środa, 22 października 2014

1. Koncert niewiadomych

1. Uwaga! Jeleń na drodze.


Maciek

Obudziły mnie głosy. Dochodziły jakby zza ściany. Chwilę zajęło mi zanim rozpoznałem do kogo należą. Mama z ojcem. Kłócili się. O mnie, jak zwykle. Zaryzykowałem uchylenie powiek. Poraziła mnie biel i jasność. Dałem sobie spokój. Jednak poczułem blisko czyjąś obecność. Uchyliłem ponownie powieki. Nachyliła się nade mną starsza kobieta w białym kitlu. Dotknęła mojego czoła czymś śmierdzącym. Zapiekło. Syknąłem.
 – Nasz królewicz się budzi. – Usłyszałem ojca.
 – Maciek, słyszysz mnie? – kiwnąłem głową w odpowiedzi, nie bardzo wiedząc, kto pytał.
 – Możesz mówić? – ten sam męski głos zadał następne pytanie.
 – Tak. – Wycharczałem. W gardle miałem tonę kurzu. Oczy same się zamknęły.
 – Co cię boli? 
 – Głowa. – Uświadomiłem sobie pulsujący ból w czaszce. – Ręka i noga. Lewe. – Starałem się być precyzyjny.
 – Dobrze. Wiesz, co się stało? – mężczyzna który pytał, chyba przybliżył się do mnie. Zmusiłem oczy do otwarcia. Przede mną stał lekarz z przychodni. Poznałem go. – Maciek? –  ponaglił.
 – Gdzie ja jestem?
 – W szpitalu. Na izbie przyjęć. – Musiałem mieć strasznie głupią minę, bo mi odpuścił dalszą przepytywankę i wyjaśnił. – Miałeś wypadek samochodowy. Wracałeś ze stadniny. Wyskoczył ci jeleń przed maskę i koziołkowałeś. Masz uraz głowy, nogi i ręki. Zaraz pojedziesz na operacyjną, bo trzeba cię poskładać. Gotowy?
Chciałem w odpowiedzi kiwnąć głową. To był zły pomysł. Ból eksplodował niczym fajerwerki w sylwestra, a potem zapadła ciemność.

