piątek, 30 listopada 2012

Rozdział trzeci



Anita potarła kciukiem kość nosową, robiła to nieświadomie od zawsze, gdy się nad czymś mocno zastanawiała. Nie mogła wypędzić obrazu Konrada spod powiek. Prześladował ją od trzech dni. Była niewyspana i rozkojarzona. Zastanawiała się, jak wytrzyma z nim w ciasnej przestrzeni swojego samochodu, kiedy będzie czuć jego zapach i oddychać wspólnym powietrzem. Całe szczęście, że będzie z nimi jeszcze Karina. Anita bała się, że mogłaby „pęknąć” i pokazać mężczyźnie kim jest naprawdę. W swoim sopockim domu zawędrowała na strych i z przykurzonego pudełka wyciągnęła stare albumy fotograficzne. Nawet po tylu latach zaskoczyła ją ilość ich wspólnych zdjęć. Wypady, ogniska, imprezy. Zazwyczaj na zdjęciach były trzy osoby: ona, obok niej Konrad i przyklejona do niego dziewczyna. Na każdym zdjęciu inna. Przyjrzała się uważnie fotografii, gdzie Stec stoi sam na szczycie Giewontu. To było sierpień, przed klasą maturalną. Pamiętała ile wysiłku kosztowała ją ta wyprawa, ledwo weszła razem z nim na ten szczyt. Konrad uśmiechał się szeroko do obiektywu. Na głowie miał czerwoną bandamkę, jego zielone oczy, jak zwykle hipnotyzowały, nawet z papieru. Napis z koszulki krzyczał „Jestem Panem tego Świata”. Gdy zeszli ze szczytu, na dole, zaczepiły Konrada dwie dziewczyny. Na nią patrzyły z nieukrywaną pogardą w oczach. Stec wrócił na kwaterę dopiero następnego dnia z potężnymi malinkami na szyi. Miał wtedy osiemnaście lat i faktycznie był panem świata i dziewczęcych serduszek. Anita potrząsnęła głową. Wspomnienia nieubłaganie napływały dalej. Zawsze mówił, że jest jego przyjaciółką, jego pokrewną duszą. Owszem była nią, ale dla niego nie miała płci żeńskiej. Konrad nigdy nie widział w niej dziewczyny. Dziewczyny, która była w niego wpatrzona jak w obrazek, choć udawała twardzielkę. Rozstrzygała jego ówczesne dylematy, czy iść na randkę z Magdą, czy może jednak z Darią. Wybierała ciuchy na imprezy, a gdy zrobiła prawo jazdy, stała się również kierowcą. Zwierzał się jej ze swoich podbojów, ukrywał u niej w domu przed natarczywymi wielbicielkami. Ale kiedy był zafascynowany inną dziewczyną, potrafił być dla niej nieosiągalny po szkole, nawet przez miesiąc. Potem przychodził z miną bezbronnego psiaka i pudełkiem, wtedy ulubionych, jej czekoladek i przepraszał. A ona wybaczała to ignorowanie jej osoby, raz po raz. Anita wyciągnęła kolejny album. Przewracając kartki nareszcie uśmiechnęła się szeroko. Na pierwszym zdjęciu mieli po sześć lat. Stali wyprostowani. On w czarnych spodniach, białej koszuli i fraku. Ona w długiej, żółtej sukience. Wspólnie trzymali w rączkach małą statuetkę. Ich pierwszy wygrany konkurs. Tylko wtedy, w tańcu, Konrad był wyłącznie jej. Należał do niej. Niestety, nie trwało to długo. Zakończyli wspólną karierę, gdy mieli trzynaście lat. Nadal tańczyli, nawet wspólnie w klubie, ale tylko dla przyjemności. Konrad z czasem tańczył co raz mniej. Dla Anity była to przyjemność, której nie potrafiła sobie odmówić. Tańczyła więc dalej sama. Po Konradzie nikt nie był już jej partnerem w tańcu.
 – Anitko, córciu – w drzwiach strychu pojawiła się głowa Hanny, jej gospodyni. – Zmarzniesz tutaj, odłóż te wspomnienia tam gdzie ich miejsce i chodź. Zrobiłam nam czekoladę.
– Ma pani rację Haneczko, nie można żyć wspomnieniami. Faktycznie zimno tu. Już odkładam te starocie i schodzę do kuchni. – Anita podniosła się z podłogi i odłożyła albumy do pudełka. Wyciągnęła jednak z jednego zdjęcie Konrada na Giewoncie i wsunęła do tylnej kieszeni jeansów. Sama nie wiedziała czemu to zrobiła. Zeszła do kuchni.

