Artur, wrzesień 2008
Spojrzałem na zegarek. Było po trzeciej. Siedzieliśmy już tylko w piątkę: Marcin, Michał, Arek i Norbert. Rafał odpadł z dobrą godzinę wcześniej. Dziewczyny też już poszły. Siedziałem, słuchając chłopaków jednym uchem. Planowali wejście na Baranią.
Zastanawiałem się, czy wymyślać jakąś wymówkę, czy po prostu powiedzieć, że nigdzie nie idę. Dla nikogo nie będzie niespodzianką, iż skoro Kasia zostaje, ja też się nie wybieram.
– Artur! – Siedzący obok Arek klepnął mnie w ramię. Chyba coś chciał.
– Co?
– No, bo się pytam, czy bierzesz jutro piwo na szlak, czy nie bierzesz? – Zapytał, lekko bełkotliwie
– Nie, nie biorę, a co?
– A to byś nam poniósł, bo stelaża brać nie będziemy.
W zastanowieniu podrapałem się po policzku.
– Daj spokój stary, on nigdzie nie idzie, Kaśka zostaje, Artur zostaje. Mam rację? – Z nutą pretensji i kpiny zarazem odezwał się Michał.
– Możecie zabrać mój plecak, bilans się zgodzi. A, tobie Misiek, nic do tego, co jutro ze sobą zrobię. – Warknąłem na Michała.
– Do ciebie nic, ale może do niej.– Odpowiedział zaczepnym tonem.
Prychnąłem słysząc ten tekst. – Stary, mógłbyś sobie zakodować, że od prawie piętnastu lat, jesteś u niej bez szans. To prosty przekaz. Nie trzeba być geniuszem. – Dodałem lekceważąco.
– Nie trzeba być geniuszem, aby wiedzieć, że ty jesteś idiotą i kawałem gnoja. Wystarczy być przyzwoitym człowiekiem. Najpierw zabierasz mi ją sprzed nosa, puszczasz kantem, potem się nią bawisz przez kolejne lata, a, gdy ci się znudziła, robisz odstawkę i żenisz się z inną. Teraz znowu się do niej dostawiasz, pobawisz się weekend i odłożysz na półeczkę. Uświadom sobie, że są inni, dla których jest ważna.
– Ci inni, to niby ty? – Podniosłem się z krzesła i spojrzałem na Miśka z góry.
– Tak – Również się podniósł. Dzieliła nas szerokość stołu. – A masz jakieś “ale”?
– Nie. – Zaśmiałem się. – Nie mam, koguciku. Nie jesteś kimś, kto – w ostatniej chwili uchyliłem się przed pięścią Michała. Nie zdążyłem oddać, bo odciągnął mnie Arek z Marcinem. Michała przytrzymał w miejscu Norbert.
– Spokój! – Huknął Marcin. – Co wam odpierdala! Kaśka nie jest rzeczą na aukcji. Sama piszę swój życiorys i dokonuje wyborów. Siadajcie na dupach. Przeszłości nie zmienicie. A dawać sobie po mordzie, za stare żale, nie pozwolę.
– Ok. Tylko niech mnie nie wkurwia więcej. – Zrobiłem krok do tyłu. Puścili mnie. – Spadam. Nic tu po mnie.
Odwróciłem się, nie zaszczycając Michała nawet jednym spojrzeniem. Dupek jeden, będzie mi wypominał coś, o czym doskonale wiedziałem, że spieprzyłem. Tylko, że miałem szansę wszystko naprawić, a przynajmniej przeprosić. Nie snułem dalszych planów. Wystarczyło mi w zupełności, iż Kasia zaczęła ze mną rozmawiać. Resztę wieczoru, gdy impreza przeniosła się do środka przegadaliśmy. Niby pamiętałem, że zawsze dobrze nam się gadało, ale pamiętać, a mieć to tu i teraz, to była różnica. Korciło mnie, aby zapytać o Sebastiana. Powstrzymałem swoją ciekawość. Starałem się, jak tylko mogłem, nie robić również aluzji do naszej przeszłości. Czułem, że nie pora na to, nie pod obstrzałem tylu ciekawskich par oczu. Po prostu cieszyłem się z towarzystwa Kasi. Czasem niewiele potrzeba do szczęścia. Zamyślony o tworzyłem drzwi do pokoju, który dzieliłem z Rafałem.
– Kurwa!– Zakląłem na głos. O mały włos wlazłbym w kolacje, obiad, a być może i śniadanie mojego kumpla.
– Co jest? – Doszedł mnie charkot Rafała z okolicy drzwi balkonowych. Zapaliłem światło. To nie był dobry pomysł, wszystko mi sie podniosło. Chwyciłem swoją nierozpakowaną, na szczęście, jeszcze torbę. Nie została ozdobiona dodatkowym wzorem.
– Rano będziesz mieć mnóstwo sprzątania. – Rzuciłem w przestrzeń, zgasiłem światło i zamknąłem drzwi. Nie miałem, gdzie spać. Nagle przyszła do mnie pewna myśl, Tak, wiedziałem, że głupia, ale była prawie czwarta rano, trudno o tej porze myśleć racjonalnie. Nie wsiadłem do windy. Schody były bliżej.
Kaśka, wrzesień 2008
Nie mogłam zasnąć. Oczywiście koktajl z piwa i tabletek odniósł częściowy sukces. Jednak nie potrafił mnie całkiem zgłuszyć. Krótka wymiana zdań podczas burzy, w moim pokoju, oczyściła ciężką atmosferę pomiędzy mną, a Arturem. Oczywiście Marcin nie przeoczył tego, kto zaniósł mnie na górę. Kąśliwie zapytał, czy teraz oprócz tego, że jestem kontuzjowana, dodatkowo mam objawy paraliżu nóg. W odpowiedzi pokazałam mu język. Jednak nie dał się zbyć. Oczywiście usłyszałam, że się o mnie martwi. Sprawa z Sebastianem jest zbyt świeża. Powinnam dać sobie czas na ochłonięcie. Przerwałam mu za nim zrobił ze mnie kogoś upośledzonego w zakresie podejmowania decyzji. No dobrze, może nie były zbytnio trafione, ale moje własne. Zapytałam się wprost, czy chodzi mu o Artura. Potwierdził. Przypomniałam Marcinowi, że namawiał mnie na przyjazd do „Zakątka” argumentując tym, że powinnam się wyluzować. Stosuje się więc do jego zaleceń, a z kim i w jaki sposób, nie powinno mieć znaczenia. Chyba powoli dochodziłam do siebie, bo zaczynało mnie irytować, że obchodził się ze mną, jak z jajkiem. Zresztą nie tylko on, co zaobserwowałam przez resztę wieczornej imprezy.
Gdy zeszłam na dół z Marcinem, byliśmy już pogodzeni. Dał mi błogosławieństwo na dzikie ekscesy. Skorzystałam z przyzwolenia mojego strażnika i pozostałą część wieczoru przegadałam z moim eks. O dziwo, znalazło się całkiem sporo neutralnych, niekrępujących tematów. Miałam ochotę zapytać o rozwód. Jednak ugryzłam się w język. Było miło, po co psuć nastrój. Zebrałam się koło drugiej. Po raz enty dziękowałam mojemu chirurgowi za nie wsadzenie mi nogi w gips. Same kule byłe już koszmarem. Wydawało mi się, że jestem śpiąca i wykończona. Taki stan trwał do momentu, gdy nie przyłożyłam głowy do poduszki. Jakby ktoś przełączył w mózgu guziczek. Zaczęła się gonitwa myśli. Po godzinie dałam sobie spokój, zapaliłam lampkę i sięgnęłam po książkę. Jak zwykle, przy Lesiu Chmielewskiej, zaczęłam się chichrać. Gdy doszłam do fragmentu: “Marcin dostał z Polski zwyczajną, a może jałowcową (kiełbasę), jego szef, zainteresowany polskim językiem, zapamiętał nazwę produktu prawie dobrze i rzekł: – Kał... basa... – Mocz tenora – odpowiedział Marcin “ Ryknęłam na całe gardło. Mój napad śmiechu przerwało pukanie do drzwi. Spojrzałam na zegarek. Dochodziła czwarta rano. Cholewcia, obudziłam kogoś moim chichotem. Próbując się uspokoić wydusiłam z siebie radosne: – Proszę.
