nieobecności przyjmę kogoś na zastępstwo, ale nie traktuj tego jako zagrożenia.
Rafał średnio sobie radzi w roli sekretarki...
– Rafał siedzi
w recepcji?
– Taaa i Adam i
Piotr. Mają grafik i dyżury, jednak przyznasz, że raczej średnio się do tego
nadają, choć bardzo się starają.
– Rafał w
recepcji to pomyłka – ze śmiechem stwierdziła Anna i zraz poważnie dodała. –
Dziękuję jeszcze raz. Wiele to dla mnie znaczy, że mam gdzie wracać. Jak
mówiłam, tata ma urlop więc pomoże mi na tyle ile potrafi przy małej. Później
coś wymyślę.
– Ja już
wymyśliłam, a właściwie Jowita. Rozejrzała się w okolicy i okazało się, że w
naszym budynku jest żłobko - przedszkole. Wiedziałaś o tym?
– Nie, nie
miałam pojęcia.
– Jeśli
będziesz chciała to Zuzia ma w nim zaklepane miejsce, a opłacać będę ci go
firma.
– Ale , ja
naprawdę...
– Anno, nie
masz wsparcia. Tata wypłynie w rejs i co zrobisz? Myśl racjonalnie.
Potrzebujesz pracy, a nie chcesz pomocy od ojca dziecka.
– Nie, nic od
niego nie chcę – twardo odpowiedziała dziewczyna.
– Wiem, że już
pytałam, ale może jednak zmienisz zdanie, jeśli potrzebujesz prawnika, to
Jowita na pewno kogoś znajdzie...
Anita urwała,
bo do pokoju, z tacą wszedł Jezierski. Postawił przed kobietami dzbanek z
herbatą.
– Jak ona pani
powie, to proszę mi to anonimowo przekazać. Jak dorwę tego skurwysyna...
– Tato!
– Co tato,
tato? Nie chce Zuzi, jego strata, ale płacić powinien, tylko ty się,
idiotycznie, honorem unosisz i zęby zaciskasz. Oczywiście, że ja ci pomogę,
twoja szefowa też jest w porządku, słyszałem jak do ciebie mówiła. Ale
alimenty, to rzecz święta. A teraz idę do sklepu po nową wkrętarkę, przyda mi
się do poskładania i montażu tych cudeniek dla Zuzki – zakończył przemowę i
wyszedł z pokoju, po chwili doszedł do nich szczęk zamykanego zamka.
Zapadła
niezręczna cisza.
– Anno, ojciec
ma rację...
– To Tomasz.
– Słucham?
– Tomek
Grabiński jest ojcem Zuzi.
Anita zaniemówiła.
– Tak wiem, to
była ostatnia osoba, która pani typowała. Wszyscy byliby zdziwieni. Mieliśmy
romans – Anna szybko wyrzucała z siebie słowa, jakby bała się, że, gdy zatrzyma
się na moment, to już niczego nie powie. – Wiedzieliśmy, że kierownictwo nie
pochwała romansów w pracy, więc szczególnie ukrywaliśmy się. W pracy Tomek był
dla mnie nieprzyjemny, aż czasami mocno bolało, poza pracą go uwielbiałam.
Widywaliśmy się tylko u mnie, ojciec był w rejsie, dlatego go nie poznał.
Wszystko skończyło się w momencie, gdy powiedziałam mu o ciąży. Kazał mi radzić
sobie samej. Przestał odbierać moje telefony, unikał mnie w pracy. Gdy
przyszłam do niego, do domu, weszłam z jakimś innym mieszkańcem bloku.
Zapukałam do drzwi. Otworzył mi niekompletnie ubrany, owinięty
prześcieradłem. To powiedziało mi wszystko. Odwróciłam się bez słowa i
postanowiłam sobie radzić sama.
Anita,
nieświadomie tak mocno zacisnęła pięści podczas opowieści Jezierskiej, że
dopiero ból wbijanych paznokci w wewnętrzną stronę dłoni jej to uświadomił.
Niepostrzeżenie rozluźniła palce. Anna wstała po chusteczkę do oczu. Veter
przyjrzała się jej uważnie. Dziewczyna miała dwadzieścia pięć lat, była drobną,
szczupłą brunetką o dziecięcych wręcz rysach twarzy. Miała niespotykany,
fiołkowy kolor oczu. Roztaczała wokół siebie aurę nieporadnej kobietki , którą
trzeba było się zaopiekować. I Tomek się nią zaopiekował. Zawsze powtarzał, że
nie lubi monotonii, przypomniała sobie Anita.
– Jesteś pewna,
że nie chcesz od niego alimentów? – Cicho zapytała dziewczynę.
– Tak, nie ,
nie wiem.... Po prostu on zachował się jak tchórz i ostatnia kanalia. Wykręcił
świństwo mnie, firmie, pani. Nie wiem, czy chce kogoś takiego dla ojca Zuzki.
Może lepiej, gdy rubryka pozostanie pusta.
– A pomyślałaś
o Zuzi? Co będzie gdy zapyta?
– Nie , nie
pomyślałam – przyznała. – Dobrze zastanowię się. Dam znać pani Jowicie, jeśli
podejmę decyzję. Wiem, że ona na pewno zmusi Tomka, żeby zapłacił.
Nie tylko ona,
Anita złożyła sobie obietnicę w myślach. Nie tylko ona, Aniu. Porozmawiały jeszcze
chwilkę o pracy i Zuzi. Anita pożegnała się, obiecując zajrzeć po świętach
Przykazała, żeby w razie problemów, czy jakiś potrzeb, Anna bez oporu dzwoniła
do niej. W drzwiach minęła się z Jezierskim. Mrugnęła do niego porozumiewawczo.
***
Za nim przebiła się na swoje
osiedle, było dobrze po osiemnastej. Zaparkowała samochód i wyciągnęła torbę z
jedzeniem przygotowanym przez Hannę. Rozejrzała się po oknach rozświetlonych
blaskiem świateł. Ciekawe, które jest Konrada?
Andrzejkowo, z dobrą wróżbą, trzeci rozdział. Konrada w nim brak. Anita wspomina, przybywa postaci. Czy się spodobał, czy się nie spodobał, nie wiem. Wam to, nie mnie oceniać. Czwórka dostaje ostateczny kształt, doszlifowana i wypolerowana ukarze się w przyszłym tygodniu
No tak, uświadomiłaś mi, że dzisiaj Andrzejki xD
OdpowiedzUsuńHej, miałam Anitę za nieco zarozumiałą kobietę, a okazuje się, że ma serce. W dodatku miękkie. Kiedy czytałam o wspólnych chwilach Anity i Konrada, to naprawdę zrobiło mi się jej żal. On ma teraz u mnie wielkiego minusa. Jeśli to było Twoje zamierzone działanie - udało się!
Tymczasem pozdrawiam i czekam oczywiście nie czwórkę :D
Nina, dzięki za zostawienie paru słów pod rozdziałem:) Anita, Konrad -nie chcę, żeby byli "jednowymiarowi", mam nadzieję,że to mi się uda/udało.
UsuńPs. wróżenie z wosku było?
Nie ma za co dziękować, ja po prostu nie lubię zostawiać rozdziału bez komentarza po przeczytaniu.
UsuńTak, udało się! I bardzo dobrze, że nie są jednowymiarowi, bo teraz są tacy... prawdziwi :)
Nie, wróżenia nie było, ale za to Mikołaj w tym roku hojny :P