***

Hanna czekała na nią z obiecanym kubkiem czekolady.
– Pani Haniu, chodźmy do salonu, mam jeszcze chwilkę zanim pojadę do Gdańska.– Zaproponowała Anita.
– Przyjedziesz na weekend znowu? – Zapytała korpulentna blondynka.
– Tak, przyjadę.
– Nie wiem, po co ci to mieszkanie dziecko. Jak przyjeżdżasz z Gdańska, to jesteś zmęczona i wychudzona. Ty chyba tam w ogóle nie jadasz. – Oskarżycielsko wycelowała w Vetterową kubkiem z gorącym napojem.
– Jadam, jadam – jęknęła Anita i uśmiechnęła się szeroko.

          Anita uwielbiała swoich gospodarzy: Hannę i Dariusza. Miała wyjątkowe szczęście, że trafiła na tak porządnych ludzi, którzy stali się jej bardzo bliscy. Kupiła dom w Sopocie zaraz po śmierci Lucasa. Co prawda, planowali przeprowadzkę do Polski, ale raczej bliżej miejsca zamieszkania jej rodziców. Jednak, gdy Lucas odszedł tak nagle, Anita nie chciała, aby cokolwiek przypominało jej o mężu. Nie dlatego, że go nie kochała, ale dlatego, że kochała go bardzo. Bała się, że jeżeli nie odetnie się od wspomnień, to oszaleje. Sprzedała ich dom w Rotterdamie. Przypadkiem trafiła na ofertę swojego obecnego domu w Sopocie. W Gdańsku mieszkała Jowita, jej jedyna przyjaciółka w Polsce. Gdy przyjechała na miejsce urzekł ją dom, ogród, bliskość plaży, do której przez furtkę z ogrodu miała dziesięć minut przez las, a morze widziała z piętra domu. Na słupie elektrycznym, obok małego sklepu spożywczego, na jej ulicy przeczytała ogłoszenie. „Starsze małżeństwo, uczciwe i solidne przyjmie każdą ofertę pracy”. Pod wpływem impulsu zadzwoniła pod numer grzecznościowego telefonu podanego na dole. Tak trafiła na Gołębiowskich. Byli to ludzie tuż przed sześćdziesiątką, którzy stracili pracę, a spółdzielnia nie pyta się, czy masz za co zapłacić czynsz. Do tego Dariusz był cukrzykiem i sporą część ich skromnego dochodu pochłaniały wydatki na lekarstwa. W wyniku swojej choroby stracił prawą stopę, równocześnie tracąc widoki na jakąkolwiek pracę. Anita polubiła ich od razu i zaproponowała zatrudnienie u siebie. Na terenie zakupionej posiadłości był tak zwany domek gościnny. Parterowy, trzy pokojowy budynek z łazienką. Anita nie spodziewała się najazdu jakichkolwiek gości, a gdyby ktoś postanowił ją odwiedzić, to mógł spokojnie nocować w jednej z wolnych sypialni na piętrze. Domek gościnny dostosowała do potrzeb Dariusza, w salonie zaaranżowała otwartą kuchnię i oddała mieszkanie do dyspozycji Gołębiowskich. W ten sposób przenieśli się do niej, a ze sprzedaży mieszkania uregulowali zadłużenie. Stali się dla Anity nie tylko pracownikami, ale i przyjaciółmi. Hanna jej matkowała, a Dariusz dbał o nią jak o ukochaną jedynaczkę. Swoich dzieci nie mieli.
         Gdy wyjeżdżała do Gdańska i spędzała pięć dni w mieszkaniu w mieście, wracała do domu na Ułańskiej, jak do rodzinnego. Dariusz otwierał bramę, a Hanna czekała na nią z ciepłym posiłkiem. Potem siadali na otwartym tarasie latem, lub w oranżerii, którą Dariusz wybudował praktycznie sam. I opowiadali sobie nawzajem o minionym tygodniu. Anita streszczała problemy firmy, a oni rozwodzili się co zrobiły ich wspólnie przygarnięte ze schroniska psy: mieszaniec owczarka z kaukazem Amok i kochana, niewidząca na jedno oko Luna, suczka rasy europejskiej. Ostatnio ich menażeria powiększyła się o dwa koty, które ktoś przerzucił przez ogrodzenie. Malutkie, ślepe jeszcze kociaki, w pyskach posłusznie przyniosły pod drzwi tarasu psy. Luna zajęła się nimi, jakby całe życie byłą kocią mamą. Teraz bliźniaki, jak je nazywali, nosiły dumne imiona Bolek i Lolek i dokazywały jak na trzymiesięczne kociaki przystało. Vetterowa z Gołębiowskimi miała o wiele bliższe relacje niż ze swoimi rodzicami. Oczywiście, mama z tatą byli tylko jedni, ale zajęci pomaganiem w wychowywaniu trójki dzieci siostry Anity, ją odsunęli na dalszy plan. A ona nie próbowała tego zmienić.
– Córciu, coś cię martwi? – Hanna postawiła przed blondynka kubek z parującą czekoladą.
– Nie, wszystko w porządku – uśmiechnęła się szeroko. – Zaprosiłam rodziców. Przyjadą przed wigilią i wyjadą w drugi dzień świąt. Już widzę listę zakupów przysłanych mi przez mamę.
– Denerwujesz się, bo przyjadą?
– Pani Haniu, kocham moich rodziców, ale wie pani, że są powiedzmy, trudni. Wolałabym to ja do nich jechać i mieć swobodę wyboru terminu ucieczki. I tak się już nasłuchałam, że nie będzie mnie w Nowy Rok na imieninach ojca.
– Przecież jedziesz do rodziców Lucasa, to chyba oczywiste, że masz tam pewne sprawy do załatwienia – ze zdziwieniem w głosie odpowiedziała kobieta.
– Pani to rozumie, oni nie. No nic, damy radę. Prawda?
– Damy, damy, moje dziecko. Pomogę ci oczywiście w przygotowaniach, a wigilię spędzimy z Darkiem u siebie.
– Nie ma mowy. Wigilię spędzimy razem pani Haniu. Nie wyobrażam sobie już tych świąt bez was. W zeszłym roku, gdy rodzice nie przyjęli mojego zaproszenia tutaj, a u teściowej mojej siostry, nie znalazło się dla mnie jedno dodatkowe nakrycie, to z wami spędziłam ten szczególny czas. Gdyby nie wasza obecność, pewnie przeryczałabym całe święta. A tak, płakałam tylko odrobinkę – odpowiedziała jej Anita.
– Ech, do tej pory nie rozumiem jak tak mogli, przecież to były twoje pierwsze świętą bez męża. Ale nie martw się, jak mówiłam, damy radę. Zrobię tort czekoladowo – miętowy, jakoś ostatnio nie było na niego czasu.
– I znowu będę gruba!
– Oj, dziecko, dziecko, choćbym nie wiem, jak się starała, tobie to nie grozi. A teraz dopij czekoladę i się zbieraj. Dariusz załadował już do bagażnika, te cudowne dziecięce rzeczy dla twojej Ani – ze śmiechem zakończyła dyskusję Hanna.