Eleonora

Wysprzątałam każdy centymetr podłogi w kuchni, przyniosłam drewno na wieczór. Zagniotłam ciasto na chleb, aby spokojnie rosło. Wywiesiłam też pranie. Zastanawiałam się nad pójściem do warzywniaka i przerwaniem marchewki. Nie znosiłam bezczynności, a moje dzisiejsze plany zostały całkowicie pokrzyżowane. Właśnie wychodziłam z sieni, gdy pod furtkę podjechała mama. Podbiegłam, aby odebrać od niej siatki z koszyka, zamontowanego na przodzie wiekowej damki.
 – O, jesteś. Myślałam, że dzisiaj stadnina. – Powiedziała zdziwiona na mój widok.
 – Hej. – Cmoknęłam ją w policzek. – Niestety. Pana Jarka nie będzie. Jego syn, idiota, rozwalił się na jeleniu. Biedne zwierzę.
 – Noro! – Mama upomniała mnie surowym tonem.
 – Mamuś, nic nie poradzę na to, że bardziej mi żal jelenia, niż tego imbecyla. Zresztą, nic takiego mu się nie stało. Za kilka tygodni na nowo będzie prężył się przed laskami. Jeleń nie ma takiej szansy. Gdyby dostosował prędkość i zwracał uwagę na coś więcej, niż samego siebie, nikomu nic by się nie stało. – Odpowiedziałam spokojnie. 
Wyciągnęłam reklamówki i ruszyłam z powrotem do domu. Mama szła za mną. Na plecach czułam jej wzrok pełen dezaprobaty. Oparła rower o ścianę przy wejściu i głośno westchnęła.
 – Twoja ironia kiedyś ci przysporzy kłopotów. – Powiedziała łagodnie, lecz karcąco.
 – Nie ironia mamusiu, to była czysta logika. – Roześmiałam się. – Rozpakujesz, dobrze? Ja wykorzystam wolną chwilę i przerwę marchewkę.
 – Dobrze córciu. Pojedziesz jutro ze mną? – Zapytała.
 – Jutro idę z babcią zrywać liście malin, jeżyn, może zbierzemy świetlika.
Usta mamy zacisnęły się w wąska kreskę, a na czole pojawiła się wielka zmarszczka.
 – Eleonoro, będzie mu przykro – rzuciła ostro.
 – Mnie też, gdy nie będę miała za co kupić butów na zimę. Skup teraz dobrze płaci. Gdyby trzymał zapięty rozporek, nie musiałabym się o to martwić. 
 – Przestań! – Oczy mamy zapłonęły gniewem i bólem. – Ta twoja… – nie dokończyła, bo zrezygnowanym tonem weszłam jej w słowo:
 – Ironia? Nie, mamo, to znowu logika. I trzeźwe spojrzenie na wydarzenia. Widocznie nie mam takiego serca, jak ty. – Wyszłam z kuchni. Trzęsłam się z wściekłości, jak co miesiąc. Ta rozmowa powtarzała się od prawie roku. Zawsze kończyła się kłótnią.
Walczyłam z chwastami na grządkach, jakby były moimi osobistymi wrogami. Nie usłyszałam, kiedy babcia stanęła za mną.
 – Lena, ta motyka, ma już swoje lata i może nie przeżyć tak intensywnego użytkowania.
Podskoczyłam na dźwięk głosu, narzędzie zbrodni na chwastach wypadło mi z dłoni.
 – Nie słyszałam cię, babciu. – Odwróciłam się do niziutkiej, pulchnej pani z naręczem krwawnika, bezpiecznie spoczywającym w ogromnej kraciastej chuście, zawiązanej wokół bioder. – Już kończę.
 – Pokłóciłaś się znowu z mamą? – Zapytała patrząc na mnie spokojnie tęczówkami o lodowo niebieskim zabarwieniu.
Miałam taki sam kolor oczu. I to było moje jedyne fizyczne podobieństwo do babci. Byłam od niej wyższa i szczuplejsza. Wręcz chuda. Tę cechę odziedziczyłam po ojcu. Po mamie miałam popielate blond włosy, które na słońcu robiły się niemalże białe. Babcia z dumą nosiła długie, rude loki w których tylko gdzieniegdzie przebłyskiwała srebrna nitka. Zazdrościłam jej tego koloru.
 – Powiedzmy, że mama nie przyjmuje do wiadomości moich racji. To zaczyna być męczące.
 – Ona go kocha i cierpi. Nie możesz jej za to karać. I jest twoim tatą. Mama potrzebuje wsparcia, dlatego prosi, abyś z nią jechała.
 –  Nie jestem na to gotowa. – Odwarknęłam.
 – Jesteś pełna gniewu, Lenka. Znajdź w sobie miłość.
 – Miłość jest do bani babciu. – Zebrałam motykę i pomaszerowałam w stronę szopy na narzędzia. Za plecami usłyszałam głośne westchnienie.

Maciek

Pielęgniarka, która przyszła zmienić opatrunki, miała bardzo zgrabny tyłek. Tymon Stolarz, zwany Tytoniem, nie omieszkał powiedzieć tego na głos. Dziewczyna się zaczerwieniła i ekspresowo zmyła.
 – Tytoń, nie mogłeś trzymać gęby na kłódkę. – Sebastian Trzciński, mój drugi najlepszy kumpel, ześlizgnął się z parapetu i przeszedł szybko przez małą salę wyglądając na korytarz. – Poszła. – Westchnął.
 – Nie mogłem się powstrzymać. – Tymek wykrzywił twarz w uśmiechu. – Miała niezłą dupę. A właśnie, Mnichu – popatrzył na mnie – gdzie twoja Sandra, osobista pielęgniarka? Nie było jej dzisiaj w school, myślałem, że tutaj będzie.
Skrzywiłem się. To przez nią się tak urządziłem. Chłopaki nic nie wiedzieli. Jeszcze. Teraz musiałem jakoś wszystko powiedzieć, ale tak, żebym nie wyszedł na dupka.
 – Sandry nie będzie tutaj. Rzuciłem ją. – Odpowiedziałem pewnym głosem.
 – Ty? Ją? – Seba zapytał mnie takim tonem, że stałem się czujny.
 – Noo. – Wydałem z siebie nieokreślony dźwięk.
 – Bo Sandra, mojej Indze, coś zupełnie odwrotnego powiedziała. Że ona zrezygnowała z ciebie, ale nie na stałe, tylko na wakacje, bo jedzie do ciotki do Włoch, a tam jakiś Marcel jest i chce być fair.
 – Marcello. – Poprawiłem odruchowo.
 – Czyli, coś jest na rzeczy. – Oczy Tytonia rozbłysnęły, niczym żarówki.
 – Nie, nic nie ma. – Odwarknąłem. – Nic wam do tego. Sandra i ja to przeszłość i tyle.
 – Od niej wracałeś, wtedy w czwartek? – Sebastian był czasami nazbyt domyślny.
 – Od niej. Byłem wściekły i stało się, jak stało. Ojciec mówi, że auto do kasacji. – Spróbowałem zmienić temat.
 – Ciesz się dupku, że ty nie jesteś do kasacji. Widziałem tego jelenia. Przywieźli go do mojego ojca, do przychodni. Młody był, ale potężny. Twoją brykę też miałem zaszczyt oglądać. Wygląda, jakbyś się z ciężarówką przywitał.
Drzwi od mojej sali się otworzyły. Stanęła w nich mama.
 – Dzień dobry, chłopcy.
 – Dzień dobry – grzecznie odpowiedzieli moi kumple. – To my już pójdziemy. Cześć Maciek – dodali pośpiesznie, gdy za matką pokazał się ojciec. Od razu było widać, że nie jest w dobrym nastroju.
Tchórze powiedziałem bezgłośnie do Tytonia, puścił mi oko i zmył się po angielsku.