W lekko uchylonych drzwiach pojawiła się głowa Artura. Zamurowało mnie.
– Lesio. – Bardziej stwierdził niż zapytał. – Do czego doszłaś?
– Do moczu tenora. – Odpowiedziałam automatycznie.
Artur uśmiechnął się szeroko i postawił na wolnym fotelu czarną torbę. – Nadal uwielbiasz tę książkę, zresztą ten egzemplarz dostałaś ode mnie.
– Tak. Artur, co ty….
– Co ja tu robię? Zaraz wezmę szybki prysznic. A potem, po prostu położę się obok ciebie i pójdziemy spać. Mój pokój wygląda ... Nie wygląda. Rafał oddała z siebie wszystko. Nie mam gdzie spać. – Puścił do mnie perskie oko i posłał swój szelmowski uśmiech. Bezceremonialnie zaczął wyciągać z torby t-shirta, spodenki.
– Aha – pokiwałam głową – i tylko w moim łóżku jest miejsce? Wiesz, to duży pensjonat. Michał jest sam w pokoju. – Zasugerowałam
– Wiem. Jest jeden problem. Misiek prze chwilą chciał mi dać po mordzie, więc sama rozumiesz.
– Michał, ten pacyfista? Jaja sobie robisz.
– Nie, myszko, nie robię. Poszło mu o ciebie.
Tym “niusem” kompletnie mnie już ogłuszył, machnęłam ręką. – Artur to nie jest dobry pomysł – zaprotestowałam, a przynajmniej próbowałam zaprotestować.
– I tak i nie. Ale nie będziemy wiedzieć dopóki nie sprawdzimy. Obiecuję, że będę grzeczny, i będę się trzymał swojej połówki łóżka.
– Kołdra jest moja. Cała.
– Nic się nie zmieniło. Dokończ rozdział. – Pokiwał głową z udawanym ubolewaniem i zamknął za sobą drzwi łazienki.
Nie spodziewałam się takiego obrotu wydarzeń. Oczywiście, ciągnęło nas do siebie. Fluidy, iskry, prądy i co tam jeszcze pływały, latały i iskrzyły pomiędzy nami. Ale jedno łóżko?! Zgłupiałam doszczętnie. Choć, w sumie, pomyślałam, czemu nie? Ma rację. Przecież nie będziemy się pieprzyć, jak za dawnych lat. Chyba nie. Jestem wolna, on jest wolny. Nie jesteśmy pijani, tylko lekko wstawieni. I ... Lubiłam spać z Arturem, kiedyś bardzo lubiłam. Do tego potrzebowałam ramion wokół mnie. Mogły to być jego ramiona. Odłożyłam książkę i oceniłam swój nocny strój. Szału nie było. Ale w końcu mam rozwaloną nogę, poobijane żebra i jest czwarta rano. Nie planowałam seks wyjazdu, tylko spotkanie ze znajomymi. Artur będzie musiał przeżyć piżamę w kwiatki.
Artur, wrzesień 2008
Stałem pod prysznicem z bananem na twarzy. Nie wyrzuciła mnie, na dodatek świadomie mnie nie wywaliła, bo nie spała. Zakręciłem ciepłą wodę i zimnym strumień skierowałem na newralgiczne miejsce w ciele faceta. Trochę poskutkowało. Opadł. Westchnąłem, nic nie mogłem poradzić na to, że wystarczyło spojrzenie, zapach tej dziewczyny, abym moje hormony znajdowały sie w maksymalnym stanie gotowości. Zawsze tak na mnie działała. Kiedyś myślałem, że to tylko efekt młodzieńczego libido. Zawsze było mi mało. Potem, przy Ance, sprawy się unormowały, a nawet opadły, co tylko potwierdziło moją teorię. Jednak, gdy tylko zobaczyłem Kasię, cały czas byłem w pełnej gotowości. Tak po prostu na mnie działa i już. Miałem tylko nadzieję, że zdążę się położyć do łóżka za nim, ponownie, Kaśka na mnie “podziała”.
Kiedy się wycierałem dotarło do mnie, że znowu, pewien sposób, powtarzamy nasz schemat. Jak by to, iż znajdujemy się w jednej lokalizacji, determinowało ciąg wydarzeń. Pamiętałem, jak było, po naszym rozstaniu. Najpierw zachłysnąłem się wolnością. Nikt mnie już nie ograniczał. Tak wtedy na to patrzyłem. Nie widywaliśmy się. Ograniczyłem kontakty z naszą wspólną paczką. W październiku dowiedziałem się, że Kasia kręci z takim jednym od siebie z roku. Nie spodziewałem się, że mnie to tak walnie. Choć nie planowałem, znalazłem się na imprezie halloween’owej z okazji urodzin Rafała. Wiedziałem, że ona przyjdzie. Nie przewidziałem tylko, iż z tym łosiem. Szlag mnie trafiał, gdy widziałem, jak się przystawia do Kaśki. Jednak łoś chciał się wkupić w łaski męskiej części paczki i przesadził z alkoholem, wiedziałem – u mojej eks jest skreślony. Za to moje notowania wzrosły. Iskrzyło między nami od pierwszego wypowiedzianego słowa. Skończyliśmy piątkową imprezę razem, w poniedziałek rano. Było bosko. Na „do widzenia” żadne z nas nie powiedziało „zadzwonię”, „odezwij się”, „wróć”. Tylko krótkie „pa”, „na razie”, „cześć”. Ten pierwszy scenariusz powtarzał się na każdej, kolejnej, wspólnej imprezie. Długość trwania naszych prywatnych „imprez”, po tych oficjalnych, była różna. Czasami zaszywaliśmy się u Kasi, czasami jechaliśmy do mnie, bywało, że urywaliśmy się na krótki wypad, gdzieś przed siebie. Zasada była jedna – żadnego „potem”. Ciągle wymykała mi się z rąk, dawała sprzeczne sygnały. Ja nie byłem lepszy. Nie potrafiłem się z nią pożegnać. Kiedyś poprosiła mnie: „pozwól mi się wyleczyć z ciebie bez ciebie”. Moja wyobraźnia nie była, tak wielka. Mogła spotykać się z kimś, to nie miało znaczenia. Wracała do mnie, rzucała wszystko i wszystkich w kąt, gdy pojawiałem się na horyzoncie. Kasia była moja. I już. Aż do tego sierpniowego wieczoru. Byłem zidiociałem ignorantem, myśląc, że nadal będę ją miał, pomimo zaręczyn z Anką. Wszystko się skończyło. Dzisiaj będzie inaczej.
Gdy wyszedłem z łazienki Kaśka leżała plecami do mnie, na prawym boku, z jedną noga podwiniętą pod siebie. Odwróciła głowę
– Tam jest koc, wystarczy ci?
– Jasne, myszko. – Szybko położyłem się na wznak i przykryłem. Podłożyłem ręce pod głowę i przymknąłem oczy.