***


          Z drogi do Gdańska zadzwoniła do Konrada. Mogła poprosić Jowitę, żeby poinformował go o jutrzejszym wyjeździe do Świnoujścia. Byłoby to prostsze i bardziej służbowe rozwiązanie. Jednak chciała usłyszeć jego głos, po prostu i miała na tyle odwagi wobec siebie samej, aby się do tego przyznać. Na osiedle Tysiąclecia, gdzie mieszkała Anna, dotarła około trzynastej. Z ulgą wypatrzyła wolne miejsce na parkingu, tuż obok wejścia do klatki. Z taką ilością pakunków, będzie musiała obrócić w tą i z powrotem kilka razy, podsumowała w myślach. Wyciągnęła telefon i wyszukała w kontaktach Annę Jezierską, po trzech sygnałach po drugiej stronie zgłosił się męski głos.
– Słucham?
– Witam Anita Vetter z tej strony. Czy zastałam panią Annę?
– Tak, tak. Tylko karmi. Mówi jej ojciec. Byłyście panie umówione? Na domofonie dwadzieścia cztery proszę wcisnąć.
– Dobrze, dziękuję. Zaraz będę. – Anita rozłączyła rozmowę. Wysiadła z auta i z tylnego siedzenia wyciągnęła torby z ciuszkami. Po resztę postanowiła wrócić za moment. Wcisnęła na klawiaturze odpowiednie cyferki i po chwili zapukała do mieszkania na pierwszym piętrze. Otworzył jej tęgi, brodaty mężczyzna, który skojarzył się jej z bosmanem występującym w pierwszych komercyjnych reklamach, pewnej firmy, jakie puszczała na swojej antenie TVP.
– Witam panią i zapraszam dalej. – Gestem dłoni zaprosił Anitę do środka.
– Mógłby pan wziąć ode mnie te torby? – Zapytała Anita, jednocześnie wyciągając je do mężczyzny. – Na dole mam jeszcze kilka rzeczy do zabrania dla małej Zuzy.
– Oczywiście. – Jezierski odebrał od niej pakunki. – A może pomóc z tą resztą?
– Gdyby pan mógł, zaczekam na dole – blondynka z wdzięcznością przyjęła pomoc.