 – Masz przechlapane. – Ojciec nie silił się na pozory dyplomacji. Wziął białe, odrapane krzesło, odwrócił oparciem w moim kierunku i usiadł na nim okrakiem. Mama oparła się o parapet i patrzyła na mnie z politowaniem. Nie było dobrze. Czułem to. – Wziąłeś samochód matki, pomimo wyraźnego zakazu. Jechałeś po leśnej drodze, prawie sto dwadzieścia. Licznik zatrzymał się na takiej prędkości. Gdyby nie wylazł jeleń, pewnie wypadłbyś na następnym wirażu. Nie wiem, co chciałeś komu udowodnić, ale mistrzem kierownicy, to ty, synu, nie jesteś. Dopiero co, zdałeś prawko. Rozmawiałem z komendantem. Dostaniesz mandat. Sam go zapłacisz z kasy z osiemnastki. Matce auta nie odkupisz, bo nie masz z czego, ale zwrócisz nam za koszty holowania, złomowania i tak dalej. Przedstawię ci dokładne rachunki. Za jakiś tydzień cię wypiszą. Tanio się wywinąłeś. Noga zszyta, ręka w gipsie. Akurat zdążysz odebrać świadectwo. Z niedostatecznym z matmy. Myślałeś, że umknie nam ten szczegół? – Ojciec zakończył przemowę.
Przełknąłem ślinę. Miałem przerąbane. Dokładnie, na całej linii. Chyba radość z tego, że żyję została zmazana pałą z matematyki. Jednak Pawica nie dała mi szansy. W sumie, nie miała z czego dać. Miałem poprawić ciągi i planimetrię. Jednak, jeśli miałem być szczery i tak bym nie poprawił. No chyba, że bym jakoś Pawice ułaskawił. Na półrocze złowiłem cudem dopuszczający, miałem nadzieję, że teraz też się uda. Milczałem. Cokolwiek bym powiedział, nie miałoby wpływu na sytuację. Czułem, że decyzje już zapadły.
 – Maciek, zawiodłeś nas. – Mama odezwała się cicho. – Nie chodzi o pieniądze, choć zgadzam się z tatą, że powinieneś ponieść konsekwencje finansowe. Boli mnie to, że olałeś mój zakaz. Zabroniłam ci brać auto. Nie wiem co było tak pilnego, że to zlekceważyłeś. – Zamilkła . Chyba dawała mi szansę na wytłumaczenie. Nie miałem nic na swoją obronę. O Sandrze nie chciało mi się gadać. – W porządku. Auto, to jedna sprawa. Druga, to szkoła. Będziesz mieć komis pod koniec sierpnia. I ręczę, że się do niego przygotujesz. Śpiewająco wręcz. Masz szlaban na wszystko. Komputer, internet, zespół, imprezy, wyjścia. Wszystko. Będziesz siedział i zakuwał. Zdaję sobie sprawę, że sam nie pojmiesz nagle matmy w dwa miesiące. Załatwię ci korki. Sam za nie zapłacisz, bo sam sobie, tak pościeliłeś.
Dotarło do mnie, że nie mam przerąbane. Mam przesrane na całej linii. W naszym domu, to ojciec pełnił rolę złego policjanta. Matka była od pocieszenia. Skoro jednak ona wymierzała mi karę, było bardzo źle. Zdałem sobie sprawę, że w tym momencie najbardziej boli mnie to, że zawiodłem mamę.
 – Przepraszam. – Wybąkałem zawstydzony. Nagle sprawa z Sandrą, która kilka dni temu, była dramatem mojego życia, stała się głupią farsą. Chciałem się wytłumaczyć, ale spojrzenie mamy było zbyt ciężkie do zniesienia i uciekłem wzrokiem.
 – I ja nawet wiem, kogo poproszę o korki dla ciebie. – Ojciec odezwał się ze swojego miejsca, dziwnie radosnym głosem. Spojrzałem na niego lekko spanikowany. – Zaraz do niej zadzwonię. Mam nadzieję, że się zgodzi.
 – Kogo masz na myśli? – Zapytała mama, ja nie miałem odwagi.
 – Eleonorę, oczywiście. – Ojciec wyciągnął już komórkę z kieszeni marynarki.
Spojrzałem błagającym wzrokiem na mamę. Gdybym nie był przykuty do łóżka, zwiałbym natychmiast z sali.
 – Ależ to genialny pomysł, Jarku. – Przytaknęła mama.