Kasia, bez słowa, zgasiła lampkę nocną. Za oknem świtało. Usłyszałem i poczułem, jak zmienia pozycję i przekręca się twarzą do mnie. Odwróciłem głowę i napotkałem jej zielone tęczówki.
– Co jest? – Zapytałem cicho
– Dziwnie mi jakoś. – Powiedziała cichutko.
– Mam sobie jednak iść? – Zapytałem.
– Nie. – Odetchnąłem w duchu. – Po prostu, jakoś dziwnie.
Instynktownie wyjąłem ręce spod głowy i rozłożyłem ramiona:
– Chodź na swoje miejsce myszko. – Powiedziałem. Kasia bez słowa przysunęła się i złożyła głowę w zagłębieniu mojego barku. – Teraz jest idealnie. Dobranoc. – Przygarnąłem ją do siebie, a ona objęła mnie wolną ręką w pasie. Każde z nas otulone własnym przykryciem. Zasnęliśmy w ciągu pięciu minut.
Kaśka, wrzesień 2008
Obudziły mnie głosy, dochodzące przez uchylone okno z podwórka. Usłyszałam Marcina: „Pójdę powiedzieć Kaśce, że wychodzimy.” Mój przyjaciel krzyczał do kogoś.
Podniosłam głowę i przywaliłam w czyjąś szczękę. Artur! Obudziłam się w identycznej pozycji, jak zasnęłam. W jego ramionach.
– Artur! – Próbowałam się wyswobodzić z objęć. – Obudź się! Marcin tu zaraz będzie. – Spanikowałam.
– Daj spokój, przecież i tak wie, że mnie tu zastanie, myszko. Nie schowam się pod lóżko.
– Ale…
– Żadnego ale. Jesteśmy dorośli.
Marcin zapukał do drzwi. Zrezygnowana powiedziałam głośno:
– Proszę!
– Cześć wam, – Bez śladu zaskoczenia na twarzy, Marcin ogarnął wzrokiem mnie i Artura. – Wychodzimy na Baranią. Artur zostajesz z Kasią?
– Hej. Tak. – Odpowiedział po prostu facet obok mnie.
– Ok. – Marcin pokiwał głową. – Do opieki macie jeszcze Rafała, ale pewnie biedaczek wstanie dopiero za kilka godzin. Kaśka, nie załączaj telefonu. – Popatrzył teraz na mnie znacząco. – Jakby co, będę dzwonił na Artura. Śniadanie macie w kuchni. Obiad we własnym zakresie, bo wszyscy mają wolne.
– Szczęśliwej drogi. – Powiedziałam tylko.
– Widzisz, mówiłem. – Artur przygarnął mnie z powrotem do siebie, bo się odsunęłam od niego podczas tej krótkiej wymiany zdań z Marcinem. – Nie był zaskoczony.
– Nie był. – Westchnęłam.
– Ej! – Przetoczył się tak, że znalazł się nade mną. Popatrzył mi z góry prosto w oczy. – Mnie to nie przeszkadza. To była bardzo fajna noc. Nie żałuję, wręcz przeciwnie. Kasia, ja ... to znaczy my…– W odpowiedzi jęknęłam, bynajmniej nie z rozkoszy lecz z bólu. Artur oparł się o mnie i moje potłuczone żebra zareagowały protestem. Odsunął się ode mnie szybko, zdezorientowany. – Myszko! Co ci jest?
Nic nie powiedziałam tylko odsunęłam kołdrę i uniosłam lekko koszulkę odsłaniając kawałek brzucha. Sina pręga biegnąca na ukos zaprezentowała się w całej okazałości.
Artur, wrzesień 2008
Zatkało mnie gdy Kasia jęknęła z bólu pod moim dotykiem. Wykrzywiła twarz w grymasie. Zdezorientowany odsunąłem się od niej.
– Myszko, co jest? – Spanikowałem.
Bez słowa odsunęła kołdrę i uniosła górę piżamy. Zobaczyłem fioletowo– siną pręgę, biegnącą od jej prawego biodra na ukos w górę. Zaskoczyły mi trybiki.
– Ta noga to wypadek? Nie spadłaś ze schodów?
– Nie. Rozwaliłam auto. – Odpowiedziała zakrywając siniaka.
– Ale jak? Co się stało? – Dopytywałem.
Kasia tymczasem usiadła na skraju łóżka i sięgnęła po kule. Nic nie powiedziała, tylko powoli przeszła w stronę łazienki. Będąc już przy drzwiach odwróciła się i spojrzała smutno:
– Czasami się tak dzieje, gdy ktoś ci łamie serce. – Zamknęła za sobą drzwi.
Sebastian! Olśniło mnie. Przecież to musiały znaczyć te prośby i ostrzeżenia. Marcin mówił, że nie są razem, ale jakoś założyłem z góry, iż to fakt dokonany od dłuższego czasu. Tak, jak u mnie. Byłem rok po rozwodzie. Myślałem, że Kasia też jest z nikim niezwiązana od pewnego czasu. Myliłem się. Tyle co rozstała się z Sebą i to w jakiś dramatycznych okolicznościach. Dodałem dwa do dwóch. Kurcze. Chyba nie zrobiła niczego głupiego? Poczułem impuls, by iść za nią. Jednak musiałem dać sobie na wstrzymanie i nie wejść do łazienki. Dać jej przestrzeń. Pogadać za moment na spokojnie, nie w łóżku. Jednego byłem jednak pewny. Może i zwolnię, ale nie zrezygnuję. Nie spieprzę po raz drugi.
Kaśka, wrzesień 2008
Artura nie było, gdy wróciłam z łazienki. Specjalnie mnie to nie zdziwiło. Chyba trochę nim potrząsnęłam, choć nie miałam takiego zamiaru. Powinnam wyjaśnić, że nie mam skłonności samobójczych, a mój wypadek, był po prostu wypadkiem. No dobra, mogłam być bardzie skupiona na jeździe, być może wtedy zdążyłabym uciec. Choć policjant mówił zupełnie co innego. Nie miałam, gdzie uciekać. Tylko do rowu. To była jedyna, rozsądna alternatywa w tym momencie. W spotkaniu czołówka z tirem kontra rów, wybór był jasny. Automatycznie zaścieliłam łóżko. Dotarło do mnie, że wrzuciłam rzeczy do spania Artura pod poduszkę, jakby miał tu wrócić. Wyciągnęłam je i odłożyłam do torby. Nadal stała na fotelu. Przewiązałam bluzę w pasie i postanowiłam zjechać do kuchni. Całkiem trywialnie burczało mi brzuchu.
Artura zastałam w kuchni. Właśnie sięgał po kubki.
– Czarna z miodem? – Zapytał.
– Tak, nic się nie zmieniło. Zajrzę do lodówki. – Ruszyłam w stronę srebrnej szafy chłodniczej.
– Nie trzeba. Wszystko już przygotowałem na tarasie. Idź i usiądź. Doniosę kawę.
Posłusznie podreptałam tam, gdzie mi kazał. Faktycznie, na tarasie czekał nakryty stół. Nakrycia były tylko dwa. Artur usiadł na przeciwko mnie i postawił przede mną kubek z kawą. Pociągnęłam ostrożny łyk. Była pyszna.
– Doskonała. – Pochwaliłam.
– Ty mnie nauczyłaś parzyć, zresztą od ciebie przejąłem zwyczaj picia czarnej z odrobiną miodu. Zawsze się dziwą, jak o taką proszę.
– Dokładnie! Leją do kawy jakieś dziwne syropy smakowe, a robią zaskoczoną minę, gdy człowiek prosi o naturalny miód. Gdzie Rafał?
– Umiera, zaniosłem mu wodę. Czeka go jeszcze sprzątnie.