Przy samochodzie mężczyzna zagwizdał na widok otwartego bagażnika.
– Okradła pani sklep? – Ojciec Anny podrapał się po brodzie.
– Nie, nasz księgowy udostępnił mi fundusz socjalny – ze śmiechem odpowiedziała Anita. – Pytałam Ani co ma i odpowiedziała, że się dopiero organizuje, więc z ekipą z pracy pomogliśmy jej w tym troszkę – dodała tonem usprawiedliwienia.
– Wie pani co, proszę mi zostawić kluczyki, a ja ten cały majdan powoli przetransportuje. Ależ się Anka ucieszy.
– Mam nadzieję.

Anita cicho weszła do mieszkania, powiesiła płaszcz i zapukała lekko we framugę drzwi od dużego pokoju. Ania stała tłem do niej z maleństwem ułożonym na ramieniu.
– Dzień dobry pani Aniu.
– Witam pani prezes. Tylko się odbije i ułożę ją do spania – głową kiwnęła w stronę córeczki.
Anita podeszła bliżej małej i przyjrzała się jej z bliska.
– Ależ ona jest śliczna – powiedziała cichutko.
– I na razie daje się mamie i dziadkowi wyspać. Proszę usiąść. Ja ją odłożę do łóżeczka.
– Siedziałam całą drogę z Sopotu, postoje odrobinkę. Mam dla małej kilka drobiazgów od biura. Gdzie mogę je ustawić?
– Proszę tutaj.
Vetter cofnęła się do przedpokoju po reklamówki z ciuszkami. Jezierska zrobiła zdziwioną minę patrząc na kilka toreb wypchanych ciuszkami, kiedy wróciła do pokoju.
– Ależ, nie trzeba było. Jakie to śliczne – z cichym okrzykiem wyciągnęła różową sukieneczkę z pierwszej reklamówki.
– Trzeba było, trzeba. To jeszcze nie wszystko. Przyznam się szczerze, że Wiktor wygospodarował dla Zuzi wystarczającą sumę na wyprawkę. Zaraz pani tata doniesie resztę. – Na potwierdzenie jej słów Jezierski wniósł do pokoju pierwsze pudełka.
– Co to jest? – Anna miała okrągłe oczy ze zdziwienia.
– Po kolei, to będzie tak: ubranka w trzech pierwszych rozmiarach, kombinezon do wózka. Butelki, smoczki i cały ten sprzęt. Dalej kupiliśmy podgrzewacz, laktator, elektroniczną nianię, torbę z przewijakiem, dwa komplety pościeli, karuzelę nad łóżeczko, leżaczek – bujaczek, łóżeczko turystyczne, zapas pampersów, płyn do kąpieli i nie pamiętam co jeszcze. Wiem czego nie ma: wózka i łóżeczka zwykłego, bo to Zuzia ma.
– Ale...ale...jak to? – kobieta była w szoku.
– Normalnie pani Aniu, normalnie. Należało się małej i już.
– Jak ja mam dziękować? Przecież to tak dużo, tyle pieniędzy...
– Nie rozmawiamy o pieniądzach, tylko o rzeczach potrzebnych Zuzi. Martwię się tylko, czy pani to wszystko pomieści.
– Pomieszczę – Anna podeszła i przytuliła zaskoczoną Anitę. – Dziękuję – szepnęła i ukradkiem otarła oczy.
– Zrobisz nam herbaty tato?– Zwróciła się do Jezierskiego.
– Ano zrobię, zrobię i część tych rzeczy przeniosę do siebie. Będę to teraz składał dla małej – powiedział z dumą.
Kobiety usiadły na wersalce.
– Pani Aniu, jak sobie pani radzi?
– Na razie dobrze, postaram się jak najszybciej wrócić do pracy pani prezes. Teraz tata ma urlop od armatora...
– Anno, pozwolisz, że będę bezpośrednia. Do pracy wrócisz wtedy, kiedy mała ci na to pozwoli, ale nie wcześniej, niż po upływie macierzyńskiego i wykorzystaniu urlopu. Do tego czasu otrzymujesz wynagrodzenie w pełnym wymiarze. Niestety nie mogę ci płacić premii, ale kadrowa znalazła inne rozwiązanie. Premię będziesz mieć wypłacaną w formie dodatku dla Zuzi. Nie musisz się martwic o pracę. Twoja posada czeka na ciebie, my na ciebie czekamy. Oczywiście na czas twojej nieobecności przyjmę kogoś na zastępstwo, ale nie traktuj tego jako zagrożenia. Rafał średnio sobie radzi w roli sekretarki...
– Rafał siedzi w recepcji?
– Taaa i Adam i Piotr. Mają grafik i dyżury, jednak przyznasz, że raczej średnio się do tego nadają, choć bardzo się starają.
– Rafał w recepcji to pomyłka – ze śmiechem stwierdziła Anna i zraz poważnie dodała. – Dziękuję jeszcze raz. Wiele to dla mnie znaczy, że mam gdzie wracać. Jak mówiłam, tata ma urlop więc pomoże mi na tyle ile potrafi przy małej. Później coś wymyślę.