9 komentarzy:

  1. Szczenięce perypetie :D To zawsze rozczula, licealne klimaty są fajne, jeśli są sensownie podane, bo różnie z tym bywa.
    Maciek boi się Norki czy jej nie lubi? Bo ta końcówka tak mnie zaintrygowała. Ogólnie oczywiście powinnam go ochrzanić za uszkodzenie biednego jelenia i to jeszcze z powodu jakiejś Sandry. Już dziewuchy nie lubię. Ona wydaje się stereotypową panienką, to ja też nie będę silić się na dobroduszność.
    Ciekawi mnie historia Norki, wywnioskowałam już, że ojciec siedzi w więzieniu, a ona nie chce chodzić na widzenia. Z tym zapiętym rozporkiem, to różnie można wnioskować. Albo jakiś gwałt, czyli wersja hard, albo zrobił innej dziecko, nie płacił alimentów i go capnęli. Albo jeszcze coś innego, myślę tak na szybko. Norka wydaje się pracowita i twardo stąpająca po ziemi, widać zmusiła ją do tego sytuacja rodzinna.
    Chyba miałam jeszcze coś napisać, ale teraz wypadło mi z głowy. Czekam na dalszy rozwój wypadków, a najbardziej na te korepetycje i warunki, jakie postawi Norka.
    Tyle z mojej strony :)
    Miłego pieczenia muffinek :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zobaczymy czy będą sensowne, na razie się rozkręcają:)
      Norka?:) Rozwaliło mnie to xd. Maciek sam nie wie, czy Norkę lubi, czy nie. Nie zna jej. A obiegowe opinie są mocnym wyznacznikiem pozycji w szkolnej hierarchii:) Historia taty będzie się wyjaśniać, ale tak, zgadłaś, siedzi w więzieniu. Przez tę sytuację musiała nagle wyrosną z dzieciństwa, ale o tym będzie później:)
      Muffinki już gotowe:)

      Usuń
  2. Szczerze mówiąc zapowiada się bardzo interesująco. Nawet bardziej niż to drugie opowiadanie. Podoba mi się Eleonora. Taka dziewczyna z krwi i kości, która wie czego chce:) Czekam na ciąg dalszy:)
    M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za odwiedziny i komentarz. Nie pozostaje mi nic innego, jak zaprosić do zaglądania :)

      Pozdrawiam.

      Usuń
  3. Dla mnie to trochę za dużo na raz, dwa opowiadania w jeden dzień. Dlatego będę czekać na to, co już zaczęłam czytać, czyli o Japonii, o ile Ci się to opowiadanie nie znudziło. Te tutaj, na razie, sobie daruje :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam,
      Nie dwa opowiadania, a dwa rozdziały, w końcu to blog z opowiadaniami, a nie blog z jedną historią:)
      Japonia wróci, kiedyś :) Tak, jak napisałam w notce, kiedy nadejdzie na nią pora w mojej głowie:)

      Pozdrawiam!

      Usuń
    2. Dwa rozdziały do dwóch opowiadań, prawda? :D Właśnie o tym mówię, że nie dam rady czytać ich obu, nawet, gdyby były na oddzielnych blogach :)
      Będę czekać w takim razie :*

      Usuń