– Podobna na kaca najlepsza praca. – Podsumowałam upijając kolejny łyk. Zaburczało mi ponownie w brzuchu.
– Jedz! Wszystko wystygnie, a zrobiłem jajecznicę. – Artur podniósł pokrywkę z mojego talerza. Doleciał mnie taki zapach, że nie musiał powtarzać polecenia.
– Pycha, ale byłam głodna. – Zebrałam resztkę jajecznicy kawałkiem chleba. – Ty zrobiłeś śniadanie, obiad zrobię ja.
– A może się gdzieś wybierzemy do centrum Wisły?
– Nie wierzysz w moje zdolności kulinarne? – Zapytałam przekrzywiając głowę i patrząc na niego znacząco.
– Wierzę. Ale jesteś kontuzjowana. Dbam o ciebie
– Dzięki łaskawco.
– Nie ma za co. Nawet posprzątam po śniadaniu. – Podniósł się i nachylił przez stół cmokając mnie w policzek.
– Drapiesz! – Zaprotestowałam, gdy jednodniowy zarost zetknął się z moją skórą.
– Wiem, ale za to jestem seksi. – Cofnął się, zabrał mój talerz i kręcąc przesadnie tyłkiem zniknął we wnętrzu pensjonatu. Zaśmiałam się głośno. Skurczybyk miał rację, był piekielnie seksowny.
Artur, wrzesień 2008
Powkładałem brudne talerze do zmywarki. Z okna w kuchni widziałem, że Kaśka wyciągnęła się na kanapie w rogu tarasu. Wystawiła twarz do słońca. Zagapiłem się. Z zamyślenia wyrwał mnie Rafał.
– Dzięki za mineralkę stary. – Odezwał się się zdartym głosem. – Zaszalałem. Sorki.
– Jak się nie potrafi pić, to się nie pije. – Podsumowałem i spojrzałem na niego. Wyglądał ciut lepiej. Zafundował sobie prysznic.
– Dzwoniłem do Marcina. Podobno, gdzieś w schowku, jest odkurzacz piorący. Pomożesz poszukać?
– Pomogę, ale ten bajzel sprzątasz sam. – Zastrzegłem od razu, rzucając tęskne spojrzenie w kierunku Kasi.
– Wiem i nie będzie to przyjemna robota. – Ciężko westchnął w odpowiedzi.
Zostawiłem Rafała z odkurzaczem przed drzwiami “naszego” pokoju. Nie odważyłem się tam ponownie zajrzeć. Szybko zbiegłem po schodach, po drodze wziąłem mineralną i usiadłem w fotelu na przeciwko wyciągniętej na kanapie Kasi.
– Spragniona? – Podałem w jej stronę butelkę.
– Yhymmm. Ale nie wody. – Odpowiedziała nie patrząc na mnie.
– Yhymmm. – Podniosłem się i nachyliłem nad nią opierając ręce obok jej ramion. – To na co masz ochotę?
Zsunęła okulary na czubek głowy i objęła mnie lekko za szyję:
– Domyśl się. – Spojrzała filuternie.
– Nie mam pojęcia, czy chodzi ci o to? – Schyliłem się niżej i policzkiem przejechałem po jej odsłoniętej szyi. Zachichotała. – A, może o to? – Przesunąłem głowę i musnąłem lekko wargami płatek ucha. Tym razem zostałem nagrodzony cichym jęknięciem.
Znałem ten rodzaj jęku. Uwielbiałem go. Zapomniałem, jak to jest podniecić się maksymalnie słysząc tylko ten dźwięk. Ostatnią przytomną myślą było to, aby zabrać Kasię z tego tarasu. Do łóżka oczywiście. Wsunąłem jedną rękę pod jej plecy, drugą pod kolana i spojrzałem na nią. Jeśli tylko powie tak, w dupie mam całą ostrożność i powściągliwość.
Kaśka, wrzesień 2008
W oczach Artura widziałam jedno – pożądanie, jakkolwiek trywialnie to brzmi. W moich zapewne było to samo. Ledwo mnie dotknął, nawet nie pocałował, a ja już skapitulowałam. Nie minęły dwadzieścia cztery godziny od naszego ponownego spotkania. Między bogiem, a prawdą, jak na nas kiedyś i tak to były teraz eony. Wiedziałam, że czeka na moje przyzwolenie. Więc na co czekałam ja? Chciałam tego, tęskniłam za tym. Nagle przed oczami stanął mi Sebastian. Brązowe oczy Artura zostały zastąpione szarymi w oprawie nieprzyzwoicie długich rzęs, jak na faceta. Ciemne, krótkie włosy zmieniły się w półdługie blond. Nawet zapach uległ zmianie, dookoła zapachniało po “sebastianowemu”. Zacisnęłam mocno powieki. Na szczęście w tej chwili rozdzwonił się Arturowi w kieszeni jeansów telefon. On też zamknął oczy i wydał z siebie nieokreślony dźwięk. Delikatnie opuścił mnie na kanapę i wyciągnął komórkę. Zmarszczył brwi, gdy spojrzał na wyświetlacz. Zanim zdecydował się odebrać, dzwonek umilkł. Wzruszył ramionami.
– Kto to był? – Nie mogłam powstrzymać się przed zapytaniem.
– Anka. – Odpowiedział krótko.
– Nie rozmawiacie ze sobą?
– Rozmawiamy, choć bardzo...Sporadycznie.– Zawahał się. – Nie mam pojęcia, dlaczego dzwoniła.
– To może oddzwoń?– Zaproponowałam.
– Nie będziesz zła?
– Złość na Ankę już mi dawno minęła. – Stwierdziłam fakt.
– Jej, na ciebie nie. – Wyrwało się Arturowi.
– Słucham? – Ogłuszył mnie tą informacją. – Jak to? Jest na mnie zła? To ja byłam tą porzuconą. – Zaprotestowałam.
– Kasia, za nim…– Artur się zaciął i … zarumienił? – Po prostu, musimy porozmawiać o Sebastianie, Ance. Później zadzwonię.
– Jak chcesz. – Westchnęłam, wcale nie miałam na to ochoty, chciałam oderwać się od rzeczywistości, i od przeszłości. Tymczasem czekało mnie rozdrapywanie starych ran, nowych również. Ale może lepiej mięć to za sobą, pomyślałam racjonalnie. – Usiądź, szyja mnie boli od tego zadzierania głowy.
Artur posłusznie usiadł obok mnie. W drugim rogu kanapy. Po chwili przysunął się bliżej i przerzucił moje nogi przez swoje kolana: –
Ok. Zaczynaj. – Popatrzył na mnie poważnie.
– Nie. Ty zaczynaj. Zdążyłeś się zaręczyć, ożenić i rozwieść. Ja tylko zerwałem z facetem. Masz pierwszeństwo.
– Nie wiem od czego zacząć.
– Od początku.
– Od początku – zawiesił głos. – Od początku, to ty miałaś rację. – Musiałam mieć bardzo głupia minę, bo roześmiał się krótko, ale zaraz spoważniał. – Serio. Wtedy, na urodzinach, powiedziałaś, że się z nią zanudzę. Miałaś rację. Anka to bardzo fajna dziewczyna, ale nie dla mnie. Szkoda, że dotarło to do mnie w kilka lat po ślubie. Łudziłem się, że nie daje jej szans i za bardzo porównuje do ciebie. Wypadała słabo. Tym bardziej ja się starałem być rycerzem bez skazy, wypadałem jeszcze gorzej. W końcu nastąpiła katastrofa, również z twojego powodu.