– Ja już wymyśliłam, a właściwie Jowita. Rozejrzała się w okolicy i okazało się, że w naszym budynku jest żłobko - przedszkole. Wiedziałaś o tym?
– Nie, nie miałam pojęcia.
– Jeśli będziesz chciała to Zuzia ma w nim zaklepane miejsce, a opłacać będę ci go firma.
– Ale , ja naprawdę...
– Anno, nie masz wsparcia. Tata wypłynie w rejs i co zrobisz? Myśl racjonalnie. Potrzebujesz pracy, a nie chcesz pomocy od ojca dziecka.
– Nie, nic od niego nie chcę – twardo odpowiedziała dziewczyna.
– Wiem, że już pytałam, ale może jednak zmienisz zdanie, jeśli potrzebujesz prawnika, to Jowita na pewno kogoś znajdzie...
Anita urwała, bo do pokoju, z tacą wszedł Jezierski. Postawił przed kobietami dzbanek z herbatą.
– Jak ona pani powie, to proszę mi to anonimowo przekazać. Jak dorwę tego skurwysyna...
– Tato!
– Co tato, tato? Nie chce Zuzi, jego strata, ale płacić powinien, tylko ty się, idiotycznie, honorem unosisz i zęby zaciskasz. Oczywiście, że ja ci pomogę, twoja szefowa też jest w porządku, słyszałem jak do ciebie mówiła. Ale alimenty, to rzecz święta. A teraz idę do sklepu po nową wkrętarkę, przyda mi się do poskładania i montażu tych cudeniek dla Zuzki – zakończył przemowę i wyszedł z pokoju, po chwili doszedł do nich szczęk zamykanego zamka.
Zapadła niezręczna cisza.
– Anno, ojciec ma rację...
– To Tomasz.
– Słucham?
– Tomek Grabiński jest ojcem Zuzi.
Anita zaniemówiła.
– Tak wiem, to była ostatnia osoba, która pani typowała. Wszyscy byliby zdziwieni. Mieliśmy romans – Anna szybko wyrzucała z siebie słowa, jakby bała się, że, gdy zatrzyma się na moment, to już niczego nie powie. – Wiedzieliśmy, że kierownictwo nie pochwała romansów w pracy, więc szczególnie ukrywaliśmy się. W pracy Tomek był dla mnie nieprzyjemny, aż czasami mocno bolało, poza pracą go uwielbiałam. Widywaliśmy się tylko u mnie, ojciec był w rejsie, dlatego go nie poznał. Wszystko skończyło się w momencie, gdy powiedziałam mu o ciąży. Kazał mi radzić sobie samej. Przestał odbierać moje telefony, unikał mnie w pracy. Gdy przyszłam do niego, do domu, weszłam z jakimś innym mieszkańcem bloku. Zapukałam do drzwi. Otworzył mi niekompletnie ubrany, owinięty prześcieradłem. To powiedziało mi wszystko. Odwróciłam się bez słowa i postanowiłam sobie radzić sama.
Anita, nieświadomie tak mocno zacisnęła pięści podczas opowieści Jezierskiej, że dopiero ból wbijanych paznokci w wewnętrzną stronę dłoni jej to uświadomił. Niepostrzeżenie rozluźniła palce. Anna wstała po chusteczkę do oczu. Veter przyjrzała się jej uważnie. Dziewczyna miała dwadzieścia pięć lat, była drobną, szczupłą brunetką o dziecięcych wręcz rysach twarzy. Miała niespotykany, fiołkowy kolor oczu. Roztaczała wokół siebie aurę nieporadnej kobietki , którą trzeba było się zaopiekować. I Tomek się nią zaopiekował. Zawsze powtarzał, że nie lubi monotonii, przypomniała sobie Anita.
– Jesteś pewna, że nie chcesz od niego alimentów? – Cicho zapytała dziewczynę.
– Tak, nie , nie wiem.... Po prostu on zachował się jak tchórz i ostatnia kanalia. Wykręcił świństwo mnie, firmie, pani. Nie wiem, czy chce kogoś takiego dla ojca Zuzki. Może lepiej, gdy rubryka pozostanie pusta.
– A pomyślałaś o Zuzi? Co będzie gdy zapyta?
– Nie , nie pomyślałam – przyznała. – Dobrze zastanowię się. Dam znać pani Jowicie, jeśli podejmę decyzję. Wiem, że ona na pewno zmusi Tomka, żeby zapłacił.
Nie tylko ona, Anita złożyła sobie obietnicę w myślach. Nie tylko ona, Aniu. Porozmawiały jeszcze chwilkę o pracy i Zuzi. Anita pożegnała się, obiecując zajrzeć po świętach Przykazała, żeby w razie problemów, czy jakiś potrzeb, Anna bez oporu dzwoniła do niej. W drzwiach minęła się z Jezierskim. Mrugnęła do niego porozumiewawczo.