Słuchałam Artura w milczeniu i oszołomieniu zarazem. Niby mówił prostymi zdaniami, niby po polsku, ale ja go nie rozumiałam. Za cholerę nie rozumiałam. W tej krótkiej opowieści jawiłam się, jako demon nie kobieta. Przyczyna zła wszelkiego. Postanowiłam zaprotestować:
– Ok, może i miałam rację, ale nie przesadzaj, że twoje małżeństwo rozpadło się przeze mnie! Myśmy się nawet nie widzieli od tamtych urodzin!
– Widzieliśmy, można tak powiedzieć, choć po za “cześć” nie zamieniliśmy, ani jednego zdania.
– A, fakt. – Przypomniałam sobie powód naszego obecnego spotkania – ślub Marcina i Sonii. – Przyjechałeś z…
– Anką. Oczu nie mogłem od ciebie oderwać. Do dziś pamiętam twoją zieloną suknie w róże i góralską chustę na ramionach, czerwone korale na szyi. Ja, który nie pamięta dokładnie sukni ślubnej Anki. Pamiętam też faceta, który prowadził cię przez główną nawę kościoła i Sebastiana, który obiektyw miał skierowany częściej w twoją stronę, niż w kierunku państwa młodych. Spojrzałaś na mnie tylko raz. Gdy składaliśmy życzenia, chłód w twoich oczach śnił mi się w koszmarach. I ta obojętność. Po powrocie upiłem się, a Ania zrobiła mi pierwsza awanturę o ciebie. Już wtedy powinienem się zastanowić. Zaoszczędziłbym dziewczynie upokorzenia.
– Malujesz mnie jako złą kobietę. Nie poczuwam się…
– To nie tak, to nie twoja wina Myszko. Tylko moja. Ty się odcięłaś ode mnie. Nie szukałaś kontaktu, ułożyłaś sobie życie. Wiem, że byłaś szczęśliwa. Ja zagoniłem się w ślepy róg.
– Zapędziłeś. – Poprawiłam odruchowo. Artur zawsze miał tendencję do przekręcania przysłów i powiedzonek.
– Zgadza się. Nie wiem, czego oczekiwałem, ale na pewno nie było to, to, co dostałem. Zmarnowałem kilka lat Ani i sobie. I straciłem ciebie na dobre.
– Ok. Rozumiem. Ale dlaczego końcowa katastrofa również z mojego powodu? – Dociekałam dalej, choć z jednej strony z mściwą satysfakcją przyznawałam przed sobą, że Artur w pewien sposób leje miód na moje serce.
– Wystawa. – Uniosłam ponownie brwi w zdziwieniu. Jak tak dalej pójdzie zostaną mi zmarszczki. – Wystawa Sebastiana. “D.N.A MOJEJ”.
– Wystawa? Ale ona była u nas, to znaczy w Krakowie. Potem Katowice, Poznań, Warszawa. Dalej, to już po za granicami. Nie było jej we Wrocławiu.
– Zgadza się. Była w Pradze. Anka jest grafikiem komputerowym. Byliśmy w Pradze poniekąd służbowo z jej strony. Dostała zaproszenie na wernisaż. Poszliśmy razem.
– To była wystawa…
– Tak, o tobie. Na zaproszeniu nie było żadnej wzmianki, żadnego fragmentu pracy. Wiedziałem, że Seba robi we florze i faunie. Nie robił portretów. Poszedłem bez żadnych złych przeczuć. Zamiast roślinek chronionych, krajobrazów i wilka w śniegu zobaczyłem ciebie. Wszędzie ty. Na pierwszych zdjęciach miałaś czternaście lat. Jak sam Sebastian powiedział na tym wernisażu, to były jego pierwsze świadome portrety. Mówił wtedy wiele o tobie. Wspomniał, iż jesteś jego inspiracją, muzą. Wszystkim co mu najlepszego dał los. Wtedy gdy patrzyłem na ciebie ze zdjęć: jak się uśmiechasz, cieszysz, jesteś zamyślona, poważna, skupiona, z kubkiem kawy, książką, na spacerze, na rowerze, w parku, w wodzie, dotarło do mnie, że tkwię w jakiś chorych urojeniach. Znowu wypiłem za dużo. Nie wiem, co wygadywałem po pijaku. Rano Anki nie było w hotelu. Niedługo potem złożyliśmy papiery rozwodowe. I tyle. Cała historia mojego fantastycznego żywota.
– Od tej wystawy zaczął robić portrety i zmienił kierunek. – Dodałam całkiem bezsensu dla Artura. Nie mógł wiedzieć, że od tego momentu zaczęły się nasze problemy w raju. – Mogę chyba tylko powiedzieć przepraszam. Nie wiedziałam, że ci tak zatrułam życie.
– To nie twoja wina. Tylko moja. – Uśmiechnął się smutno. – A u ciebie? Czemu się rozstaliście.
Wiedziałam, że to pytanie padnie. Od czego miałam zacząć?
– Bo mam pecha do … pierścionków zaręczynowych. – Wzruszyłam ramionami.
– Słucham? – Teraz Artur miał głupią minę.
– To co słyszałeś. Musiał mnie zdradzać od dłuższego czasu, tak mi się wydaje. W końcu nie zaręczasz się kimś kogo znasz miesiąc. – Popatrzyłam znacząco na chłopaka obok mnie. Uciekł wzrokiem. – W sumie, mogę ci powiedzieć, co zobaczyłam, bo całej historii nie znam. Nie rozmawiałam z Sebastianem. Trzy tygodnie temu Marcin szukał jakiś papierów. Seby akurat nie było, ja nie wiedziałam o co chodzi, więc przyjechał do nas i szukał sam. Zamiast zguby, znalazł pudełko z pierścionkiem. Idealnym. W moim guście. Pokazał mi go oczywiście. – Parsknęłam.
– Jeśli chodzi o ciebie, Marcin nie potrafi mieć żadnych tajemnic. – Pokiwał głową Artur. – I co?
– I nic. Czekałam Nic się nie działo.
– Chciałaś za niego wyjść? – Zapytał cicho.
– Wtedy, tak. – Nie zamierzałam kłamać. – Teraz, nie. W każdym razie – kontynuowałam dalej – zaglądałam sobie czasami do szuflady w której go trzymał. Pierścionek zniknął na dwa dni. Wróciły mniejszy. W moim rozmiarze. Dalej czekałam. W zeszłą niedzielę Sebastian leciał na dwudniową sesję do Rzymu. Od dłuższego czasu współpracował przy kampanii z jedną modelką. Wschodzącą gwiazdą modellingu. Tak ją określa prasa. – Nie potrafiłam ukryć sarkazmu w głosie. – Nie chciała pracować z nikim innym. Wszędzie Sebastiana za sobą ciągnęła. A, że miał już pewną renomę…
– Nie podobało ci się to. – Podsumował Artur.
– Nie. Nie podobało. Więcej w tym zaczynało być spotkań, długich telefonicznych rozmów, smsów, maili, niż samej pracy. Śliczna blondynka o delikatnej urodzie laleczki z porcelany. Dwadzieścia dwa lata. Nie czułam się zbyt komfortowo. Tu wyjazd służbowy, tam kolacja, obiad. Wspólne wyjście na pokaz…
– Podejrzewałaś go o romans. – Stwierdził po prostu.
– Tak. Wtedy jeszcze tego nie sprecyzowałam w tak dosadny sposób, ale masz rację. Podejrzewałam. Miedzy nami też nie było błogo. Nie tylko Seba rozpoczął nowy etap kariery. Zostałam wspólnikiem w mojej macierzystej kancelarii…
– Gratuluję. – Artur błysnął zębami w szerokim uśmiechu. Wiedział, że zawsze było to moim marzeniem.
– Dziękuję. – Odparłam automatycznie. – Co raz częściej mieliśmy ciche dni. – Mówiłam dalej, nakręcałam się, co raz bardziej, w końcu dochodziłam do momentu gdy… – W każdym razie pojechał do tego Rzymu. Coś mnie podpuściło, zajrzałam do szuflady. Pierścionek zniknął. – Zaczerpnęłam powietrza. Artur wykonał gest, jakby chciał mnie objąć, ale powstrzymałam go. – Nie przerywaj, proszę. Powiedziałam o tym Marcinowi, oczywiście zaraz przyjechał. Nakrzyczał na mnie, że jestem idiotką i, że Sebastian nie mógłby być taką świnią, jak…– ugryzłam się w język. Niepotrzebnie. Artur nie był głupi. Sam dokończył:
– Jak ja. Nie uraziłaś mnie. Sam to przed chwilą przyznałem. Co było dalej? – Zapytał
– Postanowiłam pojechać na lotnisko w środę i zrobić Sebastianowi niespodziankę. W pracy wzięłam wolne do końca tygodnia. Chciałam abyśmy spontanicznie gdzieś pojechali, wsiedli do byle jakiego samolotu i wrócili dopiero za kilka dni. Marcin zaoferował, że pojedzie ze mną, by potem odstawić moje auto. Aby dopełnić niespodzianki zadzwoniłam do Sebastiana we wtorek, że wypadła mi konferencja i do końca tygodnia mnie nie będzie. Zapytał tylko, czy dojadę tutaj, na imprezę i spotkamy się na miejscu. Odpowiedziałam, że oczywiście. Na lotnisku … na lotnisku – spróbowałam raz jeszcze, to było trudne, trudniejsze niż myślałam. W sumie, po raz pierwszy, próbowałam to wszystko komuś powiedzieć tak...Chronologicznie, na chłodno, tyle emocji trudno było wyciszyć. Wzięłam kolejny głęboki wdech. – Sebastian wyszedł razem z laleczką, obejmował ją ramieniem i uśmiechał się do niej szeroko. Wyglądali tak, tak promiennie. Ona złapała dłonią jego rękę. Na palcu miała „mój” pierścionek. To całość historii. – Zsunęłam nogi z kolan Artura.
Wstałam opierając się o oparcie kanapy. Doskakałam dwa kroki do barierki balkonu i zapatrzyłam w dal. Bardziej poczułam, niż usłyszałam, że Artur stoi za mną. Starłam wierzchem dłoni zabłąkaną łzę.
– Skurwiel, nie idiota, a skurwiel. – Powiedział cicho, delikatnie zaczął gładzić moje ramiona. – Wiem, że jestem ostatnią osobą, która może wydawać w takiej sprawie opinię, ale jest skurwielem. – Wycedził przez zaciśnięte zęby.
– Masz zbieżne zdanie z Marcinem.
Odwrócił mnie do siebie. Spuściłam wzrok. Drugi raz zostałam upokorzona przez faceta, którego kochałam. Pierwszy, który to zrobił właśnie próbował mnie pocieszać. Czułam się mega zażenowana. Artur ujął w dłonie moją twarz i wymownie wzrokiem wskazał na nogę. Taa. A mnie się wydawało, że ten szczegół uda mi się pominąć.
– Noga, siniaki?
Westchnęłam.
– Gdy ich zobaczyłam, nie trudno się domyślić, że opuściłam lotnisko w tempie ekspresowym. Wsiadłam do auta i wylądowałam w rowie. Była to lepsza alternatywa, niż czołówka z tirem, któremu strzeliła opona i miotał się po drodze. Ocknęłam się w szpitalu. Skontaktowałam z Marcinem. Odebrał mnie w piątek rano ze szpitala i przywiózł tutaj. Całość historii.
Artur przygarnął mnie do siebie i przytulił mocno. Objęłam go w pasie, wsuwając dłonie do tylnych kieszeni jeansów. Jak kiedyś, jak zawsze. Tylko dlaczego, tak cholernie bolało mnie serce? Przecież Sebastian był ostatnim skurwielem. Tu i ja mogłam się zgodzić z chłopakami.
– Przykro mi, myszko, naprawdę mi przykro. – Pocałował mój czubek głowy. – Chodź usiądziemy.
Dałam się zaprowadzić z powrotem na kanapę. Najpierw usiadł Artur, ja wpasowałam się pomiędzy jego nogi. Oparłam się wygodnie plecami o niego, zamknęłam oczy i wystawiłam twarz do słońca. Obejmował mnie w pasie, nasze dłonie splotły się niby przypadkiem. Próbowałam się wyciszyć. W końcu na spokojnie, chronologicznie i sensownie wyrzuciłam z siebie całą historię. Kilka ostatnich koszmarnych dni. Nie powiedziałam Arturowi o przepłakanych godzinach i tępym wpatrywaniu się w biały, popękany sufit szpitalnej sali. Duszeniu w zarodku pytań moich rodziców i znajomych, czemu nie ma przy mnie Sebastiana. Na mówienie o takich szczegółach, kilku minionych dni, nie miałam jeszcze siły. Podejrzewałam, że długo mieć nie będę. Nadal każda myśl o Sebastianie kuła mnie, jak ogromna szpila. Nie planowałam, co będzie dalej, gdy skoczy się weekend. Mieszkaliśmy razem od kilku lat. Nie miałam pojęcia, jak to wszystko rozwiązać. Wyprowadzić się samej, czy kazać jemu spakować rzeczy. Chyba, że już się spakował. Tak byłoby łatwiej nam obojgu. Nie wierzyłam w jego zapewnienia z smsa , nie wierzyłam, że nadal mnie kocha. Nie wierzyłam już w nic. Więc starałam się nie myśleć. Przy Arturze było to łatwiejsze. Stał się moim katalizatorem. Dotarło do mnie, że mogę wtulać się w niego bez żadnych wyrzutów sumienia. Po prostu – tak sobie leżeć. Milczenie było cudowne. Wiedziałam, że Artur mnie rozumie i nie będzie próbował idiotycznie pocieszać słowami „wszystko się ułoży”.
– Wiesz co... – Zaczął cicho. Nie odpowiedziała, było tak dobrze słowa były zbędne, wolałam ciszę. Ale on nie zrezygnował, czułam, jak powietrze w jego płucach, chce wydostać się na zewnątrz. – Wiesz co... – Spróbował jeszcze raz.
– Hymmmm... – Wymruczałam.
– Może to dziwne, ale czuję, jakbym nareszcie oddychał, tak naprawdę pełną piersią i to wszystko jest nie fair, to co się stało z Sebastianem. Ale z drugiej strony cieszę się, że jesteś wolna. Będzie nam łatwiej. Teraz, kiedy wiem…
– Proszę cię. – Lekko skręciłam ramiona w jego stronę i spojrzałam w oczy. – Nic nie mów, cisza jest lepsza. Teraz jesteśmy złodziejami chwil i architektami momentów ułudy. To nie moje, przeczytałam gdzieś. – Wytłumaczyłam się z tego wydumanego zdania. – Słowa to zburzą, niosą konsekwencję, a potem się je wspomina i rodzą tęsknotę. Ja tego nie chcę.
– Wtedy, w sierpniu, ja...
– Proszę cię ponownie, nic nie mów. – Położyłam mu palec na ustach. – Nie chcę wiedzieć, dlaczego postąpiliśmy kiedyś tak, a nie inaczej. To było wieki temu, daj mi się cieszyć tymi paroma godzinami, proszę – lekko przekrzywiłam głowę i spojrzałam na niego prosząco.