***

           Za nim przebiła się na swoje osiedle, było dobrze po osiemnastej. Zaparkowała samochód i wyciągnęła torbę z jedzeniem przygotowanym przez Hannę. Rozejrzała się po oknach rozświetlonych blaskiem świateł. Ciekawe, które jest Konrada?

Andrzejkowo, z dobrą wróżbą, trzeci rozdział. Konrada w nim brak. Anita wspomina, przybywa postaci. Czy się spodobał, czy się nie spodobał, nie wiem. Wam to, nie mnie oceniać. Czwórka dostaje ostateczny kształt, doszlifowana i wypolerowana ukarze się w przyszłym tygodniu










3 komentarze:

  1. No tak, uświadomiłaś mi, że dzisiaj Andrzejki xD
    Hej, miałam Anitę za nieco zarozumiałą kobietę, a okazuje się, że ma serce. W dodatku miękkie. Kiedy czytałam o wspólnych chwilach Anity i Konrada, to naprawdę zrobiło mi się jej żal. On ma teraz u mnie wielkiego minusa. Jeśli to było Twoje zamierzone działanie - udało się!
    Tymczasem pozdrawiam i czekam oczywiście nie czwórkę :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nina, dzięki za zostawienie paru słów pod rozdziałem:) Anita, Konrad -nie chcę, żeby byli "jednowymiarowi", mam nadzieję,że to mi się uda/udało.
      Ps. wróżenie z wosku było?

      Usuń
    2. Nie ma za co dziękować, ja po prostu nie lubię zostawiać rozdziału bez komentarza po przeczytaniu.
      Tak, udało się! I bardzo dobrze, że nie są jednowymiarowi, bo teraz są tacy... prawdziwi :)

      Nie, wróżenia nie było, ale za to Mikołaj w tym roku hojny :P

      Usuń