– Dobrze nic już nie powiem. Na razie. – Skinął lekko, a w jego oczach pojawił się błysk i jakaś nieokreślona niecierpliwość. Podciągnął mnie wyżej i ostrożnie przekręcił, tak, że teraz leżałam wtulona w niego bokiem. Nachylił się i niecierpliwie, gwałtownie zaczął mnie całować. Zamrugałam zaskoczona, owszem wcześniej już między nami iskrzyło i działy się różne rzeczy, ale ten pocałunek był naszym pierwszym od kilku ładnych lat. Był przekroczeniem następnej granicy. Zdawałam sobie początkowo z tego sprawę, ale najpierw przestało słuchać moje ciało, wtuliłam się mocniej w Artura, potem usta, które oddały pocałunek, dłonie samowolnie powędrowały na jego kark, a pod zamkniętymi powiekami wybuchnął pokaz fajerwerków. Ostatnią moją świadomą myśl brzmiała, że ten facet całuje całkiem inaczej, niż Sebastian.
Gdy oderwaliśmy się od siebie czuliśmy nawzajem drżenie swoich ciał, jemu trzęsły się dłonie, a mnie przechodziły dreszcze. Oboje nie mogliśmy złapać tchu.
– Co...to...było? – Wykrztusiłam w końcu.
– Pocałunek. – Z ust Artura wydobył się szept, odchrząknął. – Pocałowałem cię, miałem nic nie mówić, więc..– Wzruszył ramionami – ale tego – palcami dotknął delikatnie moich rozchylonych warg – się nie spodziewałem, przecież już się całowaliśmy i to nie raz.
– Poczekaj, nie mogę oddychać, nie mogę mówić, nie mogę myśleć...
– Wykorzystam trzecią opcję i sprawdzę, czy nadal będzie tak fantastycznie przyjemnie – roześmiał się cicho i tym razem powoli i czule objął moje wargi swoimi ustami. Nie zaprotestowałam.
Artur, wrzesień 2008
Opowieść Kaśki wcale nie zmartwiła mnie tak bardzo. Owszem było mi jej szkoda, ale z drugiej strony, gdyby Sebastian nie wywinął takiego numeru, ja nie całowałbym jej tak zapamiętale i nie miał szansy zaciągnięcia do łóżka. Chciałem tego od chwili, gdy zobaczyłem ją wczoraj wieczorem. Atawistyczna chęć oznaczenia na nowo „swojego”. Myślę, że gdyby przyjechała tu z Sebastianem, tak jak to było w planach, najpóźniej po dwóch godzinach dalibyśmy sobie z nim po pysku. On nie znosił mnie, ja jego. Miałem mu za złe, to „porwanie” Kaśki wtedy, gdy dowiedziała się o zaręczynach z Anką. Może gdybyśmy wtedy pogadali jeszcze raz, wszystko potoczyłoby się inaczej. Nieważne. Ważne było teraz to, że jej ręce otaczały moją szyję. Nie myślałem, co będzie jutro, za tydzień. Liczyła się tylko Kaśka wtulona we mnie i z przyjemnością poddająca się moi pocałunkom. Jej ręka przeniosła się z mojego karku na brzuch i wędrowała, co raz niżej. Gdy wsunęła się pod koszulkę, straciłem oddech na moment. Delikatnie palcami przejechała tuż nad linią paska jeansów, odruchowo wypchnąłem biodra do góry. Pocałowałem ją jeszcze głębiej. Jedną ręką zacząłem pocierać pierś, aż poczułem, jak twardnieje sutek, drugą przycisnąłem mocniej do siebie. Teraz ona przesunęła dłoń na mój rozporek. Zrobiła to nagle i bez żadnego ostrzeżenia. Oderwałem się od pocałunków i wciągnąłem gwałtownie powietrze:
– Chcesz, abym eksplodował tutaj? – Zapytałem patrząc znacząco w zielone tęczówki.
– A chcesz, to zrobić gdzie indziej? – Odpowiedziała pytaniem.
Moja odpowiedź była jednoznaczna: zsunąłem Kasię z siebie, wstałem, po raz kolejny wziąłem na ręce. Pewnym krokiem ruszyłem w kierunku wejścia do pensjonatu. Całowaliśmy się, jak szaleni w windzie. W pokoju nie marnowałem czasu, tylko od razu położyłem ją na łóżku, a sam pozbyłem się równocześnie koszulki i butów. Kasia również zrzuciła z nóg trampki i wyciągnęła do mnie ręce. Była cała moja. W tym momencie znowu rozdzwoniła się komórka w moich spodniach.
– Kurwa! – Zakląłem dosadnie. Wyszarpałem aparat wściekły, że nie wyłączyłem dźwięku ostatnio. Dzwoniła Anka. Znowu. Spojrzałem bezradnie na Kaśkę.
– Odbierz. – Odpowiedziała zrezygnowanym tonem. – Ja nigdzie się stąd nie ruszam – uniosła znacząco brwi.
Nacisnąłem „odbierz” i wyszedłem na balkon, przymykając za sobą drzwi.
Wróciłem pięć minut i czterdzieści sekund później. Tyle trwała rozmowa z moją eks.
– Coś się stało? – Kasia siedziała oparta o poduszki. Dotrzymała słowa, nie uciekła z łóżka.
– I tak i nie. – Odpowiedziałem wymijająco. Usiadłem na skraju łóżka twarzą do niej.
– Mów. – Poleciła.
– Anię dopadły korzonki, nie może się ruszać. Wiem, jak to u niej przebiega, bo przerabialiśmy to już wspólnie kilka razy. Do tego jej rodzice są w sanatorium, a ona ma u siebie ich psa, i…
– Powinieneś wracać. – Przerwała mi, to nie było pytanie.
– Powinienem ale … nie chce Kasiu. Dopiero co…
– Wiem, Artur. Wiem. – Znowu weszła mi w słowo. – Jednak powinieneś. To nie jej wina i nie zaplanował przecież tego.
– Jesteś niesamowita. – Nachyliłem się do przodu i lekko musnąłem jej wargi. – Nie cieszy mnie, że to akurat teraz i w takim momencie. – Dodałem. – Ale masz rację. Powinienem jechać. Choć tak cholernie nie mam ochoty cie tu zostawiać. Szczególnie teraz, gdy jest tak miedzy nami jak powinno być. Jednak muszę zapytać, a my?
– My? – Kasia zmarszczyła czoło. – Nie wiem. – Stwierdziła rozbrajająco szczerze. – Trochę mnie zastopowało. – Nie rób takiej miny. – Przesunęła się trochę i pokazała dłonią, abym położył się obok. Gdy to zrobiłem wtuliła się w moje ramię i splotła nasze palce. – Mamy czas Artur. Przed chwilą było cudownie i pewnie, gdyby nie ten telefon – zawiesiła głos.
– Właśnie fundowałbym ci orgazm ustami. – Podsumowałem.
Zachichotała.
– Nie kuś. – Szturchnęła mnie w bok łokciem. – Ale pewnie tak by było. Albo na odwrót. – Dodała przewrotnym tonem. – Co, do tematu nas. Może to i lepiej, że nie skończyliśmy teraz w łóżku. Tak zaczynaliśmy zawsze do tej pory, a jakie były zakończenia, sam wiesz.
– Niby wiem, ale jednak żal. – Zaśmiałem się. Jednak zaraz spoważniałem. – To nie zmienia faktu, że nadal działasz na mnie tak samo – odsunąłem ją na długość ramion i spojrzałem w oczy.
– Nie, Artur, nic z tego. Nie wiem, co będzie z nami dalej. Nie chcę sobie, ani tobie niczego obiecywać, snuć nierealnych wizji. Ty już masz jakoś ułożone swoje sprawy. – Westchnęła i usiadła wyplątując się z moich objęć. – Ja jestem w rozsypce. Muszę najpierw ogarnąć ten chaos, a potem dopiero myśleć, co dalej.
– Skreślasz mnie? – Wykrztusiłem.
– Nie! – Spojrzała zdziwiona. – Nie skreślam. Mówię tylko o zwolnieniu tempa i nie powtarzaniu tego samego scenariusza. Nie sprawdził się kilka razy. Jedz do Anki. Ja wrócę do domu. Rozmówię się z Sebastianem, przecież w końcu będę musiała to zrobić. Twoja obecność mi tego nie ułatwi. – Pogłaskała mnie po policzku. – Są telefony i darmowe minuty, nie musimy czekać do dwudziestej drugiej, jak kiedyś. – Uśmiechnęła się.
Podniosłem się i płynnym ruchem przewróciłem Kaśkę na plecy. Oparłem płasko dłonie po jej bokach i nachyliłem się niżej. Zawisłem kilka milimetrów od ust. Niesamowicie jej pragnąłem, do tego stopnia, że złamałbym wcześniejsza prośbę i po prostu położył na niej. Poddałaby się. Byłem tego pewien. Wciąż utrzymując minimalną odległość miedzy naszymi ustami wyszeptałem:
– Będę na ciebie czekał. – Potem, po prostu, zacząłem ją całować.
Dobry wieczór:)
Trzecia część historii Kaśki i Artura. Myślałam, że nie uda mi się jej dziś opublikować. W moim realnym świecie dopadają mnie jakieś komplikacje zdrowotne i nie wiedziałam, czy będę w stanie zamieścić obiecany rozdział. Z góry przepraszam za ewentualne literówki i inne błędy. Mam nadzieję, że ciąg dalszy historii Wam się spodobał.
Pozdrawiam:)
Ojej, pewnie trochę zajmie mi nadrobienie pozostałych dwóch rozdziałów, ale mam nadzieję, że dzisiaj przeczytam i w następny weekend zostawię komentarz :) A może uda się wcześniej :) Pozdrawiam i życzę miłej niedzieli :)
OdpowiedzUsuńWitam!
UsuńW takim razie życzę przyjemnego nadrabiania :)
Dziękuje za pozostawienie "czytelniczego" śladu po sobie .
Pozdrawiam!
No pewnie, że się podoba. Że też akurat w takim momencie musiała zadzwonić Anka. Jedna może to faktycznie lepiej, zwolnią trochę i w końcu uda im się być razem tak naprawdę.
OdpowiedzUsuńA Sebastian był głupi, w ogóle faceci są głupi, gdy zdradzają swoje kobiety. Najlepsze w tym wszystkim było to, że oświadczył się tej modeleczce, a gdy Kasia się dowiedziała, to zaczął jej mówić, że ją kocha. Śmiechu warte. Miejmy nadzieję, że i Kasia i Artur odpędzą się wreszcie od swoich byłych.
Pozdrawiam i życzę zdrowia :)
Telefony, telefony! Co zrobić mam? - parafrazując słowa piosenki Republiki. Zawsze dzwonią , gdy nie trzeba, a gdy trzeba milczą. Myślę, że to spisek xd.
UsuńJednak w tym wypadku, ten telefon był potrzebny. Troszkę ostudził emocje :)
Co będzie dalej? Zapraszam za dwa tygodnie :)
Dziękuję za życzenia zdrowia - przydadzą się :)
Pozdrawiam.
Nie mogę się doczekać co będzie dalej! Czytałam z zapartym tchem. A Sebastian... Szkoda gadać.
OdpowiedzUsuńZ niecierpliwością czekam:)
M.
Witam:)
UsuńOjć, to musi Ci cierpliwości wystarczyć do okolic 21 czerwca. Wtedy czwarty, ostatni rozdział będzie gotowy. Wytrzymasz? :)
Dziękuję za komentarz.
Pozdrawiam.
Jaka ze mnie sierota, napisałam komentarz, nie opublikowałam i mi Backspace cofnął stronę -.- Piątek 13, typowe -.-
OdpowiedzUsuńPostaram się odtworzyć to, co napisałam wcześniej. Pojawiło się to, o czym wspominałam wcześniej, bardzo się cieszę, że ta "przestrzeń" między zerwaniem a zaręczynami została wyjaśniona :) Muszę jednak przyznać, że ja ich kompletnie nie rozumiem zachowanie Kaśki i Artura, ale Kaśki już szczególnie. Nie, żeby coś mi zgrzytało w logice, co to, to nie, raczej chodzi mi o... całokształt. Być może nie powinnam ich oceniać, bo nie byłam w takiej sytuacji, ale Kaśka czasami naprawdę zachowywała się jak jakaś księżniczka. Ja rozumiem - mieli swoje momenty szczęścia i sielanki, kiedy to byli tylko dla siebie, a później bez żadnych zobowiązań się rozstawali i tak do kolejnego razu. Trochę mam wrażenie, że Kaśka zapomniała, że to jest bez zobowiązań i kiedy Artur się zaręczył nagle nie potrafiła zrozumieć, dlaczego ktoś jej go zabiera. Dobra, Artur się nie popisał, ale Kasia była trochę sama sobie winna, że dała się wodzić za nos, mimo że gdzieś była Anka. Okej, nie będę się rozwodzić na temat, kto miał większe oczekiwania i czy w ogóle ktoś jakieś powinien mieć, bo to raczej bez sensu :D
Kurcze, zapachniało happy endem. Byłe żony, byli partnerzy, na horyzoncie nikogo, droga wolna. Dziwne, bo zwykle mam zupełnie inne zdanie, ale mam nadzieję, że ten ostatni, rozwiązujący rozdział wcale nie przyniesie szczęśliwego zakończenia :D Ale już chyba wspominałam, że nie polubiłabym Kasi i Artura jako osoby, więc to może mój brak sympatii tak na mnie wpływa (albo całokształt mojego nastroju, który jest fatalny, wszystko możliwe XD). Mam nadzieję, że skończy się tak, jak za każdym razem. Że będzie chwilowa sielanka, a później bez żalu ich drogi się rozejdą (i być może kiedyś zejdą znowu). Pamiętaj, nieszczęśliwe zakończenia cudownie Ci wychodzą, Moja Droga :D Wydaje mi się jednak, że Artur nie zechce puścić Kaśki, więc moje oczekiwania (haha XD) są zupełnie inne, niż to, co tutaj przeczytam. Zobaczymy :)
Pozdrawiam! <3
Piątek trzynastego...cuda się dzieją xd.
UsuńMuszę przyznać, że masz rację - trafiłaś w dziesiątkę. Kaśka zachowywała się, jak księżniczka. Wydawało (być może nadal wydaje), że skoro ktoś obdarza ją uczuciem, a tym bardziej jest dla kogoś pierwszą miłością, to choćby nie wiadomo co się działo - on zawsze będzie należał do niej. I będzie czekać - aż ona się łaskawie zdecyduje. dlatego zaręczyny Artura, jego wybór , uderzył w nią podwójnie. teraz wydaje się jej, że nad wszystkim panuje, wszystko wie.. a jaka jest prawda? To się zobaczy xd.
Pozdrawiam.
A ja już się martwię, co po tym opowiadaniu? Masz dla nas coś w zanadrzu czy może powrócisz do Doktoratu *robi oczy jak kot ze Shreka*, bo przecież nie możesz tak porzucić swoich czytelników :)
OdpowiedzUsuńAleż proszę się nie martwić:)
UsuńCo prawda, nie mogę obiecać, że to będzie powrót do "Doktoratu", ale na pewno coś tam w zanadrzu mam xd.
Pozdrawiam!
P.S Lubię kota ze Shreka :D